Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Go down

Pisanie 28.12.15 2:09  •  Teren przed szpitalem Empty Teren przed szpitalem
Teren przed budynkiem. Nie jest to miejsce szczególnie wyjątkowe. Ot kawałek ziemi pośród gruzów i zniszczonych budynków, znajdujący się tuż przed wejściem do szpitala. Nie znajdzie się tu nic ciekawego, ale jest to dobre miejsce dla wypoczynku pacjentów, którzy mają już dość przesiadywania w czterech (często dziurawych i zniszczonych) ścianach. Jest to też miejsce przydatne dla tych, którzy są tak chorzy bądź poturbowani, że nie mają siły doczłapać się dalej. Ale spokojnie! Szpital postarał się o całe cztery ławki zbudowane z materiałów średniej jakości, ale na tyle wytrzymałych, by można było z nich spokojnie korzystać! Można więc tu odsapnąć i poczekać na przybycie pomocy. Nieopodal wejścia swój mały kącik mają ochroniarze, którzy w razie czego natychmiast zawiadomią personel, bądź odpowiednio zareagują jeżeli pojawi się tu ktoś z niezbyt czystymi zamiarami. Sam widok z tego miejsca nie jest zbyt piękny. Szpital bowiem nie jest w najlepszym stanie, jednak jako tako udało się go przywrócić do porządku.

Wygląda mniej więcej tak -> (klik) ale w kilku miejscach wstawione są okna, inne są zabite deskami, a niektóre dziury zostały załatane.  
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 05.07.16 11:22  •  Teren przed szpitalem Empty Re: Teren przed szpitalem
Napoiła się glukozą. Pożyczyła sobie w ten sposób i energii, i substratów, do kolejnej zabawy z ampułkami, strzykawkami i innymi takimi. Potem podłączyła się znowu. Wreszcie ktoś, jakaś serdeczna dusza, poklepał ją po plecach i powiedział, że może przerwa, na co ona odparła pogodnie, że przecież, kto ma umrzeć ten umrze, nie ma na to wpływu. Zakręciła kurek i odłączyła rurkę od wenflonu, który wesoło sterczał z jej prawej ręki jako manifestacja związanych z profesją zobowiązań. Wstała, przeciągnęła się i obciągnęła sweter pod kitlem, jednocześnie naciągając rękawy tak, aby z widocznego podłączenia do kroplówki zostało tylko lekkie wybrzuszenie pod starą wełną. Podrapała się po brodzie, mieląc myśli w głowie.
A może pan dyrektor miał telefon? Może byłaby w stanie zadzwonić do pana Marcusa, powiedzieć "Proszę pana, uprzejmie informuję, że wcale tu nie mamy dezerterów, ale potrzebujemy kroplówek, krwi i gazy", a potem się rozłączyć i trochę poobgryzać paznokcie? Powinna jak nic z nim o tym porozmawiać, no, przecież to on tym wszystkim dowodził! Kurczę, pomyślała sobie, szukając po szafkach drugiego śniadania, zasadniczo wyszło na to, że cały układ był zupełnie za jego plecami, a przecież wszelkie układy, z zasady, były toksyczne.
Trochę przykre, że konieczne.
Dzisiaj nikt o to nie dba. Masz wielkie, bogate polis pod nosem - oho, nie wiesz, co to jest polis - polis to takie miasto-państwo. Tak wielkie miasto, że pełni funkcje państwa. Nie wiesz też, na czym do końca państwa polegały... kurwa, nie powinienem oczekiwać, że będziesz wykształcona. No więc państwa...
Zapięła kitel i jego też obciągnęła, wstając z przeciętnie się prezentującą foliówką w dłoni. Była pod wrażeniem, że nikt jej jedzenia nie ukradł. Najwyraźniej albo pacjenci przestali tak głodować, ktoś się przestał tym przejmować, albo po prostu jej skrytka pomiędzy pojemnikiem na zużyte strzykawki, wiecznie pustym, bo strzykawki po przegotowaniu się wykorzystywało ponownie, a jakimś starożytnym pudełkiem z napisem "rękawiczki", sprawdzała się lepiej niż poprzednia, umieszczona wśród szyn do usztywniania złamanych kończyn. Z radością zerknęła do środka i był! Zawinięte w kolejne foliówki marne pajdy chleba! Jutro może ziemniaki, oho, zbliżała się pora na wesołe, desperackie ziemniaki.
Zadowolona z siebie wyszła ze szpitala.
Pacjenci snuli się na dziedzińcu jak duchy. Przywitała kilku wesoło, kogoś poklepała po plecach, powiedziała, że jak będą cierpliwi to na pewno ich tu wyleczą, ot, takie bezsensowne pogaduszki. Zerknęła za tereny, w głąb Apogeum. Nic się nie działo! Można usiąść pod drzewkiem i zjeść.
Drzewko było smutnym, wybebeszonym kikutem z osmalonego drewna, z którego życie uleciało przynajmniej kilkadziesiąt lat temu, ale jakimś cudem stało. Życie z oporem tu wracało, skoro ziemia była skażona, więc Imo usiadła na suchej, jałowej ziemi i odetchnęła zapylonym, stęchłym powietrzem. Codzienność. Ale przede wszystkim - odpoczynek! Kiedy przyjęła pozycję siedzącą, bardzo wzięła to sobie do serca, bo poczuła, jak bardzo jest zmęczona i momentalnie zasnęła. Naiwne, głupie, ale... tak działał jej organizm. Nie można się zbyt długo powstrzymywać.
...tak, kiedyś rządzili prezydenci i, tak ogólnie rzecz biorąc, była demokracja. To ci wytłumaczę później. No więc teraz co mamy: mamy, kurwa mać, moich pobratymców. Widzisz, żeby, poza Isao, robili cokolwiek? Nie szanuj ich. Czegokolwiek by ci nie powiedzieli. Nie mają prawa niczego sobie uzurpować. Na nikogo, kto reprezentuje M-3, nie licz. Oni reprezentują interes miasta, a to jeszcze gorzej niż własny. Łowcy, DOGS, Drug-on, nie rozróżnisz ich. Nie wiedzą, do czego służy szpital tego rodzaju. Mają własne placówki, lepsze i bogatsze. Nie pytaj, skąd biorą bandaże. Jeśli jakikolwiek od nich dostaniesz, zawsze będzie czerwony.
Zasnęła tak głęboko, że zaczęła ordynarnie chrapać.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 05.07.16 14:08  •  Teren przed szpitalem Empty Re: Teren przed szpitalem
M3 po raz kolejny zaczęło go przytłaczać swoją czystością, wykwintnością i wszystkim tym, co wywoływało ciarki na jego plecach. Shinichi był prostym facetem. Chciał zarabiać, znaleźć kobietę, napić się i poobijać trochę mord. Pieniędzy nie miał jednak na co zbytnio wydawać, alkohol był zbyt wykwintny jak na jego kubki smakowe, o mordę każdy dbał bardziej niż o dupę, a panienki z miasta wszystkie były jakieś takie jałowe i bezpłciowe. Niby to się umalowało, niby się uśmiechnie, ale nadal brak charakterystycznego pazura, który wzbudziłby w brunecie zainteresowanie. Oczywiście zdarzały się wyjątki, ale wojskowy nie miał najmniejszego zamiaru przeszukiwać połowy miasta tylko po to, żeby znaleźć te konkretne osobniczki. Co w takim razie mógł zrobić? Tylko jedną rzecz! Wybrać kogoś pewnego, by czas poświęcony na wędrówkę nie był zmarnowany. To jednak wymagało przygotowań, do których skrzydlaty właśnie się zabrał. Shinichi odwiedził parę miejsc, zanim w ogóle pomyślał o ruszeniu do bramy miasta. Apteka, mieszkanie, restauracja. Po godzinie był już gotowy i szedł przed siebie z dwiema siatkami niczym stara baba wychodząca z supermarketu po wielkiej promocji. Można powiedzieć, że w tej chwili Kurokawa zaliczył dopiero checkpoint, bo przejście przez metę będzie o wiele bardziej skomplikowane, niż mogłoby się to z początku wydawać. Problem leżał bowiem w tym, że teoretycznie przez bramę nie można było wynosić ekwipunku, który nie został zatwierdzony przez górę. Takie pieprzone Chiny na kontroli. Wracając jednak do tematu, brunet miał ze sobą dużo przedmiotów, które normalnie zostałyby zarekwirowane. Los jednak chciał, że tego dnia na bramie wartę miał Jeff. Był to zwykły wojskowy podchodzący pod czterdziestkę i w żadnym wypadku nie można było go uznać za przyjaciela Shina. Ba! Oni się nawet nie lubili, ale z kimś trzeba bylo pić i grać w karty. Jeff uznał jednak, że kontrola będzie doskonałą okazją do odegrania się za te wszystkie przegrane partie, w których skrzydlaty najprawdopodobniej oszukiwał.
- Jeff, Jeff, Jeff. - zwrócił się do strażnika Shin, co z jego rodzimym japońskim akcentem brzmiało całkiem zabawnie - Powiedz mi, kumplu... Czy Ty nie jesteś żonaty? - proste pytanie, które jednak zmroziło na moment krew w żyłach "przyjaciela" skrzydlatego - Bo wiesz co? Mam tutaj takie pewne zdjęcie z ostatniej popijawy. Ajjj, ta blondyna nie mogła się od Ciebie odczepić. - z każdym kolejnym słowem szpilka wbijana w Jeffa bolała go coraz bardziej. Oczywiście, że ze strony Shina było to podłe, wredne i najgorsze, ale chyba każdy miał taką sytuację, w której zrobienie jakiegoś zdjęcia mogło zagwarantować względną władzę nad druga osobą. Kurokawa był natomiast człowiekiem, który takiej okazji nigdy by nie przepuścił, co teraz dosadnie udowadniał. Wyszło jednak na jego. Zdjęcie się przydało, konfiskaty nie było, a skończyło się jedynie na pobieżnym przejrzeniu siatek, które niósł ze sobą Shinichi. Można nawet podejrzewać, że gdyby w środku znajdowała się jakaś broń, to i tak wizja dyscyplinarki byłaby Jeffowi milsza od konfrontracji z rozwścieczoną żoną i dzieciakami. W sumie Kurokawa nie rozumiał niby dlaczego, ale to nie jego broszka. Do zakładania rodziny było mu dalej, niż wymordowanemu do zostania dyktatorem.
Pierwsza przeszkoda została jednak pokonana i tylko to się liczyło. Teraz Shin mógł dreptać swym pozbawionym życia krokiem prosto do szpitala, a raczej rudery, która za takowy robiła. Przed wejściem spotkał nawet znajomego, który za nim nie przepadał - żółwia robiącego za ochroniarza. Poklepał go tylko po kryształach i ruszył do środka, a wraz z nim roznosiła się przyjemna woń. Perfumy? Niee. Coś lepszego!
- Baranku! Baranku! No gdzie jest baranek?! - zaczął wykrzywiać wyraźnie podirytowany. Zazwyczaj mógł znaleźć ją w ciągu pierwszych pięciu minut, a tym razem spotykał jedynie jakichś obszarpańców i rannych, którzy go nijak nie obchodzili. To nie dla nich miał prezent i to nie z nimi planował zabić najbliższe parędziesiąt minut nudy. I nie. Wcale nie pomagało im to, że ślinili się na zapach lekko wystygniętego już jedzenia. Jak to mówią: "nie dla psa kiełbasa". W każdym razie, na szczeście, jedna z pielęgniarek poinformowała go, że widziała jak Imo udawała się przed szpital.
- Że co? - warknął pod nosem Shin, który przecież przed chwilą stamtąd przyszedł. Jakim cudem mógł przeoczyć tak charakterystyczną personę? Mężczyzna dosłownie wybiegł przed ruderę zwaną szpitalem i zaczął się dookoła rozglądać. Nadal nie widział jednak swojej pielęgniarki, więc zaczął się powoli przechadzać i zaglądać do każdego kąta, a wtem...
- Chrapanie. - powiedział cicho, a następnie ruszył w kierunku, z którego dochodził wyraźny dźwięk śpiocha i trafił idealnie w dziesiątke. Wreszcie zauważył rogi wystające zza drzewa i teraz nie mogło być mowy o pomyłce. Oczywiście dopóki w szpitalu nie zatrudnili jakiejś wymordowanej kozy. Skrzydlaty przykucnął dosłownie kawałek od Imo sądząc, że ta i tak go nie usłyszy. To chrapanie zagłuszało połowę świata, więc nawet nie musiał się skradać. Wiedział za to, jak najlepiej ją obudzić. W tym celu położył na ziemi obydwie torby, aby po chwili wyjąć z jednej z nich kwadratowe pudełeczko po brzegi wypełnione chińszczyzną. Teraz wystarczyło jedynie otworzyć wieczko, pozwolić na to, żeby aromat wydostał się na zewnątrz, a dla pewności pomachać jeszcze pary razy dłonią, by zapach trafił prosto do nozdrzy pielęgniarki. Shin znał Imo i wiedzial, że jeśli to jej nie obudzi, to będzie musiał lecieć po jakiegoś lekarza, bo najwyżej jego znajoma właśnie umiera.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 05.07.16 14:48  •  Teren przed szpitalem Empty Re: Teren przed szpitalem
Takie piękne rzeczy jej się śniły... najpierw płynęła w morzu, które było rosołem, oparła się o jakiś makaron... i wtedy makaron okazał się wielkim smokiem, stworzonym z noodli, na którym przemierzała Ziemię! Widziała tyle świata, o którym słyszała tylko opowieści, okazało się również, że ziemia rzeczywiście jest okrągła, ale ma kształt raczej pralinki, ale pachniała przysmażonymi warzywami i kurczakiem, i...
Pociągnęła ponownie nosem i gwałtownie się obudziła.
Przed nią znajdowały się dwa niewielkie pojemniczki z mieszaniną makaronu, warzyw, mięsa i szczęścia. Drgnęła; pierwsza myśl, jaka przyszła jej do głowy to, że może gdzieś u góry jest takie duże pudło, które czeka tylko, aż kobieta ruszy którąś porcję, żeby spaść i zamknąć ją w takiej niezbyt zmyślnej pułapce. Nie wyciągnęła ręki, a jedynie pochyliła się w tym kierunku, dzięki czemu zapach zupełnie zawładnął jej umysłem. Oczywiście, na moment; w końcu bowiem przez to oczarowanie przebiła się dość logiczna myśl, że ktoś tu to przyniósł. No i, że z całą pewnością nie była to osoba z Desperacji. Spojrzała do góry.
- Shinichi! - zakrzyknęła wesoło i nie bardzo ją interesowało, czy lubił taki spontaniczny kontakt fizyczny, czy nie, ale go przytuliła. - Co taki dżentelmen robi w tak ponurym miejscu?
No dobrze, nie należy przesadzać. Puściła go i usiadła jak człowiek, którym nie bardzo była, na ziemi obok niego. Poklepała zapraszająco suchą glebę obok, na tyle delikatnie, aby nie wzruszyć zalegającego na niej pyłu za bardzo. Podkuliła lekko nogi.
- Ale tak poważnie. Skąd to masz! Przecież chyba z Miasta nie wolno wynosić. No ja, gdybym była takim strażnikiem, to jak nic bym ci zabrała ten towar.
Bardzo się starała patrzeć w miarę cały czas na niego, żeby nie widzieć jedzenia. Opanowało ono jednak cały jej umysł; po pierwsze, była trochę głodna, po drugie - przecież to były, kurczę, dwa zupełnie normalne, duże posiłki. Czuła się oczarowana i było to widać. Wzrok miała maślany, niemalże rozmarzony, a równocześnie wzruszony, jak gdyby mieli jej Oscara co najmniej wręczyć za pracę w szpitalu.
- Chyba, że musiałeś kogoś zaszantażować. To by mnie nie zdziwiło. Teraz się albo przekupuje, albo szantażuje, a po szantażu portfel nie jest taki lekki.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 05.07.16 17:05  •  Teren przed szpitalem Empty Re: Teren przed szpitalem
Wiedział, że jedzenie zadziała od razu. Nie spodziewał się jednak, że Imo zdoła się mu oprzeć i zamiast rzucić się prosto na ciepły posiłek, wyląduje na nim. Sam Shinichi nie miał nic przeciwko przytulaniu, ale zawsze czuł się przy nim jakoś nieswojo. Ten dziwny kontakt fizyczny, ktory miał na celu okazanie jedynie swoich uczuć... Bleh! Mimo wszystko akurat Imo pozwolił na ten nagły przypływ czułości, choć grymas na jego twarzy wskazywał na to, że zrobił to z lekką niechęcią.
- Masz dziwną definicję dżentelmena. Czy ja Ci na takiego kiedykolwiek wyglądałem? - zapytał w pierwszej chwili, unosząc lewą brew do góry. Jemu zawsze wydawało się, że tacy chodzą w garniturach, mają przy sobie chusteczki i białe rękawiczki na każdą okazję. Gdyby był kobietą, to zapewne by się ich wystrzegał, bo nienaganne maniery i umiejętność radzenia sobie z każdą sytuacją była trochę niepokojąca. Zupełnie tak, jakby miał do czynienia z robotem.
- Przyszedłem odwiedzic ulubionego baranka Desperacji i sprawdzić czy nie trzeba komuś obić twarzyczki. Nudno w tym mieście. - wyjaśnił i klapnął na ziemie zaraz obok pielęgniarki. Nie przejmował się zbytnio kurzem, więc pewnie wywołał przy tym mały dymek na ziemi. Jedzenie natomiast nadal pozostało bezpieczne w jego rękach tak, że nie wypadła nawet jedna nitka makaronu.
- Szantaż, przekupstwo? Za kogo Ty mnie masz. Po prostu ładnie poprosiłem mojego przyjaciela, żeby mnie tak wypuścił. - odpowiedział z uśmiechem na twarzy, udając oczywiście niewinnego. Podobał mu się jednak sposób myślenia Imo! Sam wolał o wiele bardziej szantażować, bo dawanie komuś pieniędzy oznaczało, że nie mógł sobie z nim wystarczająco dobrze poradzić. Oczywiście takie podejrzenia Imo nie ruszyły go w żaden sposób, ale była to doskonała okazja do podroczenia się.
- Ale w takim razie nie mogę się z Tobą podzielić, bo jeszcze pomyślą, że im przekupuję pielęgniarkę. Tylko jak ja zjem te dwie duże porcje całkowicie sam? Znasz może jakiegoś pacjenta, z którym mógłbym się podzielić tym tutaj i batonikami z kieszeni? - rzucił z westchnięciem i odstawił jeden kubeczek na ziemię po swojej stronie. Następnie sięgnął do reklamówki i wyciągnął z niej plastikowy widelec, który w mig zanurzyl się w daniu, a następnie schował się w ustach wojaka. Obiad na razie odjechał na dalszą stację i nie zamierzał wracać.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 06.07.16 17:33  •  Teren przed szpitalem Empty Re: Teren przed szpitalem
Kiedy przestała go tulić, co też uczyniła z pewnym oporem - nie wiedziała, komu większy dyskomfort sprawiał kontakt fizyczny w ogóle, jej czy jemu, więc zadając sobie lekką torturę stosowała i wobec niego taki lekki przytyk, czy coś w tym rodzaju. No bądź co bądź chodziło o to, że ona też tego nie lubiła. Ale Shinichi to była zupełnie inna sprawa, on wyglądał jak ktoś, kto tego potrzebował. Naprawdę, zupełnie jej się nie wydawało. Na jego pytanie się zaśmiała.
- Ależ ja nigdy żadnego nie widziałam! - odparła wesoło. - Jesteś największym dżentelmenem w całej Desperacji.
Obejrzała go sobie dokładnie. Żadnych ran szarpanych, ciętych, ani kłutych - nic. Wyglądało na to, że rzeczywiście wykazał inicjatywę związaną z zakupem towaru niezwykle deficytowego na tych terenach czyli jedzenia, i to nie byle jakiego, które następnie przemycił, zapewne podstępem, przez pilnie strzeżone bramy. Prawdopodobnie uczynił to z typową dla siebie nonszalancją, którą kobieta szczerze podziwiała. No ona by się denerwowała jak jasny gwint.
- W Desperacji zawsze jest komu obić twarz, wystarczy się dobrze rozejrzeć - Podrapała się po brodzie, zamyślona. - Ale czy kogoś takiego mam teraz na oku...
Zastanowiła się przez moment. Raczej nikogo nie miała; jeśli pacjenci byli opryskliwi, starała się, żeby jakoś sobie poradzić, pomimo że czasem rzeczywistość bywała przytłaczająca. Podrapała się po brodzie.
- Ale mógłbyś kiedyś iść ze mną po zioła! Mogłabym wtedy robić leki dla pacjentów, a, no... - Odwróciła wzrok. - Nie bardzo umiem się bronić, nie mogę chodzić sama.
Shinichi bronił dostępu do jedzenia. Dość, że na pewno zaszantażował strażnika przy bramie - była pewna, że ona też będzie szantażowana. Czekała jednak cierpliwie, chociaż od czasu do czasu wzrok spełzał jej na parujące jedzenie, jak nastolatkowi na pierwszy raz w życiu widziany odsłonięty biust. Grzecznie jednak się powstrzymywała od gwałtownych ruchów, starając się, żeby odruchem nie kazać rogom pachnieć taką chińszczyzną. To by tylko wzmogło jej apetyt i w niczym w ogóle nie pomogło. Siedziała w takim razie dość nieruchomo, skupiona na sekretnej sztuce samokontroli, wpatrzona w Shinichiego. Z krótkimi przerwami na jedzenie. Khm.
- Oj, już ja się domyślam, jak go poprosiłeś. Nie wykręcaj się.
No, ale później ją kompletnie rozbroił. Wiedziała, że będzie szantażowana, no domyśliła się tego od samego początku. Imo mimowolnie momentalnie spojrzała na niego jak zbity pies, który właśnie widział gromadkę małych szczeniaczków spadających z wysokiego klifu. Jej oczy były bardzo, bardzo maślane. Brała go wybitnie na litość. Spojrzała potem w bok, następnie znów na niego, tak samo szczenięco jak wcześniej.
- ...pacjenci też potrzebują. Nie wiem, czy dla nich starczy, ale jak pokroimy te batoniki... - bardziej burknęła niż powiedziała, nie kryjąc nawet jak trudno jej się pogodzić ze stratą. Błagać go jednak nie będzie! Przynajmniej nie werbalnie, bo cała gestykulacja podpowiadała, że była na to gotowa.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 07.07.16 12:56  •  Teren przed szpitalem Empty Re: Teren przed szpitalem
Świetnie. Największy dżentelmen w Desperacji. Jeszcze tylko brakuje mu tego, żeby ludzie mówili mu jak bardzo wychowany i szarmancki jest. Czy Imo nie widziała tego, z jakim brakiem gracji bije się z innymi? Jak wymachuje nożami? To na pewno nie było to, co na co dzień robi wzorowy dżentelmen. Zresztą do kobiet też się zbyt miło nie odzywa, więc albo to Imo jest dziwna, albo faceci na Desperacji są bardziej dzicy niż on. Jeśli prawdą będzie ta druga opcja, to Shinichi będzie musiał nad sobą strasznie popracować.
- Nie możesz mówić takiemu facetowi jak ja, że jest dżentelmenem, bo straci cały urok. Widziałem dżentelmenów w mieście i powiem Ci, że zachowują się tak, jakby ktoś odciął im jaja paręnaście lat temu. - rzekł z wyraźnym obrzydzeniem na twarzy. On rozumiał, że kobiety należy szanować, ale bez przesady. To też są zwykli ludzie i nie można skakać wobec nich jak sarenka przy pasiece. Oczywiście być może miejscy dżentelmeni robili to wszystko na wyrost, ale żadnych innych Shinichi nie spotkał, więc posiadał o nich takie, a nie inne zdanie.
- No właśnie ostatnimi czasy wszyscy pochowali się po swoich norach. Byłem nawet w barze i nikt się na mnie krzywo nie spojrzał. Desperacja schodzi na psy. - westchnął ciężko, przypominając sobie przy tym ostatni wypad. Niby spotkał tam kogoś, kto podawał się za anielicę, ale to nie to samo, co wspaniałe uczucie, które ogarnia człowieka kiedy jego pięść spotyka się z obcą twarzą. Tymczasem Imo proponowała mu coś zupełnie innego, więc brunet przez chwilę po prostu spoglądał na pielęgniarkę z lekkim niedowierzaniem. Zioła? Ma chodzić po lesie z koszyczkiem i zbierać jakieś tam roślinki? No chyba, że Imo będzie czerwonym kapturkiem, a on sam wilkiem, to już to wszystko brzmi jakoś lepiej.
- A co złego ma Cię spotkać przy zbieraniu ziół? Wyjść, zerwać parę zielonych roślinek i wrócić. - zagadnął trochę ignorancko. No, on kompletnie nie obawiał się gwałcicieli czy wymordowanych, bo miał już z nimi do czynienia. Ba! Posiada przecież nawet broń i kilka nożów, więc raczej nigdy nie wpadłby na pomysł, że może być tam zagrożony czy bezbronny. Niestety niektóre rzeczy trzeba było Kurokawie wyjaśniać dość łopatologicznie, ale tacy już byli mężczyźni i on sam jest tego najlepszym przykładem. Jako rekompenstaę można jednak uznać fakt, że wojskowy miał całkiem dobry wzrok i zauważał wiele rzeczy w mimice oraz ruchach innych, podczas gdy reszta pozostawała na nie ślepa. Zresztą znał Imo już spory kawałek czasu i doskonale wiedział, że czego jak czego, ale jedzenia to ona raczej nigdy nie odmówi. Trzeba się jeszcze jednak trochę podroczyć.
- Naprawdę. Zapytałem się nawet o to, jak układa mu się z żoną, a później zwyczajnie wyszedłem. Jeff jest świetny. - rzucił z uśmiechem, przypominając sobie po raz kolejny wyraz zaniepokojenia na jego twarzy, kiedy ujrzał swoje zdjęcie z blondyną. Dlatego właśnie Shinichi nigdy się nie ożeni! Nie nadawał się do tego, to raz, a dwa, nie rozumiał jak można się obawiać własnej żony. To kobieta jak każda inna, a więc zwykły człowiek. No bez przesady. Z wałkiem może przecież biegać ktokolwiek, a jak się takiego gościa zobaczy na ulicy, to zazwyczaj na myśl przychodzi, że to jakiś wariat. Dlaczego więc kobieta z obrączką, ale z wałkiem w ręce ma być od niego straszniejsza? Niepojęte. Dużo bardziej przerażała go pielęgniarka, która w jednej chwili potrafiła świdrować go spojrzeniem pełnym litości i jednocześnie udawać, że wcale nie zależy jej na przepysznej, ciepłej chińszczyźnie oraz batonikach. To było tak urocze, że przez moment Shinichi zbliżył swoją twarz na niewielką odległość i bezceremonialnie wsadził do ust kolejny widelec z jedzeniem.
- Tak więc zjem i idziemy szukać pacjentów. - rzucił radośnie, przez chwilę udając jeszcze, że wcale nie zamierza dzielić się z Imo - Smacznego. - rzucił wreszcie, kiedy ręką sięgnął po opakowanie z jedzeniem i podsunął je prosto pod nos pielęgniarki. W środku był już nawet widelec, żeby nie musiała tracić ani chwili.
- Batoniki też zjemy. Pacjenci powinni się cieszyć z tego, że w ogóle otrzymali jakąkolwiek pomoc. - dopowiedział, żeby nie było żadnych wątpliwości. Jeszcze nie był na tyle szalony, żeby dzielić się jedzeniem z nieznajomymi.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 11.07.16 12:13  •  Teren przed szpitalem Empty Re: Teren przed szpitalem
Imo uśmiechała się do niego, jak gdyby wcale nie trzymał przed nią jedzenia, którego nie miał zamiaru jej dać (jasne, że nie miał, po prostu się tak droczył, żeby to zjeść na jej oczach! cierpiała). Na jego komentarz z jakichś przyczyn uśmiechnęła się szerzej, jak gdyby nieco sadystycznie, choć za takie myśli zawsze, ale to zawsze się rugała. Nie powinna uważać, że niektórym się należało. To nieuprzejme.
Nawet, jeśli rzeczywiście swoim zachowaniem aż o to prosili. Na dodatek mieliby potem być dżentelmenami? Świat byłby tak piękny, że aż nierealny...
- Ale dla mnie i tak jesteś uroczy - powiedziała, jakby rozmarzona. Pewne wizje we własnej głowie, choć nie dało się ukryć, że dość upiorne, wywoływały u niej dość przyjemny nastrój. Choć, może to była jego obecność. Dla Imo bowiem Shinichi był naprawdę rozkoszny. Podziwiała jego prostotę funkcjonowania i bezproblemowe podejście do życia. Chwilowo również darzyła głębokim szacunkiem fakt, że przyniósł chińszczyznę, chociaż nieco obawiała się, jakim kosztem to uczynił.
- Może wszyscy są zmęczeni, no wiesz... - Rozejrzała się po czymś w rodzaju dziedzińca i podrapała lekko za uchem. - ...Desperacją.
I jeszcze się zaśmiała. O naiwny on... machnęła delikatnie ręką, bardzo kobieco, takie gesty bowiem wychodziły jej fantastycznie. Nawet w tym grubym, brzydkim swetrze, obciągniętej, starej spódnicy i kitlu siedziała naprawdę ładnie. Odchyliła nieznacznie głowę i spojrzała w niebo, cały czas rozbawiona.
- Ojejku, ale wy musicie mieć fajnie w tym mieście - rzuciła wesoło. - Słyszałeś kiedyś o Pożeraczu na przykład?
Wyprostowała, siadła tak bardziej jakby naukowo, odgarnęła włosy, zgrabnie omijając dość niepraktyczne w układaniu jakichkolwiek fryzur rogi.
- Pożeracz to bardzo użyteczne stworzonko, jeśli ktoś cierpi na jakąkolwiek chorobę pasożytniczą. W normalnych miejscach, jeśli mówimy o schorzeniach parazytologicznych, podaje się leki zabijające stworzenie, które następnie zostaje wydalone. Łatwo powiedzieć, trudniej wykonać, zwłaszcza, gdy pasożyt nie gnieździ się w układzie pokarmowym, prawda?
Uśmiechnęła się wesoło, jakby opowiadała wyjątkowo zabawną anegdotkę.
- Pożeracz załatwia całą sprawę za nas, pozbywając się pasożyta i dając się spokojnie wydalić, a potem umiera. Ale jeszcze trzeba go szybko wprowadzić do organizmu! A przecież nie poprowadzę pacjenta na jakieś bagna! Ale to może zły przykład, bo Pożeracze występują w ogonach Mantykor, a one są naprawdę straszliwe...
Gestykulowała żywo i radośnie.
- O, albo Ryjowce, których soki trawienne są halucynogenne. Znajdziesz je na plaży. Ugryzą cię w nogę, sparaliżują i czapa! O, takie zioła. Coś, co łatwo zdobyć, to sobie pójdę. Ale zbieranie ziół to sport ekstremalny. Jak skakanie ze spadochronem, ale bez spadochronu.
Skończyła, odetchnęła i rozluźniła się, bo w swojej dynamicznej gestykulacji prawie, że wstała. Czuła się w takich momentach strasznie słaba, no bo niby była pielęgniarką, ale nie umiała zapewnić ziół pacjentom. To znaczy, pół biedy jak ktoś miał staromodnego tasiemca, ale Białe Ślepoty, czy Drętwoty Edeńskie... to już gorszy problem.
Wątek Jeffa wydawał mu się coraz bardziej fascynujący, bo Shin tak fajnie się w tym rozwijał. Imo już znała doskonale jego temperament, więc wiedziała, że mężczyzna, ten jej piękny dżentelmen, prędzej by go znokautował niż przyjacielsko zapytał o żonę i dzieci! Dlatego też jego deklaracja szczerze ją rozbawiła.
- No, teraz musi cię naprawdę lubić - odparła więc pogodnie. Cały dialog był na tyle zabawny, że na moment zapomniała o jedzeniu. Kurczę, Shinichi to była jedna z jej ulubionych osób na świecie. Głupio jej było jednak przyznać przed sobą, jak duża mogła być w tym zasługa jedzenia, jakie czasem przynosił, czy faktu, że z reguły wychodził ze szpitala żywy.
To zdanie nie miało sensu...
- Dz-dziękuję! - zakrzyknęła i wzięła się do jedzenia. Zawsze, kiedy nagle miała więcej niż dwie pajdy chleba, powtarzała sobie, że nie należy jeść za szybko, żeby jakiejś kolki nie dostać, co też czasem wychodziło, a czasem nie - bywało, że naprawdę trudno było jej się opanować. Tym razem jednak jadła chaotycznie, ale w miarę powoli, chociaż widać było, jak się powstrzymywała. Wydawała pomruki pełne radości - jak dziecko, które po tygodniu ścisłej diety kleikowej dostało paczuszkę żelek, czy coś w tym rodzaju. Kiwnęła głową na jego deklarację.
- Jakby szpital miał ich jeszcze karmić, to musielibyśmy mieć do czterech osób w całym budynku - powiedziała między jednym kęsem a drugim. Imo uchodziła za dobrą osobę, ale jedzeniem, cóż, nie dzieliła się za bardzo. Chociaż, gdyby ktoś jej kazał...
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 15.07.16 2:10  •  Teren przed szpitalem Empty Re: Teren przed szpitalem
Uśmiech był czymś, co nie gościło za często na twarzach rozmówców Shinichiego. Zamiast niego widział często grymasy, skrzywienia, albo zwykłe zaciskanie warg mających symbolizować złość. Właśnie dlatego Kurokawa lubił Imo. Może i czasami jej radość biła po oczach niczym reflektor podczas ucieczki Łowcy, ale nadal było to coś na tyle niespotykanego, żeby Shin od czasu do czasu za tym zatęsknił. A jeśli chodzi o karę dla dżentelmenów, to nie. Żadnemu facetowi nie należy się ucięcie jaj, bo to tortura niepojęta. No, może poza gwałcicielami. Tym powinno się te jaja jeszcze wpychać do gardła, żeby być pewnym, że na pewno nie użyją ich w taki sposób ponownie.
- Świetnie. Nie ma to jak powiedzieć facetowi, że jest uroczy. Gdyby była tutaj moja samoocena, to właśnie rzuciłabyś nią o ziemię kilka razy, potem ją zdeptała, a na końcu jeszcze napluła. Dzięki, Imo. Zawsze wiesz, jak poprawić człowiekowi humor. - powiedział, wzdychając przy tym ciężko. Shinichi słyszał do tej pory wiele pozornie przykrych rzeczy, wyzwisk i porównań, ale to ta kobieta potrafiła właśnie trafić w sedno. Uroczy... Świetnie! Może jeszcze zostanie niedługo niegroźny i całkiem słodki? Po tym wystarczy już tylko wzlecieć ku niebiosom, a następnie złożyć skrzydła i pozwolić grawitacji dokończyć swojego dzieła. Z tego Imo go już nie poskłada.
- Nie, nie słyszałem. - rzekł zgodnie z prawdą, ale i tak przeczuwał, że niezależnie od tego co by powiedział, wykład nadciągał. Nie pomylił się ani trochę. Imo miała to do siebie, że gdy czymś się zainteresowała, to mogła wyciągać o tym informacje przez najbliższa godzinę. Tak samo było teraz z tym całym pożeraczem. Niby Kurokawy ten cały mały śmierdziel nie interesował, ale mimo wszystko jakoś zdołał się skupić i wyłapał kilka ważniejszych szczegółów. Taka nazwa, a jaki pożyteczny.
- Mimo to brzmi żałośnie. Daje się wprowadzić do organizmu, zżera coś, umiera, a potem jeszcze ląduje w gównie. Naprawdę ludziom potrzebne są takie dziwactwa? - zwrócił się do Imo z lekkim obrzydzeniem. Krwi się nie brzydził, bebechy go nie przerażały, ale gównianego tematu wolał się nie tykać. To było trochę poniżej jego standardów i być może dlatego nigdy nie chciał zostawać lekarzem. I trochę też nie rozumiał tego, co starała się mu wytłumaczyć znajoma. I co z tego, że chce polować na jakieś ryjówki czy inne cuda? Nadal nie brzmiało mu to na tyle groźnie, żeby musiała do tego angażować armię, ale jeśli chce...
- Brak spadochronu oznacza, że komuś potrzebne są skrzydła. Kiedy chcesz się wybrać po te swoje małe cudactwa? Musiałbym złapać swoją kochankę, jeśli mamy się z czymś bić. - oczywiście miał na myśli swoją ukochaną strzelbę, a nie jakąś dziewuchę. Co prawda, byłaby pewnie przydatna jako mięso armatnie i spowalniacz w jednym, ale nie miało to większego sensu. Pewnie powstrzymałaby zwierza co najwyżej na kilka minut, a to stanowczo za mało. Zresztą kochanki od czasu do czasu się przecież przydają.
- Ale mam za to luksusowe leczenie przez jakiś czas. Ze wszystkimi bonusami. - dorzucił, żeby nie wyszedł na "uroczego". Nie tędy droga.
- Tak. Jeszcze trochę i się we mnie zakocha. Szczególnie gdy będę szmugłował strzelbę. - drugą część zdania dorzucił sobie w myślach. Już widział tę skonsternowaną minę Jeffa, który będzie musiał na to przymknąć oko. Niestety Shin nie mógł ryzykować wpadnięcia z próbą wyniesienia broni. Jedzenie to pół biedy, ale podręczny arsenał był już trochę bardziej wrażliwym tematem. Wymówka jednak zawsze się znajdzie.
Shinichi nie mógł się powstrzymać i zwyczajnie roześmiał się, kiedy zobaczył jak Imo rzuca się na drobny prezent. Jedzenie na Desperacji było luksusem i doskonale zdawał sobie z tego sprawę, ale cała scenka i tak wyglądała komicznie. Pielęgniarka, która stara się udawać, że może oddać chińszczyznę pacjentom, kiedy tak naprawdę z trudem powstrzymuje ślinę przed stworzeniem małego wodospadu.
- I pomyśleć, że powinnaś pomagać ludziom. - mruknął bardziej pod nosem, bo tak naprawdę zgadzał się z rogatą. Nie mogli bawić się w całodobową pomoc, przedszkole i stołówkę w jednym. Sama pomoc medyczna powinna tym przybłędom wystarczyć - Mnie też być nie nakarmiła? - zapytał z ciekawości, unosząc przy tym prawą brew do góry. Jeśli się droczyć, to przy okazji wyciągnąć jakieś informacje. Jedzenie czy Shinichi? Oto chwila prawdy dla skrzydlatego.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 02.08.16 7:48  •  Teren przed szpitalem Empty Re: Teren przed szpitalem
Nie no, jasne, nic złego nie miała na myśli przy tym komplemencie. Shinichi był zupełnie niesamowity. Tak kipiał testosteronem, jak rozgrzany do czerwoności rondelek z mlekiem, no, ale cały czas pozostawał nim! Czyli Shinichim, który był tak przemiło cywilizowany, dobrze wychowany, jeszcze lepiej odżywiony... na moment się rozmarzyła nad samym tym stanem, to musiało być piękne! Pajdy chleba jednak spoczywały grzecznie w jej torebce, przecież jeszcze przyniósł chińszczyznę! Ciekawe, skąd pochodziło słowo "chińszczyzna". Imo, zadumana nad tym, na moment spojrzała w niebo z wyraźnym zamyśleniem na twarzy - ot, była dość ekspresyjna w mimice. Wreszcie usłyszała odpowiedź, na którą drgnęła i się zaśmiała.
- Oj, w głębi duszy na pewno zawsze wiedziałeś, że to prawda - Dźgnęła go lekko palcem w ramię. - Nie słyszałeś! Czego was w tym wojsku uczą? W Desperacji połowa mieszkańców jest chora, a wy nie macie nic o lekarstwach...
...no skazani byli na zagładę. Zasadniczo nie wiedziała, czy zniszczenie lub totalną dewastację M-3 przyjęłaby z żalem, czy jakąś mściwą, podłą ulgą, która towarzyszyłaby egoistycznemu uczuciu "teraz oni mają tak samo źle albo gorzej, bo są nieprzystosowani". Podłe myśli. Ale podłość była elementem ludzkiej natury. Wżerała się w nią od wczesnego dzieciństwa, pochłaniała coraz to kolejne dziedziny życia i wreszcie podszywała każdą, najbardziej pozytywną myśl jakimś ponurym kontekstem, wcinała zazdrość nie tam, gdzie trzeba, podsuwała okrutne tłumaczenia dla cudzego nieszczęścia. To był naturalny element bycia człowiekiem.
Imo szczerze chciała, żeby, niezależnie od wszystkiego, Shinichi zawsze wracał do niej taki zabawny, fajny i dobrze odżywiony.
- Czasami bez tego umierają - odparła na jego pytanie. - Czasami pomimo tego umierają. Wiesz, tutaj leczenie to bardziej takie, no, ludowe jest. Tworzenie leków na choroby, o których strasznie mało wiemy, jest, kurczę, trudne.
W ogóle, psiakość, było ciężko. Imo nie umiała pójść na "zakupy", bo zaraz by ją coś zjadło, no jak nic, taka chimera brzmiała straszliwie, na pewno zjadła niejednego, a i pielęgniarka widziała różne skutki spotkań z najróżniejszymi magicznymi bestiami! Niekoniecznie przyjemne, należy dodać. Zadumała się, podrapała po brodzie, a potem niemalże podskoczyła, kiedy powiedział, że ok, pójdzie. Spontanicznie go przytuliła.
- Ale jesteś świetny! - zakrzyknęła wesoło. - Jejku, ale ty masz dojścia, że wypuszczają cię z kochankami.
Mogłoby to brzmieć jak jakiś niezbyt górnolotny żart, ale pielęgniarka mówiła to zupełnie szczerze - kompletnie nie pojęła tej zmyślnej metafory strzelby i od razu przyszedł jej do głowy obraz ponętnie prezentującej się pani, wyposażonej w jakieś dwa wielkie pistolety i zapas wiedzy na temat bestii. Tak, to by było... przyjemne.
Na jego kolejne, wielkie wymaganie zaśmiała się szczerze, serdecznie i od serca. Wyrzuciła ramiona w górę, aby swoim gestem objąć cały zdewastowany, zmęczony przez czas i przeszłe końce świata budynek szpitala, wokół którego jak duchy snuli się półżywi, rokujący jeszcze pacjenci.
- Najlepsze standardy tej placówki! - zakrzyknęła wesoło i puściła do niego oczko. W dużym uproszczeniu - gdyby był teraz ranny, po prostu ona się nim zajmie jako, że zapewnia najlepszą pomoc farmakologiczną.
Przynajmniej w kontekście tych klasycznych, fajnych rzeczy, jak gangrena czy sepsa. Ale gdyby miała leki, a on zachorował... no, musiałaby mieć leki. A szpital był strasznie, strasznie biedny, jeśli o to chodzi. No bo, Łowcy ponoć coś mówili.
Ale kto by wierzył Łowcom, którzy dbali tylko o własną placówkę. Czy Psom, które nie dbały o takie ogólne, neutralne miejsca jak to. Desperacja była smutna, bo wywlekała najgorszy egoizm. Miasto-3 było piękne, bo ów wychodził nawet bez potrzeby. Imo westchnęła w myślach.
- Kiedyś chciałabym go poznać - rzekła wesoło, kompletnie nie pojmując, że mówi sarkastycznie.
Jedzenie było świetne. Cudowne. Zamroczyło jej umysł swoją przejmującą paletą smaków, zapachów, szczęścia i raju w obrębie całego chyba przewodu pokarmowego. Przez moment skupiła się tylko na tym, wydając z siebie tylko od czasu do czasu ciche mruknięcie i pilnując, aby nie wyglądać przy tym jak zdesperowany żebrak - co miała ochotę zrobić. No, ale jeść należy z klasą.
...klasą.

- Mhm? - Na jego słowa przekrzywiła głowę. A potem wzruszyła ramionami.
- Jakbyś rokował... - rzuciła po przełknięciu kolejnego kęsa. - Ale lepiej, żebyś miał zapasy na chorobę. Tutejsze jedzenie mogłoby co najwyżej ci zaszkodzić.
W M-3 wszystko było myte, fajne, w miarę świeże. Na tyle,że zawsze się zastanawiała, czy potem biegunki nie dostanie. A tu... tu było swojsko, mało i podle. Tak. To dobre określenie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach