Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 1 z 3 1, 2, 3  Next

Go down

Nie-taka-znowu-opuszczona Stacja Benzynowa [włości Chestera] WWHlEDQ

Położona gdzieś pośród zalanej słońcem Czerwonej Pustyni jest średnich rozmiarów stacja benzynowa o zgrabnie zabitych deskami oknach, popękanych ścianach, otoczona z dwóch stron blaszaną przegrodą. Po przedostaniu się przez metalową palisadę da się dostrzec dwie podrdzewiałe, niegdyś białe przyczepy campingowe, ulokowane pod dachem chroniącym nie działające już dyspensery benzyny i LPG. Wiecie w ogóle po co komu te dachy na stacjach benzynowych? Mając dostęp do petrolu nie trudno jest o płomienny w skutkach wypadek. Gdzieś pośród słupków podtrzymujących zadaszenie, za cienką szklaną szybką,  mieści się czerwona wajcha, do pociągnięcia w przypadku zagrożenia pożarowego. Wystarczyłoby lekko na nią nacisnąć, a na wszystko opadłaby gruba warstwa prochu gaśniczego, kosztująca średnio $10 000. Całe szczęście, w siedzibie C.D.H. INC. nikt nie obawia się przypadkowego uruchomienia alarmu pożarowego - nie ma alarmu pożarowego! Placówka przestała swoją funkcję pełnić setki lat temu, nie ma mowy o zabezpieczeniu anty-ogniowym, co dopiero wydawaniu paliwa. Jedyna forma zachowanej funkcjonalności to sprawny generator.
Karawany służą za małe magazyny, czasami cele dla pojmanych, w skrajnych przypadkach jako noclegownie dla wyjątkowo wiernych pracowników. Za nimi znajduje się wejście do budynku, w postaci prowizorycznie zasuwanych utwardzanych drzwi. Główne kwatery dzielą się na dwie części:
Sektor mieszkalny, czyli dwa małe pokoiki na drugim piętrze, jeden z nich będący sypialnią - pożółkły, sztywny od brudu materac na podłodze, "przytulne" ozdoby w postaci plakatów i znaków drogowych, masowy grób insektów/lampka nocna emitująca purpurowe światło i połamane lustro w drewnianej oprawie oparte o jedną ze ścian. Drugie pomieszczenie jest niewiele większe, panuje w nim jeszcze większy nieporządek, ale może szczycić się niezawodnym źródłem światła - oknem. Niezawodnym na kilka do kilkunastu godzin to jest. Tuż pod szkłem mieści się niskie biurko, naprzeciw niego krzesło z czarnej skóry, miejscami obgryzione i podrapane. Blat pokryty jest wycinkami z gazet, osobistymi notatkami, skradzionymi pieniędzmi plus wszechobecnym białym proszkiem [możecie się domyślić czym? :-D], miejscami zebranym w nieco większe kupki. Wśród całego tego syfu przylepiona do powierzchni biurka jest pomięta kartka A5 głosząca następujące:
zapukam do drzwi
a ty otworzysz przede mną swoje kwaśne żyły
nie cierpię poetów
zastrzelmy kiedyś poetę

Pochodzenie kartki nie jest znane, lecz wszystkie znaki wskazują na Harvey'a. Skąd w ogóle on ma pieniądze na świeży atrament? Odpowiedź na to pytanie mieści się piętro niżej w "sektorze industrialnym", który meblowany jest średnio trzy razy na miesiąc, w zależności od potrzeb. Usługi świadczone przez C.D.H. INC zdają się ciągnąć w bezkres, co odzwierciedlać musi elastyczna płaszczyzna biurowa. Do całkiem niedawna stało tam kilka skrzynek, na których etatowcy składali karabiny i nacinali naboje - w tym momencie wystrój jest nieco bardziej laboratoryjny. Liczne fiolki, moździerze, piecyki, pompy, rurki, kolby, wagi, sprężarki, szczypce i palniki ułożone są chaotycznie na wąskich, długich ławach. Garstka kucharzy-chemików, nocująca czasami we wcześniej wspomnianych przyczepach, w dosłownym pocie czoła pracuje tutaj nad wyrobieniem jakościowej, taniej metaamfetaminy. Projekt przynosi kompanii duże zyski, więc nie zapowiada się na przemeblowanie w najbliższym czasie. Nie tylko możesz dowiedzieć się rzeczy czy dwóch o chemii, ale po wydrążeniu dodatkowych okien jest tu o wiele przewiewniej, nie sądzisz?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Dzień podobnie jak ostatnie kilka lat był tragicznie gorący, słoneczko skwierczało na wszystko poza zadaszeniem zrujnowanej stacji benzynowej, pomimo tego, że nie minęło nawet kilka godzin odkąd wypełzło zza horyzontu by uprzykrzać życie wszystkim mieszkańcom Desperacji. Nie tylko temperatura jednak przeszkadzała odzianemu w płaszcz mężczyźnie, który zaklinał dzisiejszy poranek z powodu niewielkiej, pomarańczowej skrzynki ułożonej tuż pod drzwiami jednej z przyczep kempingowych. Pozornie niegroźny prostopadłościan, nie większy od klatki dla chomika, podrdzewiały przy rogach, z otwartym wieczkiem. Zawartość opakowania była co najmniej niepokojąca - ustawione w elegancki rząd cylindry w jasnożółtym kolorze, pomiędzy którymi wiły się kabelki związane recepturkami w szersze wiązki. Przewody w rogu skupiały się tuż przy czymś co wyglądało jak wyrwany ze ściany, czarny bezpiecznik, opatrzony kodem "RDX 4", który dla osobników wpatrujących się w paczuszkę pozostawał równie tajemniczy jak to skąd się ona tu w ogóle wzięła.

- To bomba. To na pewno, pozytywnie, definitywnie ładunek wybuchowy. - mówi kręcąc głową jeden z nich. Ma na sobie biały fartuch, miejscami dziurawy, przypalony w okolicach rękawów, sztywny od brudu i pyłu, niegdyś pewnie służący w jakimś laboratorium. - Wiesz, możemy tutaj stać i się na nią patrzeć, ale jeśli ten twój android tu nie przyjedzie, to z tejże tutaj przyczepki zrobi się wgnieciona puszka. - dodaje i pełen zrezygnowania krzyżuje ręce.
- Ojej, naprawdę, bomba, a ja już miałem nadzieję, że ktoś przesłał nam zegarek. - cedzi przez zęby Ches. - Widzę co to jest. Może nie najlepiej z tej odległości, ale domyślam się, że nie zostawili nam tam ciasteczek, nie? Więc albo wróć do plucia w fiolki albo chociaż powiedz mi z czego to jest zrobione. Materiały wybuchowe i pochodne, to przecież gałąź twojej dziedziny. Chyba. - wzruszył ramionami, odrobinę zniecierpliwiony czekaniem na pomoc a także cynizmem swojego towarzysza.
- Widzę tyle co Ty, czyli pomarańczowe pudło, a do tego nie trzeba ci doktoratu z chemii nieorganicznej. Gdybym miał strzelać to pewnie boks jest wypchany po brzegi jakoś elegancko ułożonym heksogenem. Gliniasty, lepki, trochę jak plastelina, jeśli dodasz sebacynianu. Jeśli tak, to pewnie w środku jest też spłonka, która to rozpocznie reakcje. Uprzedzając pytanie, to nie, bomby nie tykają, czasami co najwyżej wibrują. - pokazuje palcem na opakowanie ładunku. - To pudło jest pewnie przerdzewiałe i kiedy nastąpi eksplozja to rozerwie się na strzępy, więc ktokolwiek chce się tym zająć, niech lepiej wie co robi bo wszyscy w promieniu dziesięciu metrów stracą głowę.
- Żeś mnie uspokoił, erh, serio się spodziewałem, że jak najmę sobie jednego czy dwóch chemików do robienia szkła to wyczerpię cały zapas Desperacji i nie będę musiał sobie radzić z bombami. Heksacośtam, cośtamcynian, ciekawe co by się stało jakbym się sztachnął jednego i drugiego, dałoby radę? - Ches stuknął w ramię najemnika.
- Sądząc po tym, że raz miałem nieprzyjemność doświadczyć na własne oczy jak pijesz benzynę z plastikowego kubka to tak, jest tam z dwa procent oleju silnikowego. - zaśmiewa się i przewraca oczyma. - Ale nie próbuj jej zjeść, nie przed moją wypłatą i wizytą sapera.
- Żartowałem, idioto. - rechocze Ches powstrzymując się przed zwyzywaniem swojego kolegi trochę mniej delikatnie - Cokolwiek by tam nie było to niebawem zjawi się tu nasz nowy przyjaciel i załatwi sprawę, najlepiej tak załatwi by nikt nie zdechł a dach pozostał w jednej części. Szczerze, to nie słyszałem jeszcze żadnych zażaleń na tego faceta, nie łatwo o znalezienie po środku pustyni technika. - kieruje wzrok na rozmówcę. - Ze mnie byłby świetny android. Nie śpię, tylko ładuję baterię kokainą i funkcjonuję jak starannie naoliwiona maszyna. Dobra, możesz wracać do środka, nie strasz mi potencjalnego pracownika. - dodał, pomimo tego, że chemik w przeciwieństwie do Chesa nie wygląda jak krzyżówka człowieka z zaniedbanym kojotem, który nie obcinał paznokci od miesięcy. Harvey wierzył, że zatrudniony robot podoła zadaniu, nie dopuszczał innej opcji, głównie dlatego, że bardziej istotne od samego unieszkodliwienia ładunku było odkrycie kto go tutaj zostawił. Pozostaje tylko czekać, czekać z metaforycznie tykającą bombą w zasięgu wzroku.


Ostatnio zmieniony przez Chester dnia 29.08.16 1:49, w całości zmieniany 2 razy
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Żar lał się z nieba, jak chyba każdego dnia na Desperacji. Każdy zdrowy na umyśle osobnik zapewne schowałby się pod czymkolwiek lub nawet zakopał pod ziemią, by tylko schronić się przed tym upałem. Nawet pustynne jaszczurki nie wystawiały nosa spod przydrożnych kamieni. W promieniu co najmniej jednego kilometra nie było żywej duszy. No prawie, jeżeli można nazwać androida czymś żywym.
104 kg metalu, kabli i oprogramowania bez większych trudności przemieszczało się po spękanej ziemi. Temperatura nie stanowiła dla niego problemu, prawie cały był elektryczny. Jedynie kilka części wymagało chłodzenia. Wentylator cicho chłodził procesor i dysk twardy, swoisty 'mózg' androida. Postać poruszała się automatycznie, ze stałą prędkością. Jego oczy co jakiś czas rejestrowały charakterystyczne punkty krajobrazu. Przed wyruszeniem wgrał do swojego systemu mapę złożoną z dyskretnie ukradzionych plików przebywających w miejskiej bazie danych. Stare zdjęcia z dronów patrolujących mogły różnić się od rzeczywistości jedynie drobnymi szczegółami. Na Desperacji krajobraz prawie nigdy się nie zmieniał. Wszędzie pustka, dopiero w okolicach Apogeum robiło się ciekawiej. O ile ciekawymi można nazwać zgliszcza starych domów i już rozpadające się kości byłych mieszkańców.
Errora to nie ruszało. Niby jak miało, był tylko zwykłym robotem. Oczywiście wirus obdarzył go samoświadomością i podstawowymi uczuciami, ale nic poza tym. Mimo tak ubogich zmian  w kodzie w oczach innych i tak był jednym z najbardziej zainfekowanych androidów. Podczas wędrówek wprowadzał się w tryb automatyczny. Po prostu poruszał się z punktu A do punktu B, wyłączał najbardziej niepotrzebne programy. Było to dla niego bardzo wygodne, oszczędzał przy tym prąd. W bezchmurne dni nie musiał się przełączać, akumulator mógł zostać uzupełniony energią słoneczną w każdej chwili. Tym razem jednak wolał nie wyładowywać baterii na bezsensowne rozmyślania na temat zlecenia.
Albowiem tym razem został wezwany do rozbrojenia bomby.
Gdyby był człowiekiem prawdopodobnie by odmówił.  Był jednak androidem, one nie mają zbyt wiele do gadania. Nie boją się nagłego wylecenia w powietrze. No przynajmniej zdrowe androidy.
Error był jednym z tych zainfekowanych, którym wirus mocno namieszał w postrzeganiu własnego ja. Kiedyś nawet nie wiedział, że jest robotem. Po każdym resecie jego system uparcie imitował ludzkie zachowania, te fizyczne i mentalne. W końcu postanowił temu zaradzić i tak oto powstał jego prywatny przenośny dysk, ozdobnie przypięty do jego lewego nadgarstka. Co ciekawe, system po otrzymaniu informacji przestaje udawać człowieka. Tak jakby niewiedza otwierała przed nim jakieś zatajone pliki, a nagłe uzupełnienie pamięci blokowało te tajemnicze aplikacje. Error oczywiście o tym nie wiedział, przecież na tym polegał cały jego problem.
Na horyzoncie pojawił się niewyraźny obraz stacji benzynowej. Wszystkie informacje się zgadzały, zgodnie z planem powinien być na miejscu w niecałe 10 minut.

Wyłączył tryb automatyczny gdy był jakieś 100 metrów od obiektu. Rozejrzał się bez pośpiechu, sam nie wiedział czy to było ze zwykłej złośliwości czy już teraz próbował namierzyć problem. Spokojnie podszedł do podejrzanie wyglądającego jegomościa, prawdopodobnie właściciela tej rudery.
- Słyszałem, że panowie mają jakiś bombowy problem - rzucił żartem tak suchym jak stojące dookoła powietrze. Nawet jego syntezator mógł wygenerować tę nutkę ironii, zdecydowanie zbyt często używanej.
Zaraz po tym wrócił do swojej zwykłej, znudzonej barwy głosu.
- Czym mam się zająć?


Ostatnio zmieniony przez Error dnia 02.09.16 20:04, w całości zmieniany 1 raz
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Chessie pełen niepokoju dreptał w kółko szurając ciężkimi butami po piaszczystej ziemi. Słońce dopiero co zaświtało, nie żeby jemu robiło to większą różnicę, ale wszyscy dookoła smacznie spali, nie licząc chemika, który był wyjątkowo porannym ptaszkiem. Plus był taki, że najemni rozchodzili się zazwyczaj do domu po dniu ciężkiej pracy, nie licząc kilku bardziej oddanych pracowników, którzy stacjonowali między innymi w przyczepkach - jedna z których była teraz obstawiona bezpańską bombą. Cóż, pozostawało mieć tylko nadzieję, że była pusta, chociaż nie miał osobiście odwagi zbliżyć się do skrzynki na więcej niż kilka metrów, co utrudniało sprawdzenie zawartości karawany. Minuty zamieniały się w godziny, cholera, co jeśli to ktoś z naszych zostawił tutaj ładunek wybuchowy i dał nogę? Włości były otoczone blachą i drutem kolczastym, wrota rozsuwane na bok tylko w przypadkach takich jak ten, gdy oczekiwana była pomoc, więc naturalnie, że łatwiej by było się wydostać niż dostać do środka po nocy. Gdyby wszystkiego było mało, to jesteśmy po środku pustyni, a pod zadaszoną stacją benzynową pracuje już kilka osób, które przy odrobinie wysiłku mogłyby wyprodukować materiał wybuchowy. Paranoiczne wizje będą go prześladować dopóki nie odstawi dragów, i.e. do końca życia, chociaż teraz są bardziej uzasadnione niż zazwyczaj - w końcu nie codziennie trzeba radzić sobie z DIY szrapnelem na wycieraczce.

Zniekształcony przez miraż gorącego powietrza android zbliżał się powoli do Chesa, który nie był w stanie ustać w miejscu. Robot zdawał się wyglądać na młodziutkiego, pomimo koszuli umazanej smarem i jaskrawych ocząt, to był również wyjątkowo zadbany i kontrastował z szorstką, brudną, pokrytą grubą warstwą rdzy okolicą, do której zaliczał się równie nieelegancki Harvey. Coś w robocie mówiło zarówno “nie pasuję tu” jak i “jestem profesjonalistą, zaufaj mi”. Ciężko momentami uwierzyć, jak gładkie są rzeczy wypuszczone z M3. W odpowiedzi na “bombowy problem”, Chessie przechylił głowę o czterdzieści stopni na lewo i spojrzał się androidowi prosto w intensywnie kolorowe oczęta. Nie miał pojęcia o sztucznej inteligencji, robotyce, szeroko pojmowanej informatyce i z tego co wygląda, również o poczuciu humoru u robotów. Zapatrzył się na moment, po czym potrząsnął głową, podrapał się po tłustych kudłach ją pokrywających i poprawił okulary rozsmarowując na nich odciski palców umorusanych białym proszkiem i tynkiem ze ścian.
- Emhkm, no, jest problem, jest mały, plastyczny i zapakowany w pomarańczową skrzynkę problem. - odpowiedział delikatnym jak żwir głosem. - Leży tam. Nie miałem przyjemności zerknąć okiem z bliska, ale nie ulega wątpliwości, że to jest bomba. Tu przed chwilą był mój, hm, specjalista od wyrobu chemii gospodarczej, stwierdził, że to heksocokolwiek, coś na heks. W sumie, to nie jestem pewien. - oparł ręce na biodrach patrząc się na przyczepę, która może w każdym momencie wylecieć w powietrze. - Najgorsze jest to, że nie wiem ani kto to mógł tutaj ulokować, ani kiedy. Chociaż nie wiem czy to ma znaczenie, co? Bomby są na czas czy raczej się je detonuje tak… No wiesz?- nieudolnie stykał jeden palec z drugim próbując zwizualizować ekspertowi ideę zdalnego wybuchu poprzez kontakt. - Zresztą, nie ważne, wiesz pewnie lepiej. Gdyby dało się ruszyć tę skrzynkę z miejsca i przeprowadzić albo kontrolowaną detonację, albo w ogóle tego nie wysadzić byłoby fajnie. - delikatnie poklepał Androida po ramieniu, w strachu, że go popsuje. - I nie wyleć w powietrze. Nie zapłacę Ci jak umrzesz. Albo się, uhm… Zepsujesz? - zmusił się do mało szczerego, lecz motywującego uśmiechu.
- Powinienem o czymś wiedzieć zanim przystąpisz do działań? - zapytał nie odrywając wzroku od metalowego pudełka (chodzi o ładunek wybuchowy, nie Errorka).


Ostatnio zmieniony przez Chester dnia 29.08.16 1:51, w całości zmieniany 1 raz
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Przez pierwsze sekundy wyjątkowo zbyt nachalnie przyglądał się swojemu pracodawcy. Wyglądał… no cóż, dość osobliwie, ale Error był do tego przyzwyczajony. Żył na Desperacji o wiele dłużej niż mogłoby na to wskazywać jego mechaniczne ciało. Przez jego zadbany wygląd, gdzieniegdzie tylko nadszarpniętą lub zadrapaną powłoką skórną i zaawansowanym technologicznie wnętrzem ludzie myśleli, że ma co najwyżej 3 lata. Dzięki takiemu wizerunkowi byłoby bardzo łatwo znaleźć mu pracę. Cóż, kruczkiem jest 'byłoby'. Na Desperacji nikt nie potrzebował mechanika, ponieważ 3/5 populacji tego pogorzeliska nie wiedziała nawet co znaczy słowo 'prąd'. Zdarzały się rzadkie przypadki  desperatów, których mechaniczne pieski i kotki nagle przestały się poruszać lub były w zbyt okropnym stanie do jakiegokolwiek działania po wyrzuceniu na śmietnik M3.
Wysoki, opatulony płaszczem jegomość według kalkulacji robota nie zaliczał się ani do 3/5, ani do tych marnych 2/5 populacji Desperacji. Error początkowo starał się określić rasę mężczyzny, w systemie automatycznie utworzył się plik na bieżąco zapisujący informacje. Oczywiście z jedną milisekundą opóźnienia ten plik wylądował na bransolecie. Robot zaczął się zastanawiać, czy przez płaszcz ten biedny pan zaraz nie zemdleje i czy nie będzie zmuszony go ratować. Chociaż za taką robotę też powinien sobie liczyć.
Podczas gdy on wydawał mu polecenia (a tak przynajmniej IE się zdawało), on badał go dalej i uzupełniał plik. Pożółkłe, zbyt długie pazury.  Podobne zęby. Najbardziej pasował mu na ten dziwaczny gatunek ludzi, którzy inni nazywali Wymordowanymi. Zanotowano. Nic więcej nie mógł z niego wyczytać, widocznie ten płaszcz jak i przetrupiałe okulary były czymś w rodzaju kamuflażu. Cała ta analiza trwała może z pięć sekund, na pewno nie dłużej. W międzyczasie uruchomiony dodatkowo program zapisywał każde słowo, jakie mógł Error usłyszeć.
Nie skomentował jego zbyt bezpośredniego wgapiania się, był przyzwyczajony. W końcu nie wyglądał jak każdy inny szary człowiek, gdyż człowiekiem nie był. Podążył wzrokiem do niesławnego pomarańczowego pudełka. Bomba nie wydawała się jakoś specjalnie groźna, ale to właśnie taka paradoksalnie mogła wywołać największy wybuch.
Bez żadnych emocji pozwolił mu się dotknąć. I to nie dlatego, że nie potrafił ich odczuwać. Był zbyt znudzony żeby jakoś reagować. Wysłuchał go do końca i nawet się lekko uśmiechnął do jego śmiechu.
W końcu zainteresował się tą, jak zdołał usłyszeć, niesamowitą niespodzianką. Obszedł przyczepę dookoła, oczywiście zachowując bezpieczną odległość. Przykucnął trzy metry przed skrzynką.
"Powinienem o czymś wiedzieć zanim przystąpisz do działań?"
- Uhm… raczej nie - odezwał się do niego z sympatycznym uśmiechem na twarzy. - Mam tylko jedno pytanie.
Wskazał palcem na drzwi pechowej przyczepy.
- Czy w środku ktoś jest?


Ostatnio zmieniony przez Error dnia 02.09.16 20:05, w całości zmieniany 2 razy
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Z podziwem i trwogą Ches patrzył jak android zbliżył się do ładunku na niepokojąco krótkie trzy metry. Wahał się przez moment, wiercąc w miejscu jeszcze bardziej, ale zdecydował się postawić kilka kroków do przodu by być trochę bliżej rozmówcy. Nie myślał za bardzo nad tym jakie szkody mogłaby wyrządzić eksplozja, bo z góry założył najlepsze - co najwyżej zawali się dach, źródło cienia i osłona przed ewentualnymi próbami dokonania zdjęć satelitarnych, czy czego to M3 sobie nie ubzdura; nic poważnego. Po momencie namysłu, zdał jednak sobie sprawę z tego jak niewiele wie o paczuszce-niespodziance ułożonej na jego włościach. Co jeśli zrówna z ziemią cały jego dorobek? Co jeśli coś pójdzie nie tak i rozsadzi nie tylko zmechanizowanego sapera? Przełknął głośno ślinę, pociągną nosem i wytarł szalikiem smugę krwi zeń spływającą. No cóż, pozostawało jedynie mieć wiarę w zdolności zatrudnionego bota, w końcu to profesjonalista żądający za swoje usługi przyzwoitych pieniędzy, które C. D. Harvey INC jest zawsze gotowa zamienić na bezpieczeństwo. Pomimo czarnych myśli kłębiących się pod czaszką prezesa spółki, postanowił zachować pozory spokoju, przynajmniej swojej definicji spokoju.

Czy w środku ktoś jest?
Nie było to pytanie na które był przygotowany, cóż, aktywność dniem i nocą ma swoją cenę, na przykład nie można powiedzieć wszystkim ludziom śpiącym wspólnie w kwaterach “dobranoc”. Nie żeby miało to swoje zastosowanie poza wzmacnianiem morałów, ale od czasu do czasu zdarza się, że ktoś podkłada Ci bombę pod nieruchomość i akurat należy wiedzieć czy ktoś sobie w niej przypadkiem smacznie nie śpi. Wzruszył gwałtownie ramionami unosząc dłonie niemalże ponad głowę i otworzył usta w uśmiechu, który mówił “nie mam pojęcia, nie chcę za bardzo mieć pojęcia, to na pewno nie może być ważne”. Lennonki zsunęły się w dół haczykowatego nosa ukazując zwierzęce, rozbiegane ślepia. - Nie wiem, ale jeśli tak to ma dzisiaj równie dużego pecha co ja. Znaczy się, oby nie miał, nie planuję by wyleciał w powietrze wraz z karawaną. Zawsze możemy się przekonać. - mówi próbując utrzymać okulary na twarzy. - Pobudka, kowboju! Wstawaj, uważaj na skrzynkę przy progu i nie wysadź mojej stacji benzynowej w powietrze!! - wydziera się na możliwości swoich strun głosowych. Zaskakujące jest, jak podobny jest domyślny poziom głośności jego głosu a wrzasku, bo krzyczenie głośno to jego specjalność, tuż obok “wytrzymywanie na pustyni w kombinacji płaszcz plus szalik” i “strzelanie na bardzobardzo krótki dystans”. Minęła chwila, dwie, trzy, wkrótce chwila przerodziła się w dłuższą chwilę i pewne było, że z puszki nikt nie wyjdzie. Harvey był w pełnej gotowości podnieść z ziemi kamień albo doszukać się w okolicy innego twardego przedmiotu by cisnąć nim w szybę wozu kempingowego, ale powstrzymał się ze względu na czuły materiał wybuchowy w pobliżu.
- Hm, na moje bystre oczęta i elfie uszy, to znaczy nie. Nie, w sensie, nikogo nie ma w środku. - przystanął obok IE zginając kolana i opierając na nich ręce. Ostatnia operacja prowadzona na terenach jego włości miała związek z wyrobem skrystalizowanej metaamfetaminy, a ze względu na wymóg dobrej wentylacji miała miejsce ona w faktycznym budynku a nie podrdzewiałych karawanach, więc nie było powodu, by ktokolwiek tam zasypiał. Sytuacja była bardzo wyjątkowa; zdarzały się już gangreny ropne, pomniejsze wybuchy w laboratorium, ataki psów, ataki Psów, dzikie, przebrzydłe szczury, lęgowiska karaluchów, próby zamachów samobójczych z użyciem gwoździ, można by tak wymieniać w kółko, ale chyba żadna z tych przygód nie była równie stresująca co nieznanego pochodzenia bomba i tajemniczy, przyjazny, lecz wciąż tajemniczy android z nietypowym jak na desperację zestawem umiejętności.  
- Oddalę się trochę. Tak dla pewności, stuprocentowej. Nie żebym brał błąd pod uwagę, to tylko BHP, zasady, rozumiesz. - dodał z nerwowym śmiechem i sprawnie oddalił się od technika, salutując ironicznie w celu rozładowania napięcia.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Przez krótki moment na jego mechanicznej twarzy zagościło zaskoczenie. Kto by się spodziewał, że ten facet wykorzysta najprostszą metodę by kogoś obudzić z hipotetycznej drzemki. Poziom decybeli mógł łatwo wybudzić delikwenta, a nawet skrzywdzić jego narząd słuchu. Na szczęście Error był maszyną, nie odczuwał bólu, dlatego szybko powrócił do swojego beznamiętnego wyrazu.
Trochę czasu minęło, a z przyczepki nie było nawet odgłosu. Error był prawie w 100% pewny, że ten krzyk zbudziłby zmarłego. W głębi robotycznej duszy odetchnął, nie chciał manewrować czymś tak niebezpiecznym jak niezidentyfikowany ładunek wybuchowy w pobliżu istot żywych. I to nie tak, że miał jakieś wysokie poczucie moralności. Wbudował sobie własnoręcznie zaprogramowany kompas moralny, swoje własne sumienie. Jedną z pierwszych nienaruszalnych zasad było 'nie powodować niezamierzonych szkód'. Szkodą można było nazwać wiele rzeczy, od połamania ważnego dla projektu drucika czy przypadkowego wysadzenia pracownika. Zasada była pierwszą i nienaruszalną głównie z powodu kwoty, jaką musiałby wypłacić, gdyby wyżej wymienione akcje nastąpiły. Drugą było 'nie używać bezsensownej przemocy'. To było coś, czym Error się po prostu brzydził, o ile androidy mogą się brzydzić. Agresję słowną zdarzało mu się przyjmować, a także i stosować, zazwyczaj w zbyt dużej ilości. Od agresji fizycznej się wstrzymywał. Uznawał to za ludzki zwyczaj, a to, co ludzkie, najczęściej uznawał za paskudne. Cóż za paradoks, jeden z najbardziej 'człowieczych' androidów brzydzi się typowo 'ludzkich' zachowań. Nie rozumiał gwałtów, kradzieży czy morderstw, które działy się kompletnie bez przyczyny. Kolidowało to z jego myśleniem, elektronicznym mózgiem nastawionym na logikę.
Zerknął ukradkiem na pochyloną sylwetkę mężczyzny. Był pod wrażeniem jego odwagi, chociaż widać było, że zrobił to niechętnie. Error nie zwracał uwagi na jakieś 'lęki przed śmiercią', gdyby zadaniem było skakanie po podejrzanej paczce wykonałby pracę bez kwestionowania czy nawet mrugnięcia okiem. Był androidem z tylko podstawową gamą uczuć. No i ironią, którą ktoś powinien  mu przykręcić.
Chwilę po tym jego towarzysz opuścił go, salutując.
Stuprocentowa pewność, hę?
Ludzie to takie strachliwe istoty. IE Gardził tchórzostwem prawie tak samo jak przemocą. Może odrobinę mniej, tak ociupinkę. Był nieugięty w tym przekonaniu, nawet jeśli jego własna osobowość składała się w 33,33% z żywej paniki.
Z głośnym brzęczeniem zrzucił plecak na ziemię. W środku znajdowało się najprościej mówiąc prawie 30 kg złomu, zaczynając od centymetrowych śrubek i kończąc na wielkich nożycach do metalu. Przy zleceniu nie został poinformowany o wyglądzie bomby, więc wziął najbardziej uniwersalne rzeczy. Najbardziej dumny był ze swojej kolekcji śrubokrętów, kosztowały go kosmiczne pieniądze, ale było warto. Zręcznie sprawdził czy wszystko jest na swoim miejscu, wstał, otrzepał się z podniesionego przed chwilą kurzu i bezceremonialnie podszedł po pudełka. Dokładnie przyjrzał się opakowaniu, niczego nie dotykając zajrzał do środka. Nawet przysunął ucho do pomarańczowej niespodzianki, od ładunku dzieliło go dosłownie kilka centymetrów. Gdyby nagle stracił równowagę prawdopodobnie jego twarz znalazłaby się w epicentrum wybuchu. Nasłuchiwał przez chwilę, przybierając wyraz twarzy mówiący 'robię takie rzeczy codziennie' lub 'to tylko zwykła mała bombka'.
Kiedy awansowałem z podręcznego mechanika na sapera?
Odsunął się i zaczął grzebać we wcześniej wspomnianej zagraconej skrzynce na narzędzia.
- Nie ma powodu do obaw - powiedział bez jakichś większych emocji. - To najzwyklejszy ładunek wybuchowy, żadnych czasowych czy zbliżeniowych udziwnień.


Ostatnio zmieniony przez Error dnia 22.03.17 23:03, w całości zmieniany 2 razy
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Wrócił do podobnego stanu, w którym znajdował się zanim na miejsce z pomocą przybył Error, to jest, wydeptywania kółka w piaszczystym podłożu. Kto jest za to odpowiedzialny? Trzeba zacząć patrolować okolice, trzeba zacząć łamać palce każdej osobie chociażby wyglądającej jakby była w stanie skonstruować bombę, ilość drutu kolczastego wokół blaszanej palisady potroić. Devin zaczął pociągać nosem coraz częściej, zupełnie jak alergik w okolicach pylących traw, zbyt zajęty rozwijaniem czarnych jak smoła myśli w głowie. Co jeśli wrogi gang chciał się zemścić za podrzucenie im zgangreniałej kończyny przez furtkę? To by pasowało, chociaż bomb raczej się nie podrzuca, wtedy robi się z nich granat, bardziej efektywny i znacznie mniej stresujący. Cholera, co jeśli całe lokum pójdzie z dymem, co jak umrze Ches wraz z gromadą najwierniejszych pracobiorców w stacji? Albo co gorsza, co jak przeżyje tylko Ches, sam, z kijem bejsbolowym, strzelbą i obowiązkiem zemsty na nieznanym rywalu? Co jeśli to jeden z rzekomo zaufanych zasadził tam ładunek? Wszystkie te odpowiedzi bez pytań były owocem chwilowej, lecz bardzo intensywnej paranoi po tym jak przestał działać efekt stymulantów, którymi nafaszerował się zeszłej nocy nasz samozwańczy biznesmen. Ches zaczął lekko się trząść, słońce doskwierało mu bardziej niż powinno a dłońmi przeczesywał sztywne, ciemne włosięta. Tak, nie ma wątpliwości, to już czas, czas najwyższy się czymś poczęstować, najlepiej benzyną czy metylenodioksymetamfetaminą. Poluzował szalik i zaczął obmacywać płaszcz, wkładając dłonie do każdej kieszonki, wliczając to te po wewnętrznej stronie. Poszukiwania nie były zbyt owocne, za pazuchą znalazł jedynie pustą strzykawkę bez igły, krople do oczu i należący niegdyś do niego ząb. - Szlag, szlag, szlag, ptfu. - mamrotał pod nosem, po czym zacisnął szalik na szyi i zapiął górne guziki płaszcza. Wsadził ręce w kieszonki spodni, zgarbił i skierował wzrok w dół. Nie zdawał sobie z tego sprawy, ale wyczucie czasu z braniem narkotyków miał wyjątkowe - w najbardziej trzeźwym momencie udało mu się wezwać IE do rozbrojenia bomby. Gdyby fazę miał odrobinę wcześniej, pewnie podjął by “brawurową” próbę unieszkodliwienia jej samemu, najprawdopodobniej poprzez kopnięcie albo coś równie odważnego; chwilę później, na przykład teraz, nie przejąłby się wezwaniem w sprawie pomarańczowej szkatułki będąc zbyt zajętym poszukiwaniami tabletek albo czegokolwiek co mógłby wchłonąć z nadzieją na trip. Nie wypadało jednak zostawić fachowca samego, zwłaszcza nie pod takim pretekstem - jedyne co mógł teraz zrobić to nie tracić wzroku z androida, zacisnąć kły i ignorować kwaśny posmak krwi pod językiem.

To najzwyklejszy ładunek wybuchowy, żadnych czasowych czy zbliżeniowych udziwnień.
Ches wydal z siebie dźwięk posiadający cechy bolesnego jęku i wydechu ulgi, po czym wyprostował plecy, oblizał wargi i rzucił w kierunku Errora - Świetnie! - wyjął rękę z kieszeni wyciągając ją ponad głowę jak najwyżej był w stanie, kierując kciuk w górę, starał się nie telepać kończyną. - Chwała gorącemu słońcu, że na Desperacji da radę nająć kometentnego sapera. - dodaje wsadzające łapę z powrotem do kieszeni, kuląc ją w pięść. Był przed nim bardzo długi dzień, nawet nie ze względu na wyjątkowo wczesną godzinę - trzeba będzie się naćpać za nie więcej niż godzinę, później zmobilizować kilkanaście osób by przeczesały teren w poszukiwaniu ambitnych konstruktorów bomb, jeśli dojdzie do najgorszego to pomóc w ewakuacji kucharzy z laboratorium. Normalnie Harvey’owi nie przeszkadzałby koncept dnia pełnego przesłuchań i kopania dołków wokół stacji, ale z okazji przymusowego odwyku wydawało się to graniczyć z niemożliwym, było przytłaczające. Patrząc na to teraz, to czy wysiorbanie kropli do oczu bezpośrednio z opakowania nie miałoby ciekawego efektu? Mógłby się tylko na chwilę odwrócić i… Nie teraz, nie, nie teraz, IE zdaje się wiedzieć doskonale co robi, więc nie potrwa to zbyt długo, a przed nowo poznanymi zleceniobiorcami trzeba sprawiać jak najlepsze wrażenie.
- Będąc już przy stuprocentowej pewności, to zostanę tutaj i będę nadzorował. Nic osobistego, ale wiesz, jak to w biznesie. Lepiej dmuchać na zimne. - powiedział szczerząc się. Jasne, miał wobec androida spory gwarant zaufania, ale wśród paranoidalnych wizji była również i ta, gdzie to właśnie Error spiskuje przeciwko jego spółce pobierając opłatę za rozbrojenie wcześniej podłożonego przez siebie ładunku wybuchowego.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Podczas gdy Chester wydeptywał okręgi w suchym podłożu, Error uparcie poszukiwał czegoś w skrzynce. Jednym uchem mimowolnie wsłuchiwał się w otoczenie, głośne cykanie cykad przerwane w pewnym momencie cichymi przekleństwami. Nie interesował się, nie po to został zatrudniony. Obdarzył go jedynie szybkim spojrzeniem; chciał zorientować się, gdzie mężczyzna przebywa.
Powinien się teraz nie rozpraszać, ale intrygowała go podejrzana ruchliwość osobnika. Czy mógł się tak zachowywać tylko przez strach? Oczywiście dla IE pewne zachowania były oczywiste. Zwierzęta uciekają od stresującego ich obiektu, ludzie zazwyczaj też. Pomijając jednostki, które narażają się na niebezpieczeństwo tylko po to, by wydzielić adrenalinę i te niezdrowe psychicznie. Chester nie wyglądał na poszukiwacza przygód, prędzej można byłoby go zaliczyć do tej drugiej grupy. Nagle androida naszła myśl, że mógłby być pod wpływem jakichś środków odurzających. Ludzie mieli w naturze skłonność do nałogów, zwłaszcza w przykrym, dzisiejszym świecie. Dzięki swojej niezbyt obszernej kartotece chorób i uzależnień od razu wykreślił alkohol, symptomy znacznie różniły się od obecnych. Pozostały mu tylko substancje psychoaktywne i zespół ADHD. Niestety w bazie danych brakowało dużej liczby informacji, co było głównie zasługą wirusa. Gdyby znał szczegóły, prawdopodobnie mógłby jakoś temu mężczyźnie pomóc. No i gdyby coś przy tym wpadłoby do jego kieszeni. Co jak co, ale dekady życia na Desperacji zrobiły z niego dość chciwą bestię. Prawie nic nie robił bezinteresownie i nigdy nie zapominał (cóż za paradoks) o długach, nawet za nagłą pomoc umierającemu potrafił się przypomnieć. Lub jego rodzinie, zależy jak się sprawy potoczyły.
Rozpraszając nieproszone myśli skupił się bardziej na poszukiwaniach zaginionego narzędzia. Dosłownie kilka sekund później miał w swoich rękach malutkie, wyglądające na niezwykle kruche cążki. Zamknął pudło i zostawił je razem z plecakiem na ziemi. Wziął głęboki oddech, głupi zwyczaj fizycznie nie poprawiający jego stanu, przecież maszyny nie wzdychają.
No to do pracy.
Kucnął przed skrzynką. Jeszcze raz przyjrzał się jasnożółtym cylindrom i oplatającym ich kabelkom. Bomba nie wydawała się skomplikowana. Wystarczyło tylko przeciąć odpowiedni kabel. Tylko.
Otworzył bazę danych, sprawnie wyszukał informacje na temat tego rodzaju ładunków wybuchowych. Dość groteskowo wyglądało zestawienie obok siebie planów węża ogrodowego, rakiety kosmicznej i C4. Jego pamięć zawierała pliki tak podobne, a jednocześnie tak różne od siebie. To i to składa się z metalu, prawda? Z większej czy mniejszej ilości, to nie miało szczególnego znaczenia.
Jeszcze nigdy w życiu nie dotykał bomby. Naprawiał już laserowe noże, broń automatyczną, prawie już kompletnie nie nadające się do użycia pojazdy, zepsute zegarki czy nawet raz identyfikator do miasta.
Jednak to Chester był pierwszą osobą, która powierzyła mu tak niebezpieczne zadanie. Rozprostował palce i nałożył na wyświetlany na oczach obraz schemat budowy C4, najbardziej zbliżonej wyglądem i składem do naszej bombki. System zaznaczył mu poszczególne części, rozplątał plątaninę jednokolorowych kabli. Error nie widział już kilkunastu miedzianych drucików, na każdy fragment został nałożony kolor. Niezliczona liczba informacji przemknęła cienkim druczkiem po jego lewej stronie, kilka okręgów naznaczyło najważniejsze obiekty po prawej. Z niewzruszonym, a raczej znudzonym wyrazem twarzy zbliżył swoje malutkie obcęgi do zaznaczonego na czerwono kabla.
Sekunda wahania. Czy to na pewno dobry drut?
Na pewno. Tak musiał myśleć. Nie mógł teraz zmienić zdania, wszystko było zaplanowane o trzy kroki do przodu.
Z wyjątkowo beznamiętnym wyrazem twarzy przeciął cienki, miedziany kabel.

Cisza. Pudełko nie zatrzęsło się, nie zamigotało, nie eksplodowało. Wszystko stało na swoim miejscu. Android wstał ostrożnie. Jego wzrok dalej był zawieszony na skrzynce. Kto wie, czy nie zamierza wybuchnąć z opóźnieniem.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Error zdawał się radzić sobie z sytuacją znacznie lepiej niż Harvey, nawet pomimo bycia w promieniu potencjalnej eksplozji, co w pewnym stopniu było uspokajające, ale z drugiej strony doprowadzało do szału, bo pracował w absolutnej ciszy. Stan Chestera nie uległ poprawie - bomba na podwórku to nic strasznego, zdarza się, to jest, najwyraźniej się zdarza jeśli zajdzie się za skórę niewłaściwej osobie. Ciężko jest jednak równać byle ładunek wybuchowy pod przerdzewiałą przyczepą do nagłych, uciążliwych paranoidalnych wizji doprawionych szczyptą rozszerzonych źrenic, ślinotoku, posoki z nosa i mdłości. Kto, kto, jeszcze kilka razy kto, kiedy, dlaczego? Skąd? Jego oddech był płytki, kończyny stopniowo bardziej galaretowate a wizja zamglona. Dzwonienie w uszach, ogólna panika, ale android już od chwili wpatrywał się w skrzynkę nie podnosząc się z podłoża. Czyli już. Jak przyjemnie byłoby móc powiedzieć, że jest po wszystkim, że wraz z cichym, kojącym odgłosem przecięcia miedzianego kabelka w pół można wypłacić robotowi pensję i udać się na spoczynek, ale realia odbiegają całe mile od wizji tak przyjemnej jak ta. Poszło bardzo szybko - zaskakująco szybko. Trzeba przyznać, Chester był równie dobry w neutralizowaniu bomb co w nieruszaniu się przez więcej niż kilka sekund, ale coś w gładkim androidzie było z pewnością nie tak. Miasto, wyszedł z miasta, jasne, że z miasta, ale to o niczym nie świadczy, zdziczały idioto. - warczał pod nosem szargając sobie kudły. Logiczna analiza na trzeźwo nie szła mu za dobrze, bo najchętniej by się rzucił na ostatnią osobę, która popisała się wiedzą z dziedziny pirotechniki i obsługi spłonek; tak się składa, że taką osobą był niewinny Error, który bardziej niż na radzenie sobie z krzykliwym, agresywnym narkomanem zasługiwał na wypłatę.

- Udało się, hm? - wyrzucił z siebie wreszcie. - Jeśli nie eksploduje teraz, to równie dobrze i w ogóle. Oby. - dawał z siebie wszystko by się nie załamać. - Zakopię to gdzieś przy ruinach wioski, o ile mam gwarancję, że nie oderwie mi rąk. - dodał zbliżając się do IE. Mała wyprawa wgłąb pałacu umysłu udowodniła mu, że być wysadzonym w powietrze wraz z całym swoim dobytkiem a nie być wysadzonym w powietrze a pożegnać się z dorobkiem życia to mniej więcej to samo. - Jakieś pomysły, kto na pustyni byłby w stanie złożyć takie cacko? Oprócz ciebie. - powiedział.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Przez kilka pierwszych sekund nie zwracał uwagi na nic innego tylko na przed chwilą rozbrojone pudełko. Nie odsunął się nawet o krok, trochę nieprzemyślane z jego strony. Chciał za to usłyszeć nawet najcichsze dźwięki jakie mogła zacząć wydawać bombka. Ucichły nawet szumy w jego wnętrzu, było to odpowiednikiem ludzkiego 'wstrzymania oddechu'. Lecz mimo, iż wsłuchiwał się najbardziej jak potrafił, nie dotarły do niego żadne odgłosy.
'Odetchnął', wiatraczek w jego wnętrzu zafurgotał głośniej. Udało się. Naprawdę się udało. Po raz pierwszy rozbroił ładunek wybuchowy i przy okazji niczego nie wybuchnął.
Schował swoje malutkie narzędzie do skrzynki, którą zaraz spakował do plecaka. Robota skończona, pora się upomnieć o wypłatę i znikać. Podszedł tym swoim zwyczajnym, nie wyrażającym jakichś specjalnych ludzkich emocji krokiem do Chestera, który chyba nie miał się zbyt dobrze. Może to przez słońce? Nie powinien tyle stać w tym upale, to prawie pewne, że dostanie udaru.
- Ładunek jest już całkowicie unieszkodliwiony - jego barwa głosu nie wyrażała tej wewnętrznej, głęboko osadzonej dumy, jaką odczuwał. - Nie ma możliwości, żeby cokolwiek eksplodowało.
Wsłuchiwał się dalej w jego głos, dziwnie podniecony i narwany. Coś było na pewno nie tak. IE, gdyby potrafił odczuwać przynajmniej większość ludzkich emocji, prawdopodobnie by się zmartwił. Niestety był tylko androidem, znał jedynie najprostsze i najbardziej prymitywne uczucia. No i poczucie humoru, nie zapominajmy o aż zbyt rozwiniętej ironii, która pojawiała się zadziwiająco często w ustach robota. Zamiast patrzeć na to w sposób mentalny spojrzał na to swoim logistycznym okiem maszyny. Ten mężczyzna na pewno miał jakiś problem, albo udar albo wcześniej wspomniane substancje psychotropowe. Error nawet nie mrugnął, jeśli nie miał w tym jakiegoś interesu to się nie mieszał. Nauczyła go tego Desperacja.
- Hm - zrobił zamyśloną minę, tak naprawdę odpowiedź przyszła w ciągu milisekundy. - Nie mam pojęcia. Może ma pan zatargi z jakimś gangiem lub podobną szemraną organizacją?
Nie brzmiał specjalnie przekonująco, nawet się nie starał. Głos miał zadziwiająco nonszalancki i znudzony, jednak w pewien sposób spokojny.

>mały, nieco tematyczny meme by me<
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 1 z 3 1, 2, 3  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach