Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 2 z 4 Previous  1, 2, 3, 4  Next

Go down

[jak to dobrze zajrzeć w tematy, które uważa się, że umarły :I tyle się można dowiedzieć.
Kradnę Hex'a <3]

Próbowała zrobić kolejny i jeszcze jeden krok, ale musiała przystanąć. Usunęła się nieco w bok nie chcąc robić zatoru. Niepewnie uniosła szatę, obserwując jak kostka dość szybko puchnie.
Potrzebowała pomocy, a jak na złość uzdrowicieli nie było nigdzie widać.

... Elizabth Jeager.
Co?
Jak? Przecież nie popełniła żadnego wielkiego błędu, to tylko kostka i brudna szata. Błąd niewielki, zwykły wypadek. Na pewno nic takiego, żeby być na ustach starszyzny w takiej chwili. Powieka jej drgnęła, jednak zachowała niewzruszoną minę, gdy tylko jej wzrok napotkał spojrzenia obu wyższych kapłanów.
Domyślili się?
Nie sądzę. Nie są wrogo nastawieni, inaczej już byś była wywlekana poza orszak przez inkwizytorów.

Przełknęła ślinę dzielnie znosząc bycie obiektem zainteresowania, przynajmniej dopóty mężczyzna nie odwrócił wzroku. Dostrzegając uśmiech na ustach kobiety, odwzajemniła go słabo.
Spróbowała zrobić kolejny krok do przodu. Wpierw usłyszała paskudny chrzęst, następnie przed oczami pojawiły się mroczki.

Chcąc nie chcąc, w przypływie odruchu uchwyciła się ramienia jakiegoś wiernego. Dopiero gdy podniosła wzrok dostrzegła zielone włosy i fakt, że w przeciwieństwie do większości nie wyglądał na naćpanego.
Mógł jej pomóc.
- Wybacz.- Rzuciła szeptem, przenosząc ciężar ciała na zdrową nogę.- Czy mógłbyś... może... odprowadzić mnie... do kościoła?
Zacisnęła zęby, z trudem wypowiadając kolejne słowa.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Będzie trzeba podjąć odpowiednie kroki do wprowadzenia jej w krąg starszyzny - kontynuował kapłan, wracając spojrzeniem do Akane. - Najlepiej przy najbliższej okazji, gdy już minie święto Osła, a rozpocznie się czas stagnacji. Wierni zdecydowanie będą potrzebowali rozrywki nim przyjdzie wiosna.
Porozumiewawczy uśmiech zniknął zaraz za mężczyzną, który niemal wyparował niczym kot z Cheshire.

Dziwne rzeczy działy się podczas tej procesji. Dziewczynka rozmawiająca z Hexem także gdzieś zniknęła, gdy zielonowłosy został zaczepiony przez Marazm. Być może jeszcze chwilę przed całym wydarzeniem usłyszał jej chichot, nic więcej.
A potem w tłumie rozległ się chrzęst i ryk pełen bólu. Wielki Tułacz złamał nogę i przewrócił się. Cóż za zbieg okoliczności. Pierwszy raz od lat procesja miała się zakończyć nie przed świątynią a pod murami Miasta. Kapłani jednak byli gotowi na każdą ewentualność. Nim wierni podnieśli krzyki do Nieba, ze strachem wymalowanym w ich głosach, dwóch wyższych rangą mężczyzn dopadło zwierzęcia i sprawnym ruchem poderżnęli mu gardło.
- To znak od Ao! - Wrzasnął jeden z nich, zwracając się do tłumu. - Chce nam powiedzieć, że jesteśmy o wiele bliżej Niego niż byśmy się kiedykolwiek spodziewali! Niebawem się z nim połączymy w wiecznym szczęściu! A teraz wróćmy do świątyni by zakończyć obrzęd. Radujmy się, bracia i siostry!
Entuzjazm zielonej masy był niemal namacalny. Zaczęli kiwać głowami, niektórzy nawet głupkowato się śmiali, patrząc po sobie. Rozluźnili szyki, ciekawi jakie przysmaki czekają ich w jadłodajni.


/Myślę, że tutaj to zakończymy bo i tak ciągnie się długo i bez sensu. W każdym razie zapamiętajcie to co się wydarzyło, bo będzie miało wpływ na dalszą fabułę Kościoła jak sądzę. Do następnego i dziękuję za współpracę!

Skraj pustyni - gdzie Desperacja staje się Edenem - Page 2 2VOe3jI
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Czy naprawdę jego zielone włosy to taki magnes na niższe od niego (co w sumie nie jest trudne, biorąc pod uwagę, że średnia wzrostu kobiet w tym regionie nie należy do wysokich) panie, że już druga osóbka go łapie za ramię i ciąga? Jego uwaga szybko pomknęła od złotookiej dziewczynki w drugą stronę, ku nowemu towarzystwu, jakie najwidoczniej miało problemy z poruszaniem. Wyczuł to w sile uchwytu, nie łapała by zwrócić uwagę, a by oprzeć swoje ciało. Zatrzymał się, nie patrząc za nadto na otaczający go orszak i czy przypadkiem przez to ktoś go staranuje, przysuwając się bliżej i obejmując kobietę ramieniem, gdy tylko przeprosiła. Jego uwaga została tym pochłonięta, więc nie zauważył "wyparowania" drugiej osóbki, a chichot puścił mimo uszu.
- Nie szkodzi. - Kolejny z miłych, ciepłych uśmiechów został przywołany na twarz, by zamaskować wyraz frustracji i niechęci wobec tego pochodu, jaki w jego spojrzeniu nie miał nawet najmniejszego sensu. Stąd też, gdy tylko poproszono go (z wyraźnym trudem) o pomoc, był bardziej niż chętny do tego.
- Oczywiście, z chęcią pomogę. Nie będziesz jednak miała sobie tego za złe, jeśli opuścisz przemarsz? - Doskonałe wyczucie czasu Hex, właśnie Wielki Tułacz złamał nogę tuż pod murami, przez co przemarsz skończył się przedwcześnie.
- Och... Wygląda na to, że to już nie będzie problem. Chodź, to kawałek drogi. - Nie mógł się powstrzymać od zagrania zdziwionego, choć w praktyce - czuł ulgę. Nie dość, że nie musiał wlec się dalej za tym osłem, to miał dodatkowo wszystkie powody i uzasadnienia, by wrócić do serca gór. Co więcej - poznał kolejną osóbkę.
A znajomości to jedyna rzecz, jaka została tutaj warta uwagi.

[z/t x2 razem z Panienką Marazm]
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Bezprzerwane błądzenie opiewało czarną peleryną nocy białoskórego gada, który właśnie teraz  usiłował wybielić egipskie ciemności w swoim umyśle. Bezskutecznie, gdyż kotłujące się bez przerwy myśli sięgały wariantów tak abstrakcyjnych, że gdyby go spytać o kierunek z którego przyszedł, nie wiedziałby już sam. Wciąż nie mógł zapomnieć chwili ucieczki, chwili zarażenia, chwili przemiany, że rozkojarzony sam w sobie nie wiedział, czy nieustępliwy ból przekrajający jego głowę na pół pochodził z tamtej chwili, czy z tej aktualnej.

- Nie rozumiem... Upuścił małą myśl bezmyślnie przed szereg.
- ...tego... - Szepnął gad, zupełnie beznamiętnym głosem w jego głowie. Czy raczej, nie - to był głos tak samo brzmiący jak i Rei'a, z którym sam posiadacz miał problem, aby odróżnić go od własnego. Wąż był znudzony.
- bajzl... chwila, co? - Pomyślał ledwie po czasie zdając sobie sprawę z tego, że mu przerwano.
- Ja - Postanowił dalej się wcinać.
-Ja?
- No, ty. - Aluzja, że gadasz sam do siebie, idioto.
Zatrzymał się na chwilę, i cofnął dwa kroki. Popełnił błąd, gdyż nic nie odpowiadając odczuł w swoich żyłach odruch irytacji, co na moment nasiliło ból tak mocno, że aż złapał się za kruczoczarne kłaki i rozszerzając powieki chyba do granic swoich możliwości wydarł się.
- NOSZ -
- ...wyłaź mi z głowy. - Wykonał zaraz po tak teatralnym stwierdzeniu desperacki wymach z karku i ramion. Zupełnie tak, jakbyś myślał, że to cokolwiek pomoże, Rei.

- To zamień się -


- Przestań się opierać - Ale on dalej nie przestawał. Powstając z wyschłej gleby poczuł, jak bardzo powinien się zaraz stąd zabierać. Z tym był jednak, jak widać, bardzo duży problem.
Bierna walka wciąż trwała, gdy coraz wyraźniej zaczął widzieć sylwetkę czarnego gada przy każdym możliwym mrugnięciu.

- Zaśnij -

- Już -

- Mh? -

...

- Zginiemy razem. -
Przymknął oczy ze zrezygnowaniem. Wciąż nie znał sztuczek węża, więc dał się nabrać na sztuczkę starą jak świat - wrobił się w przygotowywanie na to, aż coś go rozszarpie, gdy nagle i bezceremonialnie - całe cierpienie ustało. Wciąż z nim pogrywał, to było aż nad wyraz oczywiste. Ha-ha.
Ledwie zdążył podnieść otępiałe, zmęczone oczy i ruszyć ponownie, gdy ukazał im się widok rozkazujący ruszyć przed siebie natychmiast.
Wszechobecna roślinność, do której się zawieruszył nawet sama nie wiedziała, czy wywołuje w nim uczucie bliższe zdziwieniu, zachwytu czy raczej chłodnego przerażenia.

Zwężone źrenice żółtookiego gada błądziły we wszystkie strony niezrównanie i niespokojnie, obejmując swoim zasięgiem ciemne zakamarki, w których chowając się widział wszystko niemal doskonale. Najgorszą rzeczą w tej rzeczywistości było jednak to, że nawet nie wiedział, czego się spodziewać.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Gdy zapadał zmrok, ona budziła się do życia. Za dnia spała, przez lata odzwyczajając się od światła słońca - była idealnym celem dla wszelkich drapieżników gdyby nie jeden fakt... Drapieżniki wolały noc, tak jak i ona. Małe stworzenia myślały, że bezpieczniej będzie im wieść tryb życia pogrążony w mroku, czasem tylko będąc oświetlanym przez promienie księżyca wyłaniającego się czasem zza chmur. Myliły się o tyle, że sporo większych potworów dostosowało się do ciężkich warunków oraz braku pożywienia.
Nie miała zegarka, którego zresztą i tak nie potrafiłaby odczytać. Słońce dawno skryło się za horyzontem, a ona postanowiła opuścić swoje terytorium i ruszyć na polowanie. Przydałoby jej się cokolwiek zdatnego do zjedzenia - szczur, zmutowana sarna, człowiek. Starała się cały czas podróżować blisko drzew, aż wreszcie zaczęła podążać wgłąb niego, bezszelestnie przemykając po gałęziach. Tak czuła się bezpiecznie i prawie jak w domu. Domu, który przecież utraciła tak dawno temu. Przez ponad siedemset dni udało jej się poznać okolicę, mur drzew tak bardzo odcinający się krajobrazem od bezlitosnej pustyni. Po dwóch latach wciąż nie była w stanie zamieszkać w cywilizowanej okolicy a kryła się jedynie w lesie, blisko terytorium aniołów, o którym prawie nie miała pojęcia. Słyszała, że jest tam wszystkiego pod dostatkiem, że tereny nie są silnie strzeżone i łatwo się tam wkraść. Tougea wyznawała jednak filozofię swojego ludu - jeśli coś przychodzi łatwo, to na to nie zasługujesz. Nieustanna walka z życiem zadowalała bóstwa i zapewniała godne przetrwanie. Z dnia na dzień, ale to wciąż przetrwanie - lepiej niż zginąć i stać się karmą dla kogoś innego.
Przeskoczyła na kolejne drzewo i na nim już pozostała. Powoli przesunęła się po grubym konarze, stawiając bose stopy jedna za drugą. Delikatnie kucała, przyglądając się ziemi kilka metrów w dole. Zauważyła wreszcie swoją przyszłą ofiarę, trzy wielkie szczury beztrosko dreptające wśród zarośli. Nocą widziała je idealnie, jeszcze lepiej niż normalna istota za dnia. W promieniach słonecznych dostrzegłaby co najwyżej zamazane plamy kolorów, o ile w ogóle ból pozwoliłby jej rozchylić powieki. Rzadko budziła się przed zachodem żółtej kuli zawieszonej na sklepieniu, chyba, że jakiś klient przybył do niej z potrzebą. Mrok pozwalał jej żyć swobodnie, bez potrzeby ucieczki przed innymi rozumnymi istotami, które mogły ją przecież skrzywdzić. W takich warunkach to oni stawali się ofiarami, możliwym pożywieniem. Teraz jednak śledziła inny cel.
Zdjęła łuk i wyciągnęła jedną ze strzał. Wsunęła ją między zęby, tak jak i kolejną. Dopiero trzecia oparta została na cięciwie i wycelowana w czworonożne stworzonko futerkowe, wciąż podążające przed siebie. Powietrze syknęło dokładnie trzy razy, jednakże sądząc po odgłosach, jedna ze strzał trafiła w drewno. Młoda szamanka przez chwilę patrzyła jeszcze w miejsce ataku zanim ponownie przewiesiła broń przez plecy. Dwa trafienia wciąż oznaczały świeży posiłek, a jeśli będzie oszczędzać, to może nawet więcej niż jeden. Zeskoczyła miękko na podłoże i lekko pochylona zbliżyła się do szczurów. Ostrożnymi ruchami wyciągała strzały i chwilowo zignorowała otoczenie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Ledwie jedna ze strzał zdążyła przeciąć powietrze i wyłonić się wśród wnętrzności szczura, gdy czarnowłosy wznosił już się żołnierskim pionem z drugiej strony grubego drzewa. Na jego szczęście, grubego, gdyż chyba jako jedyne w aktualnym momencie mogło sprawić mu możliwość ukrycia się. Przez chwilę odczuł, jak zimny dreszcz rozprowadza się po jego ciele. Niedobrze. Jeżeli tylko spróbujesz się odezwać...
Nie. Uspokój się. Zupełnie tak, jakby go nie było.
Gadzisku jednak najwyraźniej mimo wszystko niezbyt zależało na tym, by odejść szybciej niż się pojawił. Innym razem, Rei. Innym razem.
Instynktownie otworzył usta i... nic, jak stojąc tam dalej i wyglądając lekko za drzewa jednym okiem - wytknął gdzieś przed siebie zwężony język. No naprawdę, nawet nie wiecie, nawet on sam nie wiedział, jak konieczną to było teraz rzeczą. Po prostu zupełnie tak, jakby od tego zależała co najmniej jego przyszłość, nic nie mogło go od tego powstrzymać w sytuacji kryzysowej.
Zmienił zdanie szybciej, aniżeli je podjął. Spoglądając zza kory masywnego drzewa, jedynym co ujrzał były trzy zakrwawione gryzonie, i humanoidalną... postać?
Nie. Ona z pewnością nie była człowiekiem, to było aż nadzwyczaj niemożliwe. Musiała jednak przypominać jednego z ludzi, i to o wiele bardziej, aniżeli sam żółtooki który gapił się jakby zastygł.
On już nic nie wiedział.
Nim zdążył się obejrzeć, sam wypuścił czarnego węża, który wypełzłszy właścicielowi zza rękawa ruszył w kierunku Rathal. Nie wyobrażał sobie lepszej opcji do wyboru, jak sprawdzenie, co kryje się za cieniem z tamtej strony.
Wąż wpierw ukrył się na odpowiednią odległość. Później wypuścił kolejnego. I jeszcze kilka, które kryły się, w żaden sposób nie ujawniając. Jedynie jeden wyrósł jak spod ziemi wychodząc spomiędzy zarośli.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie fakt, że jest ranny. Akcja w Babel dała mu wyraźnie po kościach. Mało tego, bezszelestnie odłączył się od reszty gruby, wykorzystując sytuację, iż Growlithe wpadł w szał. Przez natłok zdarzeń, nikt nie zauważył zniknięcia Rumcajsa, nawet jeśli robił za przywódcę swojej małej grupki. Działo się zbyt dużo, aby mogli to zauważyć w Edenie. Jeśli jednak zauważą jego zniknięcie, pewnie pomyślą, że został jakoś złapany. Nic bardziej mylnego. Miał później pewne nieprzyjemności z aniołami, ale jego zdolności dyplomatyczne pomogły mu na tyle, że nie musiał używać siły pięści. O tyle dobrze. Pewnie gdyby nie fakt, iż same anioły miały już po dziurki w nosie wszystkiego, zgarnęliby Rumcajsa bez większego zastanowienia.
Długi czas kuśtykał, czując się coraz bardziej bezsilnym. Złamane żebra to nic przyjemnego, w dodatku miał małe trudności z chodzeniem. A rana na klatce piersiowej piekła go tak, że szkoda gadać. W zasadzie trudno było mówić, co bardziej go bolało. Musiał zapalić, a to też nie przychodziło łatwo. Za każdym razem krztusił się dymem tytoniowym, kiedy próbował spalić chociaż jednego papierosa. Miał trudności z oddychaniem i generalnie czuł się ja gówno. Taki tam standard. Pocieszające było to, że kiedyś bywał w jeszcze większym gównie. W końcu już raz umarł, nie? Nic gorszego od śmierci być nie może.
Nie wiedział, ile dokładnie szedł. Parę godzin? Parę chwil? Trudno stwierdzić. Na pewno szedł zupełnie inną, bardziej dłuższą drogą niż pozostali, bo po prostu się zgubił. Jest tutaj dopiero 3 lata, nie można od niego oczekiwać, że wykuje na pamięć całą Desperację wraz z Edenem. No, może trzy i pół roku, ale to i tak zbyt mało jak na całą resztę wymordowanych. Nic dziwnego, że koniec końców po prostu padł z wycieńczenia. Chciał mu się pić, chciał jeść, chciał palić i chciał jakąś seksowną panienkę do łóżka. Tyle brakowało mu do szczęścia. W chwili obecnej i tak zbyt wiele żądał. Leżał plackiem na ziemi, powoli czując jak słabnie. To kwestia kilku chwil, kiedy straci przytomność. Umrze czy mu się poszczęści?

// Jak coś, to nie zwracajcie uwagi na tego zjeba. Piszcie sobie jakby nas (mnie i osobę, z którą będę pisać) tutaj nie było. Nawet Ty, Rathal. |:
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Przyjrzała się ze spokojem upolowanemu jedzeniu, w myślach już wybierając co z nich zrobi. Upiec? Zrobić gulasz albo zupę? Nie miała wystarczająco dużo soli żeby zrobić zapasy i wysuszyć paski ze szczurzego mięsa, których i tak wiele jej nie zostało. Momentami ciężko było zdobyć cokolwiek nadającego się do jedzenia, choć na szczęście w zwierzęcej formie była bardziej roślinożerna niż zwykle i trawa oraz liście nagle stawały się niezwykle smaczne. Na pustyni jednakże ciężko było o takie rarytasy, a wśród drzew czaiły się gryzonie oraz drapieżniki, na które mogła zapolować. Problem polegał na tym, że ktoś mógł jej zdobycz odebrać, a nie miała zamiaru głodować.
Wytarła krew z grotów strzał, a następnie schowała je. Nie było warto marnować dobrych elementów broni, które później trzeba by było znowu robić. Obróbka kamienia lub ewentualnie kości na ostre elementy wcale nie była taka prosta gdy nie ma się dobrych narzędzi. Szamanka odwiązała kilka sznurków dyndających przy pasku kołczanu i zaczęła umiejętnie wiązać martwe szczury. Miała przed sobą jeszcze długą drogę, podczas której wolała mieć wolne ręce - do samoobrony lub na wypadek spotkania kolejnych zdobyczy. I gdy już prawie skończyła, zauważyła węża wijącego się nieopodal. Z gardła kobiety wydobył się dźwięk przypominający warkot i syk jednocześnie. Odsłoniła ostrzegawczo zęby i położyła dłoń na rękojeści krótkiego, kościanego noża przyczepionego do przepaski. Nie wiedziała czy gadzina jest jadowita, a wolała nie przekonywać się na własnej skórze. Gdyby nawet ją dziabnął, zapewne nie udałoby jej się go złapać, dotrzeć do domu i przyrządzić odtrutkę, a Shedris w chwili obecnej mogła być wszędzie, gdyż poleciała szukać jedzenia dla siebie. Pewnie latała po edeńskich ogrodach podkradając aniołom owoce albo żebrając o nie, jak to miewała w zwyczaju.
Nie atakowała węża. Z doświadczenia wiedziała, że stwory te nie zaatakują póki nie poczują się zagrożone albo póki nie polują, a ona była raczej za duża na ofiarę. Nawet jeśli zamierzał ukraść jej jednego szczura, to będzie miała posiłek. Najwyżej zapuściłaby się bliżej siedziby aniołów albo poprosiła papugę o przyniesienie czegoś. Orzechowe ślepia dzikuski obserwowały potencjalnego wroga, była gotowa do odskoczenia od niego, gdyby postanowił się na nią rzucić.


/Pfy.

_ _ _ _ _ _ _ _ _ _

Czując rosnące zagrożenie ze strony pełzającego zwierza, złapała swoje szczurze zdobycze i wycofała się jak najszybciej.

[z/t]


Ostatnio zmieniony przez Rathal dnia 28.10.16 9:21, w całości zmieniany 1 raz
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down


Pogoda z każdą kolejną minutą nieubłagalnie pogarszała się. Jakby nawet ona zmówiła się przeciwko dogorywającemu mężczyźnie. Każdy mięsień, każdy skrawek jego skóry palił okropnym bólem, dając wrażenie, jakby ktoś wbijał mu tysiące małych, tępych gwoździ. Czas zatracił na swojej wartości. Ciężko było określić ile minut czy nawet godzin minęło od momentu jak Rumcajs położył się na ziemi. Gdzieś w oddali jakiś bezpański pies zaczął agresywnie szczekać a parę sępów zaczęło dryfować nad jego głową, być może w oczekiwaniu aż mężczyzna w końcu wyzionie ducha, a one będą mogły posilić się jego truchłem. I zapewne taki scenariusz wreszcie ziściłby się, gdyby nie cichy szelest w krzakach, który na parę minut spłoszył upiorne ptaszyska. Drobna istotka podeszła niepewnie do Rumcajsa, kucając przy nim i dźgając dziecięcym, pulchnym palcem w jego zimny policzek.
- Halo? Żyjesz? Czy już umalłeś? – zapytała cicho pociągając jednocześnie głośno nosem. Po chwili za jej plecami ponownie zaszeleściło.
- Tatku, tatku, znalazłam coś! Myślisz, że możemy go zjeść? – zapiszczała podekscytowana. Rosły mężczyzna z długimi, falowanymi włosami, który przypominał swoją posturą niedźwiedzia albo lwa chadzającego na dwóch nogach, podszedł bliżej rzucając cień na Rumcajsa, jednocześnie szturchając jego bok butem.
- Nie wiem. Żyje jeszcze? – zamyślił się na moment i pochylił, przyciskając palec do jego szyi chcąc wyczuć tętno. – Żyje. Ale słabo.
- To zjemy go tatusiu?
- Nie Ellaine. Nie zjemy go. – powiedział mężczyzna głaszcząc swoją córkę. Dziewczynka westchnęła cicho i podciągnęła nogi pod małą bródkę.
- To co zlobimy z nim?
- Nie wiem. I tak nie ma szans. Nie widzę też żadnej woli walki w nim. Nie wiem czy jest sens, skoro sam nie chce walczyć.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

No cóż, warunki pogodowe nijak sprzyjały Rumcajsowi, choć i tak miał dobrze, że był mocno odporny na tutejsze zimno. Co nie zmieniało faktu, że nadal leżał półżywy na ziemi, w duchu modląc się, aby żadne stworzenie mniej ludzkie wysunęło się zza krzaków, które zechciałoby go zeżreć. Miał trochę dość akcji z niedźwiedziem oraz kompletnej bezradności. Głupek odsunął się na parę niewinnych chwil od grupy, po czym się zgubił. Sądził, że będzie wstanie ich dogonić, a tymczasem los właściwie ukarał go za tak paskudny czyn.
Ponieważ trzeba było trzymać się razem.
Dudniało mu to ciągle w uszach, kiedy nagle usłyszał czyjąś mowę. To nie tak, że ledwo żył. Całe szczęście, że ogarniał jeszcze mniej więcej, co wokół niego się działo, choć z każdą chwilą było mu coraz ciężej i ciężej. Jakaś mała dziewczyna i z pewnością starszy facet, wnioskując po głosie, że był starszy od Rumcajsa. Kto tu w ogóle nie był starszy od niego? Pewnie ta mała smarkula również miała jakąś setkę na karku, a on takie marne trzydzieści.
O bogowie...
- H-hej... Ja domyślam się, że mogę być smakowitą przekąską, a-ale - ale co? No myśl pustaku, myśl. Nie zostało Ci zbyt wiele czasu - n-nie lepiej będzie jak mi po prostu pomożecie? - Rumcajs optymista. Już nie raz wpakowywał się w gówno. Wystarczyło sobie przypomnieć wszystkie chore akcje z bratem i proszę - od razu świat stawiał się znacznie piękniejszy. Jakby musiał zginąć po raz drugi, to przynajmniej mniej więcej wiedział, czego ma oczekiwać. Już się nawet nie bał. Po prostu miał nadzieję, że i tym razem mu się poszczęści. W końcu to Spadziński. Oni zawsze mieli jebanego farta.
- O-odpłacę się przysługą - powiedział już ze słyszalnym trudem, ale dało się zauważyć, że jeszcze jakoś 'walczy'. Przynajmniej na tyle, na ile w chwili obecnej potrafił.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down


Dziewczynka odskoczyła do tyłu, wpadając na swojego ojca. Objęła mocno jego nogę i wtuliła się w niego, wskazując palcem w stronę Rumcajsa.
- On żyje! Tatulku! – pisnęła podekscytowana, jednocześnie wystraszona. Mężczyzna położył dłoń na jej główce i pogłaskał ją z ojcowską czułością, kierując spojrzenie na leżącego mężczyznę w śniegu.
- Czemu mielibyśmy ci pomóc? Masz coś, co mógłbyś zaoferować nam w zamian za twoje życie? – uniósł jedną brew i przesunął krytycznym spojrzeniu po Rumcajsie, jakby oceniał jego stan. –Nie widzę, żebyś miał przy sobie coś, czym mógłbyś zapłacić za swoje życie.
- A może my go sprzedamy, tatulku? – dziewczynka spojrzała na ojca wielkimi oczami jak spód słoików i uśmiechnęła się szeroko, prezentując wybrakowane o jedynkę uzębienie. Mężczyzna potarł swoją brodę, zastanawiając się nad tym, co powiedziała jego córka.
- W sumie… nie brzmi to jakoś tragicznie. Może dostaniemy coś za jego truchło. – powiedział i ruszył w stronę Rumcajsa.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 2 z 4 Previous  1, 2, 3, 4  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach