Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 3 z 8 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Next

Go down

Pisanie 26.11.17 14:41  •  Puszcza Denatów - Page 3 Empty Re: Puszcza Denatów
Weterynarz zdawał sobie sprawę, że jeśli w ogóle uda im się znaleźć tego typa, który podszywał się pod Wiecznego, to nie będzie w stanie go zatrzymać i przemówić mu do rozsądku — w ruch szybko poszłyby ręce, którymi Yury rozerwałby na pół swoją nędzną podróbę, istotę, która próbowała nim być. Nietrudno było odgadnąć, że towarzyszyły mu głównie negatywne emocje. Leith momentami sam się zastanawiał jak zareagowałby, gdyby dowiedział się o swoim sobowtórze. Z pewnością również chciałby się go pozbyć jak najszybciej, więc nawet nie miał zamiaru powstrzymywać przyjaznego najemnika przed dokonaniem własnego sądu i należytym wyrównaniem rachunków z oszustem, którego miał nadzieję, że znajdą. Oboje odetchnęliby z ulgą, gdyby osoba, szkodząca Smokom po prostu zniknęła.
Gest na który zdobył się Wieczny nie zrobił na blondynie żadnego wrażenia. Usta mu tylko delikatnie zadrżały, jakby chciał rzucić jakimś kąśliwym komentarzem, lecz powstrzymał się w ostatniej chwili. Mrugnął niebieskim okiem, na moment zerkając do góry, by upewnić się czy Nayden wciąż nad nimi leci. Oczywiście leciał, omijając przeszkody, które napotykał na swojej drodze — jakieś odstające gałęzie i inne badyle. Jednym gwizdnięciem i leniwym ruchem dłoni dał jastrzębiowi znak, by ten nieco się zniżył — chciał go mieć tuż nad swoją głową.
Gdy-bym był nnastola-tką to może zro-biłbyś na mnnie wraże-nie — odparł nawiązując do tego jakże subtelnego czynu, którym uraczył go czterdziestolatek. Chwilę później sam zaczesał kilka jasnym kosmyków za ucho, a potem jeszcze poprawił odstającą grzywkę. Usta wciąż miał zaciśnięte, formowały poziomą linię. Pewnie nie odzywałby się, gdyby nie posłyszał kolejnych słów, a raczej porównania, które nieco go irytowało.
„To propozycja dotyczy tylko wybranych osób.”
Wodził wzrokiem za dymem, który buchnął z płuc mężczyzny. Spojrzał na niego, bo wiedział, że ma się spodziewać dalej części tej wypowiedzi.
„Blondynek z niebieskim oczami.”
Westchnął ciężko, zupełnie jakby usłyszał jakąś straszliwą nowinę, z którą trudno mu było się pogodzić. Zmrużył ślepię, zamyślając się na krótką chwilę, na szczęście odpowiedź sama dość szybko ułożyła się w jego głowie.
Mam zzdjąć spo-dnie i pomachać Cci swoim fall-usem przed twwarzą żebyś przesstał mnie na-zywać blondynką? — jego głos był tak spokojny (choć słyszalna była w nim też lekka rezygnacja), że można było odnieść wrażenie, że naprawdę były zdolny do ściągnięcia z siebie spodni i udowodnienia swoich racji. Dłoń zaczepił nawet o jedną ze szlufek, ciągnąc ją delikatnie. Ale na tym zakończyła się jego drobna prowokacja, bo szybko puścił materiał spodni.
„Czy ja ci wyglądam na kogoś, kto się zgubił?”
Przekręcił na bok łeb, a oko mu zadrgało. Zamrugał nim, a potem uśmiechnął się na chwilę.
No oddrobi-nę — bąknął, by dość szybko skupić się jednak na drodze. Nie szedł zbyt szybko, aczkolwiek dostosowywał swoje tempo, żeby bez problemu dorównywać Yury'emu i nie zostawać z tyłu. Naturalnie spoglądał też do góry, chcąc stale mieć na oku swojego ptasiego przyjaciela. Jego też wolał nie zgubić, był z nim cholernie związany.
Doskonale wiedział, że podczas tego zlecenia robi za jednostkę wspierającą, choć nawet przez chwilę nie wyczuł momentu, w którym biomech potrzebowałby jakiegokolwiek wsparcia. Może faktycznie wcześniej udało mu się nieco wpłynąć na najemnika, by ten nie rozniósł lokalu tego łysawego barmana, z którym wcześniej rozmawiali. Wiedział, że jeśli doszłoby w końcu do jakiegokolwiek starcia, to raczej Wieczny musiałby się wszystkim zająć, bo weterynarz był raczej chorowitym stworzeniem, a walczyć też jakoś specjalnie nie potrafił. Czasami planował nauczyć się kilku prostszych chwytów, ale ta myśl ostatecznie i tak dość szybko wyparowywała ze jego głowy i totalnie zapominał o tym, że jest bardzo niebojową osobą, więc konfliktów niestety (albo stety) nie mógł rozwiązywać rękoma. Aż dziwne, że udało mu się przeżyć te tysiąc lat, skoro nadal nie potrafił się skutecznie obronić i zawsze musiał polegać na innych.
„Jesteś tu chuju?”
Te-maty-cznie. Najpierw proppo-zycje sek-su w krz-kach, a teraz po-szukiwwania męski-ego narządu — zażartował tak nagle, zerkając w stronę swojego kompana. Rozglądał się też na boki, szukając jakichkolwiek poszlak, aż w końcu zatrzymał się obok jednego z drzew, na których dostrzegł ślad — jakby ktoś przejechał po korze jakimś ostrym narzędziem albo pazurami. Sucha struktura była wyraźnie naruszona. Zwrócił się od razu w stronę Yury'ego, do którego machnął ręką. Podszedł bliżej do drzewa, a palcami przejechał po chropowatej korze.
Krw-way śladd — wyszeptał, a potem, gdy ruszyli dalej przed siebie, a na dróżce pojawiało się coraz więcej śladów postanowił, że to najwyższy czas, by wykorzystać swoje mechaniczne cacko. Gwizdnął przywołując do siebie Naydena, który posłusznie wylądował na ramieniu swojego właściciela. Blondyn szybkim ruchem odgarnął na bok przydługą grzywę, a następnie zakrył jedną dłonią zdrowe oko. Druga w tym czasie wymacała przycisk urządzenia przyczepionego do lewego oka. Leith użył swojego artefaktu, by móc przybliżyć obraz i dowiedzieć się co jest przed nimi, by w porę móc ostrzec Wiecznego. Rozglądał się też na boki, poszukując poszlak z bezpiecznej odległości, bo jego mechaniczny okular pozwalał mu na czterokrotne powiększenie obrazu.
Zoba-czę cco jest prze-ed nammi.

    ___ ✖ Sokole oko [1/3]
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 28.11.17 15:20  •  Puszcza Denatów - Page 3 Empty Re: Puszcza Denatów
Miał coraz więcej wątpliwości, czy na pewno udała im się znaleźć chociaż jedną wskazówką, która przybliży ich do poznania tożsamości sobowtóra, albo odnalezienia go. Coś tu nie pasowało. Coś tu śmierdziało na odległość kilometra. Nietrzeźwy typ nie pokonałby w tak krótkim czasie tego dystansu od pubu. Już dawno przegrałby walką z grawitacją i potknąłby się o jedną ze swoich nóg, konfrontując się boleśnie z ścieżkę, na której najpewniej by zasnął, nie mając sił, by się podnieść i iść dalej. Dlaczego go jeszcze nie spotkali? Został wyrwany z rozmyślań przez słowa swojego kompana.
Gdybyś był nastolatką, nie miałbyś u mnie żadnych szans — stwierdził, bo Yury nie rozpatrywał istnienia nieletnich w takiej formie rozrywki. Wolał dojrzalsze i zalegalizowane dziewczynki. Jego zakrzywiony kręgosłup moralny wbrew pozorom nie osiągnął jeszcze dna. W akcie desperacji odbijał się od niego jak piłka o parkiet sali gimnastycznej. Ten głos rozsądku był czymś w rodzaju hamulca, kiedy noga za mocno nacisnęła na gaz w akompaniamencie warkotu silnika. Tkwił w nim i nazywał się Kido Arata. Odzywał się zawsze w najmniej przez biomecha pożądanym momencie. Jak anioł stróż, który nigdy nie opuścił swojego posterunku, chociaż nie był zbyt skuteczny w swojej roli moralizatora.
Z jego ust wyrwał się śmiech. Zachrypnięty, przerywany, przypominający bardziej odgłos zardzewiałych zawiasów podczas otwierania starych drzwi i najprawdopodobniej nie miał nic wspólnego z ogólnie przyjętą definicją "radości" w swojej pierwotnej wersji. Był jej niemal całkowicie pozbawiony, choć insynuacja Opętanego odrobinę poprawiła mu zepsuty przez niezbyt korzystne dla niego okoliczności humor.
Wolałbym pomachać swoim przed twoją i wepchać ci go do ust, ale jeśli czujesz się w potrzebie, aby go wywietrzyć, nie krępuj się — odparł z wyczuwalną drwiną w tonie głosu. Znał płeć Leitha. Drażnił się z nim i nie spodziewał się, że w odpowiedzi na te niegroźne komentarze z jego ust padnie taka propozycja. Ale jeśli miał ochotę na taką demonstracje, Yury nie miał nic przeciwko. Może w ramach zachęty, a także prowokacji powinien powiedzieć coś w stylu „Nie uwierzę, że go masz, dopóki go nie zobaczę.”?
Zerknął na drugiego najemnika, łapiąc z nim tymczasowy kontakt wzrokowy, kiedy ten pozwolił sobie na żart. Usta biomecha zadrżały po raz kolejny, choć nie był w nastroju, ale przynajmniej gromadzące się w nim napięcia trochę zelżało. Rozluźnił spięte mięśnie.
Potem poszukamy miejsca, gdzie ten męski narząd ma wylądować — rzucił, poruszając sugestywnie brwiami, po czym przedarł się przed zarośla, aby potwierdzić lub zdementować swoje wątpliwości, które ukształtowały się w jego myślach wraz z nieplanowaną konsultacją z wojskowym, sugerującym, że biomech ma omamy wzrokowe i pomylił się w swoim osądzie. Otóż, to co wcześniej Yury rozpoznał jako czarujący domek z drewna, wprost idealna na romantyczny wieczór z towarzyszącą mu blondynką, w rzeczywistości było powalonym - najprawdopodobniej przez zabłąkany piorun - drzewem z wyłamanymi gałęziami i naruszoną korą. Wsparło się ono na grubszym i bardziej masywniejszym sąsiedzie, dlatego kontur tej konstrukcji wydał się mężczyźnie łudząco podobny do schronienia, choć niewątpliwie dałoby się z tego stworzyć szałas.
Jeden do zera dla ciebie — syknął pod nosem, depcząc po krzewie pokrzywy z premedytacją. Jej kująca liście nie robiły wrażenie na wojskowym, grubym obuwiu, który skutecznie chronił kostki i pięty biomecha przed ich swędzącym działanie.
Kiedy Leith zaczął wymachiwać dłonią w powietrzu, aby podzielić się swoim znaleziskiem z przełożonym, ten wrócił niechętnie na ściółkę. Krew. Z każdym postawionym przez nich krokiem było jej coraz więcej. Świeża, jeszcze nie zdążyła scalić się z podłożem.
Adrenalina wypełniła żyły biomecha automatycznie. Odruchowo sięgnął po broń. Musnął palcami metalową rączkę pistoletu, jednak nie wyciągnął jej z kabury. Ciemność, która spowiła ten skrawek lasu, nie była normatywna, a anomalie tego kalibru mogły być wywołane przede wszystkim przy pomocy artefaktu albo zaawansowanej technologii. Naturalna forma takowych już dawno wyparowała z tych terenów Japonii, kiedy takowy ukształtowały się w teren piaszczysty z śladowymi ilościami zielni w postaci na wpół lub całkowicie wymarłych lasów. Spojrzał w górę i dostrzegł szare kłębowisko deszczowych chmur wiszących nad grubymi, poplątanymi ze sobą konarami drzew. Chwilę później lunął z nich wodospad deszczu. Ubrania najemników przemokły w przeciągu paru minut, a krwawe ślady zostały częściowo spłukane. Twarde, wydeptane podłoże pod podeszwami ich butów zmiękło i zmieniło się w błoto.
Pułapka? Czyżby ten tchórzliwy szczur na nich czekał? Wykrzywił usta w okropnym uśmiechu. Chciał rozliczyć się z tym skurwielem jak najszybciej. Przemeblować mu twarz w paru miejscach, złamać parę żeber, zatłuc na śmierć, lecz istniało wysokie prawdopodobieństwo, że ten kretyn już dawno zdechł, rozszarpany przez zęby wygłodniałej bestii, ale wolał nawet o takowej opcji nie myśleć. Potrzebował się wyżyć. Dać upust emocjom.
                                         
Yury
Windykator     Opętany
Yury
Windykator     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Wcześniej Kido Arata, teraz Yury. Czasem Wujek Menel (c)Chyży.


Powrót do góry Go down

Pisanie 02.12.17 20:30  •  Puszcza Denatów - Page 3 Empty Re: Puszcza Denatów
Ulewa skutecznie utrudniała im rozeznanie w terenie. Ślady krwi rozmazywały się na błocie, jednak ewidentnie pomogły wskazać kierunek marszu.
Szałas przed deszczem okazywał się być naprawdę dobrym pomysłem, jednak, czy warto było tracić czas na odpoczynek, kiedy cel znajdywał się na wyciągnięciu ręki?
Z oddali usłyszeć mogli dwa głosy, które ze sobą o czymś zawzięcie dyskutowały, przez śmiech rozpoznać mogli parę słów - wioska, bar, Al.
Sokole oko Leitha wypatrzyło dwóch mężczyzn, jeden łudząco przypominający Yury'ego. Może nie miał zmechanizowanej protezy, jednak ciemne włosy, zadziorny uśmiech i zbliżone rysy, krzywej mordy, mogły zmylić prostych wieśniaków odnośnie prawdziwej tożsamości Wiecznego. Intryga wydawała się przemyślana i znakomita. Ostatnimi czasy, od przejęcia nowej władzy w Drug-on, chodziło wiele plotek na temat przywództwa. Najwidoczniej nieznane źródła dowiodły, że znana mechaniczna kupa żelastwa stała się jednym z wyżej postawionych pionków na desperackiej szachownicy.
Drugi typek za to nie wyglądał jak wojskowy, a raczej na zwykłego desperata. Nieśli na plecach postrzeloną zwierzynę zmierzając wcześniej wydeptaną ścieżką. Ptak z oddali mógł dojrzeć niewielką, ukrytą w zaroślach chatę, do której zmierzali. Lekkie, blade światło wskazywało, że ktoś jest w środku i czeka na powrót mężczyzn.



                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 24.12.17 14:29  •  Puszcza Denatów - Page 3 Empty Re: Puszcza Denatów
„Gdybyś był nastolatką, nie miałbyś u mnie żadnych szans.”
Początkowo tylko ciężej westchnął — chciał pozostawić kwestię Wiecznego bez jakiegokolwiek komentarza ze swojej strony, choć zdecydowanie zbyt szybko doszedł do wniosku, że gdyby nagle zamilkł, to dałby mu po prostu wygrać tę krótką wymianę zdań, a przecież na to pozwolić nie mógł. Faktycznie — zwykle nie wysilał swojego zszarganego i ledwo działającego gardła, gdy nie było takiej potrzeby, ale czasami lubił dla odmiany na kogoś pocharczeć z kimś pogawędzić. A co jeśli z głosem jest jak z mózgiem? Nieużywany zanika. Wolał używać ze swojego wiekowego instrumentu póki ten w ogóle jeszcze działał — a rozmowa z Yury'm może do najbardziej fascynujących nie należała, ale przynajmniej była czymś, co można było porównać do dziwnej próby nawiązywania więzów między najemnikami. Kontakty weterynarza wśród Smoków ograniczały się jedynie do czysto zawodowych, Leith jakoś nigdy nie był fanem nachalnego przeobrażania zwykłych znajomości w wielkie przyjaźnie. Nie ten typ człowieka — w większości przypadków po prostu obserwował, milczał i czekał na rozwój wydarzeń. Sam nie podejmował jakichkolwiek działań, bo często ludzie niesamowicie go irytowali, a zdarte gardło było wspaniałą przykrywką, by unikać rozmów z innymi i zamykać się w swoim własnym światku pełnym zwierzęcych pupili.
Takk się skła-da, że nigdy nnie plano-wałem mieć u Ciebbie jakichk-olwiek szans — wydukał z wyraźnym trudem, przełykając ślinę jakby ta była sporą dawką gorzkiego lekarstwa, którego tak bardzo nie chciał przyjmować. Skrzywił dosłownie na sekundę — usta wykrzywiły mu się z bólu, który odczuł. Gardło znowu go zapiekło — zawsze miał z nim ten problem, że w sumie to bardzo często go pobolewało lub drapało, i nawet jeśli wiedział, w których momentach spodziewać się bólu, to poczucie dyskomfortu stale go zaskakiwało. Zupełnie jak u dziecka, które wie, że Mikołaj nie istnieje, ale gdy w domu pojawia się ktoś w jego przebraniu, to i tak jest wielkie zdziwienie.
Blondyn czasami nie dowierzał, że jego ciało wciąż dawało radę, wciąż żyło — po świecie stąpał nieco ponad tysiąc lat, w tym czasie borykał się z naprawdę wieloma schorzeniami i chorobami, które kąsały jego ciało, rujnowały je i doprowadzały do krytycznych stanów. Często porównywał się do wraka — głos tracił, jedno z oczu bez technologii było bezużyteczne, brak odpowiedniej dawki witamin sprawiały, że szybciej się męczył, stawał się senny i bolały go mięśnie. Nawet jego szkliwo było porządnie naruszone. Z dnia na dzień rozpadał się coraz bardziej i tylko młodzieńczy wygląd kamuflował jego zepsuty organizm, który już ledwo dyszał.
Z zamyślenia wyrwał go najpierw śmiech biomecha, a później jego słowa. Leithowi zadrżała powieka, ale nawet nie pokwapił się, by spojrzeć w kierunku swojego rozmówcy. Uniósł dłoń, poprawiając nią swoje jasne włosy, a potem oblizał suche usta.
Jesstem trup-- star-cem w ładnym, świe-cącym oppakowaniu, wątpię bbyś chciał mmi wp-ychać cokkolwiek gdzieko-lwiek — odparł wciąż tym samym, łamiącym się głosem. Postanowił oświecić swojego przełożonego, bo ten prawdopodobnie nie wiedział zbyt wiele o Locklearze i jego prawdziwym wieku. Młody lekarz nie miał w zwyczaju chwalić się wszystkim wokół informacjami o sobie, ale skoro już gdzieś w rozmowie zahaczyli o temat wieku, to nic nie stało na przeszkodzie, by naprostować kilka rzeczy.
Zaj-mijmy się robbotą, później mmi opowiesz o sw-oich najciemmniej-szych fantazz-jach — powiedział, a później na nowo skupił się na obserwowaniu otoczenia przy pomocy urządzonka, które błyszczało w miejscu jego oka. Zdrowe oko wciąż miał zasłonięte, by swobodnie móc obserwować to, co znajdowało się przed nimi. Dłonią chronił zmechanizowany artefakt, by ten nie zamókł, bo ulewa była coraz bardziej nieznośna. Mokre ubrania już dawno przyległy do szczupłego ciała weterynarza, stanowiąc z nimi niemalże jedną, spójną całość, a włosy przyklejały się do gładkiej twarzy. Nayden zaskrzeczał cicho, bo prawdopodobnie jemu też nie podobała ta pogoda — mokre pióra przybierały na wadze, a to z kolei utrudniało nieco zwinne manewrowanie w powietrzu, więc równocześnie sprawiało to, że jastrząb był mniej użyteczny.
„Jeden do zera dla ciebie.”
Leith zaśmiał się pod nosem.
Dwa do zzera, namie-rzyłem skkurwiela — powiedział cicho, aczkolwiek wystarczająco głośno, by deszcz go nie zagłuszył, a Wieczny nie miał problemu z rozszyfrowaniem przekazu. — Dwóch typpków, jeden mma Tw-ój... uśmiech. Kurrwa, wygląda bar-dzo podobnnie. Nie mma mecha-nicznej dłoni. Ni-osą coś i jest jak-aś chata — podał kilka podstawowych informacji, które udało mu się zaobserwować, a następnie szybko wyłączył urządzenie, pozwalając zdrowemu oku spojrzeć na Yury'ego. Najemnikom udało się dosłyszeć kilka słów, choć prawdopodobnie to „wioska” i „bar” były tymi kluczowymi.
Ru-szaj swojją owło-sioną duppę, staruszku, ma-sz dwie morrdy do ob-icia — odparł, jednocześnie łapiąc przełożonego za materiał koszulki. Posłał mu wymowne spojrzenie. — Wwiesz, że nnie pom-ogę zbyt wiele. — Chodziło mu oczywiście o walkę, bo blondyn był raczej słaby w bezpośrednich starciach.
Potem ruszyli przed siebie, za tą nędzną podróbą biomecha i jego towarzyszem. Leith nie wiedział jak powinni działać. Zbliżyć się jak najbliżej i rzucić się na nich od tyłu? Wkraść się do szałasu, do którego zmierzali i dopiero wtedy zaatakować?
O czymm myśl-isz?
Spojrzał na Smoka, stawiając kolejne kroki i posuwając się naprzód.

    ___ ✖ Sokole oko[2/3], działanie przerwane.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 02.01.18 22:53  •  Puszcza Denatów - Page 3 Empty Re: Puszcza Denatów
Ależ Leith nie musiał planować takich rzeczy, gdyż to w żaden sposób nie było zależne od niego. Yury sam sobie dobierał obiekty swoich tymczasowych westchnień, które następnie uprzedmiotawiał, nazywał swoją własnością, ale tez otaczał troską i opieką, wolał jednak w tej chwili nie mieszać spraw zawodowych z prywatnymi. Starał się oddzielać jedno od drugiego, a Smok pełnił rolę jego podopiecznego. Był za niego odpowiedzialny i musiał dopilnować, żeby żaden, chociażby pojedynczy kosmyk nie spadł z tej ślicznej główki. W ramach kaprysu powędrował ludzką dłonią do mokrej czupryny i zmierzwił mu włosy, jakby tym gestem chciał go uciszyć.
Hm — pomyślał przez chwilę, zanim odpowiedź padła z jego ust, a stało się to chwilę potem: — Tym właśnie jesteśmy. Opakowaniami i zgniłymi wnętrznościami — podsumował. Byli pod pewnym względem podobni. Yury też nie posiadał jednego oka, a drugie było skażone przez postępującą jaskrę, więc na przestrzeni lat straci całkowicie wzrok, co było wręcz nieuniknione. Myśl, do której przywykł, jak do wielu innych. Nie miał też ręki i nogi, a także dwóch płuc, serca i kręgów szyjnych. Bez mechanicznych dodatków wąchałby od dawna kwiaty od spodu, jak Kido Arata.
Nie jestem dobry w opowieściach. Wolę je demonstrować.
Zerknął kątem oka na swojego towarzysza, lustrując moment, kiedy wykrzywił kącik ust w uśmiechu. Rzadki widok, warty do odnotowania w pamięci. Biomech pożałował, że nie dysponował w tym momencie aparatem, bo aż uchwyciłby ten moment na kliszy, a potem dorzucił do smoczego albumu, ale takowy istniał tylko w jego głowie, chociaż niewątpliwie te wszystkie zakrapiane, smocze imprezy nadawały się do odnotowania jako pamiątka dla potomnych.
Przypomnij mi, że wiszę ci premię — rzucił w ramach odpowiedzi i poklepał go po ramieniu, lekko, z wyczuciem i przede wszystkim ludzką ręką, aby go nie uszkodzić, bo jego wątłe ciało nie wyglądało na solidną konstrukcję. Leith nie był z tych, którzy wymachują pięścią i dbają o wzrost swoich mięśni, czego Yury był akurat świadom. Nie wymagał od swojego kompana brawurowych akcji rodem z misji wojskowych, bo i bez predyspozycji fizycznych pełnił rolę nieocenionego wsparcia - czy to medycznego, czy to zwiadowczego, a wraz ze swoim ptakiem nikt nie mógł z nim konkurować w tej dziedzinie. Sam wyszczerzył zęby, ale uśmiech szybko zgasł jego ust w akompaniamencie słów drugiego najemnika, a gdy wrażliwy słuch Yury'ego wyłapał samotne słowa pokroju „wioska” oraz „bar” krew zawrzała mu w żyłach, jak w wrzątek w czajniku. Odruchowo sięgnął po nóż, aby mieć go pod rękę, gdyż tylko nic nieznaczące minuty dzieliły go do utraty nad sobą kontroli. Zaraz ruszy, aby przemeblować komuś mordę w paru miejscach, straci świadomość, oddając się całkowicie wściekłości.
Spojrzał na Leitha jak na rzadki okaz zwierzęcia w ZOO, chociaż zapewne bliżej było mu do przytułku, którego nazywano potocznie burdelem, niż do takiej miejskiej, oklepanej atrakcji.
O czymm myśl-isz?
Wypuścił gwałtownie z ust powietrze, jakby te było toksyczne dla jego płuc.
Jak to o czym? — warknął przez zaciśnięte zęby, bo fala jego goryczy wylała się w momencie, kiedy Smok zdradził lokalizację jego sobowtóra i potwierdził, iż ten upodobnił się do Yury'ego niemalże w dziewięćdziesięciu procentach, gdyż Wieczny nie dopuszczał do siebie informacji, że ta kanalia była jego kalką od urodzenia. — Zetrę mu mój uśmiech z tego podrabianego ryja, a potem przerobię jego truchło na pokarm dla świń. — Zacisnął dłonie w pięść, ignorując nóż wbity w skórę i bez żadnego planu ruszył w gęstwinę lasu, aby zminimalizować dystans dzielący go od przebierańca. Resztki zdrowego rozsądku, który trzymał go w ryzach, rozmył się jak krople krwi potraktowane przez siarczysty deszcz. — Zajebie skurwiela — szepnął pod nosem, do samego siebie, jak mantrę, jak kawałek modlitwy, z kurwikami błąkającymi się w oczach i szerokim, nienaturalnym uśmiechu przyklejonym do ust.
Przez oczami biomecha zamigotała ciemność i jeden wyraźnie odznaczający się na tle lasu punkt. Domek.
                                         
Yury
Windykator     Opętany
Yury
Windykator     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Wcześniej Kido Arata, teraz Yury. Czasem Wujek Menel (c)Chyży.


Powrót do góry Go down

Pisanie 05.01.18 20:19  •  Puszcza Denatów - Page 3 Empty Re: Puszcza Denatów

Mężczyźni mieli namiary na podróbkę Wiecznego. Wiedzieli dokąd zmierzać, co stanowiło dla nich miłą odmianę po wtopie we wiosce. Musieli jednak się spieszyć. Nie było pewne jak długo cel pozostanie na miejscu, ani tym bardziej co tam zastaną.
Zbliżyli się niebezpiecznie do chaty, w której w oknach tliło się blade światło. Nic nie wskazywało im na liczbę oprychów, poza tymi dwoma, za którymi przyszli. Nie znali rozkładu pomieszczeń, a ukryta w gęstwinach chata wydawała się przyklejoną do skał. Z oddali było słychać głośne krzyki Hotoru oraz jakiejś kobiety.



____________________________________________________
Zapraszam do tematu tutaj: Uszanowanko
Akcja do końca będzie się rozgrywać w tym temacie. Niewiele zostało, wytrwałości!

                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 19.03.18 12:00  •  Puszcza Denatów - Page 3 Empty Re: Puszcza Denatów
Była chłodna, gwieździsta noc, a on wciąż podróżował. Cały czas przedzierał się przez martwe lasy, w których szukał jakichś pozostałości po martwych zwierzętach lub pousychanych roślinach, którymi mógłby chociaż częściowo napełnić pusty żołądek. Zaglądał też do różnorakich ruin, na które natrafiał podczas wędrówki — z wyuczoną ostrożnością przeszukiwał poniszczone budynki w nadziei, że uda mu się znaleźć cokolwiek, co byłoby zdatne do spożycia. W jednej zdezelowanej piwnicy przypadkiem natknął się na kilka czerstwych kromek chleba i parę kostek żółtego sera, które musiał zręcznie podkraść z rozstawionych przez kogoś pułapek na szczury.
Podczas pokonywania kolejnych metrów spoglądał w ciemne niebo przyozdobione błyszczącymi gwiazdami. Hervé z pewnością napawałby się jego pięknem, leżąc plecami na trawie, gdyby nie plugawe czasy, w których przyszło mu żyć. Miał wiele innych zmartwień, które zajmowały jego myśli. Czasami ciężko mu było znaleźć czas na jakiekolwiek przyjemności, czasami zadowalał się rzeczami tak drobnymi, że niektórzy nie dostrzegliby w nich nic specjalnego.
Uwielbiał wędrować pod osłoną nocy, bo dużo łatwiej było mu się ukrywać. Ciemne ubrania i szczupła sylwetka pozwalały mu na zwinne przeskakiwanie między skałami i zniszczonymi pniami, pozwalały mu na wtapianie się w otoczenie i kamuflowanie swojej obecności. Dobrze było nie rzucać się w oczy i niepostrzeżenie przemieszczać z miejsca na miejsce. Niektóre drapieżniki polują tylko nocą i to właśnie głównie na nie musiał uważać.
Po kilkunastu kolejnych minutach podróży doszedł do lasu, w którym postanowił odpocząć. Najpierw trochę pokręcił się między drzewami, chcąc upewnić się, że żadne nieprzyjemności nie czają się w pobliżu. Dość szybko odnalazł również miejsce, w którym postanowił chwilę odpocząć. Z trzech stron otaczały go gęste krzaki, a tuż przed nim leżał przewalony konar — takie ukształtowanie terenu pozwoliłoby mu w miarę szybko zareagować w razie gdyby ktoś próbował się do niego zbliżyć lub zajść go od tyłu.
Powolnie i cicho zdjął z siebie plecak, który położył na suchej trawie, a później zakręcił się obok krzewów, spod których nazbierał trochę połamanych patyków. Ułożył je na jednej kupce, tworząc z nich prowizoryczne ognisko, które musiał teraz tylko czymś podpalić. Zapalniczki nie posiadał, ale zawsze nosił ze sobą dwa krzemienie, przy pomocy których już nie rozniecał ogień. Przyciągnął do siebie plecak, na chwilę zapominając o żywności, którą znalazł i wcześniej ułożył na jakimś kamieniu. Z plecaka wyjął krzemienie, uderzył nimi kilka razy na siebie, a iskry opadły na kupkę patyków, które po kilku próbach zapaliły się. Chłopak od razu zaczął zajmować się ogniem — nie mógł pozwolić mu zgasnąć, ale nie mógł też pozwolić, by urósł do zbyt dużych rozmiarów, bo wtedy byłby bardziej widoczny i możliwe, że przyciągnąłby jakichś drapieżników. Zdjął rękawice, kładąc je sobie na udach, a po tym wyciągnął dłonie w stronę ogniska. Próbował się trochę ogrzać.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 01.04.18 23:55  •  Puszcza Denatów - Page 3 Empty Re: Puszcza Denatów
Pędziła przez krzaczaste martwe pola. Wiatr wiał w jej okryte materiałem włosy; kaptur zniszczonej czerwonej bluzy, okazał się być wystarczająco ciepły, by ogrzać jej głowę, podczas rekonesansu na jaki zdecydowała się ruszyć. Na zachód od tej podlegającej ciemności scenerii, płonącą kula ognia sięgała już ziemi. Zachód słońca zawsze wydawał jej się niesamowicie fascynujący, ale teraz kiedy znajdowała się na mrocznych terenach całkowicie sama stracił swoja piękna i barwna otoczkę.
  Zmierzchało, a pozbawiona ekwipunku rozglądała się co rusz w kierunku dźwięków wydobywających się zza drzew, zza wysuszonych krzaków i ciemności do których jej ludzie oko nie miało większego dostępu.
  Była zmęczona i wycieńczona. W brzuchu wiercił się jej coraz to niecierpliwiej robak głodu.
  Rok spędzony na Desperacji zmienił ją. Wyrosła. Jej wcześniej skrócone włosy, spięte były teraz w dwa kucyki, a przybrudzoną buzię podkreślały zielone przenikliwe tęczówki; już dojrzalsze i co najważniejsze — spokojniejsze.
  Czarny kruk zaskrzeczał i wzniósł się tuż przy jej postaci oderwawszy pazury od szarego kamienia na którym pełnił wartę. Yen drgnęła i odskoczyła; serce podeszło jej do gardła. Szybko sięgnęła do kieszeni, gdzie trzymała wielofunkcyjny scyzoryk, ale palce musnęły tylko materiału spodni.
  Dźwięk skrzeczenia przypominał jej śmiech; śmiech rozbawionego potwora, który nie potrafi się powstrzymać i aż ściska go w brzuchu, że ta mała zgubiła drogę do domu.

  Ciemność jaka rozciągała się przed jej twarzą przypominała tunel; długi i ponury dworzec kolejowy na którym odjechał już ostatni pociąg. Gdzieś w panującej gęstwinie słyszała dźwięk nocnych świerszczy i szelesty łamanych, suchych gałązek.
  — Czyjś zbłąkany głos — delikatny cichy głosik rozległ się w czarnościach. Był łagodny, łamliwy i słaby. Był szeptem. Przerażającym szeptem paniki. — Do strumienia wpadł. Nad górami, białymi chmurami cicho śpiewa wiatr.
  Nuciła odgarniając ogarniający ją strach. Rozglądała się na boki jedna ręką trzymając ramię plecaka, jaki ze sobą niosła. Nogi bolały ja powtórnie, a droga powrotna wydawała się jej już całkowicie niemożliwa. Czuła niepokój, przerażający niepokój i chłód. Zacisnęła palce na latarce jaką dzierżyła w dłoni; uzbrojona ręka wisiała wzdłuż ciała jak zepsute ramię robota. Nie oświetlała drogi. Shane dobitnie uświadomił ją, że każde źródło światła w ciemnościach to znak dla drapieżników, że w pobliżu znajduje się ofiara, którą wystarczy tylko umiejętnie podejść...
  Drgnęła, a jej oczy otworzyły się szerzej. Drobne, chude ciało zatrzymało się tak nagle jakby wpadła na niewidzialna ścianę; latarka niemal wypadła jej z dłoni.
  Noc wionęła przeraźliwym zimnem, dlatego jej sylwetka zatrząsa się w niepowstrzymanym spazmie. Była przemarznięta, głodna i zmęczona. Jasny punkt jaki zauważyła na granicy mroku był czymś w rodzaju ciepłego koca, który okrył jej zziębnięte ciało, jednak z każdym krokiem podążała za nim z coraz większą obawą. Ognisko. To musiał być płomień rozpalonego ognia.
  Szła między konarami, a kiedy znalazła się dostatecznie blisko skryła się bezszelestnie za jesionem, aby z uwaga przyjrzeć się postaci siedzącej przy obozowisku. Była sama. Płomienie buchały w kobaltowe niebo, a iskry sypały się za chłodną ziemie ogrzewając piach i żwir.
  Zaburczało jej w brzuchu. Zielone bystre oczy bardzo szybko zwróciły się w kierunku kamienia na którym leżały jakieś ciemne cienie. Zmrużyła powieki i zrobiła krok naprzód. Niepewnie i powoli. W powietrzu uniósł się zapach sera. Jej usta napełniły się śliną.
  Nie miała planu. Yen struchlała na  samą myśl o przyłapaniu. Skrupulatnie przedzierała się przez gąszcz własnych myśli. Nie ma rady okaże się. Pochylona zakradała się do mężczyzny od tyłu, próbując wydawać przy tym jak najmniej dźwięków. Scyzoryk uwierał ją w kieszeni długiej bluzy. Nie spuszczała nieznajomego z oczu, choć kaptur jaki zarzuciła na głowę musiał osłaniać jej widoczność; ciemne kosmyki z dwóch kucyków wyłaniały się spod ubrania.
  Kiedy dotarła do celu, kucnęła za kamieniem i zaczęła w pośpiechu zabierać pieczywo. Nie było tego zbyt wiele, ale sam zapach jedzenia kazał jej to zabrać, tak jak ukąszony przez komara człowiek musi się podrapać.  Nie planowała wziąć wszystkiego. Zamierzała odejść z paroma kromkami i kawałkiem nabiału.
  Musiało się przecież udać.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 06.04.18 12:35  •  Puszcza Denatów - Page 3 Empty Re: Puszcza Denatów
Przyglądał się wątłemu płomieniowi, śledząc to, jak swoją siłą po kolei trawi pousychane gałązki. Stale kontrolował siłę ogniska — czasami przysypywał je częściowo piaskiem, żeby ogień nie rozlazł się za bardzo, czasami dorzucał trochę suchej trawy, gdy okazywało się, że żar przygasa. Praca nad utrzymaniem jedynego źródła ciepła pochłaniała niemalże całą jego uwagę, a musiał o nie dbać, jeśli nie chciał marznąć przez najbliższe kilka godzin. Zdecydowanie bardziej przemawiała do niego wizja ogrzewania zmarzniętych dłoni i możliwość rozpuszczenia żółtego sera na tych kilku kromkach chleba, które udało mu się wcześniej znaleźć. Na samą myśl o tych smakołykach zaślinił delikatnie dolną wargę, którą wytarł rękawem bluzy. W brzuchu burczało mu już od dłuższego czasu, wkrótce miał zabrać się za jedzenie.
Co jakiś czas po twarzy smagały go chłodne podmuchy wiatru, a płomienie ogniska chybotały się wątpliwie. Ciało nawiedzały nieprzyjemne dreszcze, które zaraz zlikwidowało ciepło paleniska. Ale czy w ogóle opłacało mu się tak ryzykować? Ogień (nawet taki mały) mógł być bardzo widoczny o tak później porze, ktoś o bystrzejszym oku na pewno bez problemu by go dostrzegł, nawet z odległości tych kilkunastu metrów. Skąd więc to ryzyko? Uznał, że ma idealną pozycję — zbliżające się zagrożenie od razu by dostrzegł przed sobą lub po prostu usłyszałby łamane za plecami gałęzi, w końcu otoczony był krzewami. Gdyby coś było nie tak, to bez problemu mógłby zasypać płomienie i pognać przez gęstwiny — zdołałby uciec.
Momentami miał wrażenie, że ktoś (lub coś) się zbliża. Wpatrzony w ogniste języki nasłuchiwał, żeby móc w porę zareagować. Wiatr bawił się jego przetłuszczonymi, czarnymi jak smoła włosami. Prócz lekko niepokojących szelestów do jego uszu dochodził również charakterystyczny świst powietrza dmuchającego w nawet te najmniejsze i najczarniejsze zakamarki puszczy. Sceneria niczym z najstraszniejszego horroru, brakowało tylko psychopaty z piłą mechaniczną lub potwora z dwoma głowami i ostrzami zamiast rąk.
Szelesty stały się głośniejsze — teraz miał pewność, że ktoś jest w pobliżu. Nie odwracał się — dźwięki wskazywały raczej na to, że nieznajomy się skradał lub nieumiejętnie próbował przed czymś się skryć. Hervé sięgnął dłonią po jeden z palących się patyków ogniska, chciał go użyć jako prowizorycznej pochodni. Powoli wyciągnął badyl, ściskając go w dłoni, a potem szybko odwrócił się, wyciągając go przed siebie. Płomień oświetlił sylwetkę pochyloną nad kamieniem — drobna dziewczynka zabierała część jedzenia, które udało mu się zdobyć. Była brudna, wyglądała na zagubioną, ale to nie wykluczało opcji, że wciąż mogła być jednym z tych potworów...
Puść to, natychmiast — powiedział twardo, bo nie miał zamiaru się z nią cackać. Te kromki i kilka kawałków sera, które cudem mu się udało zdobyć miały być jego pierwszym, porządniejszym posiłkiem od kilku dni, nie mógł z nich zrezygnować tak łatwo, nie mógł ich po prostu oddać. Przybliżył pochodnię do własnej twarzy — wymalowana twarz desperata pełniła rolę odstraszacza, charakteryzował się na potwora, choć za ciemnymi farbami chował się młody, przestraszony człowiek, który każdego dnia walczył o własne życie. Czuł jak część farby rozpuszcza się i spływa mu po brodzie — skierował zapalony badyl ponownie w stronę małej. Ogień rzucał na nią światło jak na podejrzanego podczas przesłuchania.
Kim jesteś i czego tu szukasz? — spytał już nieco bardziej przyjaźnie, choć jego aparycja nadal przedstawiała go jako nieprzyjacielsko nastawionego mężczyznę. Był niechlujem, brudasem i wyglądał jak agresywny pijus, ale prawda była taka, że na Desperacji ciężko było zmienić ten stan rzeczy. Dostęp do wody miał bardzo znikomy, o żywność wciąż musiał walczyć, nie mówiąc już o nowych ubraniach, które musiał zdzierać z martwych. To zdecydowanie nie było życie, którego pragnął. — Jesteś tu sama? — dopytał, bo to również była ważna kwestia. Wpatrywał się w nią swoimi spokojnymi, szarymi oczami. Malunki na jego twarzy utrudniały odczytanie jego mimiki, jakby nosił maskę, która po części stała się jego mordą.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 23.04.18 23:03  •  Puszcza Denatów - Page 3 Empty Re: Puszcza Denatów
Dziewczynka znieruchomiała. Jej dłonie zaciśnięte na czerstwych kromkach wydały się stwardnieć i skostnieć; przypominały marmurowe posągi, które jak zaklęte trwały w bezwarunkowym zmartwieniu. Szorstka struktura pieczywa podrapała jej opuszki.
  Bystre oczy ukryte pod wielkim cieniem kaptura wpatrywały się prosto w wymalowane, paskudne oblicze desperata; tęczówki zamigotały w mgławicy migającego ognia. Trudno było określić czy wielkość jej oczu, które w jednej chwili stały się jak u dziecka w najgorszym momencie bajki były oznaką strachu. Nie zatrzęsła się bowiem. Drobna, krucha sylwetka okryta zbyt wielką, bawełnianą bluzą, wydawała się być nadal twarda i zdecydowana. Intruz nie odsunął rąk od jedzenia, jakby nie obawiał się że nieznajomy bez najmniejszego wysiłku może pozbawić go palców; że może złapać go za gardło, wbić w skórę i tętnice ostre szpony. Ale czy te mankamenty były wyplute przez wewnętrzną silę i spryt jaki się w nim czaił czy może były oznaką braku doświadczenia, który nie podpowiadał mu — nie szeptał zachęcająco w ucho — że niebezpieczeństwo może skrywać się wszędzie, że powinien mieć oczy dookoła głowy; że mężczyzna nie musi być tu sam; że będąc tu, bez broni (tylko z niewielkim scyzorykiem w kieszeni, którym w ekstremalnych momentach mógł co najwyżej obrać ziemniaki), nie ma w bezpośredniej walce najmniejszych szans.
  Brudna buzia przyozdobiona gęstymi piegami zamarła. Sprawiała wrażenie jednocześnie poirytowanej, zdumionej i przerażonej — jakby to, że właściciel tych paru spożywczych smakołyków ośmielił się ją przyłapać, było tym scenariuszem, który nie dopuszczała do swych misji. Przez długą chwilę, chłodny wiatr lawirujący pomiędzy spróchniałymi konarami był jedynym dźwiękiem poza odgłosem jej szybkiego oddechu wydobywającego się prosto z rozpalonych płuc; za każdym razem biały obłoczek dymu rozrastał się przed jej twarzą  do średniej wielkości, by chwile potem rozpływać się w powietrzu.
  To była chłodna noc.
  Dopiero pierwsza komenda mężczyzny zadziałała na nią jak paraliżujący prąd. Uniosła dłonie i zrobiła krok w tył. Chłopak mógł usłyszeć jak głośno przełyka ślinę. Ciemność jaka ich otaczała nadal nie dawała mu obiektywnego wglądu do jej aparycji. Nadal nie wiedział z kim ma do czynienia. Wyglądała jak chłopiec. Policzki miała pobrudzone kurzem, a na nosie posiadała dużego strupa, który musiał być wynikiem upadku z dużej wysokości.
  — Ja tylko tędy przechodziłam, chciałam… — urwała. Szukała w myślach słów, które mogłyby uspokoić degenerata, na przykład: ‘’Wcale nie chciałam ci wziąć jedzenia. Chciałam tylko policzyć ilość dziur w tym kawałku sera’’. Ale zdania te oznaczały, że nie mogłaby wypowiedzieć ich z czystym sumieniem. Prawda była w końcu całkiem inna. Strach zakazał jej kłamać. Język plątał się w jej ustach, wydawał się puchnąć zapychając jej gardło.
  Zrobiła kolejny krok w tył. Jej ramiona zatrzęsły się w mroku.
  — Już sobie idę — zająknęła się. Cichy głosik dobiegł jego uszy niczym szept — ledwo słyszalny, niewidoczny. Jej usta niemal się nie poruszyły kiedy wypowiadała te słowa. Kolejny krok w tył. Jej dłonie wciąż były uniesione w obronnym geście na wysokość ramion. — Już-już idę… Dobra?
  Wtedy nastąpiło kilka rzeczy. Najpierw rozległ się głośny trzask. Konar na jakiego nastąpiła w ciemnościach powalił jej drobne ciało na ziemię. Upadła tyłkiem na wilgotną ściółkę, a kaptur spadł z jej głowy odsłaniając przydługawe, związane w dwa kucyki włosy; jej wystraszoną twarz, oblaną potem i te oczy… mokre i pełne niepokoju. Dolna warga zadrżała jej, kiedy cień mężczyzny zagórował w mroku. Palce instynktownie wbiły się w ziemię.
  Prawym przedramieniem osłoniła sobie oczy, jakby ukrywała twarz przed słońcem, który miał wypalić jej gałki oczne. Gdyby nie cisza, popędzana, krótkim skwierczeniem trawionego materiału, desperat z pewnością nie usłyszałby cichego, nieregularnego łkania, który wydobywał się spod rękawa.
  Strach sparaliżował ją. Próbowała się obronić, ale nie potrafiła dobyć nawet broni. Była nikim w tym wielkim, podłym świecie. A ten mężczyzna. Jego twarz…
  Konwulsje objęły całe jej niewinne ciało, a bluza jaką na sobie miała oszloniła się pojedynczymi kroplami słonych łez.
  — Da-daj mi odejść, proszę.
  Z trwającą gulą w gardle potrafiła wypowiedzieć tylko to.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 27.04.18 13:04  •  Puszcza Denatów - Page 3 Empty Re: Puszcza Denatów
Zimny, nocny wiatr dmuchnął mu w twarz, a płomień palącego się badyla chaotycznie zachwiał się na boki — walczył z chłodnym powietrzem o przetrwanie. Przez dosłownie krótką chwilę można było odnieść wrażenie, że ogień całkowicie poddał się silniejszemu żywiołowi, że patyk zgaśnie, a ognisko wkrótce podzieli jego los. Ale to się nie stało, bo wkrótce wicher uspokoił się. Hervé dziękował w myślach siłom wyższym — musiał mieć jakiegoś prywatnego anioła stróża, który zawsze pomagał mu w trudnych momentach i tylko dzięki niemu jakoś udawało mu się przetrwać. Albo miał po prostu niebywałe szczęście i głównie ono utrzymywało go przy życiu.
W pierwszej chwili miał wrażenie, że mała złodziejka niespecjalnie przejęła się jego ostrzeżeniem — dokładnie się jej przyglądał, próbował odczytać emocje, które przejawiała w swoich ruchach. Ledwo dostrzegł błysk w jej schowanych pod kapturem oczach. Zapalony kij wciąż trzymał tak, aby płomienie oświetlały sylwetkę dziewczynki. Ubrania wisiały na niej jak na anorektyczce — He nie zapominał jednak o tym, że w Desperacji potwory potrafiły przyjmować najróżniejsze aparycje, by zakamuflować swoje prawdziwe oblicze. Doskonale wiedział, że ona mogła być jednym z nich. Musiał uważać.
Strach i inne emocje pojawiły się na jej twarzy z opóźnieniem — jakby mała zapomniała je odegrać. Hervé zaczynał mieć swoje podejrzenia i wątpliwości. Zacisnął dłoń mocniej na patyku, a następnie ponownie spojrzał na twarz dziecka. Zdumienie i obawa mocniej zarysowywały się na brudnej buzi dziewczynki, ale czarnowłosy nadal nie miał pewności czy to, co zostało mu zaprezentowane nie jest tylko doskonałą grą aktorską. Podskórnie było mu żal tej małej desperatki, ale ten okrutny świat już kilkukrotnie pokazał mu, że ludzkie odruchy są słabością, że należy być ostrożnym, szczególnie w kontaktach z tymi, który na pierwszy rzut oka wydają się bezbronni — w większości przypadków okazuje się, że to tylko ich kreacja, a później do zabawy dołączają pazury, kły i skrzydła.
Mała wkrótce puściła kromki chleba i ser — zaczęła się wycofywać. W obronnym geście uniosła dłonie — zupełnie jak ktoś, kto chce pokazać policjantowi, że ręce ma czyste, że wcale nie chciał kogoś przed chwilę okraść. Jego słuchowi nie umknęło głośne przełknięcie śliny — typowo ludzka reakcja napędzana strachem.
Zadrżał, gdy kolejny zimny podmuch zaatakował go z boku. Irytowało go, że te plugawe czasu zmuszały do bycia nieufnym wobec innych — każdego trzeba było się obawiać, bo każdy mógł być jedną z tych zezwierzęconych bestii. Nawet ta dziewczyna.
„Ja tylko tędy przechodziłam, chciałam...”
Zmrużył beznamiętnie szare ślepia, przyglądając się uważnie niedoszłej złodziejce. Pociągnął nosem, ignorując nieprzyjemne drapanie w gardle. Mruknął coś niewyraźnie bardziej do siebie niż do niej.
I całkowitym przypadkiem Twoje brudne rączki znalazły się na mojej kolacji? Rozumiem — powiedział dość twardo, ale wydawać się mogło, że każde kolejne jego słowo jest miększe i bardziej przyjazne od poprzedniego.
„Już sobie idę.”
Nie odpowiedział nic — zamrugał tylko oczami. Widział jej strach i z każdą kolejną sekundą wydawało mu się, że obawa wymalowana za twarzy nieznajomej stawała się coraz bardziej autentyczna. Może tym razem na swojej drodze również miał człowieka z krwi i kości, a nie potwora, który chciał tylko uśpić jego czujność.
Zrobił krok do przodu w tym samym momencie, w którym ona robiła krok w tył. Nie odzywał się. Patrzył na jej drżące usta i wsłuchiwał się w jej łamliwy głos. Właśnie wtedy zaczął sobie zdawać sprawę, że popełnił błąd, że być może niesłusznie w myślach oskarżył dziewczynkę o bycie potworem.
Chciał coś powiedzieć, ale nie wiedział co.
Do jego uszu doszedł dźwięk łamanej gałęzi — dosłownie chwilę później mała padła na ziemię. Kaptur odsłonił jej brudną, przestraszoną twarz. Widział dokładnie jej zaszklone oczy. Były duże, jak u kogoś, kto próbuje zwalczyć w sobie przerażenie. Stał nad nią i wpatrywał się w jej chude nogi. Dopiero wtedy wszystko do niego dotarło — poczuł się jakby dostał czymś twardym w łeb. Oprzytomniał.
Nic Ci nie zrobię — powiedział szeptem, kucając przy niej. W dłoni wciąż trzymał pochodnię, którą oświetlał własną twarz. Jasna farba spływała z jego policzków. Dopiero wtedy przypomniał sobie o swoim odstraszającym makijażu. Prędko złapał palcami za swój rękaw i przejechał materiałem po twarzy, względnie oczyszczając ją z malunków. Ukazał swoje prawdziwe oblicze, posyłając jej od razu wątły uśmiech, który teraz mogła bez problemu zobaczyć. — Nie jestem potworem — dodał po chwili, w celu rozwiania jakichkolwiek wątpliwości. Nie chciał jej skrzywdzić, choć musiał przyznać, że w pierwszej chwili nie bardo wiedział co ma zrobić. Sam się bał, ale skrzętnie to skrywał, bo nie chciał pokazać się ze słabej strony.
„Da-daj mi odejść, proszę.”
Nie mogę Cię puścić samej, jest ciemno, zimno i pewnie niebezpiecznie — wyszeptał, wyciągając w jej kierunku dłoń, bo chciał pomóc jej wstać. — Posłuchaj, może nie wyglądam jak rycerz na białym rumaku, ale naprawdę nie chcę Cię zranić. Wolałbym Ci pomóc. Jesteś głodna, prawda? Podzielę się tym co mam, pod warunkiem, że powiesz mi coś o sobie. Jak tu trafiłaś? Gdzie są Twoi rodzice lub ktoś, kto się Tobą opiekuje? Zgubiłaś się? Kim jesteś? — zbombardował ją pytaniami, ale tylko tak mógł się o niej czegoś dowiedzieć, tylko tak mógł jej pomóc. — Ja też opowiem Ci coś o sobie. — Kiwnął głową, by dać jej dodatkowe zapewnienie.
Umowa stoi?
Znowu wyciągnął do niej dłoń, prawie łapiąc ją za rękę.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 3 z 8 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Next

 
Nie możesz odpowiadać w tematach