Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 1 z 6 1, 2, 3, 4, 5, 6  Next

Go down

Pisanie 24.06.17 19:24  •  Chata Pride [Desperacka apteka] Empty Chata Pride [Desperacka apteka]


A P T E KA
___________________________________________

Pride mieszka gdzieś na zadupiu Apogeum Desperacji. Prowadzi swój mały interes zielarski i tylko nieliczni,  dobrze poinformowani Wymordowani wiedzą o jego istnieniu i potrafią go odnaleźć. W chacie znajduje się tajemna spiżarnia z lekami, które zdołał wytworzyć z surowców pozyskanych od dostawców z M3, ale także tych z Desperacji. W swym niewielkim domku posiada łóżko, mały blat kuchenno-roboczy, wielki stół na środku chaty i parawan, za którym stoi wielka drewniana balia, którą wytargował o jakiegoś desperata.


Ostatnio zmieniony przez Pride dnia 11.06.18 20:34, w całości zmieniany 9 razy
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 16.07.17 14:04  •  Chata Pride [Desperacka apteka] Empty Re: Chata Pride [Desperacka apteka]
Ciepła noc mogła być przyjemnym opatrunkiem na jego zmęczony umysł. I zapewne tak było. Zataczał się powoli. Smukła sylwetka lisa jak cień snuła się miedzy wystającymi chwastami i sękatymi konarami — i tak w połowie obdartych z koron drzew. Gdzieś na granicy delikatnej poświaty rzucanej przez srebrny zakrzywiony rogal, widział już prostokątny punkt, w którym odbijało się lekkie, lecz prawie niewidoczne światło.
  Zatrzymał się na wzgórzu, aby zaczerpnąć powietrza. Jego lisie źrenice zwęziły się, a nozdrza poruszyły jakby wywęszyły znajomą woń. Co w końcu nie było takim kłamstwem. Zapach jaszczura unosił się jak leniwy aromat wiosennego powietrza, niosącego pyły dla wygórowanych alergików.

  Drzwi zaskrzypiały. Były tak stare, że trzymając klamkę w dłoni miał wrażenie, że rozpadnie mu się w na części. Stary właz do gadziego grobowca wymagany przez bezlitosny wiatr wydawał się być niezłomny, jakby tkwiła w nim moc, zbyt z niezrozumiała, aby móc ją zobaczyć. Miejsce to było swojego rodzaju sanktuarium. Od kiedy na drodze lisa stanął blondyn z niewyparzonym pyskiem miał wrażenie, że Bóg pokwapił się o nietuzinkowy żart, którym celem było postawienie na niego marnej drodze życia dobrego losu (dobrego — to za dużo powiedziane).
  Takahiro przekroczył próg, a wiatr zawył swoim ostatnim krzykiem, uprzedzając domownika o nadchodzącej katastrofie. Wiedział, że jaszczur jest w środku, jego parszywy zapach zarastał całe to miejsce jak leśne chwasty.
  — Tadaima — rzucił od progu, bardziej z poczucia obowiązku niż ogólnego pragnienia. Lokator doskonale już wiedział, że zaszczycił go lis. Smród jego psiego ciała, był jak rycyna w zaparzonej kawie.
  Shay przeszedł parę kroków. Całkowicie na oślep. Znał ta norę od podszewki w końcu przebywał w niej — na przekór gada — zbyt często.
  Opadł swoim brudnym cielskiem na zbutwiałą ławę i okutymi w skórzane rękawice dłońmi, złapał za długi, sponiewierany przez czas płaszcz; zrzucił go z ramion. Ubranie opadło częściowo na krzesłach, a częściowo na zbrukanej ziemi.
  Podniósł brudna gębę i spojrzał parszywym wzrokiem w kierunku zasłonki, która oddzielała pomieszczenie. Uszy zginęły gdzieś w mroku ciemnych końcówek włosów. Ogon ospale zamiótł podłogę. Karasawa nie wyglądał najlepiej. Twarz miał podrapana, a na policzkach i podbródku widać było już wyraźnie odrastający zarost — jego twarz przez ostatnie dni musiała nie widzieć brzytwy.
  Wpatrywał się w wiklinowa ścianę jakby widział w niej swojego rozmówcę. Wiedział, że gnida znajduje się za nią i pewnie niebawem wyściubię nosa ze swojej kryjówki. Zanim się to jednak stało ściągnął z siebie koszulkę. Była poplamiona krwią. Najwięcej było jej w okolicy obojczyka. Ciało Shaya było podrapane i posiniaczone. Długie, czerwone pręgi ozdabiały mu skórę w okolicy serca, żeber i pleców. Uniósł lekko zaróżowiony opatrunek. Spod zwilgotniałego materiału, który owinął sobie wokół barku uwydatniła się wielka czerwona rozszarpana rana. Syknął kiedy tkanina odklejała się od mokrej powierzchni. Przez chwile zastanawiał się, czy powinien wspomnieć o swoim ostatnim ataku serca, ale póki co, nie miał ku temu powodów (może choć jednego — nigdy nie poczuł tak wielkiego wewnętrznego strachu przed śmiercią).  
  — Masz coś do jedzenia? — podniósł ton ze swoją charakterystyczną parszywą chrypą. Z zainteresowaniem dotykał odstającej skóry przy ranie, która była twarda i wyschnieta. — Coś co jest jadalne i nie zajeżdża siarką na kilometr.
  Zaznaczył i rzucił spojrzenie ponownie w stronę ściany, krzywiąc się i marszcząc nos na samą myśl zapachu, jaki wydzielają te wszystkie chemikalia, którymi  zajmuje się w wolnym czasie.
  — Stęskniłem się za twoim gadzim tyłkiem. Tej nocy potrzebuje czegoś mocnego. — I mówiąc to nie miał na myśli silnej uspakajającej herbaty. Zdecydowanie nie myślał o tym.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 16.07.17 14:26  •  Chata Pride [Desperacka apteka] Empty Re: Chata Pride [Desperacka apteka]
Dni dłużyły się niesamowicie, a Lorenzo milczał jak zaklęty. Po ich ostatniej kłótni całkowicie przestał rozmawiać z Niklasem, obrażając się również na cały świat. Prawe wyprute oko, dyndało na ostatnich nitkach trzymając się pustego oczodołu. Jednym okiem łypał na pochylonego lekarza, który siedział do niego plecami i nad czymś pracował przy stole. Z kociołka unosił się specyficzny zapach pomieszanych ziół i innych chemikaliów, jednak nie było to wcale nowością. Wszędzie wisiały suszone rośliny bądź też żywe rosły w doniczkach, rozgaszczając się na długim parapecie okna, który już przypominał dżunglę. Pride najwidoczniej przestał przywiązywać wagę do jakiegokolwiek porządku i fochów dobrego przyjaciela, gdyż sam przestał dbać o higienę jakieś trzy dni temu. Drżącymi dłońmi, po niedawnym odlocie, mieszał specyfiki. Wdychał aromatyczny zapach, a jego podkrążone oczy nadal były nieobecne. Puste i wyblakłe szare tęczówki, patrzyły tępo w dal. Przed siebie. Nic tam nie było poza jego własnym cieniem na ścianie. Zaśmiał się parokrotnie, jakby ktoś w pomieszczeniu powiedział całkiem śmieszny żart. Zewsząd otulającą ciszę, przeciął perlisty śmiech chirurga.
No weź, Lorenzo. Przestań się obrażać — mruknął, łaskawie odchylając głowę w tył i patrząc na martwego miśka. Westchnął z rezygnacją widząc, jak ten nie ma zamiaru współpracować. Zresztą, nie pierwszy raz. Pride nie miał zielonego pojęcia, skąd wziął się u tego gada tak paskudny charakter.
Niechętnie wstał z krzesła i chwiejnym krokiem zawędrował za parawan. Zimna woda w balii zachęcała do umycia się. Wpatrywał się w spokojną taflę wody. Będąc nadal w amoku, zrzucił z siebie ubrania i wszedł do drewnianej pseudo wanny. Zanurzył się praktycznie od razu. Chłód ocucił go, a przebiegające dreszcze na całym jego ciele, zmuszały go do powrotu do rzeczywistości. Nie wiedząc kiedy zanurkował. Do uszu i nosa automatycznie naleciała woda. Słyszał szum własnej krwi przelewającej się po całym jego ciele. Mózg pulsował od nagłego braku tlenu. Serce wprawiło się w szybszy ruch, niczym wagonik na rollercoasterze. Ruszało pierw wolno pod górę, a potem coraz szybciej, kiedy z impetem runęło w dół w metalowe zębiska torów. Brakowało mu już tchu. Akcja serca zwalniała. Czuł ból, ale nie przejmował się tym. Przyjmował go z zimnym spokojem skurwiela. Przyjemne otulające uczucie zeszło z niego. Prochy wyparowały. Odlot skończył się na dobre. Siadł, a woda chlusnęła z niego. Starł dłońmi niechciane krople z twarzy. Chwycił szare mydło w dłoń i zmył z siebie brud.
W końcu usłyszał głos. Ile się nie widzieli? Tydzień? Dwa? Miesiąc? Cholera wie. Nie musieli się widzieć codziennie, aby Pride pamiętał jego mordę. Parszywa gęba prześladowała go niczym najgorsze mary, a nie dało się go pozbyć nawet pomimo usilnych chęci. Jeszcze bycie jego osobistym lekarzem wprawiało go jedynie w jego większą niechęć względem tego osobnika.
Zarzucił na siebie długą lnianą szatę, która przyległa do jego wilgotnego ciała. Wyszedł niczym cień zza parawanu i spojrzał na niego zmęczonym wzrokiem.
Znasz rozkład mieszkania, droga wolna. Pichć sobie — rzucił oschle. Zazwyczaj po rozstaniu z odlotem miewał okropny nastrój. Wszystkie mięśnie go bolały, a w skroniach czuł ścisk. Minął jego krzesło, kątem oka rzucając na jego stan. Wyglądał...
Wyglądasz jak gówno. Co, twoja dziwka ci się stawiała? — parsknął cynicznie, wiedząc jak bardzo Shay potrafił być żałosny. Latał za kotowatym jakby ten był mu potrzebny do czegokolwiek, a prawdą było, że typ jedynie potrafił fuczeć. Zero pożytku z pasożyta. Na całe szczęście Shay szybciej poszedł po rozum do głowy i wrócił z podkulonym ogonem, z obitą mordą i paskudną raną niż ostatnim razem. Chociaż, prawdę mówić Niklasa bawiła ta sytuacja. Więzienie Neely'ego i manipulacja nim. Tamte czasy zdecydowanie mu się bardziej podobały.
Pokaż się — mruknął i wziął swoją apteczkę. Siadł na krześle tuż obok niego i siłą odwrócił go w swoją stronę. Wyciągnął z torby gazy oraz waciki. Zabrał się za oczyszczanie rany. — Czegoś mocniejszego? Pierdolnąć cię w łeb młotkiem? — Zaśmiał się wrednie, doskonale wiedząc czego lis chce. Nie miał nastroju na użyczanie mu swojej krwi. Jeszcze chwila i uzależni się od niej, a wtedy nie pozbędzie się go już w ogóle. Chyba, że zafunduje mu atak serca. A to nie byłaby taka głupia opcja.
W końcu zajął się jego paskudną raną. Ją również szybko oczyścił, a następnie zszył i nałożył maść oraz nowy opatrunek. Powinno się spokojnie goić bez żadnych przebojów,  o ile lis nie będzie nadwyrężał się. Jak zwykle połatał go i opatrzył po psich harcach będąc dobrą jaszczurką. Ciekawe kiedy zwróci mu się ta dobroć...
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 23.07.17 16:35  •  Chata Pride [Desperacka apteka] Empty Re: Chata Pride [Desperacka apteka]
Mówi się, że każdy ma własną apokalipsę. Do momentu kiedy Shay nie natrafił na Niklasa, nie był chyba do końca świadom jak wielką katastrowe mógł ktoś nosić w sobie. Jego marna dola, którą przypłacił krętactwem, nie równała się z widokiem blondyna opierającego się jak śmierć, z zarzuconą na ramionach cienką lnianą szatą. Patrząc na jego zaznaczające się przez materiał ciało wiedział już doskonale co może oznaczać 'prawdziwa apokalipsa’.
  Odchylił się. Gdyby tylko długa ława obkuta była w drewniane oparcie bez wahania opadłby zmęczone ciało na ich martwych deskach, jednak w tej sytuacji, pokwapił się tylko o jeden prosty gest. Na dźwięk gadziego głosu, uszy kryjące się w sztywnych, smolistych włosach zestrzygły i zwróciły się w kierunku zidentyfikowanego obiektu, oczy nie musiały szukać długo. W końcu na niego czekał.
  Zaprzestał skubać martwy naskórek i położył obie, ubrane w rękawiczki, dłonie na blat. Ostatnim razem kiedy je ściągał był zbyt zaabsorbowany sytuacją, aby zdać sobie sprawę, że odkrywa przed kimś kawałek małego sekretu. Teraz jednak nie zamierzał tego powtarzać. Podparł na dłoni swój niewydarzony pysk, a usta jakby podświadomie ułożyły się do kształtu aroganckiego uśmiechu, który zawsze dzierżył na tej swoje mordzie.
  Pchało go pragnienie. Miał ochotę otworzyć usta i wypowiedzieć słowa cisnące się na spękane, porozcinane wargi. „Zrób mi żarcie i nie skrzecz tym dziobem na prawo i ledwo, bo dostaje migreny”. Użyć swojej mocy. Wszystko wydawało się takie proste, oprócz jednego. Nie czuł potrzeby kontrolowania go, pomimo iż taka zabawa zawsze sprawiała mu cholernie dużo frajdy. W końcu kto nie szczerzyłby gęby widząc jak to czego żądasz zostaje spełniane bez najmniejszej uszczypliwej uwagi?
  Przemilczał tę kwestie badając sine wory pod oczami jaszczurki i zmęczenie, które mogło sugerować tylko jedno. Zasrany ćpun znów coś brał. I to stosunkowo niedawno. Ze spokojem podążył za nim wzorkiem, do czasu aż ten się nie zatrzymał i nie parsknął na jego widok.
  — Wyglądasz jak gówno. Co, twoja dziwka ci się stawiała?
  „Co, twoja dziwka ci się stawiała?” — powtórzył w myślach i roześmiał się głośno. Zaniepokoiło go to, bo przecież tylko wariaci śmieją się sami do siebie. Robią to właśnie dlatego, że są inni od reszty. Ale co jeśli obłęd już dawno pochłonął jego umył? Co wtedy?
  — Niklas, Niklas… — powtórzył jego imię jeszcze z trzy razy nim przestał się śmiać. Pomimo wielkiego rozbawienia, które cisnęło się na jego wargi, Pride mógł zobaczyć ukrywaną na jego twarzy białą wściekłość. Shay doskonale zrozumiał przytyk. Miał sucho w ustach, a mięśnie dłoni mu zadrżały — tylko na krótką chwilę. —  Nie bądź takim świętoszkowatym kutasem. Jeśli chciałeś się ze mną umówić, trzeba było nie kryć się po kątach jak nieletnia dziewica wchodząca do baru na legitymacje starszego brata. Nie sądziłem nigdy, że jesteś zdolny do przejawiania tak wielkiej zazdrości względem mojej osoby. Powinienem przyjąć to jako komplement?
  I się zaczęło. Ale czy to nie stawało się już rytuałem?
  Takahiro doskonale wiedział, że podejmuje ryzyko, ale dawno machnął na to ręką. Wiedział to również Niklas. Wydawało się, że doskonale zdawał sobie sprawę gdzie znikał i to zaniepokoiło go najbardziej — ‘Skąd?’. Czasy kiedy Shay uczepił się Neely’ego pamiętał tak wyraźnie jak świeży obraz wyjęty spod wody. Było to jednak dawno temu, potem na długo zapadła cisza. Skąd wiedział, że go odszukał?
  Poczuł ten zapach. Nozdrza poruszyły się lekko wychwytując znajomą kocią woń. Zagryzł wargę i zaciągnął się wolnością. Wydawać się mogło, ze przesiąkł nim na wskroś. Warknął i obrócił głowę, uciekając od piętrzącego się spojrzenia Niklasa. Odpowiedź otrzymał szybciej niż sądził. Brawo geniuszu.
  A potem poczuł dotyk. Uszy gwałtownie skierowały się w stronę dźwięku. Nim zdążył zareagować siedział już na wprost niego. Miał zaciśnięte wargi. W słabym świetle, drewniany filar rzucał pionowy cień na jego twarz. Pride zawsze to robił — był nieobliczalny. I choć mógłby wymienić jeszcze parę pozytywnych cech kryjących się w tym gadzim tyłku, to lojalność cenił  w nim najbardziej. Czy udało im się już porozumiewać bez słów? Ciało lisa odprężyło się, jakby dłoń jaszczura wciągnęła z niego wszelkie obawy.
  — Miałem małe problemy — wydusił nagle sam z siebie, szybko poważniejąc. Bardzo rzadko to robił. Jakby ciężar tych słów sprawiał mu niesamowity balast. Twarz jednak miał zimnie spokojną. — Psychoza krwiopaty. Jak sądzisz jak duże szanse mogłem mieć z rozwścieczoną bestią? — „I nagłym atakiem serca”, dodał już w myślach.
  Skrzywił się tylko raz kiedy Niklas zbyt głęboko wsunął igłę w ranę. Pomimo iż minęło już kilka dni, nadal nie wyglądała najlepiej. Jeszcze chwila, a nabawiłby się zakażenia.
  — Czegoś mocniejszego? Pierdolnąć cię w łeb młotkiem?
  Uniósł brew przypatrując się w milczeniu jego twarzy. Nawet poszczypywanie kilkadziesiąt centymetrów poniżej jego oczu stało się mało ważne, jakby w tej jednej chwili ktoś wyłączył czucie poniżej jego głowy.
  Dłoń drapieżnika wystrzeliła w stronę Niklasa, gdy ten zawiązał ostatni szew. Wystające spod materiału ramie Niklasa, zniknęło w jego ubranej w rękawiczkę dłoni. Naparł na nie siłą. Pazury musnęły nagie ciało przez delikatną tkaninę.
  — Chce twojej krwi. — I choć powiedział to niskim głosem, podlegającym pod szept, to chrypa w jego gardle zaniosła się w całej izbie. Nie mógł uwierzyć, że ten odejdzie i nie zaszczyci go niczym. Miał dość bawienia się w kotka i myszkę. Potrzebował konkretów, a to czym mógł go obdarować było konkretem. Zbyt silnym, a pozwolić sobie na fiasko. Czemu Niklas się nadal powstrzymywał? Co tracił?
   Zmusił jego ciało do lekkiego pochylenia się, a wtedy i jego twarz zginęła się w półmroku.
  — Jestem zmęczony i potrzebuje relaksu. — zniżył głos, który łechtał jego odsłonięty polik. — Nie każ mi cię do tego zmuszać.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 23.07.17 17:02  •  Chata Pride [Desperacka apteka] Empty Re: Chata Pride [Desperacka apteka]
Przybył lis. Przybył, jak zwykle poharatany i poturbowany przez własne krętactwo i głupotę. Pride Nie musiał z nim za wiele rozmawiać, aby wiedzieć dokąd pognał, niczym pies za suką w rui. Lis miał tendencję do gnania za rzeczami, którym pozwolił się wydostać z własnych zimnych, długich palców, które potem zaciskał na szyi ofiary dusząc i odbierając oddech.  
Zmora. Demon.
Chodzi lisek koło drogi, nie ma ręki ani nogi — zanucił. Lekki przytyk, który trafi w sedno.
Siedząc naprzeciw niego, spojrzał mu w oczy. Brak obaw jedynie potęgował pewność siebie gada. Nie obawiał się przebiegłej i manipulacyjnej mocy lisa. Dlaczego? Najpewniej było to spowodowane stażem ich znajomości. Popieprzoną relacją, która od samego początku była skazana na niepowodzenia ze skutkiem destrukcyjnym w obie strony.
Lniana koszula przyległa szczelniej do ciała jaszczurki, niczym druga skóra. Przyjemny materiał idealnie koił jego rozszarpane i nadwrażliwe zmysły. Czuł, jak wszystkie mięśnie go bolą. Parzą żywym ognieniem, a nadmiar wydostający się przez skórę doprowadza do nadmiernego pocenia właściciela. Drżące palce zszywały ranę, czasem niepewnie wbijając igłę w miękką tkankę. Nie dało się ukryć wcześniejszego odlotu. Nie przed nim. Przed oczami tańczyły mu czarna plamy, a usta mimowolnie wyschły. Podgryzał spękane wargi przywołując się porządku. W końcu zszył Shay'a do końca. Na gazę wylał sporo spirytusu i zdezynfekował resztę pomniejszych czerwonych plamek, które wyznaczały na jego ciele mapę skarbów. Znalazł upragniony iks na klatce piersiowej, tam gdzie znajdywało się martwe, zgniłe serce.
Nie schlebiaj sobie. Nie jesteś godzien mnie — zaśmiał się perliście. — Zresztą, Shay, słońce, znasz mnie nie od dziś. Jestem jak siedem grzechów głównych, naprawdę nie posądzałeś mnie o zazdrość? — Pokręcił głową rozbawiony. Czasem naprawdę potrafił mu poprawić humor tymi swoimi głupotkami. Potrafił być pociesznym błazenkiem, którego traktował z przymrużeniem oka godnym króla Desperacji. Poddanych również musiał karmić fałszywymi obrazami własnej osoby. Pomagać, wspierać i trwać, aby plebs nie pomyślał o swym wybawicielu w złych barwach, to samo robił on. Pomagał Shay'owi, mimo że ten kompletnie nie był mu do niczego potrzebny. Rozrywka i parę kontaktów jakie posiadał w mieście wystarczało Pride, jak na razie.
To, że miałeś problemy już widziałem. Skomentowałem nawet twój wygląd, doceń to. — W końcu rzadko kiedy zwracał uwagę na kogokolwiek innego poza sobą. Wyciągnął z torby stetoskop. Stary, przedpotopowy. Taki, jaki używano w dwutysięcznym dwunastym.  — Jak serce? — zapytał i zaraz przyłożył zimny metal do klatki piersiowej lisa. Sprawdzał rytm niespokojnego i gwałtownego organu, który w każdej chwili mógł wykitować. Niklas dawno pojął, że parszywa gnida nie jest z nim stuprocentowo szczera. A ataki zdarzają się coraz częściej.
Kiedy był ostat---
Chciał już o coś zapytać kiedy silna dłoń Shay'a naparła na jego ramię. Zmarszczył brwi, a oczy okryte nagłym cieniem  przypominały przez chwilę gadzie źrenice. Syknął. Nie lubił rozkazów.  Zazwyczaj źle wpływały na wszelką współpracę z lekarzem.
Uzależniłeś się. — Ha ha. I kto to powiedział. Nie był najlepszym przykładem na umoralnianie. Ba, sam wielokrotnie podstępem zmuszał innych do uległości poprzez uzależnienie od własnej krwi. Jednak w tym przypadku chodziło o Shay'a. Jego wolał się pozbyć, aniżeli trzymać na smyczy. Brzydził się tej dziwki, którą starał się trzymać na smyczy. Za dużo chorób wenerycznych mogła mieć, aby Pride bez wstrętu mógł na nią spojrzeć, a co dopiero przebywać w jednym pomieszczeniu.
Zrzucił spokojnie, wręcz leniwie jego rękę. Złapał nadgarstek lisa w silnym jak na ćpuna uścisku i wbił w niego świdrujące spojrzenie.
Nie zmusisz mnie do niczego, Shay. Nie miałeś, nie masz i nigdy nie będziesz mieć nade mną kontroli. Zabiję cię prędzej i wypatroszę jak świnię aniżeli pozwolę, abyś dyrygował mną jak ci się podoba — warknął — Nie wkurwiaj mnie z tymi tandetnymi tekstami, bo stracisz swego jedynego lekarza szybciej niż ci się wydaje. — Wstał. Nie zamierzał spełnić jego prośby od razu. Posprzątał po sobie, umył narzędzia, nim nie wrócił z powrotem do niego. Siadł na wcześniejszym miejscu ze strzykawką napełnioną czerwoną substancją. Krew gada.
Ciesz się, że odciągnąłem jej trochę, bo guzik byś dostał
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 27.07.17 20:21  •  Chata Pride [Desperacka apteka] Empty Re: Chata Pride [Desperacka apteka]
Nie zmusisz mnie do niczego, Shay. Nie miałeś, nie masz i nigdy nie będziesz mieć nade mną kontroli.
  Syknął krótko, kiedy ramie gada wyrwało się spod jego szponów, niemal poczuł jak ostre lisie pazury rozcięły lianą szatę. Mogłoby się wydawać, że będzie milczał, jak skarcony pies przez swojego właściciela. Takahiro miał wiele z czworonoga, choćby to, że posiadał instynkt samozachowawczy, ale był tez drapieżnikiem, a obie te reguły wykluczały posłuszeństwo domowego pupila przeciętnego Kowalskiego.
  — Tylko ten warunek chroni cię niezniszczalnym immunitetem. — Wyłożył dotychczas trzymane na klatce piersiowej dłonie na stół i z lekkim rozbawieniem na wargach śledził jego postać krzątająca się przy blacie. — Nie bądź taki niedostępny.
  Musiał przyznać, że parszywiec trzymał się jak na te wszystkie lata... Lata. Ile było prawdy w liczbie jaka podał mu niespełna kilkadziesiąt miesięcy temu?
  Spojrzał na swoja zaszyta ranę i palcem dotknął szwów. Nierówne szwy wywołały na jego ustach jeszcze wyraźniejszy zakrzywiony uśmiech. Gad się spisał. Nie bez powodu wybrał go na swojego lekarza. Był wyjątkowy.
  Kiedy jaszczur postanowił jednak wrócić i przysiadł tuż obok Karasawy, wzrok Shaya zmienił się. W jego złotych tęczówkach zatańczyły diabelskie ogniki i za nic w świecie nie zamierzały zniknąć.
  Bez zastanowienia, jakby strzykawka zapełniona czerwoną substancja miała być tylko iluzją, sięgnął ręką do swoich spodni. Dźwięk rozpinanej klamry zabrzmiał w jego umyśle zbyt znajomo jak na tą niecodzienną okoliczność. Wyciągnął skórzaną ozdobę ze szlufek. Pas był zniszczony i bardzo stary. Takahiro miał zbyt wielki sentyment do tego drania, aby wyrzucić go w pierwszym lepszym rowie. Parszywiec towarzyszył mu od lat i przypominał o nienawiści do M-3.
  — Przytrzymasz?
  Rzucił do niego mimochodem, zbyt zajęty obwiązywaniem ramienia skórzaną petlą, aby na niego spojrzeć. Udało mu się zarzucić ciasny zacisk  na biceps i zaciągnąć więzy tak mocno, że żyły z łatwością pojawiły się na jego bladym zgięciu i przedramieniu. Zębami przytrzymał drugi koniec pasa i spojrzał na gnidę wzrokiem, w którym kryło się coś więcej niż ulga.
  Gdyby nie narastająca cisza i dźwięk wyczuwanego w nim napięcia, nie podjąłby tej rozmowy. Przymknął powoli oczy. Klatka piersiowa uniosła się odrobinę i oddała jakby wyrzucił z siebie zalegające powietrze.
  — Miałem atak dzisiejszej nocy.
  Glos jaki towarzyszył wypowiadanym słowa mógł równie dobrze należeć do duchownego wygłaszającego modlitwę pożegnalną.
  — Wiem, że nie ukryje tego przed tobą, i wiem, że wyściubisz swój nos wszędzie. Ale najpierw to.
  Popatrzał na niego, niemal słyszał, jak gad odpowiada: „Prawdopodobieństwo, że umrzesz do 5 lat, szacuję na pięć do sześciu. Czy sporządziłeś już testament? Przepisałeś mi coś w spadku? Przydałyby mi się twoje organy". Nie zamierzał jednak darować sobie porcji narkotyku. Pride miał racje. Uzależnił się. Dłonie lekko zdarzały, kiedy spojrzał na strzykawkę. Nie wiedział ilu pacjentów z chorobami serca mógł mieć Niklas, ale wydawało mu się, że był jego 'unikatem'.
  — Daruj sobie wywód tej nocy.
  Przez bardzo długą chwilę wydawało mu się, że mężczyzna wstanie i odejdzie, zabierze mu to co przyniósł. To czego potrzebował. Przełknął nerwowo ślinę, która zebrała mu się w ustach. Nawet wcześniej odczuwany strach przed śmiercią stawał się niewyraźny jak odległy sen.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 18.08.17 11:48  •  Chata Pride [Desperacka apteka] Empty Re: Chata Pride [Desperacka apteka]
Miał ochotę wielokrotnie posłać go w diabły, jednak resztka przyzwoitości nakazywała mu lojalność w parszywym układzie, jaki zawarli ze sobą lata temu. Niklas nigdy nie był z nikim szczery, nie ukrywał tego, ani nawet nie krył się z własną przebiegłością. Shay również poczuł na własnej skórze jadowite kłamstwa, jakimi karmił go lekarz. Gdyby nie przypadek, głupia wtopa Pride odnośnie jego prawdziwego imienia, Lis najpewniej zwracałby się dalej do niego per Valentin. Tamto zdarzenie zasiało ziarno niepewności w Karasawie, przez co zrobił się jeszcze bardziej ostrożny i podejrzliwy względem gada. Dzięki temu nauczył się rozszyfrowywać go na tyle, aby łatwiej im było egzystować obok siebie.
Bla, bla, bla — Wywrócił oczami, słysząc kolejną wiązankę słów o immunitecie. Za każdym, pierdolonym razem musiał wywlekać kartę z immunitetem i machać mu nią przed twarzą, niczym dziecku lizakiem. Machnął lekceważąco dłonią, kolejny raz ignorując warkot złego lisa.
Niedostępny? Od bycia dostępną masz swoją dziwkę — Zaśmiał się rozbawiony jego słowami. Takashiro nadal nie stracił durnego poczucia humoru. A powinien. — Kiedyś było lepiej, Shay. Dajesz się poniewierać. To przykre, zważając jak bardzo nas to bawiło. — Westchnął nostalgicznie do wspomnień. Z lubością przyglądał się wszelkim wykorzystywaniom lisa. Stał za jego plecami jak cień i bawił się w najlepsze z widowiska. Głośno klaskał i dopingował. Ale wszystko poszło się chrzanić.
Klamra zabrzęczała dźwięcznie w uszach doktora, sygnalizując nadchodzące rozluźnienie pacjenta. Pięknie widoczne żyły promiennie śmiały się do niego i same zachęcały do wbicia się. Nie czekał długo. Nacisnął tłoczek i wpuścił gadzią krew w obieg Shay'a.
Niepokoiło go proszące spojrzenie kompana, który z niecierpliwością czekał na upragniony zastrzyk. Niklas nie miał nic przeciwko uzależnieniom. Nic, dopóki uzależnieni nie mieszkali z nim. Znoszenie kolejnego ćpuna w domu bywało niesamowicie irytujące. Sam Lorenzo potrafił być wrzodem na dupie, a co dopiero lokator domagający się świeżej porcji jego krwi.
Miałem atak dzisiejszej nocy.
Mógł się tego spodziewać. Wielokrotnie powtarzał mu, aby się nie nadużywał mocy. Upartość Karasawy nie znała granic. Balansował na pograniczu życia, a mimo to nadal hulał niczym nastolatek.
Niklas przywdział poważną maskę, tracąc rozbawienie. Otrzymana informacja zmusiła go do odrzucenia własnego, złego samopoczucia i zajrzenia do swoich sekretnych notatek. Wyjął gruby zeszyt, w czarnej oprawie i przerzucił kartki.  Wynikało z nich, że ataki powtarzały się coraz częściej. Nie za dobrze.
Stał przy blacie i wypuścił cicho powietrze z ust. Chciał uniknąć tej rozmowy, tak długo na ile było to możliwe. Liczył, że leki pomogą. Najwidoczniej zawiodły. Albo Shay. Nie był pewien, na ile ten stosuje się do jego zaleceń.
Słuchaj. Już jakiś czas temu myślałem nad czymś, tuż po twoim ostatnim ataku. Zdarzają się one coraz częściej, to nie prognozuje dobrze. Myślałem długo, zanim wiedziałem, że dojdzie do tej rozmowy. Twoja moc za bardzo obciąża serca. Im częstsze i intensywniejsze używanie kontroli, tym twoje serce na tym cierpi. To co ci proponuję zmniejszy o czterdzieści procent szans na obciążenie twojego serca. Innymi słowy ryzyko ataków serca będzie mniejsze niż jest obecne. Prawdopodobnie będą powtarzać się rzadziej, ale to nie zmienia faktu, że serce nadal będzie narażone i osłabione. Zmierzam do tego, że tą szansą jest usunięcia jednego oka  — wychrypiał na jedynym wydechu. Zamknął swój kajet nie potrzebując go. Zamknął w odmętach szafki, zapominając o nim na kolejny kawałek czasu, zanim Shay nie zakomunikuje mu o nowym ataku. Odwrócił się przodem do oswojonego i wbił w niego gadzi wzrok. Był cholernie ciekaw jego reakcji pomimo, że niczego nie zdradzał po sobie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 26.08.17 18:35  •  Chata Pride [Desperacka apteka] Empty Re: Chata Pride [Desperacka apteka]
Karasawa przechylił głowę w momencie gdy pierwszy strzał gadziej krwi przedostał się do jego żyły. Uwielbiał to uczucie. To krótkie uszczypniecie, powodujące chłodną falę obejmującą aż do ramienia. A potem TO. Ciepła posoka mieszająca się z jego ciemna krwią jak najsmakowitszy koktajl życia. Serce lisa przyspieszyło, gotowe na przyjęcie narkotyku. Umysł stał się czystszy. Napięte mięśnie szybko rozluźniły się, a wtedy Shay bardzo leniwie przetarł twarz dłonią, ściągając ze swojej brudnej gęby resztki osadzonego zmęczenia. Spojrzał na gada przez palce. Rozsypane, czarne pasma włosów muskały opuszki jego palców.
  — Nigdy nie wątpiłem w twoje poczucie humoru.
  Podrapane do krwi wargi wykrzywiły się w ten wyraz chamskiego, perfidnego uśmiechu. Tego, który bywał jego niezmienną wizytówką. Wymordowany oparł łokieć o stół (wciąż siedząc do niego przodem) i przyłożył do dłoni policzek. Dopiero teraz widać było pierwszą reakcje jego organizmu na zażyta dawkę. Wzrok stał się bardziej mętny, jakby spoglądał  na Niklasa spod głębokiej wody. Ale uśmiech był ten sam. Wciąż żywy i cyniczny.
  — Uczepiłeś się go — jego mamrot stawał się miarowy, jakby bardziej zrelaksowany. — Jest moja własnością od momentu kiedy go wypatrzyłem. Nic w tej mierze się nie zmieniło. Nie mogę go dłużej kontrolować, dobrze o tym wiesz. — Urwał aby odchrząknąć. — Ale on o tym nie wie.
  Kiedy kontrolowanie Neely'ego zaczęło siać w jego organizmie coraz większe spustoszenie wiedział, że utrzymanie tej dzikiej istoty nie będzie już tak proste jak było wcześniej. Pojawił się problem. Tym problemem było serce. Nobuyuki jednak nie miał o tym pojęcia. Skąd miał to wiedzieć, gdy nie był z Shayem na tyle blisko aby się tego dowiedzieć? Zwiał, a wraz z nim resztki godności lisa. Pozostawił po sobie niezdrowy posmak goryczy, której nie umiał przełknąć. Nadal ukrywała się w ustach, nawet jeśli chciało się o niej zapomnieć.
  Nie mógł go kontrolować. Co więc mógł wymyślić? Tandetną śpiewkę o powrocie bez kontroli. Czemu? Bo nie mógł już tego czynić ze względu na swoje zdrowie. Pojawiając się w Melancholii miał w głowie uknuty plan, jak wykorzystać swój defekt na plus. W końcu kim był sam Shay? Czy powinno mu się ufać? Postanowił zajść kocura od innej strony, ukazać skruchę i pokazać, że kontrola nie jest już koniecznością. Dobra wola, to mu dał. Ale wszystko zaczęło się komplikować; w tym pokoju. W tym dniu. Cały plan zaczynał rozsypywać mu się w dłoniach, jak domek z kart. Na moment zamyślił się i niemal łeb  zsunął mu się z łapy trąc sztywnym podbródkiem po rękawiczce.
  — Bawiło nas to. Ale nie jestem już tak silny, Niklas. Ile mi zostało?
  Jego słowa brzmiące w chytrych wargach jak łoskot zamykanych drzwi grobowca, nie wydawały się zmartwione. Krew jaką obdarzył go Pride działała na niego uspokajająco, niemal znieczulająco. Wziął głęboki oddech i przymknął oczy. Pasek zadźwięczał wdzięcznie wciąż zaciśnięty u jego ramienia. Kiedy uchylił oczy obraz mu się rozmazał. Chwilę wirował bez opamiętania, a potem stanął, skupiając swoje barwy na postaci podstępnego lekarza. Trzymał jakiś gruby notes. Karasawa czuł, że przygląda się gadowi z głupkowatym wyrazem zdziwienia; zastanawiał się dlaczego obserwuje go spod tak dziwnego kąta — spod kata stołu. Dopiero po chwili uzmysłowił sobie, ze leży na nim wyłożony jak długi, z policzkiem przyciśniętym do deski.
  Ogon leżał w bezruchu na ławie, uszy zniknęły w czarnych tłustych włosach.
  Stan ukojenia.
  Nawet nie chciał wiedzieć co ta kanalia zamierza. Teraz ważny był ten stan. Dźwięk świerszczy za oknem. I wiatr przedzierający się przez deski. Miał wrażenie, że słyszy nawet przepływ własnej krwi.
  I wtedy Niklas przemówił tym swoim sparszywiałym głosem. Uwielbiał go słuchać. Dźwięk jego głosu był jak opatrunek na ranę. Koił uszy o te drobne dźwięki.
  (To co ci proponuję zmniejszy o czterdzieści procent)
  Czterdzieści procent?
  (Zmierzam do tego, że tą szansą jest usunięcia jednego oka)
  Niklas wpatrywał się w niego z zagadkowa mina. Przez chwile Karasawie wydawało się, że widzi na jego twarzy chory błysk fascynacji, ale bardzo szybko no tym zapomniał. Zamknął oczy i wyszczerzył się. Niemal natychmiast jego ramiona zatrzęsły się jak w konwulsjach.
  — Pojebało cię?
  Może i był odurzony i nie myślał teraz zbyt błyskotliwie, ale to co przed chwilą usłyszał, spowodowało, że jego wargi na powrót ubrały się w ten okropny uśmiech. Ale nie było na nich rozbawienia, które chwilę wcześniej rozniosło się w chacie. Było w nich coś co przerażało. Był w nich strach, bardzo dobrze skrywany.
  — To przecież oko. Czy ty siebie słyszysz? Jesteś popierdolony. Jeszcze proponujesz mi  to z tą pieprzoną, nieruchomą gębą. I co, weźmiesz skalpel i wydłubiesz mi oko? To mi sugerujesz? Nie masz pewności, że to wypali. To tylko domysły. — Twarz mu spoważniała, bo mina lekarza nie wyraziła rozbawienia. Skierował lisie źrenice w jego oczy. — Zgadza się?
  Czy był skłonny do takich poświęceń? Oko za życie. Oko za dodatkowe 40%.
  Podniósł się mozolnie i przetarł dłońmi twarz. Brud na jego policzkach rozmazał się. Kamienna mina Pride’a kazała mu wierzyć, że wcale nie żartował. Ten skurwiel mówił serio.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 06.09.17 19:22  •  Chata Pride [Desperacka apteka] Empty Re: Chata Pride [Desperacka apteka]
Z zazdrością spoglądał na zrelaksowanego Shay'a, którego mięśnie mimowolnie stawały się coraz bardziej wiotkie i luźne. Dla lekarza było to fascynujące zjawisko. Przyglądał się efektom jakich dokonywała jego własna krew. Kiedy tylko mężczyzna odkrył jej cudowne właściwości, a było to na samym początku jego kariery bycia parszywą, desperacją gnidą —  od razu postanowił to wykorzystywać.  Poświęcił wiele czasu na badaniu krwi, mieszaniu jej z różnymi specyfikami i to chyba tylko dzięki temu nie oszalał. Życie na Desperacji było dla niego ciężkie. Nie potrafił się zaasymilować, stać się pełnoprawnym obywatelem piekielnego stepu. Potem poznał Lorenza i jego szare dni, nabrały nieco więcej cieplejszych barw, chociaż Lorenzo nie należał do bezkonfliktowych osób. Pride całkowicie oddał się eksperymentom, które nie zawsze wydawały się etyczne. Z ludzkiego punktu widzenia pozbawiony był człowieczeństwa, z desperackiego — bawił się świetnie. On sam wolał przyjąć drugą wersję wykorzystując biednych, naiwnych Wymordowanych do swych niecnych celów oraz testować na nich własne leki. W końcu dorobił się kompleksu Boga, a wszystkie jego zwierzaczki pouciekały bądź po prostu zdechły. I pojawił się Shay. Pride od samego początku inaczej traktował lisa. Można rzecz, że ten zyskał więcej przywilejów oraz dobroci niż poprzednie eksperymenty. Początkowo podrzucał mu jedynie niegroźne leki do jedzenia sprawdzając skutki uboczne. Dopiero z czasem dowiadując się o jego wadzie serce, stał się w oczach jaszczura ciekawszym obiektem, aż w ostatecznie Niklas — ku własnej niechęci — uzyskał status osobistego lekarza wszarza.
Uczepiłem, bo ma więcej chorób wenerycznych niż ta podłoga bakterii — rzucił z nieukrywaną niechęcią. Stosunek chirurga względem własności Shay'a był specyficzny. Nie odpowiadał mu ten chłopak z jednego względu — nie był mu do niczego potrzebny. — Wiem. I myślisz, że on w końcu się nie domyśli? Że jest tak głupi? — Prychnął rozbawiony, zakładając ręce na piersi. Spoglądał z politowaniem na lisa, który niczym dorodna larwa gnił na posadzce. Obecne położenie idealnie odzwierciedlało stan emocjonalny Karasawy. Typ sięgnął dna.
Bawiło, a ty musiałeś wszystko spierdolić. — Westchnął.
Odbił się sprężycie od blatu, podchodząc do mężczyzny. Kucnął przed nim, spoglądając spokojnym wzrokiem z góry. — Zatrzymanie akcji serca może stać się w każdej chwili, jeśli będziesz zbyt często nadużywać mocy — wyjaśnił. Wyciągnął rękę do tłustych włosów Shay'a, odnajdując w nich klapnięte uszy. Bawił się palcami ich koniuszkiem, zamyślając się. Obudził go drwiący śmiech lisa. Spojrzał w mętne oczy towarzysza i sam się roześmiał perliście, jakby wcześniej wypowiedziane słowa faktycznie brzmiały jak niezły żart. Śmiał się głośno, dotrzymując kroku w wyścigu.
Tak, zamierzam ci wydłubać oko/ — Zarechotał. W kilka sekund później twarz nagle stała się nieruchoma, spokojna niczym marmurowy posąg. W pokoju na nowo zapanowała niezręczna i głucha cisza. Powietrze wydawało się ciężkie. — Zgadza się. Ale i tak się zgodzisz, Takashiro. — Rzadko kiedy używał jego imienia. Jedynie w sytuacjach, kiedy pragnął zagrać mu na emocjach. — A w ramach rekompensaty za twoje lamenty i jęki zostawię sobie oko na pamiątkę. — Uśmiechnął się uroczo. Fałszywości i kłamliwość wymalowana na parszywej gębie stanowiła idealny obraz osobowości Pride. Za maską pięknisia, kryła się obłuda i wyrachowanie.
Skończyłeś już się mazgaić jak ostatnia pizda? — zapytał, przekrzywiając głowę na bok i wpatrując się w niego intensywnie. —  Przemyśl to i daj mi potem odpowiedź — rzucił, podnosząc się z kucek. Ruszył ku łóżku, zostawiając go leżącego na podłodze. Minął siedzącego na blacie Lorenzo, który z wyprutym okiem łypał na niego z odrazą.
Zamknij ryj, skubańcu — mruknął do niego i silnie pacnął go ręką. Misiek sturlał się na ziemie, twarzą skierowaną ku Shay'owi.
Niklas wszedł pod zimną kołdrę, która stanowiła idealny kompres na rozgrzane ciało. Obolałe mięśnie mimowolnie rozpłynęły się w przesiąkniętym potem materacu. Kurtyna ciężkich powiek opadła z impetem ku dołowi. Przedstawienie dobiegło ku końcowi, a czarny sen spowił jego myśli aż do rana.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 23.09.17 20:32  •  Chata Pride [Desperacka apteka] Empty Re: Chata Pride [Desperacka apteka]
Obraz stał się niewyraźny. Po raz kolejny poczuł wzbierające się migoczące punkty na drodze lisiego spojrzenia. To co serwował teraz świat było tylko niewygodną fikcją rzeczywistości. I Shay zdawał się o tym wiedzieć. Majacząca przed nim postać wyciągała ku niego rękę, a on z niskim warkotem przechylił głowę, gdy szczupłe, kościste palce gospodarza wsunęły się w jego tłuste, sztywne włosy. Zdążył przyjrzeć się jego ustom, które wykrzywiały chytrze kąciki warg i wtedy zdał sobie sprawę, że patrząc na mężczyznę spod leniwie uchylonych sinych powiek sam się uśmiecha. Uśmiech ten nie był co prawda przyjemny, bo na żaden taki nie było go nigdy stać.
  — Ludzie są gotowi uwierzyć we wszystko, tylko nie w prawdę.
  Poprzednie odpowiedzi Pride’a trafiały do niego z opóźnieniem, jakby wystrzelone w przestrzeń kulę natrafiły na niewiarygodnie gęste powietrze.
  "Uczepiłem, bo ma więcej chorób wenerycznych niż ta podłoga bakterii”.
   — I od tego mam ciebie. Czystego. Robiącego testy tuż przed pierdoleniem.
  Zamknął oczy i zaśmiał się chrapliwie. Kieł nasunął się na jego dolną wargę. Ramiona zatrząsały się jakby popadł w szaleńczy obłęd. Ale był spokojny. Niemrawy, niski głos przedostawał się przez jego cienkie, podrapane wargi jak ohydne, przekleństwa szeptane do ucha dziecięcej główki tuż przed snem. Kiedy palce Niklasa dotknęły zwierzęcego ucha Karasawy, ten przestał się śmieć. Przyglądał mu się spokojnie, nieco otępiale - choć stalowy wzrok nadal dominował w jego złotym, błyszczącym oku. Cień rzucany przez świece podkreślił mięśnie twarzy Takahiro i wyraźne ścięgna ciągnące się wzdłuż jego szyi, niknące gdzieś za długą czarną koszulką. Shay nadal wyglądał jak dowódca korpusu wojskowego. Jego opanowany, zimny wzrok, pomimo lekkiego zrelaksowania, wciąż pozwalał myśleć, że za jego plecami stoi właśnie grupa weteranów, z palcami na rękojeściach broni. Krzywy uśmiech wciąż ozdabiał jego nieogoloną gębę, jakby nie dało się go zetrzeć nawet najmniejszym nieprzyjemnym słowem.
  — Nic nie spierdoliłem, Niklas.
  Odezwał się niemal pieszczotliwie, choć lodowaty jad w jego glosie nawet pod wpływem narkotyków wydawał się być niezniszczalny.
  — To ty nie wpadłeś na to, aby mnie wzmocnić. Aby moc nie zniszczyła mnie i nie kazała brukać tego co po mnie pozostało. Ty spierdoliłeś, Niklas.
  Ręka Shaya znalazła się na jego kolanie i przesunęła się w gorę, znikając za delikatnym rąbkiem lnianej szaty, pewnie lis zacząłby bawić się pasem od jego płóciennego stroju, ale Niklas podniósł się, a apatyczny wzrok lisa zaśmiał się w tym geście, jak za sprawką dobrego żartu.
TAKAHIRO.
  Podniósł się lekko i usiadł, jak człowiek mający problem z koordynacją. Oparł potylicę o drewnianą ławę i prześlizgnął spojrzeniem po ciele gada unoszącego się z kucek. Chwilę potem cień skuerwiela osłonił mu twarz. Lisi ogon Shaya leżał na podłoże, szara końcówka odznaczała się w panującym mroku nocy. Karasawa uśmiechnął się. Twarz zapadłą mu się lekko, a zmarszczki ozdabiające kąciki jego parszywych oczu pogłębiły się, jakby przybyło mu lat.
  — Chyba niewiele sypiasz.
  Sterczące uszy położyły się w czarnej, smolistej czuprynie. Mięśnie szczęki napięły się. Zacisnął wargi i spojrzał na Niklasa tak, jak patrzy się na kogoś, kto proponuje otwarcie nowej firmy. Wyczekująco, niemal z zaciekawioną miną.
  — Twoja pewność siebie musi cię dusić. Dziwne, że potrafisz łapać oddech.
  Gardłowa chrypa przedarła się przez pomieszczenie, odbijając od pojemników po lekarstwach, kiedy Pride znalazł się już w połowie pomieszczenia.
  Shay przymknął oczy i ukazał biel swoich zębów. Szczerzył się. Jak paranoik, próbujący ukryć strach. Tak właśnie się czuł. Myśli krążyły wokół jego głowy jak niebezpieczne stado ptaków. Co jakiś czas zniżały się aby skubnąć kawałek jego rozmyślań, ale nagły trzepot skrzydeł rozwiewał wszystkie litery, gdzieś w ciemną pustkę, w której tkwił.
  Byli tacy sami. Obydwoje zasługiwali na tytuł łajdaka roku. Kto takim by wierzył?
  Kiedy Lorenzo upadł na ziemię, Shay przesunął leniwie wzorkiem po jego puszystym materiale. Wargi zacisnęły się w cienką linię. Zmarszczył brwi, a kącik warg drgnął mu niebezpiecznie, kiedy w głowie pojawiła się jedna myśl: ‘czy on ma oko?'
CZY ON MA OKO?
  Lorenzo z wyprutą gałką wyglądał niemal jak uduchowiona wersja wesołej jaszczurki.
OKO.
JEDNOOKI LORENZO
  Parsknął jak stalker, który po wielu latach obserwacji swojej ofiary w końcu przyłapał ją naga pod prysznicem.
SHAY, PO CO MAZGAISZ SIĘ JAK PIZDA? NAWET LORENZO NIE MA OKA.
   Zacharczał nisko śmiechem, który zagłuszył nawet dźwięk starych sprężyn, gdy Pride ułożył się na nich ciałem. Poczuł, że zaczyna boleć go głowa; przyłożył palce do skroni.
  — Nigdy go nie dostaniesz, pokurczu.
  Wraz z tymi słowami łeb opadł mu na ławę, na której zazwyczaj trzymał swój zwierzęcy tyłek. Świat znów zawirował.
OKO. TO TYLKO OKO.
  Nie wiedząc kiedy zapadł w głęboki sen.

  Obudził się między trzecią, a czwartą rano z bólem cisnącym na poranione usta; jedna z ran tuż przy kąciku pękła, a czerwony pęcherzyk krwi urósł, jak marnie nadmuchany balon. Uchylił wargi i syknął. Chłód przyległ do jego policzka — szybko zorientował się, że leży na ławie, jak pies, nie mający swojego miejsca. Niemal biała wściekłość polizała mu wnętrzności, ale ogłupienie i potworny ból głowy stłumił wszelkie kurwy, które cisnęły mu się właśnie na usta. Chciał wstać. Ręce załamały się pod nim, a potężny ból przeszył żołądek. Ogon zesztywniał mu i zawisł kilka centymetrów nad ziemią. Miał wrażenie, że jego kości są zrobione z napalmu, nie miał siły się podnieść; jakby go wywracało na nice. Zadrżał z zimna. Na czole zebrały się krople potu. Był rozgrzany i to bynajmniej nie było wszystko.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 08.10.17 15:43  •  Chata Pride [Desperacka apteka] Empty Re: Chata Pride [Desperacka apteka]
Największym błędem lekarskim była pomóc Shay'owi. Każdego dnia, kiedy otwierał oczy i słyszał charkliwy oddech, śpiącego nieco dalej na materacu, towarzysza żałował, że go poznał i wbrew własnym zasadom pomógł. Żałował, że testowane na nim leki nie wywołały pożądanego zawału i po prostu nie zdechł. Nie musiałby użerać się z parszywą kanalią, która zalęgła się w jego norze niczym termit.
To ty nie wpadłeś na to, aby mnie wzmocnić. Aby moc nie zniszczyła mnie i nie kazała brukać tego co po mnie pozostało. Ty spierdoliłeś, Niklas.
Zaśmiał się głośno, szczerze. Słowa padły niczym z karabinu, a on osłonił się niewidzialną tarczą śmiechu i szyderstwa. Z politowaniem spoglądał na Takashiro z góry i nie wierzył, że mężczyzna mógł wydawać się jeszcze bardziej żałosny niż w tym momencie.
Jestem genialnym lekarzem, gdyby nie ja dawano byś wąchał kwiatki od spodu.  Znaj moje dobre serce, bo w końcu zlitowałem się nad wpół żywym truchłem i przywróciłem mu siłę. To ja postawiłem cię na nogi. To ja sprawiłem, że twoje serce bije w piersi. To ja, stworzyłem leki, które wpierdalasz garściami, abyś nie zdechł w jakimś rynsztoku twarzą w szczynach innych wymordowanych —  Rozbawienie nie opuszczało go ani na chwilę. Był niesamowicie pewnym własnych słów oraz zasług. To Shay w oczach gada pozostawał marną wersją samego siebie. Staczał się, upadał coraz niżej, a Pride stał za jego plecami klaszcząc najgłośniej w pierwszym rzędzie. Upadki ludzkie stanowiły dla niego pożywkę. Napędzały jego zimne, martwe serce do życia.
Nie znaliśmy się, Takashiro. Nie miałem żadnego interesu w tym by cię ratować. Gardziłem twoim życiem. Doceń to, że zmieniłem zdanie —  powiedział spokojnie. A w materii pogardy do ludzkiego życia, wcale nie zmienił zdania. Obłudna prawda wypowiedziana pięknymi słowami, ukrywająca za nią prawdziwe dno. Choroba była ułomnością Czarnego Lisa, Pride jak nikt inny gardził nią całym sobą. Jednak zafascynowany nauką nie mógł pozwolić przejść okazji koło nosa. Los postawił na jego drodze Shay'a, wymordowanego, z arytmią serca – zjawisko patologiczne i mało spotykane, że nie mógł odpuścić i wbrew sobie stał się osobistym lekarzem pokraki.
Chyba niewiele sypiasz.
Stał plecami do mężczyzny, zaciskając usta we wąską linię. Faktycznie, spał mało. Rozdrażnienie pojawiło się na każdym kroku, z każdą najmniejszą pierdołą. Nawet  Shay zauważył prosty problem. Pride ostatnimi czasy niewiele sypiał. Opracowywał dokładnie plan operacji serca Lisa, naprzemiennie ćpając – albo ćpając i opracowując plan operacji. Nieważne. Ważne, że operacja nie zagrażała jego życiu.
Twoja pewność siebie musi cię dusić. Dziwne, że potrafisz łapać oddech.
Zaśmiał się perliście, cynicznie.
Łapię oddech za nas dwoje, kochanie —  rzucił przez ramię, odwracając lekko głowę, a wówczas Lis mógł dostrzec paskudny uśmiech gada. Nic nie wskazywało, aby słowa Shay'a wywarły na nim wrażenie. Pewność siebie w końcu go zabije. Nie zginie z własnej ręki (chociaż patrząc na ilość zażywanych prochów, mogło to być całkiem prawdopodobne), a z obcej. Ciężkiej i nie mającej również cienia litości dla parszywego lekarza. Jednak Niklas nie dopuszczał do siebie tych jakże absurdalnych myśli. W zakrzywionym obrazie samego siebie był bogiem. I D E A Ł E M. A z kimś takim ciężko żyć.
Sam sobie je sprawię na prezent, Shay. Pamiętaj, że podczas zabiegu mogę cię zabić. A wtedy nie wiele będzie mógł protestować —  Zacharczał złośliwie. Zniknął w ciemnościach swojej jamy.
Otoczony czarnymi ramionami, starał się zasnąć. Niestety w ustach panowała prawdziwa susza, brakowało jedynie piasku, aby mógł poczuć się jakby przemierzał przez Czerwoną Pustynię. Pomimo ciężkich powiek, sen nie nadchodził. Myśli odbiły się od siebie niesfornie, nie pozwalając mu zasnąć. Uczucie niepokoju nie odstępowało go na krok. Odrętwiałe mięśnie, piekły rozszalałym ogniem, którego chłodna pościel nie zdołała załagodzić. Walczył sam ze sobą, przewracając się z boku na bok. Mroczne myśli odpędzały nieubłaganie sen. Wycieńczony złą kondycją fizyczną i zmęczeniem intelektualnym w końcu zasnął. Obudził się grubo po południu dnia następnego. Głowa go niesamowicie bolała, ostra migrena nie dawała spokojnie otworzyć oczu. Posępnym, leniwym wzrokiem starał się zlokalizować największe ścierwo żyjące w tym mieszkaniu Przysłonił ramieniem oczy i nie zamierzał ruszać się z łóżka. Dnia dzisiejszego jego egzystencja miała odbywać się w obrębie posłania, oczywiście nie licząc potrzeb fizjologicznych.
Shay! Chuju —  wymamrotał w stanie agonalnym. Pride był niesamowicie blady, mizerny i bez życia. Wszelka wesołkowatość zniknęła za sprawą kolejnych dni bez prochów. Potrzebował jeszcze dwóch, aby na nowo stanąć na nogi i w miarę funkcjonować, do czasu aż na głodzie ponownie nie przesadzi.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 1 z 6 1, 2, 3, 4, 5, 6  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach