Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Strona 1 z 2 1, 2  Next

Go down

Miejsce akcji: bliższej nieokreślone odmęty Desperacji, gdzieś bliżej niż dalej Apogeum.
Czas akcji: parę miesięcy przed obecną.
Ofiary: Nathair, Yury.  

Zasięg tolerancji Yury'ego, odkąd przekroczył progi Desperacji i na dobre rozgościł się w jej surowych warunkach, zaskakująco się rozszerzył i wyraźnie kłócił się z prowincjonalnym podejściem, które wpoiło mu M-3. Jego światopogląd uległ przekształceniu, choć zdecydowanie gruntowny remont to trafniejsze określenie. Pierwszym poważnym krokiem do zmiany nastawienia było nauczenie się koegzystencji z wymordowanymi, których spotykał na każdym kroku rozsianych po niebezpiecznym świecie. Po upływie czasu przestał traktować ich jak wrogów publicznych numer jeden, swoją całą nienawiść kierując na wojskową organizację. Przez to jednak jego ostrożność w kontakcie z nimi się nie stępiła, nadal się w nim tliła i pokazywała swoje ostre zębiska, gdy miał do czynienia ze zbyt agresywnymi przedstawicielami tego gatunku, wykazującymi się nieprzyzwoitym więc brakiem wyczucia, do których żadne logiczne argumenty nie dochodziły. Ot, nadal bezlitośnie zabijał tych, którzy dawno zatracili trzeźwość myślenia i  postradali zmysły na rzecz zwierzęcego instynktu, by w ostateczności stać się czymś gorszym od dawców ich nieludzkiego DNA. Poza tym zapomnienie do czego był zdolny osobnik, z którym spędzał większość swojego cennego czasu, zazwyczaj na cielesnych ocierających się o zmysłowe doznania, mogło kosztować go nie tylko utarty sprzętu, który czynił go pełnoprawnym mężczyzną, ale głowy, nóg, rąk albo dowolnego fragmentu ciała. Na razie nie śpieszno było mu do dalszej mechanizacji tego, co jeszcze było nietknięte przez technologie, więc ostrożnie podchodził do wahań jego nastroju, choć nadal czasem występowały u niego pewne zaburzenia logicznego myślenia; wtedy toteż Cavendish sprowadzał go na właściwą ścieżkę, zamieniając się w monstrualne coś, czego Kido nie nazwał do dziś dnia, bo właściwy rzeczownik nie chciał nadejść. Ni to misio, ni pies. Ponad dwumetrowe, zdecydowanie silniejsze od niego bydle, które bez zawahania użyłoby siły.
Przechadzając się po desperackiej pustyni, wybrał, jak mu się wydawało, drogę umożliwiającą mu jak najszybsze dostanie się do Apogeum, choć nie wątpił, że po drodze zboczył z kursu. Od paru dobrych minut ogarnęło go poczucie, że jest pośrodku niczego, gdzie wszystko wydawało się być takie same, bez żadnych konkretnych cech charakterystycznych. Jedną zmienną rzeczą były chmury, które przesuwały się po deszczowym niebie rozleniwione biernością. Jeszcze zimnych kropel deszczu brakowało do szczęścia; najprawdopodobniej znów doprowadziłby do fiksacji którąś z części zamiennej, mimo iż to było optymistyczne założenie, w takim wypadku zazwyczaj i ręka, i noga lubiły się sprzeciwiać.
Był również trochę zaniepokojony tym, że - zerknął na zegarek, by się upewnić - po dwóch godzinach marszu nie napotkał żadnej żywej duszy i od razu pożałował, że nie zabrał ze sobą swojej prywatnej pociechy, która w mniejszym lub większym stopniu, ale zawsze dostarczała mu rozrywki. Sięgnął sprawną dłonią do plecaka. Rozpiął po omacku zamek błyskawiczny niecierpliwymi palcami i złapał w nie butelkę. Odkorował, zaspakajając kilkoma otrzeźwiającymi łykami pragnienie i unicestwiając suchość w gardle. Nie trzeba było być znawcą, by dojść do błyskotliwego wniosku, że woda nie była pierwszej świeżości, ale organizm Kido już dawno przyzwyczaił się do takich uroków życia. Każda pitna substancja nadająca się do spożycia była akceptowalna w tych warunkach ekstremalnych, wybrzydzenie więc nie miało żadnego sensu. Radość z tego, co się miało, było najlepszym odruchem w takich sytuacjach. Kido już dawno przestał narzekać na okropieństwo tego, co rzucał na ząb.
Po chwili w zębach znalazł się filtr papierosa. Psiocząc trochę na zapalniczkę, która zadziała za drugim razem, odpalił szluga i zaciągnął się z wyraźną ulgą, odbijającą się na nieco zmęczonej podróżą twarzy. Jednak przyjemne rozluźnienie zniknęło zdecydowanie za szybko. Gdy Kido wyśledził ruch, a po chwili dostrzegł czynnym okiem zamazaną sylwetką majacząc na horyzoncie, wyprostował się, odłożył do połowy opróżnioną butelkę na swoje pierwotne miejsce i wbił czujne spojrzenie w potencjalne zagrożenie, acz nie zatrzymał się, ani też nie zwolnił. Szedł w tym samym tempie, jeszcze pewniej stawiając kroki. Piasek szeleścił pod ciężarem butów, ale ten, skupiony, całkowicie to ignorował, choć równie dobrze mogła być to kwestia przyzwyczajenia.
Strach już dawno z niego wyemigrował, bo przecież znajdował się w miejscu, gdzie niebezpieczeństwo mogło czaić się na każdym rogu. Gdyby dał się uwieść czemuś tak prymitywnemu, najprawdopodobniej rzadko kiedy wytykałby nos poza Smoczą Górę, a wiedział najlepiej, że usiedzenie na tyłku w jednym miejscu w jego wykonaniu było wręcz tragiczne w skutkach, kulało pod każdym względem. Musiał coś robić, musiał gdzieś iść, musiał coś trzymać w dłoni, musiał komuś dać mocno po mordzie, by nie zwariować od pożerającej go do środka bezczynności, która była mu oferowana przez własny, mało przyjazny kąt, gdzie jedyną atrakcją było drugie, rozgrzane ciało, ale wegetacja w łóżku, mimo że to niewątpliwie miły punkt programu, po czasie napiętnował go jedynie niedosytem. Czasem konieczność zmiany otoczenia była po prostu silniejsza od niego samego, być może właśnie dlatego, nie odezwawszy się ani słowem do Illiji, szedł tam, gdzie szedł, a jego irytacja rosła, gdy obiekt obserwacji zbliżał się do niego niepośpiesznie. Widział go coraz wyraźniej, co nie napawało go ciepłymi uczuciami, czy też przesadnym optymizmem. Sukcesywnie natomiast wypełniała go złość, a w głowie zaczął się kawałek po kawałku odtwarzać incydent, który miał miejsce parę tygodni temu, gdy pewien aniołek wetknął nos w nie swoje sprawy i sporo namieszał. Nie dość, że doprowadził do tego, że Yury musiał odwlec mało skomplikowane zadanie w czasie, to jeszcze, by tego wszystkiego było mało, został potraktowany tym, czego unikał najbardziej, gdy dostał drugą szansę od losu w postaci sztucznych części ciała - elektryką. Zwarcie niemal od razu zawładnęło mechanicznymi kończynami, praca serca zatrzymała się, co wprawiło go nie tylko w stan otępienia, ale też letargu. Doszedł do siebie parę minut później, a odkrycie, że jest sam, było pierwszą myślą, która się pojawiła. Sprytny dzieciak, korzystając z okazji, wziął nogi za pas, pewnie nawet nie oglądając się za siebie. Tchórz w najczystszej postaci, bo o ile mógł zrozumieć, że te skrzydlate, naprzykrzające się człowiekowi stwory, były stworzone, by nieść pomoc, nie rozumiał, dlaczego perfidnie wpieprzały się w nieswoje sprawy i nie miały potem zamiaru brać odpowiedzialności za swoje czyny. Robiły to, by się dowartościować, zająć czymś? Marne wytłumaczenie. Obiecał sobie, że gdy jakimś cudem ta różowowłosa panienka ze szpetnym dodatkiem na twarzy wpadnie mu pod rękę, w pierwszej kolejności podetnie jej skrzydełka - złamie, wytnie, wytarga siłą ze skóry, tak, by nauczyć ją, że mieszanie się w cudze interesy wykracza poza jej kompetencje. Powinna siedzieć cicho i przyglądać się prawom natury, skoro nie dysponowała wystarczającą siły, by się im sprzeciwiać.
Znów przylazłaś mi po przeszkadzać? — zapytał. Niby wiedział, że w tym drobnym ciałku ukrywał się przedstawiciel jego płci, ale ta wiedza nie przeszkadzała mu w uznanie tego tworu za coś elastycznego. Zdecydowanie to coś było mało męskie, więc mógł to nazywać jak chciał. — Spieprzaj stąd, jeśli nie czujesz się na siłach, księżniczko, choć ja i tak cię dogonię, bo ktoś dziś chce straci swoje skrzydełka. Nie będę się temu opierał.  — Usta wygięły się w niebezpiecznym uśmiechu, a w ręce natychmiast pojawił się nóż, by zademonstrować ówże osobnikowi, że kompromis w tym przypadku nie miał racji bytu i liczyły się jedynie suche fakty. Zabawę czas zacząć, nawet jeśli ten miot okaże się obojętny na zaproszenie do niej…
                                         
Yury
Windykator     Opętany
Yury
Windykator     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Wcześniej Kido Arata, teraz Yury. Czasem Wujek Menel (c)Chyży.


Powrót do góry Go down

To nie był dobry dzień.
Już rano powinien pozostać w swoim domu I nie wyściubiać nosa poza jego granice. Ale w jego naturze, gdzieś głęboko, było zakorzenione, żeby robić wszystkim i wszystkiemu na przekór. Włącznie z nim samym. Dlatego też nim zdąży pomyśleć i użyć szarych komórek, już pałętał się po Desperacji w poszukiwaniu… właściwie niczego konkretnego. Ot, kolejna schadzka bez celu, chociaż wewnętrznie czuł, że powinien skręcić w lewo, potem minąć parę rozpadających się budynków, przejść kolejnych sto dwadzieścia osiem metrów, znowu skręcić w lewo, minąć parę straszących nagością drzewa, wkroczyć po paru schodach i zapukać. Drogę do tego miejsca znał na pamięć i gdyby związano mu oczy to najpewniej bez większych problemów tak czy siak udałoby mu się trafić do tego małego skrawka piekła na ziemi. I chociaż jego wewnętrzny masochista targał nim boleśnie o środka, to Nathair finalnie zrezygnował z odwiedzenia Grimshawa. Nie, nie zrobi tego. Nie po tym, jak ostatnio go potraktował. Jakiś złośliwy głosik gdzieś wewnątrz jego czaszki podpowiadał mu, że jeśli sam nie zrobi pierwszego kroku w stronę wymordowanego, to prawda była taka, że już teraz, w tej jednej sekundzie mógł się  z nim pożegnać. Problem był taki, że duma Heathera warczała na niego za każdym razem, kiedy ten chciał odwiedzić podopiecznego. I efekt jego rozterek każdego dnia praktycznie wyglądał tak samo.
Naciągnął kaptur mocniej na głowę, ukrywając twarz przed siarczystym wiatrem, jednocześnie ukrywając różowe kosmyki w materiale, wzdychając cicho przez nos, kiedy mimowolnie przyspieszył I to by było na tyle z jego jakże ekscytującej wycieczki po Desperacji. Zamykając się w swojej własnej głowie ruszył wolnym, wręcz leniwym krokiem w drogę powrotną, choć zdawało się, że jego ciało wciąż przytrzymuje jakaś niewidzialna siła, jakby do ostatniej chwili dawała skrzydlatemu szansę na zmianę zdania i zawrócenia. Ale on uparcie brnął do przodu.
Z letargu został wyrwany dopiero w chwili, kiedy w niedalekiej odległości ujrzał majaczącą sylwetkę. Instynktownie jego lewa dłoń spoczęła na rękojeści broni. To, czego nauczył się przebywając w Desperacji to uwaga, czasami aż nadto przesadna. Tutaj każdy mógł okazać się niebezpieczną jednostką. Począwszy od typowych karków, a kończąc na przeuroczych dzieciach. A co jak co, ale Nathair nie zamierzał ryzykować nagłego ataku. Być może nieznajomy go wyminie. Być może nawet nie uroczy go ani jednym spojrzeniem. Jeszcze parę kroków i….
”Znów przylazłaś mi poprzeszkadzać?”
No i chuj bombki strzelił, choinki nie będzie.
Jakby nie można było normalnie, tak po ludzku, przejść obok drugiej osoby, zostawiając ją w spokoju, w cholernie świętym spokoju. To nie. Zawsze znajdzie się jakiś delikwent szukający taniej zaczepki. Anioł zatrzymał się wypuszczając powoli powietrze przez nos, z dziwnym spokojem przyglądając się obcemu, choć na jego skroni zdążyła już niebezpiecznie zapulsować żyłka zirytowania.
Spokojnie, nie daj się sprowokować. To może sobie pójdzie.
A ty co? Upośledzony czy po prostu mamusia albo tatuś nie nauczyli jaka jest różnica między dziewczynką a chłopczykiem? – No i masz. Nie mogłeś grzeczniej, co? Nathair pokręcił głową z wyraźną dezaprobatą.
Smutne. Ale nie patrz na mnie, ja ci w tym nie pomogę. – machnął lekceważąco ręką i prychnął cicho pod nosem, z lekka nutą zirytowania przyprószoną barwą rozbawienia. Wzrok powoli spełzł na trzymany przez nieznajomego sztylet. Mimowolnie brwi chłopaka ściągnęły, kiedy ponownie powrócił spojrzeniem jasnych źrenic na wyższego mężczyznę.
No i? – wskazał brodą w stronę broni ciemnowłosego . – Zamierzasz obierać ziemniaki? – parsknął na moment wznosząc spojrzenie ku niebu, jakby tam mógł uzyskać jakąkolwiek odpowiedź.
Chętnie pójdę, ale jakiś przygłupi dryblas stoi mi na drodze. Suń swoje dupsko, spieszy mi się. – dodał poważniejąc nieco, kiedy spojrzał ponownie na niego, zaciskając jeszcze mocniej palce na rękojeści katany, i jeśli tamten zaatakuje nożem, Nathair był gotowy się bronić.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Targała nim wściekłość, jej rozgrzane macki oplątały się wokół jego ramion, przeszywając go na wskroś - od włosów na głowie, po ręce, aż do samym stóp. Rozprowadziła się po ciele jak trucizna. Paliła zdrowy rozsądek, wysyłała instynkt samozachowawczy na zasłużony urlop, a Kido miał wrażenie, że pojawił się tu właśnie dla tej chwili, kiedy sprawiedliwość wymierzy cios. Stała przed nim osoba, która wyraźnie szukała guza, a Yury nie był aż taki okrutnikiem i z dziecinną wręcz radości, spełni jej pragnienie. Oczywiście przed tym musiała się pojawić gra wstępna w charakterze rozmowy, która czasem dłużyła się w nieskończoność jak droga przed nim.
Złapał pewniej nóż w ręce, by ostatecznie wypluć papierosa, który stwarzał realne utrudnienie w sztuce porozumienia się z kimkolwiek, choć może dla bezpieczeństwa aniołka powinien się nadal leniwie tlić w ustach.  W końcu pełnił rolę perfekcyjnego synonimu melisy, sprawiał, że bomba z opóźnionym zapłonem wybuch przedłużyła w czasie, choć Kido było teraz zdecydowanie bliższej do wulkanu, który w morzu magmy stłumi wszelkie oznaki buntu, unicestwi je, a potem wykrzywi usta w uśmiech, pławiąc się emocjami odbijającymi w obcych oczach, które w ostateczności zmieniał się w rybie - puste, pozbawione życia. Oka za oko, ząb za ząb, acz niekoniecznie w tym samym stężeniu.
Pochwaliłbym ci za siłę dedukcji, ale dnia dziecka dziś nie ma, za to jest silna potrzeba zrobienia ci krzywdy, dziewczynko — odparł, niezrażony jego słowami, bo w sumie nie było czym. Owszem, był upośledzony i obawiał się, że ówże skazania nie mieściła się w żadnych ramach, dotykała zarówno ciało, jak i umysł. I zaiste, rodzicie nie wpoili mu wiedzy, która byłaby pomocna w odkryciu czyjeś płci - matkę zabił w chwili wyjścia na świat, a ojciec podzielił jej los, acz nieco później i w żadnym nie zarejestrowano przejawów nadmiernego rodzicielstwa. Skoro mieli ten punkt programu, omówiony, mogli przejść do dalszej, bardziej atrakcyjnej i ociekającej w emocje części.
Wygiął usta ku górze, dławiąc w sobie śmiech. Język też księżniczka straci, tak samo jak kolekcje białych ząbków i możność uśmiechania się w urokliwy spokój, ale wszystko musiało mieć swój łańcuch przyczynowo-skutkowy. Naruszenie go było równoznaczne z niedbalstwem, a przecież nie chciał, by dziecino zbyt szybko przestała krzyczeć, jęczeć. Te dźwięki były w końcu najbardziej godne zapamiętania.
Dwa ziemniaki i jednego ogórka  — skonkretyzował, gdy podeszłoby to pod czyjeś wątpliwości. — Potem skrzydełka. Wątrobę. Nerki. Brzmi jak dobry obiad, nie sądzisz? — zapytał. Idealnie się złożyło. Yury był osobnikiem mięsożernym. — Oczywiście optymistycznie zakładając, że jesteś smaczna, dziecino. Serduszko i flaczki zostawię na deser, choć obawiam się, że tym pierwszym się nie najem. Małe dziewczynki mają małe piąstki - stwierdził, choć zdecydowanie nie miał zamiaru konsumować, ani tym bardziej kroić stojącej przed nim księżniczki, a już na pewno nie od razu. Otóż to byłoby czyste marnotrawstwo, grzech pod najprostszą postacią, był bowiem pewny, że to ciałko mogło mieć milion zastosowań - przyjemnych rzecz jasna dla niego, niekoniecznie dla właściciela, ale czy te istoty nie były stworzone właśnie po to, by dogadzać człowiekowi w potrzebie? Wykorzystanie ich możliwości w pełni było jednym z najpiękniejszych przywilejów ludzkości.
Zlustrował niebezpieczną zabawkę w charakterze katany, a w jego oczach pojawił się szaleńczy błysk. Niby nie podejrzewałby aniołka o posiadanie siły, która mogłaby mu dostarczyć rozrywki w najczystszej postaci, ale przecież nie mógł mu jej odmówić, skoro tak ładnie prosił. Skoro nie po dobroci, to weźmie sobie to, co chce siłą. Proste.
Krzywdy sobie tylko tym nie zrób. Ratowanie księżniczek z opresji to rola księcia, czy ja ci wyglądam na kogoś takiego? Jasne, że nie. — Prychnął. — Pokaż więc na co się stać, sweet lady, a w nagrodę dostaniesz coś, czego nie zapomnisz do końca życia. — I ruszył na przód, by zacząć ich prywatny danse macbre w nieco uproszczonej, ale równie namiętnej wersji, wszak był człowiekiem, który nic nie posiadał, więc automatycznie nic nie mógł stracić.
                                         
Yury
Windykator     Opętany
Yury
Windykator     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Wcześniej Kido Arata, teraz Yury. Czasem Wujek Menel (c)Chyży.


Powrót do góry Go down

Na drobne usta anioła cisnęły obelgi, których nie wypada wymawiać. Facet najwidoczniej miał jakiś problem z samym sobą, szukając zaczepki tam, gdzie nie powinien. Dla Nathaira sprawa prezentowała się niezwykle prosto. Gościu miał zły dzień i szukał biednej ofiary, na której będzie mógł wyładować swoje narastające frustracje. A skoro Heather wyglądał tak, jak wyglądał, no cóż. Prawie idealna ofiara, na podbudowanie swojego samczego, wypełnionego testosteronem ego, prawda?
Anioł pokręcił głową z dezaprobatą, cmokając przy tym tak, jakby miał do czynienia z niesfornym szczeniakiem, który źle wykonał poleconą przez właściciela sztuczkę. Jasne spojrzenie chłopaka zahaczyło o usta nieznajomego, kiedy ten pluł kolejne słowa pełne nieprzyjemnego jadu. Próbował go przestraszyć?
Czyżby zły dzień? – odezwał się w końcu, bezczelnie wchodząc w zdanie ciemnowłosego, najwidoczniej nie zamierzając sterczeć jak wbity kołek w ziemię i wysłuchiwać tego nieszczęsnego biadolenia. – Niech zgadnę. Kobieta ci nie dała i teraz próbujesz udowodnić swoją wartość, że jesteś MĘŻCZYZNĄ, wyżywając się  na pierwszej, lepszej osobie, hm? O! To by w sumie pasowało. Sfrustrowany, starszy mężczyzna, z niespełnionymi ambicjami, osamotniony, nie mogący zaspokoić swoich potrzeb, bo jego kobieta okazuje się mieć większe jaja od niego, napada, zdawać się mogło, bezbronną istotę, przy okazji wyzywając ją od bab, byle tylko poczuć się męsko. – pokiwał głową kiwając z uznaniem, jednocześnie unosząc kąciki ust ku górze, wykrzywiając się w złośliwym uśmieszku. Zresztą, prawda była taka, że bez znaczenia w tym momencie był powód dla którego ten obcy frajer rzuca się z pięściami na niego. Nathair nie zamierzał dopuścić, by tknął go nawet opuszką palca, więc o jakimkolwiek poćwiartowaniu nie było tutaj mowy. Możliwe, że gdyby Heather przez krótką chwilę zastanowił się, pobudził do życia i funkcjonowania leniwe szare komórki, to być może twarz nieznajomego mignęłaby w jego nadszarpniętej pamięci, przywołałby tego osobnika przed swoimi oczami, uruchamiając cały proces przypomnienia danej sytuacji, w której po raz pierwszy się spotkali. Ale Nathair nawet przez jeden oddech nie dopuszczał do siebie takiej możliwości. Że to ich kolejne spotkanie. A szkoda.
Nie no, każdy ma swoje upodobania kulinarne. Jedni wolą posiłki bardziej cywilizowane, inni zaś barbarzyńskie. A ja jednak spasuję. Już dziś jadłem. I po co ty z nim dyskutujesz, Nath?Nawet małe piąstki mogą zaboleć, kiedy wsadzi się je wystarczająco głęboko. – dodał z dziwnym rozbawieniem, które wtargnęło do jego głosu.
Hm… nah. Wyglądasz raczej na smoka, który porywa księżniczkę, żeby udowodnić swoją  wartość, czekając, aż zjawi się książę, by uratować swoją ukochaną z łap zwyrodnialca, ale jest poniekąd osłabiony strachem o nią. Patrz, to też się zgadza z tym, co parę chwil wcześniej powiedziałem! A jednak. Coś w tym musi być. Urok chwili prysnął zaskakująco szybko, niczym unosząca się bańka mydlana. Kiedy ciemnowłosy ruszył na niego, Nathair w ułamku sekundy wysunął ostrze katany przed siebie, jednocześnie robiąc, zdawało się, nic nie znaczący krok do tyłu. Ostrze błysnęło, kiedy chłopak wyprostował rękę i nakierował je w stronę gardła mężczyzny. Tylko po to, by powstrzymać nacierający w jego stronę czołg. Nie chciał walczyć. Z drugiej strony…? Wzdłuż ostrza przebiegły leniwie małe, elektryczne nicie, niczym węże, które zaczynały budzić się z długiego snu, ciekawe tego, co oferowało im otoczenie.
A-A. Nie ruszamy się. – rzucił ostrzejszym tonem, mrużąc nieznacznie oczy, nie spuszczając spojrzenia z wyższego osobnika. – Wybacz, mój drogi, ale mam w dupie twoje nagrody. To raz. A dwa. Już mówiłem, prawda? Spieszy mi się, więc waruj z dala ode mnie. – gardłowe warknięcie prześlizgnęło się pomiędzy jego wargami w tym samym momencie, w którym w niedalekiej odległości odezwał się pierwszy grzmot, który niosły ze sobą kłębiące się na horyzoncie ciemne chmury. To była kwestia paru, może parunastu minut, kiedy ciemność burzy ich spowije. Do tego czasu Nathair zamierzał oddalić się od tego miejsca jak najszybciej i gdzieś ukryć.
Policzę do trzech, a ty się odsuniesz. Raz. Dwa. – Odwrócił się na pięcie i ruszył piorunem, biegnąc ile miał siły w nogach w stronę wznoszących się ruin jakiegoś budynku.
A gdzie trzy?
Nienawidzę nieparzystych.
Odwrócił się i spojrzał przez ramie, szczerząc szeroko kły w dzikim uśmieszku.
Buachacha, co, za szybko dla dziadka? – rzucił przez ramie, kiedy wbiegł do budynku, a potem zaczął pokonywać wadliwej konstrukcji schodki, od których odpadał już kamień i lada moment groziło im zawalenie. Mimo to Nathair wierzył, że dzięki swojej piórkowej wadze utrzymają go jeszcze. Wskoczył na drugie piętro i zamiast biec wyżej, skierował się w lewo, do jednego z dawnych mieszkań. Dopiero tutaj oparł się jedną dłonią o udo i zgiął w pół, łapiąc łapczywie powietrze, wciąż ściskając w drugiej ręce katanę. Nie było jednak czasu na odpoczynek. Jeżeli nieznajomy zdecydowałby się go gonić, pewnie lada moment tutaj będzie. Skrzydlaty ruszył w stronę dziury, która kiedyś funkcjonowała jako okno i oparłszy katanę o ścianę, złapał za zamek, może zbyt agresywnie i szarpnął nim w dół. Charakterystyczny metalowy dźwięk przeciął ciszę. Zsunął z drobnych ramion bluzę i przewiesił ją pospiesznie w pasie, stawiając pierwszy krok na czymś, co chyba było parapetem. Sięgnął do podkoszulki, chcąc ją ściągnąć i… odlecieć. To wydawało się takie proste. Naiwnie, wręcz dziecinnie. Pozbawienie się górnych warstw ubrania, złapanie za katanę i odlecenie w siną dal. Bez zbędnej walki.
Plan idealny.
Tylko, że nigdy nie ma czegoś takiego jak idealny plan. Wszystko ma luki.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Jazgot, który sączył się przez drobne wargi anioła, został przekształcony w niezrozumiałe strzępy porywane raz po raz przez porywisty wiatr. Słowa, skutecznie zagłuszone przez rodzące się na ich oczach zjawisko atmosferyczne, docierały do adresata w zubożałych sekwencjach i iście szczątkowej wersji, przez co mógł wyłapać zaledwie skróconą wersję wypowiedzi, która nijak na niego poddział, zbyt pogrążony w dodawaniu do swojego scenariuszu coraz to nowszych, atrakcyjniejszych akcentów. Yury nie zwykł słuchać pierdolenia innych, sam nie wymagając tego samego od swoich rozmówców, może właśnie dlatego sens zasłyszanych zdań ulotnił się, zanim na dobre zawisł w powietrzu, brzęcząc w uszach niczym dźwięk gongu, zbyt intensywny, by można było zarejestrować pojedynczy dźwięk.
Jedyną kobietę, którą dziś spotkałem, jesteś ty, dziecinno, i nie przypominam sobie, bym składał ci propozycje takiego kalibru — odparł spokojnie, ignorując jego prowokacje, która nie miała żadnego pokrycia z rzeczywistością. Nawet nie pamiętał, kiedy tknął jakąkolwiek kobietę chociażby pojedynczym palcem, zbyt zaaferowany innymi urokami życia, które zostały mu podarowane w momencie, gdy raz na zawsze przerwał więź z pierwotną właścicielką obrączki, która razem z kłem wisiała w nienaruszonym stanie na srebrnym łańcuchu pod połami ubrań. Z drugiej zaś strony Yury nie rozumiał słowa "nie", które miało dla niego wartość sentymentalną, ale nie znajdowywało żadnego pokrycia z rzeczywistością. Robił to, co chciał, może właśnie dlatego nazbyt często ładował się w sidła kłopotów, które często odbijały się znacząco na jego ciele w charakterze paru dodatkowych ran, które zbiegiem czasu oznaczały się na skórze w charakterze świeżych blizn.
Zatrzymał się gwałtownie, dostrzegając kątem oka złośliwe, migoczące na stali iskry, które wymownie sugerowały powtórkę z rozrywki. Ostrze trzymanego noża musnęło ochłap skóry na anielskim obliczu, a palce zacisnęły się na nim pewniej. Przez krótką chwilę miał niezaprzeczalną ochotę zignorować fakt, że zaraz części wymienne zostaną potraktowane znienawidzoną elektrycznością, co w efekcie doprowadzi do ich czasowego paraliżu w zależności ile woltów tym razem przedstopie się do jego ciała. Niby kiedyś mocno zaszydziłby z tego, że ten przykurcz używa takich tanich sztuczek, ale w miłości i na wojnie wszystkie chwyty dozwolone, a ktoś kto dawno pożegnał się z jakimkolwiek zasadami moralnymi i nabył stałe, niewyczuwalne wyrwy na sumieniu, nie był na pozycji, która uprawniała go do moralizowana zabłąkanych dzieciaczków. Teraz, kierowany tylko tym, by uczynić z niebiańskiego stworzenia kalekę do końca życia, nie mógł się powstrzymać od nieprzemyślanych ruchów, ale ten jak na ironie odmawiał współpracy. Ot, znów utwierdził Kido w przekonaniu, że jest tchórzem w najczystszej postaci, a jego strategia ograniczała się do ucieczki, bo gdyby dysponował siłą pomocną w unieszkodliwieniu biomecha, nie przemęczałby się aż tak.
Wetknął sobie papierosa do ust, ignorując wirujący pod stopami pasek, który prześlizgiwał się po jego skórze. Był na tyle rozgrzany przez popołudniowe nasilanie słoneczne, że gdzieniegdzie pozostawiał na niej charakterystyczne, czerwone plamy.
Wybacz, młoda, chujowy ze mnie tancerz — mruknął z wyraźnym rozbawieniem, bardziej do siebie niż do anioła, bo szczerze wątpił że ten pomruk został usłyszany przez skrzydlatego stwora stojącego parę metrów przed nim. Zaciągnął się z lubością zbawczym dymem, jakby ten miał mu pomóc w koncentracji i skierował luźny, niepośpieszny krok w kierunku, w którym pohasał przestraszony króliczek uciekający do swojej norki przed nieustępliwym myśliwym. Sceptyczny wzrok omiótł kruche schody, które mogły zwalić się w każdej chwili, a Arata nie miał żadnych wątpliwości, że właśnie tak się stanie, gdy jego cielsko się z nim skonfrontuje. Pojawiły się na horyzoncie dwie opcje - mógł sobie odpuścić albo zaryzykować i wspiąć się do księżniczki, która najwyraźniej postanowiła działać sama, nie czekając łaskawie aż książę się zjawi bądź tego nie dokona.
Podjęta przez Yury'ego decyzja miała charakter czysto spontaniczny, a ledwie trzymając się na fundamentach dom wydawał się też jedyną formą schronu przez burzą, która nachodziła. W oddali można było wyłapać pierwsze odgłosy grzmotu i przebarwienia na niebie w charakterze nazbyt jaskrawych błysków, które rozbijały się na nim malowniczo. Najpierw przyszedł deszcz w charakterze znacznego oziębienia. Czarne chmury, które w jednej chwili zaczęły królować nad jego głową, spowiły zakątek Desperacji mroku. Powietrze stało się ciężkie, wilgotne, a piach wdzierał się do uszu, nosa i ust, wywołując nieprzyjemne mrowienie i widoczne problemy z ze złapaniem oddechu.
Wykaż się teraz stabilnością, ciulu, nie charakteru, rzecz jasna, twoja psychika już dawno wysiadła.
Wspinając się po wadliwych schodach, kamień wedle oczekiwaniom nie wstrzymywał jego ciężaru, kruszył się pod jego stopami, demonstrując swoją łamliwością, która była porównywalna do kruchości odłamków szkła. Gdy w końcu postawił stopę na miarę stabilnym gruncie, choć miał niejasne przeczucie, że domek dokona dziś żywota, wyprostował się, otrzepując niedbale z wyblakłej kurtki pustynne okruchy, by zaraz objąć spojrzenie „urokliwe” wnętrze i zatrzymać intensywny błękit tęczówki na dzieciaku, który kombinował, jak się stąd wydostać. Yury, zbyt otępiały perspektywą, że może w końcu opłacić się mu z nawiązką, przestał rozważać wszelkie za i przeciw, skupiając się na tym, co ma.
Kolejny raz spierdalasz spod kulonym ogonem — ocenił ni to niezadowolony, ni rozbawiony obrotem sytuacji, acz to drugie znacznie dominowało nad pierwszym. Obnażył zęby w okropnym uśmiechu i zaśmiał się gardłowo, ostentacyjnie przewracając ślepiami, w których zabłysły niebezpieczne ogniki. — Zabawa w podchody jeszcze cię nie znudziła? — zainteresował się, unosząc brwi w sugestywnym geście, bo on powoli tracił resztki cierpliwości i wiedział, że te ostatnie zasoby w końcu zniknął, a wtedy ból i cierpienie będzie tylko przesmykiem, który targnie wątłym ciałem, wysyłając jego właściciela w prywatne objęcia sodomy i gomory.
Nawet nie wiedział, kiedy w dłoni pojawił się pistolet, wycelowany dokładnie w oblicze chuchra, które znów chciało wywinąć się od obowiązku przyjęcia na siebie kary za wtrącenia się w nie swoje sprawy. Nacisnął bez skrupułów za spust, choć rotacja pocisku została przez niego zmieniona, gdy zaraz przed wystrzałem skierował rufę broń na karnisz, a przynajmniej to, co po nim pozostało. Metalowy, zdewastowany przez czas odłamek metalu razem z elementami sufitu runął w dół, dokładnie tam, gdzie stał obiekt jego tymczasowego zainteresowania, przez co konstrukcja budynku jeszcze bardziej podupadła. Szkielet zachwiał się, testując ich przywiązanie do grawitacji, które w przypadku Yury’ego było wystarczające, by utrzymać się na nogach, mimo spodziewanych turbulencji.
                                         
Yury
Windykator     Opętany
Yury
Windykator     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Wcześniej Kido Arata, teraz Yury. Czasem Wujek Menel (c)Chyży.


Powrót do góry Go down

No I masz. Ten to się uwziął. Był jak cholerny wrzód na dupie. Jak upierdliwa rzęsa pod powieką. Problem był jednak taki, że jej można ostatecznie się pozbyć, a tego tutaj jegomościa jak widać niekoniecznie. Z ust anioła wydobyło się słowo, które nie powinno paść. Nie przystaje tak mówić niebiańskim wysłannikom dobra.
Ależ jesteś upierdliwy. Dupa cię swędzi czy jak? – warknął łapiąc za rękojeść miecza, domyślając się, że z ucieczki I uniknięcia starcia pozostały w tym momencie jedynie tanie mrzonki. Ale nie spodziewał się kolejnego ruchu ze strony mężczyzny, jaki nastąpił. W ostatniej chwili Nathair odskoczył w bok i przekoziołkował z dobry metr, kiedy żyrandol runął na podłogę roztrzaskując się na drobne kawałeczki, a huk pobudził wadliwą konstrukcję wywołując źle zwiastujące drgania. Ale na całe szczęście pozostało na nich, choć jeśli dalej będą rzucać się i skakać to zapewne będą kolejnymi, którzy runą w dół. Skrzydlaty nie zastanawiał się jednak na tym. Postanowił postępować tak, jak zawsze. Czyli najpierw akcja, potem myślenie. Bez chwili wytchnienia zerwał się na nogi i ruszył w stronę mężczyzny, jednocześnie wyciągając rękę przed siebie. Huknęło i rozbłysło na parę oddechów, kiedy tuż przed nieznajomym uderzył piorun. Nathair nie chciał go zranić, jeszcze nie. Chciał go na chwilę zdekoncentrować, być może oślepić na parę chwil, co kupiłoby mu drogocenne sekundy przewagi. Jaki nie byłby efekt końcowy, to ostatecznie udało mu się dopaść do mężczyzny. Już wcześniej oszacował, że w bezpośrednim starciu nie miał szans. To byłaby walka kota z lwem, albo dzieciaka z czołgiem. Odbiłby się od niego jak piłeczka kauczukowa od ściany i na tym skończyłoby się jego rumakowanie. Dlatego też zgiął nogi, kucając i podparłszy się jedną ręką, zrobił pół obrót podcinając nieznajomego jedną nogą. Od tego nawet najcięższy i najsilniejszy osobnik powinien się zachwiać i stracić równowagę. I o to mu chodziło. Kiedy tylko ciało wyższego runęło na podłogę, chłopak wskoczył na niego, siadając okrakiem na jego biodrach, złapał jedną dłonią za miękkie gardło oponenta, i drugą ręką, w której dzierżył katanę, przysunął tak blisko, że ostrze niemal dotykało jasnego policzka mężczyzny. I… na tym skończyła się cała akcja chłopaka. Oddech miał przyspieszony i nieco płytki, i chociaż ciało drżało od wzbierającej adrenaliny w żyłach, to uścisk na gardle był pewny. Nachylił się nad nim tak blisko, że przez moment ich oddechy stały się jednym.
O co ci chodzi? – wycedził przez zęby, totalnie nie rozumiejąc skąd w nim ta cała zaciekłość I chęć poćwiartowania go na małe kawałeczki. A do tego dopuścić nie zamierzał. Lubił swoje ciało. W jednym kawałku.
Wiesz… – dodał nieco lżejszym tonem, a jego usta wygięły się w lekkim uśmiechu, bynajmniej nie wywołanym radością.
Lubię, jak za mną biegają. Wiesz, to taka zabawa. Złap mnie jeśli potrafisz, a dostaniesz nagrodę. – kąciki ust uniosły się jeszcze wyżej, kiedy przekręcił głowę nieco na bok, a jego dłuższe kosmyki połaskotały drugi policzek i skórę w okolicach żuchwy i szyi.
Zasłużyłeś na nagrodę? – mruknął, po czym gwałtownie odsunął się i wyprostował, aczkolwiek nie zabrał żadnej z dłoni, wpatrując się w niego z zastanowieniem, próbując pojąć jego tok rozumowania.
Powiedz mi, chłopcze - …. odezwał się dorosłyJaki masz problem. Chcesz mnie okraść? Wyżyć się? Zgwałcić? A może po prostu ci się nudzi? Jakiś powód musisz mieć. Jak już powiedziałem, nie zamierzam ci pozwolić na poćwiartowanie mnie. Ale też nie chcę walczyć i nie dlatego, że się boję i będę uciekać z podkulonym ogonem, a dlatego, że mam zasady. Ale obiecuję ci, że jeszcze jeden ruch, który mi się nie spodoba a pożałujesz tego i do końca swojego życia będziesz żałował, że chciałeś połechtać swojego ego moim kosztem. – zmrużył niebezpiecznie oczy, a jego drobne palce zacisnęły się jeszcze mocniej na jego gardle.
No więc? Nie mam całego dnia.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Zlustrował gówniarza badawczym spojrzeniem, a język mimowolnie przejechał po górnej w wardze w lubieżnym geście. Być może instynkt samozachowawczy powinien mu podpowiadać, że niewinnie wyglądająca dziewczynka w skórze chłopczyka też mogła zostać sklasyfikowana jako potencjalne zagrożenie, zwłaszcza że na własnej skórze przekonał się jaką mocą dysponowało to coś, ale nie czuł niebezpieczeństwa. Nawiedziło go dziwne rozluźnienie w zestawie z perspektywą innej formy rozrywki.
Dupa to może ciebie, ale zaboleć i to w paru miejscach — zawyrokował z wyraźnym rozbawieniem, choć nie miał ochoty na cielesne uniesienia, zbyt skupiony na tym, by temu tutaj falki wyszły uszami. Chciał rozpruć mu je, wyciągnąć nerwy, zgarnąć na nich wspaniałą melodię, wyszperać wątrobę, nerki i serce, a potem ten narząd zmiażdżyć w placach i z jego krwią na rękach skierować się w stronę zachodzącego słońca, nucąc pod nosem piosenkę o dzielnym żołnierzyku.
Przez wstrząsy, wywołane na własne życzenie, z lekkim opóźnieniem zarejestrował ruch młodziaka, który okazał się być bardziej drapieżnym szkodnikiem, niż wyglądał, gdy pozwolił sobie na odważny manewr popisując się swoimi sprytem i zwinnością.
Wściekłość. To uczucia towarzyszyło Yury'emu, gdy został sprowadzony do parteru i stracił utrzymywaną uparcie równowagę. Jego wielkie cielsko skonfrontowało się z podłogą, ożywiając pyłki kurzu, które zaczęły się unosić, wirując w powietrzu jak opętane i wywołało huk. Hałas odbił się od pustych ścian mieszkania, zabrzęczał nieprzyjemnie w ucho, po raz kolejny doprowadzając do drżenia cienkich ścian będących blisko destrukcji w pakiecie z sufitem, który zaraz na nich runie, przygniatając ich swoim ciężarem.
Szanse na przeżycie Kido były co prawda nieco wyższe od szans przetrawiania anioła, który właściwie w ostatnim momencie mógłby po prostu wzbić się w powietrze i odlecieć, ale czy deszcz, który rozhulał się na dobre, nie utrudni mu lotu? Yury nie znał się na kwestii anielskości, ale piórka, nieważne, z której strony by na to nie spojrzeć, były podatne na wilgoć w nie mniejszym stopniu od włosów.
Chęć, by zaprzyjaźnić pięść z zębami gówniarza wyparowała, kiedy ten pozwolił sobie na tymczasowe zawładnięcie sytuacją. Znalazł się pan i władza sytuacji prychnął w myślach. Rozbawienie przepędziło skrajną wściekłość, bo mimo świadomości, że to truchło mogło wpuścić do jego organizmu kolejną dawkę prądu, niemal dławił się śmiechem, nie spodziewając się, że w kontakcie fizycznym ten dzieciak przejmie kontrolę, nawet ta trwała nic nieznaczącą chwilę.
Dzieciak umie się zabawić. Nie doceniałem cię, ale wybacz - jeśli kogoś chce, to go zdobywam własnym siłami. Nie potrzebuję, by ktoś się za mną uganiał — zadrwił, łapiąc w biochemiczne palce dłoń, która zaciskała się na jego szyi, wbił w nią paznokcie dla samej przestrogi. Zignorował chłodne ostrze, które muskało policzek, nie przejmując się zbytnio tym, że twarz może zostać trwale okaleczona, oszpecona. Desperacja miała w nosie czyjąś urodę – wszystkich chędożyła w równym stopniu, więc wybiegu mody tutaj nikt nie uraczy, chyba, że coś takiego było organizowane w desperacyjnym burdelu – prawdziwe show dla desperatów w dosłownym i przenośnym znaczeniu.
Dotyk anioła był tak mizerny, że Yury miał właściwie wrażenie, że chłopaka może zostać rozdmuchany przez wiatr, który przeciskał się szczątkowo przez nieszczelne drzwi i okna. Ludzka ręka powędrowała do podbródka anielskiej istoty. Zacisnęła się na nim, a kciuk wskazujący nakreślił kontur drobnych ust chłopaczka, które otwierały się i zamykały pod wpływem wypowiadanych słów.
Zaśmiał się gardłowo, by zademonstrować swój nietypowy entuzjazmem.
Popracuj nad pamięcią, bo wyraźnie szwankuje. Gdybym chciał cię okraść, czy też zgwałcić - już bym to zrobił. Przy czym jedno nie wyklucza drugiego. — Wygiął usta w drapieżnym uśmiechu. Oh, tak. Zabawa z tym ciałkiem mogłaby być niezastąpionym sposobem na nudę, a chęć na nią mogła leżeć tylko pod jednej stronie przy optymistycznym założeniu, że mały spryciarz nie chował asa w rękawie. — Przez ciebie zwierzyna mi uciekła — oświecił go w końcu bez żadnych konkretów, w końcu jego rolą nie było odświeżenie pamięci sklerotykom (chyba, że kto za taką usługę był w stanie zapłacić nie małą kwotę), a w niebieskiej tęczówce zapalił się niebezpieczny błysk.
Zacisnął dla odmiany fabrycznie wyprodukowaną rękę na mieczu, na tyle mocno, że, gdyby była to ta w pełni sprawna, odór jego własnej krwi unosiłby się w powietrzu. Odsunął od siebie nieco oręż, wykorzystując przewagą fizyczny, by zaraz dźwignąć się na ramionach i zdrową ręką objąć siedzącego na nim okrakiem chłopaczka w tali. Przez jego mało postawną posturę, musiał się bardzo pilnować, żeby go przez przypadek nie strącić, prawie nie czując na sobie jego niemal nieistniejącego ciężaru.
Skoro teraz sam zapraszasz do zabawy, wchodzę w to — wszeptał mu w ucho, łapiąc obcy płatek w zęby, zacisnął je na nim, pozostawiając na skórze ich wyraźny ślad. Biochemiczna dłoń oderwała się od ostrza, nawet jeśli to mogło być dla niego tragiczne w skutkach, i złapał aniołka za kark, przytrzymując go tam.

                                         
Yury
Windykator     Opętany
Yury
Windykator     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Wcześniej Kido Arata, teraz Yury. Czasem Wujek Menel (c)Chyży.


Powrót do góry Go down

Kłapnął ostrzegawczo zębami, kiedy z gardła nieznajomego wydobył się dziwny bulgot w niezrozumiałym dla Nathaira języku. W dodatku w języku, którego brzmienie orało wrażliwy słuch skrzydlatego. Jak na zawołanie drobne palce zacisnęły się jeszcze mocniej na szyi oponenta.
Mów normalnie. Nie rozumiem twojego wulgarnego języka. – warknął nieprzyjemnie I zgrzytliwie, po czym dodał uśmiechając się kącikiem ust. – Mama wie, że jesteś taki niegrzeczny? – Pomimo swojej chwilowej przewagi, wiedział, że w bezpośrednim starciu na dłuższą metę nie ma najmniejszych szans z ciemnowłosym. Nathair nigdy nie mógł pochwalić się wyjątkową tężyzną, a teraz do różnicy pomiędzy nimi dochodziła wielkość ich ciał. Anioł ze swoją patyczkowatą budowlą miał daleko do zbitego cielska mężczyzny pod sobą. Nie zmieniało to jednak faktu, że nie zamierzał się poddać. Składanie broni nie wchodziło w grę, bez znaczenia jak bardzo byłby na przegranej pozycji.
Gdzieś za oknem rozległ się kolejny huk grzmotu, niosący za sobą głośny szum siarczystego deszczu, który już zdążył otulić Desperację. W takim wypadku została odcięta ostatnia droga ucieczki dla Nathaira. Taki obrót spraw skutecznie wywołał narastający i pulsujący ból głowy. Ból, który nasilił się w chwili wypowiadanych kolejnych słów przez ciemnowłosego. Oczy chłopka nieznacznie rozszerzyły się, kiedy w jego umyśle zaczęły przesuwać się kolejne obrazy z przeszłości.
Ach. No tak. Teraz pamiętam.
Czyli dlatego ten gościu tak bardzo się uczepił jego osoby. Dlatego tak bardzo był cięty i chciał go dorwać w swoje szpony. Ale Nathair nie był w stanie powstrzymać salwy śmiechu, która rozbrzmiała w pomieszczeniu, tnąc na drobne kawałki panującą niemalże śmiertelną ciszę. Nie licząc oczywiście odgłosu burzy, deszczu i niebezpiecznie skrzypiących belek konstrukcji.
Ty tak na poważnie? – zapytał, kiedy wreszcie udało mu się zapanować nad pierwszym rozbawieniem. – To kiepski z ciebie łowca i drapieżnik, skoro z taką łatwością przerwano twoje łowy i zwierzyna ci uciekła. Widocznie następnym razem musisz bardziej się postarać. – mruknął, a w jego oczach zamigotały ogniki satysfakcji. Te jednak bardzo szybko zostały ugaszone, kiedy dłoń mężczyzny złapała go za podbródek, a potem powędrowała do pierwszej strefy ”zakazane. Uprzejmie prosimy nie tykać. Możemy gryźć.” Instynktownie chłopak odwrócił głowę w bok i odchylił ją nieznacznie, chcąc zerwać kontakt fizyczny pomiędzy nimi. I jak na zawołanie, dłoń, która do tej pory ściskała męskie gardło – puściła, tym razem obejmując chłodnymi palcami nadgarstek ciemnowłosego, na który dodatkowo naparł, chcąc odsunąć go od siebie jak najdalej.
No ale zabieraj te łapska ode mnie. Nie zapominaj się. – wycedził przez zaciśnięte zęby, sztyletując jego twarz swoim spojrzeniem rozwścieczonego szczeniaka. Nathair bardzo szybko pożałował swej wcześniejszej decyzji, kiedy to nie myśląc na przód zszedł do poziomu mężczyzny, gdzie jego ruchu zostały skutecznie ograniczone. Tak samo jak i przestrzeń osobista została naruszona. Przez gardło anioła przetoczył się warkot protestu, kiedy poczuł ciepło drugiego ciała, w jego nozdrza uderzył jego intensywny zapach oraz obcy dotyk zaczął drażnić się z miejscami, które pierwotnie należały tylko i wyłącznie do jednej osoby. Być może, gdyby jego ciało nie było tak brutalnie traktowane przez Ryana, to na mocniejsze ugryzienie zareagowałby sykiem bólu czy też jęku. Ale tak się nie stało. Zamiast tego wsunął przedramię między ich, napierając nim na tchawicę mężczyzny, chcąc zachować resztki przestrzeni.
Wejść to ty możesz, ale w burdelowską kurwę stojącą na ulicach Desperacji. – warknął i w tym samym momencie wypuścił z lewej dłoni katanę, która upadła z cichym dźwiękiem na brudną posadzkę i teraz już wolną dłoń zacisnął na dłuższych kosmykach włosów z tyłu głowy mężczyzny, po czym szarpnął nimi do tyłu na tyle mocno, by odchylił się, jednocześnie dalej napierając przedramieniem. Nie było mocnych, żeby uścisk dookoła jego talii nie zaczął rozluźniać się.
Zaburzasz mi przestrzeń osobistą, więc z łaski swojej odsuń swoje parszywe oblicze ode mnie. – wycedził, próbując unieść kolano tak, by przycisnąć je do obcej klatki piersiowej i dodatkowo odepchnąć, jednocześnie próbując się podnieść na nogi. A jeśli mu się to udało i mężczyzna dalej próbował go powstrzymać, no cóż, instynkt zadziałał. I uderzenie kolanem w policzek ciemnowłosego również.
Nie powinieneś tego robić.
Bywa. Life is brutal.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Zduszony, gardłowy śmiech opuścił jego usta, a w pakiecie z rozbawieniem pojawiło się… jeszcze większe rozbawienie, jakby złość i towarzysząca jej chęć zemsty była tylko stanem przejściowym, choć niewątpliwie nakręcała go do działania i nadal w nim drzemała, by w ostatecznym rozrachunku, niczym drapieżnik przyczajony na zwierzynę, zaatakować swoją ofiarę.
Zawsze staram się poziom rozmowy dostosować do swojego rozmówcy, skarbniku. — Rosyjski. Znów. Kido nie miał zamiaru respektować zdania gówniarza, który napsuł mu krwi i wyraźnie prosił się o guza, w mniej lub bardziej inwazyjny sposób prowokując naciągnięte nerwy. — Nie wykazujesz się taką wrażliwością, gdy wypowiadasz te wszystkie obelgi, które z kolei kaleczą mój słuch. I śmiem wątpić, czy osobę, która od kilkunastu lat znajduje się dwa metry pod ziemią, interesują kwestię, które poddajesz wątpliwością. Jeszcze jakieś pytania, czy możemy przejść do INTRESÓW? — zapytał, dając nacisk na te ostatnie słowo, bo szczeniackie docinki aniołka traktował jak cios poniżej pasa. Bóg swoim stworzeniom najwyraźniej zapomniał wlać oleju do głowy, albo ten tu był całkowicie oderwany od kanonu. W sumie wyglądał trochę jakby urwał się z choinki. Niepasujący do surowych klimatów Desperacji, błądzący we mgle, desperacko chcący wywrzeć na kimś wpływ ciętym języczkiem. — Dzięki za troskę, ale już nie muszę, wącha kwiatki od spodu i ty zaraz też dostąpisz tego zaszczytu, chyba, że przekonasz mnie do zmiany decyzji.
Słowa zostały rozproszone przez kolejny grzmot, który zabrzęczał w uszach biomecha. Ciche, niemal bezdźwięczne westchnienie opuściło jego usta. Że też musiał „pracować” w takich warunkach.
Nie widzę różnicy między tobą a kurwą— odparł krótko z wyraźnym rozbawieniem, bo w wątłym świetle chłopczyk stawał się dziewczynką, dość łatwą do zdobycia przez wątpliwie parametry. Jakaś cząstka Yury’ego nadal nie mogła uwierzyć w to, że siedzący na nim dzieciak jest płci brzydkiej, bo jego subtelna budowa ciała, a nawet kolor włosów nie były tego wyznacznikiem, dlatego też podawanie tego wątpliwością stało się jedną z tymczasowych rozrywek Drug-ona.
Gdy dzieciak wykrzesał z siebie odrobinę siły, a głowa najemnika nachyliła się pod niewygodnym dla niego kątem, biochemiczna dłoń złapała za szyję szamocącego się osobnika i dopiero kiedy jego twarz zaprzyjaźniła się z kościstym kolanem szczeniaka, rozluźnił uścisk, pozwalając, by ten się z niego wyplątał w akompaniamencie wiązanki przekleństw, które na co dzień zastępowały Yury’emu znaki interpunkcyjne. Sam wypuścił ze świstem powietrze i pomasował wierzchem sprawnej dłoni pulsujący policzek, acz przeszywający go ból nie wywarł na nim wrażenia; nie mógł się równać z utratą nogi i ręki, czy uszkodzeniem jednych z najbardziej funkcjonalnych organów. Usiadł, by zaraz niechętnie ruszyć się z ziemi, gdy chłopaczek wyraźnie zwiększył dzielących ich dystans, choć nie miał zbyt wielkiego polu manewru. Zdjął plecak, pozwalając, by ten przeżył spotkanie pierwszego stopnia z brudnym podłożem, a w dłoni pojawił się na powrót nóż.
Mam ci przypomnieć kto zaczął się do kogo dobierać? — zainteresował się, ignorując tragedię, która rozgrywała się w aniołku. Złapał go mocno za ramię, wbijając do niego paznokcie i, najprawdopodobniej gdyby nie ubranie strzelnie zakrywające skrawki skóry chłoptasia, pod płytkami poczułby ciecz. Jako degustator ludzkiej krwi w sytuacjach ekstremalnych - znanych potocznie życia lub śmierci - mógł puścić wodze fantazji i wyobrazić sobie jaki byłby jej smak. Słodki z nutą goryczy, która pobrzmiewała głos dzieciaka trawiony przez niechęć, złość, a nawet obrzydzenie, choć w tej materii wyglądał nie był żadnym wyznacznikiem wieku, z czego Kido również zdawał sobie sprawę.
Szczekać potrafisz. — Pochwalił go, a dłoń, w której niedawno pojawił się nóź, powędrowała do obcej szyi. Spojrzał na obiekt swojej zemsty z góry, a w nieprzyzwoicie niebieskiej tęczówce zajarzył się niebezpieczny błysk. Pewnym ruchem dłoni naciął miękką skórę skrzydlatego, by rozkoszować się stróżką krwi, która pojawiła się, spływając w dół, by ostatecznie zniknąć w połach ubrań.
Oblizał ostrze, czując na języku metaliczny posmak i dla kaprysu uderzył szczeniaka w twarz otwartą dłonią, dbając o to, by ten nie zaczął pluć zębami, więc profilaktycznie nie wykrzesał z siebie nawet połowy ze swojej faktycznej siły, ale to wystarczyło, by pojawił się wyraźny czerwony ślad w miejscu, gdzie jego dłoń skonfrontowała się z bladym, poharatanym licem chłopięcia, w którym można było dostrzec sine kanaliki w charakterze przebijających się żył. Żal byłoby psuć ten rząd równych, białych ząbków, które rzadko wykrzywiały się w uśmiechu, czy też samą konstrukcję twarzy, mimo że na niej widniała szpetna blizna, kłócąca się z poczuciem estetyki Kido i sygnalizująca, że ta z pozoru niewinna istotka, nie była ucieleśnieniem niewinności.
Chujowo dobierasz sobie znajomych— skwitował, łapiąc smarkacza za podbródek. Pociągnął go pod światło stworzone przez rozsypane na niebie błyskawice, a brwi uniosły się w sugestywnym geście. Kolano jednej nogi docisnęła się do krocza młodszego, a nóż znów poszedł w ruch. Jego ostrze nakreśliło kontur istniejącej blizny, zahaczając o nią w paru miejscach bardziej dotkliwie. — Otwarcie jej i pogłębienie mogłoby być ciekawym urozmaiceniem — skwitował, przyciskając głowę anioła do ledwo trzymającej się w pionie ściany. W pierwotnym zamiarze chciał go o nią uderzyć, ale ostatecznie pozostał wierny swojemu złemu przeczuciu, że budynek z jego destrukcyjną pomocą może zaraz się zawalić i powstrzymał ten odruch. — A może pobawić się w rzeźbiarza i wyryć cię na ciele inną pamiątkę, skoro jesteś kolekcjonerem? Opcji jest wiele, księżniczko, a mnie aż nosi, by wyrządzić ci trwałą krzywdę. — A pośpiech przecież nie był wskazany. Warunki atmosferyczne były tego najlepszym dowodem.

                                         
Yury
Windykator     Opętany
Yury
Windykator     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Wcześniej Kido Arata, teraz Yury. Czasem Wujek Menel (c)Chyży.


Powrót do góry Go down

Skrzydlaty przewrócił oczami, kiedy jego uszy ponownie gościły ten inny, niezrozumiały I paskudny dla niego język. Ale tym razem chłopak nie zamierzał już tego ubarwiać jakimkolwiek komentarzem, skupiając się na zupełnie czymś innym. Cała ta sytuacja, w jakiej się znalazł, pozornie wyglądająca na bez wyjścia, zaczynała go nużyć. Nieznajomy zachowywał się jak rozszalałe dziecko, któremu zabrano ulubioną zabawkę i teraz postanowił szukać winnego dookoła siebie. Jasne, być może Nathair tamtego dnia zachował się aż nadto pochopnie, ingerując w nie swoje sprawy, ale na Stwórcę, był aniołem i po prostu nie mógł przejść obok tamtego zdarzenia obojętnie. Nawet, jeśli rzeczywiście cała ta sytuacja mało go interesowała, to anielski pierwiastek pokierował jego ciałem, jakby był zwykłą marionetką.
Cóż za agresywne groźby bez pokrycia opuszczają twe usta, chłopcze – zakpił odchylając głowę nieco do tyłu, by mieć lepszy ogląd na twarz nieznajomego. Nie jest powiedziane, że jesteś od niego starszy.
To co. Wielu takie określenie irytowało. Chcesz go sprowokować?
Już to uczyniłem.
To widać, że jesteś cholernie obeznany w temacie z dziwkami. Co, praktykowałeś sam jako jedna z nich? W sumie wyglądasz na takiego, co daje dupy za miskę ryżu. – warknął i szarpnął się boleśnie, chcąc wyrwać się z żelaznego uchwytu, aczkolwiek jego własne palce, które w geście samoobrony zacisnęły się na silnym ramieniu pod wpływem uderzenia plecami o ścianę, automatycznie zelżały. Syknął, gdy poczuł jak ostrze powoli rozcina jego skórę na szyi, jak ciepłą stróżka krwi mozolnie spływa i wsiąka w materiał podkoszulki. I chociaż cholernie piekło, nie bolało aż ta bardzo. Cóż, nie z takimi ranami przyszło mu się ‘spotkać’. To nawet koło draśnięcia nie przeszło.
O rany. – przewrócił oczami. – No wielkie mi halo. Właściwie nawet cię nie dotknąłem, więc nie wyobrażaj sobie zbyt wiele. Prędzej dotknąłbym zdechłego szczura, niż ciebie. Na samą myśl o tobie robi mi się niedobrze. – parsknął gardłowo i ułożywszy obie dłonie na jego torsie, naparł na niego, chcąc siłą odsunąć od siebie. A potem padł cios. Oszołomiony rozchylił nieco usta, czując, jak skóra zaczyna pulsować. Uniósł dłoń i musnął opuszkami miejsce, gdzie lada chwila pojawi się czerwony ślad.
No teraz to przegiąłeś, cieciu. – I gdyby tylko był oswobodzony, z pewnością rzuciłby się na mężczyznę swoimi małymi piąstkami. Tylko, że został zamknięty w pułapce. Gdy kolano ciemnowłosego niebezpiecznie znalazło się pomiędzy jego udami, w głowie chłopaka zamigotała ostrzegawcza lampka. To był koniec ich niewinnej zabawy i Nathair zamierzał ją przerwać. Tu, i teraz.
Nawet nie wyobrażasz sobie, jak bardzo trafiłeś z tym stwierdzeniem. – szepnął na wspomnienie o dobieraniu sobie znajomych. Cóż, nie było co ukrywać, iż młodociany anioł niekoniecznie dobrze trafiał, jeśli chodzi o zawieranie znajomości. Z doborem podopiecznego na czele. W chwili, gdy palce dłoni zaciskały się na jego podbródku, Nathair jedną dłonią sięgnął niżej i złapał mocno za krocze mężczyzny, zaciskając palce na jego najwrażliwszym miejscu w ciele. To powinno wystarczyć, by kupić mu drogocenne sekundy. Wyszarpnął podbródek po czym wykorzystując zdobyty czas, wgryzł się boleśnie, aż do krwi w miejsce tuż nad nadgarstkiem ciemnowłosego i puścił dopiero w momencie, kiedy poczuł jak jego usta wypełnia ciepła jucha. Powinien uśmiechnąć się w geście pełnym satysfakcji. Zrobić cokolwiek innego, ale zamiast tego spojrzał na mężczyznę z chłodnym wyrazem. Uniósł dłoń i przetarł wierzchem usta, rozcierając pozostałości nieswoje krwi.
Odliczę do czterech, a ty się odsuniesz. Jak tego nie zrobisz,, porażę cię prądem. Jeżeli mnie zaatakuje, porażę cię prądem. Jeżeli się odezwiesz, porażę cię prądem. Rozumiesz? – syknął, a mężczyzna mógł poczuć powolne, wolno narastające mrowienie w okolicach kolana, które wciąż dociskało się do krocza chłopaka.
Raz…. Dwa… Trzy… Cztery.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Yury w istocie taki był - pozbawiony sumienia, czy nawet hamulców, które w końcu przestały być przez niego zaciągane. Kierowany jednie własnym dekalogiem wymyślonym na poczekanie parę lat temu w barze, jeszcze w M-3, gdy czekał aż pewien osobnik przywlecze tam swoje dupsko i wypije z nim piwo, najprawdopodobniej miał więcej wspólnego z wymordowanymi niż człowiekiem w pełni tego słowa znaczeniu. Zapomniał o wiele rzeczach, które czyniły go nim. Mógł całą winną zrzucić na Desperacje, która przez swoją surowość, tępiła odruchy w pełni ludzkie, wybudzając coś zgoła innego, instynkt przetrwania, kiełkujący w każdym w imię nierespektowanej w tak zwanym cywilizowanym świecie zasady „zjedz, albo zostań zjedzonym.” Przez zagrożenia, czyhające na mieszkańców apokaliptycznego terenu na każdym kroku, trzeba było się wyposażyć przede wszystkim w umiejętność zachowania zimnej krwi, a także (a może nawet najważniejsze) zachować stałą czujność. W tej materii Yury był zawodny niczym nadający się jedynie do remontu silnik starego samochodu. Psuł się, kierowany chęcią mordy i zemsty, która towarzyszyła mu na każdym kroku od przeszło ośmiu lat i nie chciała zelżeć. Pozorny dystans często ulegał więc destrukcji. To była jedna z przyczyn tego, dlaczego, zamiast wykończyć dzieciaka szybko, użerał się z nim, choć jego słowa nie robiły na nim być może pożądanego wrażenia, bo fakt faktem – wiek w tych czasach był pojęciem względnym i mimo że ta świadomość nie raz przytłacza, była też dowodem na to, że naiwność była tępiona i nieczęsto mogła doprowadzić w równym stopniu do śmierci.
Skwitował jego słowa śmiechem, z gatunku tych, które nie wyrażały ani rozbawienia, ani zirytowania. Pozbawiony zwyczajowej radości, czy jakichkolwiek uczuć, oschły, brzęczał w uszach, pobudzając do życia nieprzyjemne dreszcze.
Nie znam nikogo, kto byłby czule pieszczony przez życie, złotko. Dajmy mu dupy, nawet nie zdając sobie z tego sprawę, więc tak, jestem dziwką, ty nią jesteś i każdy, kto chociaż raz miał pod górkę, też nią jest.
Kido trochę bawiły i trochę irytowały bezproduktywne próby wyrwania się z jego uścisku, które w charakterze szamotaniny nic nowego nie wnosiły do sprawy, choć zdecydowanie zaczęło przeważać te drugie uczucie. Dzieciak w końcu powinien przestać się buntować i zacząć współpracować, przyjmując do wiadomość to, że uległ selekcji naturalnej, która zmiażdżyła go swoim ciężarem. Kto wie, może w końcu smoka ogarnie znudzenie i porzuci dzieciaka jak zabawkę. Bez skrzydeł, nogi, ręki lub obydwóch sztuk, ale żywego.  Wszystko zależało od dobrych chęci tego drugiego i przede wszystkim okazania skruchy.
W momencie, kiedy dzieciak zacisnął dłoń na jego kroczu, a przy tym bezbłędnie natrafiając na najwrażliwszy punkt na ciele biomecha, zdekoncentrował go, lecz to nie był jednorazowy przejaw buntu. Zaraz Arata syknął, czując jak zęby trzonowe zaciskając się na jego skórze, a dłoń odruchowo skonfrontowała się z bladym policzkiem anioła, zaburzając jego strukturę w ramach kary za samowolkę. Kolejna groźba została skwitowana prychnięciem, ale czując charakterystyczne, nieprzyjemne mrowienie w kolanie wiedział, że nie może jej bagatelizować. Z gardła wyrwał się niski warkot, który mógł imitować w skrajnym przypadku nawet ujadanie zwierzęcia. Prąd - jego wróg publiczny numer jeden, pełnił rolę najprawdopodobniej jednej z najbardziej skutecznych broni, która mogła w najlepszym przypadku go unieruchomić, w najgorszym uszkodzić wewnętrzną część zamienną w postaci serca, a jak wiadomo nie od dziś, ten organ był jednym z najważniejszych i przy tym też niezbędnym narządem do egzystencji. Jego akcja już raz zatrzymała się na parę nic nieznaczących sekund, co w przypadku Yury'ego stanowiło przenośnie i stały zamiennik zawału, i, choć obyło się bez poważnych uszkodzeń, teraz obrót spraw może przybrać inny wymiar, w zależności od tego, ile wolt zostanie wpuszczonych do jego organizmu, a ten dzieciak wbrew pozorom wyglądał na takiego, co nie cofnie się przed nim czy, by ratować swoją skórę. Jednakże Kido, stety bądź niestety, nigdy nie był czterolistną koniczynką, dobrą wróżką, czy złotą rybką, a w ostatnim czasie dostosowanie się do otoczenia było dla niego czynem niewykonalnym, może właśnie dlatego zagregował instynktownie, szybko, pod wpływem impulsu. Zacisnął mocno dłoń na szyi chłopaczka, nie dość, że unicestwiać proces oddychania, to jeszcze podrażniając struny głosowe, bo jeden z palców wyraźnie odcisnął się na grdyce, acz biomech zadbał o to, by nie docisnąć go tam do końca i nie zmiażdżyć jej w próbie zakłócenia prawidłowego funkcjonowania skrzydlatemu stworzeniu.
Zrób to, ale ostrzegam, że paraliż, który zawładnie moim ciałem, sprawi, że ręka jeszcze mocniej zaciśnie się na twojej szyi, nie tylko tymczasowo zatrzymując dopływ świeżego powietrza, ale też cię dusząc, księżniczko — odparł, zaburzając jeszcze bardziej przestrzeń osobistą aniołka. Czuł wyraźnie ciepły i jednocześnie obcy oddech prześlizgujący się po jego skórze w pakiecie z truskawkową wonią, która była roztaczana przez ten chuderlawy wybryk natury.  
Dłoń, tym razem biochemiczna, znów zaprzyjaźniła się z twarzą dzieciaka, a lewa nadal nie zwolniła uścisku z jego gardła, zaciskając się na nim pewniej.
                                         
Yury
Windykator     Opętany
Yury
Windykator     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Wcześniej Kido Arata, teraz Yury. Czasem Wujek Menel (c)Chyży.


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum

Strona 1 z 2 1, 2  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach