Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 5 z 5 Previous  1, 2, 3, 4, 5

Go down

Głowa opadła mu ciężko, gdy dotarło do niego, że dziewczyna nie ogarnia. Albo robi sobie jaja, albo jest nad wyraz poważna. Ale najpewniej nieogarnia. Czy ona właśnie spytała się go... Co tak właściwie się go spytała?
- Co? - wymamrotał wciąż z opuszczonym łbem.
Uhh. Nawet on nie zrozumiał co powiedział. Dobra, to teraz ten... Nadludzkim wysiłkiem podniósł swoją opadniętą głowę, wiedząc, że zaraz znów będzie chciała opaść. Oh, jedna powieka już wyraźnie opadła. Serio, przed chwilą był napalony, teraz już beznadziejnie senny. Ale co najmniej suka przestała ujadać. Cisza, spokój, ładne widoki... W miarę bezpiecznie. Całkiem przytulnie tu. I nie przewiewa. No, czyli można iść spać. Ale chyba jeszcze trwała rozmowa? Nie był w sumie pewien? Uhh. Seksownie wyglądała.
- Co? - spytał jeszcze raz, wyraźniej i patrząc jednym, niezbyt ogarniającym okiem na sukę.
No, to teraz powinna zrozumieć. Powiedział wyraźnie? Tak. Z odpowiednią intonacją? Prawie. Z odpowiednią głośnością? Prawdopodobnie? Hm. W sumie mógł powiedzieć to trochę zbyt głośno. Ale tylko trochę!
Nie, serio, chodźmy wszyscy spać. Fajnie by było pójść spać przytulonym do suki. Nawet nie musi być seks, nawet nie musi być człowiekiem, może być pieskiem. Ale na pewno byłoby cieplej i fajniej niż spać samemu.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

"Przymknij pysk, do kurwy n--..."
Każde przełknięcie śliny o metalicznym posmaku krwi przyprawiało ją o odruch wymiotny.
"Na kolana. JUŻ."
Ostatnie zakodowane słowa odbijały się dudniącym echem, sprawiając, że ból głowy nasilał się coraz bardziej.
"Rozwalę ci--...
ZAM--... ZAMKNIJ SIĘ."

Wspomnienie szarpnięcia było tak silne, że przestała iść, z trudnością łapiąc rzężący oddech.
"N--... ni-e... proszę..."
Wystarczyło trafić na kogoś, kto sztukę łgarstwa miał opanowaną do perfekcji. O wiele lepiej od niej.
"Ni--... nie... nie ch--..."
"Chcesz, suko? CHCESZ."
Mimowolne przywołanie przeszywającego uczucia brutalnej penetracji potęgowało skurcze brzucha, scalone ciągłym rwaniem pulsującym z okolic krocza.
Wystarczyło, że łapczywe pożądanie wynagrodzenia zaślepiło czujność.


✕ ✕ ✕

Muszę... gdzie... gdziekolwiek...
Nie potrafiła poukładać myśli. Najlżejszy podmuch mroźniejszego wiatru skutkował następną dawką dygotania mięśni, których ucisk odczuwała zbyt intensywnie, a stawianie kolejnych kroków okazywało się być cięższe z każdą chwilą.
Drżała z obezwładniającego ciało chłodu.
Drżała z paraliżującego ostatki świadomości strachu.
Pamiętała niewiele. Bar, alkohol, obskurny, niemalże zaciemniony pokój i bestię, napawającą się cierpieniem bezsilnej owieczki, która traciła kontakt z rzeczywistością.
Obraz Desperacji rozmazywał się w jej oczach, a chęć ucieczki była wówczas jedynym bodźcem, który jeszcze podtrzymywał ją przy zmysłach. Byle jak najdalej, byle w bezpieczniejsze miejsce. Miała wrażenie, że mija wieczność. Wszystkie budynki wyglądały identycznie. Dotarcie do tego właściwego, wyszperanego z odmętów pamięci, w stanie w jakim była, równało się z cholernym cudem.
Już nie szła. Siły opuściły Iriye w momencie, gdy przerywanym, utykającym chodem udało jej się wejść po schodach. Osunęła się, z hukiem obijając kolana o twarde, brudne podłoże. Ciche łkanie wydobywające się z ust czarnowłosej zmieszało się z dźwiękiem gwałtownych wymiotów.
Nie widziała, czy dobrze trafiła, będąc jednocześnie za daleko od własnej, psiej nory, aby móc znaleźć się gdzieś indziej. Nie dałaby rady.
...wej-wejście...
Szurając na czworaka, przesuwała się niezdarnie, za wszelką cenę walcząc z opadającymi powiekami, piekącymi od rozmazanego makijażu.
Oddychaj...
Naparła na drewnianą powierzchnię, wraz z uchyleniem się drzwi wpadając do osłoniętego półmrokiem pomieszczenia. Próbowała wstać — bez skutku.
To t-u... to... nie... Kształty nielicznych mebli zlewały się w jedną całość, do tego stopnia, że miękką powierzchnię stojącego przy ścianie łóżka wymacała na oślep. Nie mogła unieść się na nogach, każdy ruch czując ze zdwojoną siłą, a kiedy gołym tułowiem przylgnęła wreszcie do zimnego materiału prowizorycznego prześcieradła, zatrzęsła się, z trudem podwijając nogi pod brzuch. Odruchowo przesunęła ręką po ciemnej, podziurawionej spódniczce, by następnie przecierając dłonią zakrwawione uda, wsunąć między nie dłoń.
Proszę...
Jęknęła żałośnie, wdychając w nozdrza wilgotny, nieprzyjemny zapach opustoszałego wnętrza.
Nie dbała o brak bluzki, pozostawionej w miejscu, z którego uciekała. Nie myślała o tym, że mieszkanie było otwarte. Nie docierał do niej nawet fakt, iż wchodząc tam zupełnie sama, niezwykle naiwnie wystawiała się na "odstrzał". Wychodziła z Kryjówki na własne ryzyko — za każdym pieprzonym razem niemalże igrała ze śmiercią, ale umierać nie musiała — czuła się wystarczająco martwa.
Kap... kap... kap. Ściekające z sufitu kropelki wody pozostawiały po sobie głuchy, monotonny odgłos.
Szumiało jej w uszach, raz po raz powodując mdłości, podchodzące do podrażnionego gardła.
"Wiesz co z tobą zrobię?"
Zamknęła powieki i przygryzając rozciętą wargę, połknęła resztki zabarwionej czerwienią śliny.
Cisza.
Cicho...
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Gnał przed siebie, starając się ignorować ostry ból zmęczonych ucieczką łydek — czuł, że lada moment jego nogi całkowicie opadną z sił, złamią się jak zapałki i uniemożliwią mu dotarcie do mieszkania, które robiło mu za tymczasowe lokum. Nie miał swojego własnego miejsca w tym okrutnym świecie — stale się przemieszczał, ale gdy tylko nadarzała się okazja, to zaszywał się w jakichś rzadko odwiedzanych lub kompletnie opuszczonych budynkach, a częściej ich ruinach. Z opuszczonego mieszkania na piętrze w Apogeum korzystał bardzo rzadko — zwykle okazywało się, że jest przez kogoś zajęte, a Hervé nie miał zamiaru wpadać w kolejne tarapaty. I tak posiadał już pokaźną kolekcję sińców i blizn — nie było potrzeby, by na siłę ją jeszcze powiększać.
Podczas biegu machał rękoma na boki, starając się odgarniać na bok wszystkie pousychane gałęzie, żeby żadna przypadkiem nie smagnęła go po twarzy — choć kolejny czerwony ślad zapewne zniknąłby gdzieś między ranami i purpurą, która osiadła na jasnej skórze dwudziestolatka przez wcześniejsze uderzenia, które zafundował mu jakiś Wymordowany. Śmiało można było powiedzieć, że He wyglądał jak młodociany bokser — zawsze był poobijany, oczy miał podkrążone, a ostro zarysowane brwi nie pozwalały mu na zbyt przyjazną mimikę. Możliwe, że w mieście ktoś uznałby go za niebezpiecznego zakapiora, ale na Desperacji był nikim — próbował tylko przeżyć.
Nie potrafił uspokoić swojego przyspieszonego oddechu. Po kilku szybkich krokach zatrzymał się, kładąc dłoń na piersi — wraz z głębokim wdechem zabolały go płuca. Kaszlnął okropnie, a potem szybko przełknął ślinę. Zadrapało go gardło — odruchowo pomasował się po szyi, jakby to miało mu pomóc zminimalizować poczucie dyskomfortu. Krótki postój fatalnie podziałał na jego nogi — miał wrażenie, że mięśnie mu zastygły i zrobiły się ciężkie jak kamienie. Schylił się, uderzając kilkukrotnie otwartymi dłońmi w uda, a później w łydki. Chciał pobudzić kończyny do dalszej pracy — zostało mu niewiele drogi do przebycia. Kilka cholernych minut i byłby na miejscu.
Przegryzł poranioną wargę — fala bólu rozeszła się po jego ciele. Zmotywowała go. Poruszył się gwałtowniej, znowu zaczął biec. Tym razem machał niedbale nogami, aż prawie się o nie wywracał. O własne nogi. Z trudem omijał wystające kamienie i korzenie — umiejętnie dysponował ostatkami swoich sił. Był zmęczony — fizycznie i psychicznie. Tracił orientację w terenie, przestawał być pewny czy idzie w dobrym kierunku. Ledwo widoczny uśmiech pojawił się na jego twarzy dopiero, gdy dostrzegł budynek, do którego zmierzał.
Przyspieszył, ale zapiekły go nogi. Stracił równowagę i pewnie upadłby, gdyby nie złapał się dłonią framugi drzwi wejściowych. Potem skierował się w stronę schodów prowadzących na piętro. Już po trzech stopniach jego nogi ugięły się — padł na kolana. Jęknął coś niewyraźnie, rzucił jakąś kurwą w bok, a potem po omacku odnalazł poręcz i zacisnął na niej dłoń. Przymknął oczy i odliczył w myślach do trzech.
Raz... dwa i trzy.
Podciągnął się, a jego ciało od razu opadło na poręcz. Z ogromną trudnością pokonywał kolejne stopnie. Poruszał się bardzo wolno i leniwie. W jego szarych oczach zakręciły się łzy — w duszy modlił się aby na górze nie było żadnego nieproszonego gościa. W takim stanie nie mógł dalej uciekać, nie mógł też walczyć — był bardzo łatwym celem. Wystarczyłoby jedno, porządne kopnięcie by go złamać.
Po kilku minutach udało mu się wdrapać na piętro — poleciał na ścianę jak pijak. Uderzył się poparzonym barkiem — grymas bólu wykrzywił jego sponiewierane usta. Spuchnięte oczy zapominały jak prawidłowo rejestrować obraz — widział jak przez mgłę. Otworzył rozpieprzone drzwi, zamykając je za sobą i stanął po środku pokoju. Bolała go głowa, był cholernie zmęczony i przestawał kontaktować. Dostrzegł skuloną postać leżącą na łóżku. Przetarł brudnymi palcami oczy, jakby chciał się upewnić czy aby na pewno w pomieszczeniu jest ktoś jeszcze. Zamrugał szybko, a potem znowu spojrzał na zdewastowaną pryczę — leżała na niej czarnowłosa dziewczyna o drobnej sylwetce. Była rozebrana, prawdopodobnie była w równie gównianej sytuacji co He.
Podszedł do niej, by móc się jej dokładniej przyjrzeć. Nie widział jej twarzy, ale wydawało mu się, że desperatka drży z zimna — nie ma co się dziwić, bo połowę odzienia wierzchniego musiała zgubić gdzieś po drodze. Dwudziestolatek złapał za suwak swojej bluzy, rozpiął ją, a potem zdjął ją z siebie. Nigdy nie pozwoliłby na to, by jakakolwiek niewiasta marzła na jego oczach. Złapał za materiał swojego podziurawionego ubrania i niedbale przykrył nim nieznajomą. Zaraz po tym zatoczył się, padając plecami na ścianę. Zsunął się po niej, ostatecznie siadając na ziemi. Czuł się jak gówno.
Uniósł prawą dłoń i przyłożył ją sobie do sińca na czole, podobnie wykorzystał lewą dłoń — ta swoim zimnem otulała obity policzek. Nie zamykał oczu — przyglądał się czarnowłosej. Nie chciał dać się zaskoczyć — mogła tylko zgrywać bezbronną. Ile to razy okazywało się, że z pozoru bezbronnemu dziecku wyrastała trzecia ręka?
To on wolał zaskoczyć ją.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Przestała walczyć z opadającymi powiekami, kiedy obolała głowa dotknęła nasiąkniętego wilgocią materiału. Błogi spokój ogarnął jej ciało, myśli, zdawać by się mogło, że całą przestrzeń dookoła — w takim tempie, że zanim zdążyła ponownie otworzyć oczy, straciła świadomość.
Sekundy, minuty, godziny.
Gdy ból na powrót dał o sobie znać, nieubłaganie starając się wyciągnąć ją z upragnionego zamroczenia, każdy dosłyszalny dźwięk docierał do She ze zdwojoną siłą. Kojące kapanie pojedynczych kropelek wody stało się tak uciążliwe, że mimowolnie, z trudem powróciła do rzeczywistości. Śniła? Gdyby tylko mogła obudzić się u siebie, była gotowa doświadczyć nawet najbardziej brutalnego koszmaru.
Niewyraźne plamy zaczynały przeobrażać się w normalny obraz, zapewne tylko dlatego, iż non stop mrugała, chcąc przywrócić widzianym z boku przedmiotom ich naturalne kształty. Nudności ustały. Dyskomfort pozostawał niezmienny. Przeszywający skórę chłód? Zniknął. Coś jej nie pasowało, czegoś nie dopatrzyła — może zwyczajnie była zbyt skołowana, by pamiętać chwilę, w której przykryła się leżącą na łóżku bluzą? Kurwa. Podparła się na łokciu, drżącym ruchem próbując ułożyć ciało w najodpowiedniejszy do powstania sposób. Nie mogła pozbyć się obrzydliwego smaku krwi, zbierającego się w gardle za każdym kolejnym przełknięciem. Unosząc zdezorientowaną twarz, prześliznęła wzrokiem po kawałku pryczy, brudnej podłodze i...
Obecność nieznajomego uderzyła w czarnowłosą raptownie, bez uprzedzenia — szokująco ożywiając zmęczone mięśnie. Poczucie zagrożenia działało na nią jak psychoaktywny narkotyk. Błyskawicznie znalazła się w rogu legowiska, przywierając do ściany, przy której stało, niczym wystraszony szczeniak, obawiający się kolejnego ataku. Syknęła cicho. Wyglądała jak sponiewierana dziewczynka; niewinna, zagubiona i cholernie niepewna. Potargane, czarne kosmyki okalały niezdrowo bladą buzię, dostając się do popękanych, rozmazanych czerwienią ust. Kredka do oczu spływała po policzkach wyznaczonymi od łez strużkami. Nie potrafiła chować się za twardą, paradoksalnie niezniszczalną maską, przywdziewaną na co dzień. Nie wtedy, kiedy myśli automatycznie sprowadzały się wyłącznie do jednego: Zabije cię.
Oddychała ciężko, wbijając spojrzenie w osobnika, którego zdążyła uznać za wroga już na samym wstępie. Kurewsko przypominał kogoś, od kogo powinna była trzymać się z daleka.
Mogła uciekać.
Mogła krzyczeć.
Mogła stchórzyć.
Stchórzyła.
Ja... tylko... — wykrztusiła, samym żałosnym tonem dając mężczyźnie przepustkę do kompletnej dowolności. Możliwości miał nieograniczone. Poradziłby sobie z nią niemalże jedną ręką.
"Ja... tylko..."
Bała się.
Uciekaj, szmato.
Jak dziecko, czekające na konsekwencje.
Rusz się!
Patrzył na nią, co jedynie potęgowało strach, który paraliżował Iriye. Spodziewała się wszystkiego. Nagłego zrywu, gwałtownego poruszenia, czegokolwiek. Przez głowę by jej nie przeszło, że narzucona na zmarznięte ramiona kangurka mogłaby znaleźć się tam z czysto opiekuńczych powodów. I nic w tym dziwnego. Kto na Desperacji przejmował się losem innych? Ilu takich było? A nieliczni ludzie? Kobiety? One dla większości bydlaków zaludniających nędzne tereny, rozprzestrzeniające się za murami miasta, były albo chodzącym mięsem, albo łatwą zdobyczą do zgwałcenia. Albo jedno i drugie.
Wiedziała o tym — doskonale zresztą — mimo wszystko wciąż popełniając te same błędy.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Schował twarz w dłoniach — nawet nie zdawał sobie sprawy, że ich chłód mógł w tak dużym stopniu uśmierzać ból, próbować go zwalczać. Opuszkami palców wyczuwał sińca, którego nabawił się podczas niedawnej ucieczki przed pewnym wymordowanym — mało brakowało, to spotkanie mogło potoczyć się zupełnie inaczej, a wtedy na pewno nie wróciłby w jednym kawałku. Miał pierdolone szczęście, wiedział to. Planety ułożyły się w jednej linii i natchnęła go jakaś dziwna energia kosmiczna, która pomogła mu odnaleźć wyjście z trudnej — innego wytłumaczenia nie było.
Przywarł plecami i głową do zimnej ściany, aż po jego ciele rozszedł się nieprzyjemny dreszcz — zadrżał, szczękając zębami, a potem spojrzał w stronę leżącej na łóżku drobnej sylwetki. Oddychał spokojnie, bardzo głęboko. Przez chwilę przyglądał się swojej klatce piersiowej, która bardzo wolno unosiła się i opadała, jakby również była zmęczona latami swojej nieprzerwanej pracy.
Opuszczały go siły, robił się coraz bardziej śpiący, choć dzielnie z tym walczył — co jakiś czas wrzynał brudne paznokcie w swoją skórę, aby pojawiający się ból przypominał mu o tym, że ma zachować trzeźwość umysłu przynajmniej do czasu pobudki nieznajomej. Najpierw musiał się upewnić czy dziewczyna nie stanowiła zagrożenia, dopiero potem mógł myśleć o jakimkolwiek odpoczynku.
Niepospiesznie poprawił swoją pozycję, siadając wygodniej. Zmęczony wzrok wciąż miał utkwiony w czarnowłosej dziewczynie zajmującej posłanie, na którym początkowo sam chciał się zdrzemnąć. Uważnie się jej przyglądał, jakby próbował dostrzec każdy, nawet najmniejszy ruch jej ciała. W końcu przyłapał się na niezdrowych myślach. Hervé od zawsze był bardzo prostym mężczyzną, nic dziwnego, że w końcu zaczął patrzeć na nieznajomą nieco pożądliwym wzrokiem. Była bezbronna, a on w każdej chwili mógł wstać i zrobić z nią co tylko mu się podobało. Możliwe, że tego potrzebował. Czuł ucisk w spodniach. Mógł ją posiąść w każdej chwili.
Odruchowo przejechał dłonią po kroczu. Uśmiechnął się sam do siebie, a potem... skarcił się w myślach i zwyzywał się od najgorszych. Ponownie schował twarz w dłoniach. Było mu za siebie wstyd, cholernie wstyd. Gdyby nie miał tak bardzo obitej mordy, to z chęcią sam zawaliłby łbem w ścianę, ażeby więcej mu do głowy nie przychodziły tak debilne pomysły. Poniosło go, myślał, że w dłonie sama wpadła mu wspaniała okazja, z której wręcz musiał skorzystać. Dawno tego nie robił, przez chwilę miał wielką ochotę na seks, ale na szczęście szybko doprowadził się do porządku.
Byłeś zdesperowany, tłumaczył się sam przed sobą w myślach. Prawie zapomniał o tym, że gdyby ją zgwałcił, to niczym by nie różnił się od potworów, które zamieszkiwały Desperację. Niczym. A przecież nie chciał się stać jednym z nich, nie chciał być bestią. Jego człowieczeństwo przypomniało mu o sobie w najlepszym możliwym momencie.
Był na siebie zły — zaciskał zęby, paznokcie boleśnie wbijał w swoją skórę i rzucał kurwami pod nosem.
Idiota. Kretyn. Pojeb. I Ty się nazywasz mężczyzną, chłopcze?
Łóżko zaskrzypiało — usłyszał ten dźwięk. Od razu spojrzał na drobną, ciemną sylwetkę. Wciąż było dość ciemno, ale bez problemu udało mu się dostrzec ruch dziewczyny. Prawdopodobnie nie od samego początku zdawała sobie sprawę, że nie jest w pomieszczeniu sama. Nie chciał jej straszyć, dlatego też sam nawet się nie poruszył — tylko się jej przyglądał. Widział jej strach — od razu uznał, że musiała przeżyć coś strasznego.
Nie podjął żadnych działań, nie chciał jej dodatkowo niepokoić, choć sam jego wzrok mógł napawać jakimś dziwnym rodzajem lęku — w jego szarych oczach była tylko pustka. Patrzył na nią ze spokojem, jak morderca przyglądający się ostatnim chwilom swojej pierwszej ofiary — w rzeczywistości nie miał zamiaru jej krzywdzić.
„Ja... tylko...”
Przełknął głośniej ślinę. Nie wiedział co powiedzieć, nie potrafił jej otoczyć bezpieczeństwem, nie wiedział co ma zrobić. Postawił na szczerość. Denerwował się — pierwsze zniecierpliwione krople potu pojawiły się na jego czole, a w kilka sekund zaczęły spływać po brudnym policzku.
Możesz wierzyć lub nie, ale ja nie chcę Cię skrzywdzić — powiedział spokojnie, po czym wskazał palcem na bluzę. — Jest moja, nakryłem Cię — w to musiała uwierzyć, bo sam siedział w czarnej, zdewastowanej bluzce z krótkim rękawem. Na chwilę zapomniał o tym, że jest mu zimno — skupił swoje myśli na dziewczynie i rozmowie z nią. Chciał ją przekonać, że rzeczywiście nie ma złych zamiarów, nawet jeśli te początkowo pojawiły się pod czarną czupryną — za które zresztą zdążył się już sam ukarać.
Zadrapało go w gardle, aż odchrząknął, zatykając usta dłonią. Naparł ciałem na ścianę i przy jej pomocy zaczął powoli wstawać. Z widocznym trudem wyprostował nogi i utrzymywał równowagę. Nie poczynił kroku do przodu — wciąż się na nią patrzył.
Co dalej?
Nie czuję się najlepiej — przyznał szczerze, gdy kolejna fala bólu rozeszła się po jego nogach i rękach. Przyglądał się jej, lekko chwiejąc się na boki. Nadal oddychał spokojnie, ale jego serce przyspieszyło, zaczęło mocniej tłuc w klatce piersiowej.
Pociągnął nosem, a potem wytarł go rękawicą.
Rozwijała się w nim choroba, o której nawet nie miał pojęcia.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Chłód ogarniał jej ciało z taką szybkością, że nie była już w stanie się mu przeciwstawić. Bolące mięśnie raz po raz napinały się pod wpływem niepohamowanych skurczów, współgrając z każdym głębokim i nierównym wdechem. Łapanie tlenu zaczynało stawać się męczące. Znów poczuła napływające do gardła mdłości. Im bardziej skupiała myśli na obecnej sytuacji, chcąc za wszelką cenę znaleźć jakąkolwiek drogę ucieczki, tym mniej panowała nad strachem. Czuła, że ugrzęzła w czymś, z czego prawdopodobnie nie łatwo będzie się wydostać, a to — to przerażało She najbardziej.
Szeroko otwarte oczy i drgający podbródek. Jakby od wybuchu płaczu dzieliły ją sekundy. O-opanuj się... Słabość była czymś, czego nie chciała ukazywać światu. Pod osłoną buntowniczo wyzywającej maski kryło się skrzywdzone dziecko. Wspomnienia uderzały w nią zawsze wtedy, gdy kompletnie się ich nie spodziewała. Dokładnie tak jak w tamtej chwili.
Przełknęła ślinę, suchym językiem drażniąc gardło.
"Możesz wierzyć lub nie, ale ja nie chcę cię skrzywdzić."
Kłamiesz, sukinsynie. Patrzyła z przerażeniem na jego brudne oblicze — przetłuszczone włosy, obite oko, niechlujne ubrania. Byli tacy sami, a jednak coś w środku podpowiadało jej, że właśnie przez to powinna postrzegać go jako wroga. Mógł z nią zrobić wszystko. W jednym momencie na powrót stałaby się ofiarą, bez żadnych szans na obronę. Krzyki? Śmiało, niech sobie krzyczy. Kopanie? Gryzienie? Próby walki? Nie była w stanie zrobić niczego, co przechyliłoby szanse na jej korzyść. Upokorzona, zgwałcona, psychicznie zrównana z ziemią nie stanowiła dla mężczyzny najlichszego zagrożenia.
Wepchnęła zmarznięte ciało w róg, przylegając do ściany z takim naciskiem, jak gdyby pragnęła w nią wsiąknąć. Momentalnie podążyła wzrokiem za gestem nieznajomego, zerkając pogardliwie na leżącą obok bluzę.
"Jest moja, nakryłem cię."
W innym wypadku owinęłaby się jeszcze raz, chytrze łapiąc w dłonie dające ciepło okrycie. Potrzebowała go, a brak górnej części garderoby ani trochę w tym nie pomagał.
Pozory — tego zawzięcie się trzymała, powtarzając w głowie, że wcale nie miał wobec niej dobrych zamiarów. Palce mocniej zacieśniły się na obdartych nogach, paznokciami delikatnie wżynając się w naskórek.
Zerżnie cię jak psa. Kolejna fala nudności. Na cholerę się tam pchałaś? CO?!
"Na kolana. JUŻ."
"Chcesz, suko? CHCESZ."
Strzępki niedawnych słów ugrzęzły w podświadomości czarnowłosej, mimowolnie sprawiając, że nie potrafiła wyobrazić sobie niczego innego poza następną dawką przemocy. Kiedy wstał, poczuła, że lęk paraliżuje ją od środka, rozprzestrzeniając się po każdym milimetrze — szczególnie sercu.
Ja też... — wycharczała płytko, mocno wciągając przez nozdrza powietrze. Chwiał się. Udawał? W ten sposób mógł bawić się z jej czujnością. Zadrżała. — N-nie zbliżaj się. — Wypowiadanie zdań przychodziło Iriye z trudem. Zwłaszcza, że panowanie nad łamiącym się głosem nie do końca z nią współpracowało. — Chcę tylko...No mów, kurwa!...chcę wyjść... — Dygotała już nawet szczęką. — Daj mi wyjść. — Co miała mu powiedzieć? Nie gwałć mnie? Nie zabijaj?
W przypływie adrenaliny odrobinę uniosła się do góry, trzęsącymi rękoma przesuwając się wzdłuż ściany. O pieprzony kawałek. I ponownie opadła pośladkami na zniszczony materac. Dotarła do niej naiwność własnego ruchu. Konsekwencje.
Utkwiła w nim jasnoniebieskie tęczówki, z rozszerzonymi od emocji źrenicami przypominając lekko naćpaną. Zamarła. Znowu widziała mroczki. Niby jak zamierzała się stamtąd wydostać? Traciła siły w cholernie gwałtownym tempie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nogi ponownie mu zadygotały — z zimna i z braku sił, by dalej podtrzymywać ciężar ciała. Zastanawiał się po co właściwie wstał, skoro i tak wkrótce nogi miały odmówić mu posłuszeństwa. Mięśnie miał zmęczone po długotrwałym biegu — zdawałoby się, że powinien być przyzwyczajony do takiego wysiłku, w końcu od kilku lat stale się przemieszczał i uciekał. Tym razem zmęczył się szybciej dużo szybciej — zaczął sobie nawet zdawać sprawę z tego, że może to być spowodowane jakimś nieznanym mu choróbskiem, choć w myślach wmawiał sobie, że wszystko jest okej, że żadne z paskudnych schorzeń nie dorwało go w swoje szpony. W rzeczywistości sprawa przedstawiała się o wiele gorzej, z czego oczywiście nie zdawał sobie nawet sprawy.
Wciąż kręciło mu się w głowie — miał wrażenie, że całe pomieszczenie zaczyna wirować. Gdyby nie to, że był blisko ściany, to pewnie zatoczyłby się na bok i upadł — zamiast tego oparł się o nią plecami. Przenikliwy chłód rozszedł się po jego ciele, chłopak aż zadrżał — jego organizm walczył z zimnem, próbując wykrzesać dodatkowe pokłady ciepła.
Patrzył na nią spokojnie, nie siląc się na pokazanie jakichkolwiek głębszych emocji — oboje byli w równie nieciekawej sytuacji, to było pewne. Możliwe, że przez sekundę lub dwie u czarnowłosego dało się zauważyć jakąś troskę i współczucie, które bardzo szybko zostały zastąpione przez zwykłe, ludzkie zmęczenie. Nie miał sił by jakkolwiek utrzymywać na twarzy uśmiech lub inną przyjazną mimikę — czuł się jak gówno i miał ochotę jedynie odpocząć. Ale w jego głowie wciąż czaiła się jakaś niecodzienna obawa i coś, co mówiło, że nie może zostawić tej dziewczyny. Z resztą... zostawić to i tak by jej nie zostawił — nie miał jak ruszyć dalej, było z nim coraz gorzej, a opuszczenie tego w miarę bezpiecznego mieszkania byłoby samobójstwem na własne życzenie.
Przeczesał dłonią przetłuszczone włosy, przy okazji wycierając też brudną twarz — zdawał sobie sprawę, że musiałby nieźle popracować nad swoim wyglądem, by mieć jakiekolwiek szanse przekonania dziewczyny, że nie jest jednym z tych potworów. Brakowało mu szczerej autentyczności, a swoją gadaniną mógł się jedynie jeszcze bardziej się pogrążyć, bo dobrym mówcą to on zdecydowanie nie był. Argumenty miał banalnie proste, nigdy nie przedstawiał nic bardziej wyszukanego.
Nie dasz rady wyjść, sama przyznałaś, że-- nie czujesz się najlepiej — powiedział, choć w połowie zdania ostro zabolało go gardło, więc musiał zrobić krótką przerwę na głośne przełknięcie śliny, po którym dokończył swoją wypowiedź. Dopiero wtedy dostrzegł, że swoimi działaniami nie zrobił nic, by jej pomóc — cały czas bała się go tak samo, widziała w nim potwora, którym nie był. A w tym wszystkim najgorsze było to, że on nie potrafił zrobić nic, by to zmienić. Myśli plątały mu się w obolałej głowie, trudno mu było wymyślić coś dobrego, a zmęczone ciało wciąż dawało o sobie znać. Był też głodny i spragniony — niepierwszy raz, więc przyzwyczaił się do skurczów w żołądku i suchego gardła.
Zrozum wreszcie, że nic Ci nie zrobię. Nie jestem jak oni — zaczął, choć wiedział, że słowa bez żadnego pokrycia nie były dobrym argumentem. Ale co mógł zrobić więcej? Nerwowo przetarł szyję otwartą dłonią, zaczepiając brudnymi palcami o obojczyk i czarny łańcuszek — pamiątkę po siostrze. I wtedy go oświeciło — zdecydował, że wytoczy najcięższe działo i postawi na szczerość, nawet jeśli miałby później tego żałować.
Jego twarde oblicze złagodniało, gdy w głowie pojawiły się obrazy minionych lat, wspomnienia z dzieciństwa. Usta mu zadrżały, a oczy zabłyszczały jakby zaraz miały pojawić się w nich łzy, które oczywiście He od razu w stłumił w zarodku, nie chcąc pokazać swojej słabości.
Żwawym ruchem odpiął łańcuszek, łapiąc go w palce i wyciągając w stronę dziewczyny.
Widzisz go? To pamiątka po mojej siostrze, którą straciłem kilka lat temu. Wciąż jej szukam, bo wierzę, że gdzieś tu jest, że jeszcze żyje. Naprawdę nie jestem jednym z tych potworów. Gdybym chciał Cię skrzywdzić, to już dawno bym to zrobił. Nie mam siły, ale Ty też jesteś słaba. Nigdzie nie pójdziesz, nie przeżyłabyś tego dnia gdybyś stąd wyszła. Nie podzielisz losu mojej bliźniaczki — mówił spokojnie, choć mogłoby się wydawać, że z każdym kolejnym słowem ulatywała z niego nadzieja, tracił ją w zatrważająco szybkim tempie. Pod koniec był prawie pewny, że już nigdy nie spotka tej, która przez spory okres życia była dla niego tak bliska. Nie było mu łatwo, nawet zaczął się zastanawiać czy te całe poszukiwania mają jakikolwiek sens. Może wypełniała go jedynie złudna nadzieja? Sam nie wiedział.
Nogi się pod nim ugięły — zsunął się po ścianie, lądując tyłkiem na podłodze, która zaskrzypiała pod jego ciężarem. Mięśnie całkowicie odmawiały mu posłuszeństwa, a do tego wszystkiego dochodziło to drapiące gardło i uciążliwe migreny.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Drugi koniec pomieszczenia wydawał się być bezpieczny. Wyznaczał granicę, której bała się przekroczyć. Mogła przyzwyczaić się do fizycznego sponiewierania, do bólu, do pozostawionych na ciele ran. Psychicznie przemoc zwykle wiązała dziewczynie ręce, zatykała buzię, stawiała w kącie. Nie była w stanie wygrać z myślami, kiedy poczucie strachu dominowało nad każdym wykonywanym przez nią ruchem.
Bliskość.
Obrzydlistwo.
Dzięki agresji zaczynała odbierać ją inaczej. Potrzeba zbliżeń seksualnych nie miała z tym nic wspólnego. Paradoksalnie chodziło o coś więcej — przywiązanie uzależniało.
A ona ostatecznie stawała się uległa.
Przyspieszony oddech nie zwalniał ani na sekundę. Sprawiał, że łapanie tlenu coraz bardziej przypominało katorgę na kilometrowym maratonie. Wcale nie musiała się bać. Może faktycznie wyglądał na kogoś, kto takie małe dziewczynki zjadał na śniadanie, ale... patrzył na nią, jakby wiedział, że przy jego boku wypłoszonej owieczce nie mogło stać się nic złego. Nie zauważała tego. Pochłonięta ostrzegawczym sygnałem zakorzenionym w głowie od momentu przebudzenia, widziała w nim jedynie kolejnego bandytę. Pieprzonego sadystę, który bawił się czujnością, czekając na odpowiedni moment chwilowego zapomnienia.
"...sama przyznałaś, że-- nie czujesz się najlepiej."
Sarnimi oczyma wpatrywała się w twarz nieznajomego. Miał cholerną rację — każda próba wyjścia z ruin o własnych siłach skończyłaby się porażką. Mniejszą czy większą, nieważne. Nie miała szans.
Chciał, aby mu uwierzyła. To definitywnie dostrzegała. Pewność, że słowa mężczyzny stanowiły przykrywkę skutecznie torowała drogę jakiemukolwiek zaufaniu. Nie znała go, był kompletnie obcy. Tacy jak on zwykle pragnęli jednego.
Tacy. Jak. On.
Tacy. Jak...
...on.

Przyciśnięta do ściany zaczynała odczuwać dyskomfort. Bijący od niej chłód jeżył wszystkie włoski.
Milczała jak zaklęta, trzęsąc się z zimna i od emocji. Wtedy źrenice dziewczyny spoczęły na wyciągniętym łańcuszku. Oblicze chłopaka złagodniało. Wypowiadane przez niego słowa docierały do Iriye z przeszywającą siłą, próbując przedostać się wszędzie — uderzyć w serce. Bolało ją. Wyrywało się z piersi, bo dobrze znała jego czarny wisiorek. Za dobrze.
"Nie podzielisz losu mojej bliźniaczki."
Zaczerpnęła powietrza; głośno, nagle, przerywając czynność w sposób, jakby właśnie wypłynęła na powierzchnię.
Oderwała się od zimnego kamienia, obiema dłońmi padając na materac. Nie spuszczała wzroku z czarnej, brudnej czupryny. Było jej niedobrze. Wspomnienia brutalnie w nią uderzyły, a oczy mimowolnie zaszły łzami. Starała się je powstrzymać — marnie. Jeszcze przed chwilą postrzegała go jako wroga. Spragnionego kobiety zwierzaka, polującego na świeże mięso. Wystarczyło, że zobaczyła starą pamiątkę, dawno wyzbytą z pamięci. Powolnym, drgającym ruchem zeszła z łóżka, na czworaka przesuwając się po podłodze. Znajdowali się wówczas na tym samym poziomie.
To ty?... — wybąkała cicho, przełykając spływające po gardle strużki szlochu. Uniemożliwiały mówienie, przekształcając zdania w żałosne, ledwie zrozumiałe dźwięki.
Gdy znalazła się na tyle blisko, że mogłaby wyciągnąć dłoń, łapiąc w palce rzecz, dzięki której rozpoznała w nim człowieka... — Hej... to--  — załkała, bezustannie przeszywając spojrzeniem szare, znajome tęczówki. Bezgłośnie krzyczała. — ...ja... — Jeszcze kilka chwil wcześniej nie podeszłaby do niego za nic w świecie. Możliwe, że nagła zmiana zachowania podjudziła go do obrony, ale nie myślała o tym. O ile ból pozwalał Shenae na poruszanie kończynami, tym razem to ona chciała, by trafnie zinterpretował przekazywane uczucia.
Był jej bratem.
Jej drugą, zagubioną połówką.
Jedynym oparciem.
Czarna smuga spłynęła po bladym policzku. Wyciągnęła drżącą rękę, opuszkami nieśmiało dotykając jego buta. Zagryzała wargi, zębami raniąc skórę. Miała ochotę się przytulić.
Hervé?...
Widziała małego chłopca. Chudego, wymazanego w brudzie, z obdartymi kolanami i szczeniackim uśmieszkiem.
Słyszała własny, dziecięcy krzyk.
Bolało jak diabli.
Piekło.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Samotność go zmieniała — z dnia na dzień było coraz gorzej, zbyt często musiał podejmować długie, a zarazem męczące batalie z samym sobą, o człowieczeństwo, które raz po raz gubiło się w tym parszywym świecie, a on musiał je stale odszukiwać, by nie stać jednym z tych potworów. Ile to razy musiał wmawiać sobie, że wciąż jest człowiekiem, no ile? Czy w ogóle jeszcze był człowiekiem? Co oznaczało bycie człowiekiem? Na Desperacji wszelkie granice z łatwością się zacierały, zło dominowało nad dobrem, a nawet Ci najbardziej prawi byli niejednokrotnie zmuszani do robienia paskudnych rzeczy, byleby przetrwać. Czym więc różnił się o tych, którzy tak usilnie starali się żyć dalej? Miał silną wolę i jego człowieczeństwo wciąż walczyło ze złem, które otaczało go zewsząd. Nie był idealny, miał wiele brudu za paznokciami i możliwe, że jego szansa na bycie dobrym już dawno przeminęła, ale wciąż się starał, wciąż reagował jak człowiek, nawet jeśli nieco przywykł do obrazów cierpienia przed oczyma. Często gryzły go wyrzuty sumienia, a w oczach pojawiały się łzy, którym nie pozwalał spływać po brudnych policzkach. Zaciskał zęby, wytrzymywał ból i próbował udowodnić przed samym sobą, że jego natura ludzka wciąż wspaniale się trzyma, nawet jeśli w rzeczywistości sytuacja przedstawiała się w szarych lub ciemnych barwach.
Przymknął na chwilę zmęczone oczy — przez małe szpary spoglądał na czarnowłosą, jednocześnie wsłuchując się w jej nierówny oddech. Sam oddychał ciężej, jakby był pod wodą — i faktycznie, przez chwilę się tak czuł. Dźwięki, które dochodziły do jego uszu wydawały się być stłumione, a obraz rejestrowany przez oczy nieco rozmazany. Odruchowo wstrzymał nawet powietrze i dopiero po kilkunastu sekundach wszystko wróciło do normy — zaczął oddychać jak wcześniej, biorąc nieco bardziej łapczywe hausty powietrza. Oprzytomniał, jakby dostał otwartą dłonią w twarz, jakby ktoś wylał na niego kubeł zimnej wody.
Nie miał siły na uśmiech, nie miał siły, by wzbogacać swoją mimikę o jakiekolwiek nowe emocje — te najważniejsze już dawno były widoczne. Częściowa dezorientacja, ogromne zmęczenie i spokój, za którym chowała się obawa, którą tak skrzętnie skrywał. Miał wrażenie, że coraz gorzej rozumie ludzi, coraz ciężej jest mu się z nimi dogadywać. Powoli zaczynał wątpić we własne umiejętności nawiązywania jakichkolwiek relacji. Zbyt długo nie miał kontaktu z odłamem tych najbardziej ludzkich desperatów. Cały czas był w ruchu, starał się przeżyć na własną rękę, samotnie, a jego rozmowy z innymi ograniczały się do minimalnego minimum. Często nie odzywał się do nikogo tygodniami, niekiedy zdarzało się nawet, że zapominał jak wypowiada się niektóre słowa. W aktualnej sytuacji również nie mógł się zbytnio popisać, czuł się po prostu głupio, miał wrażenie, że słowami i tak nic nie wskóra — a przecież chciał dotrzeć do tej dziewczyny.
Przełknął głośno ślinę — przeszła przez gardło z trudnością, jak czerstwy chleb. Nieprzyjemne kłucie wymusiło wykrzywienie ust w grymasie bólu. Czuł się jakby ktoś wbijał mu w szyję szpile. Chrząknął, pociągnąwszy również nosem. Wytarł mokrą skórę rękawem koszulki.
Plecy oparte o zimną ścianę zaczęły mu drętwieć, podobnie zresztą jak nogi, które leżały w bezruchu. Poruszał co jakiś czas delikatnie stopami, jakby nie chciał pozwolić na całkowite odrętwienie ciała — w razie potrzeby musiał przecież wstać i bronić się, ktoś mógł zawitać w mieszkaniu w każdej chwili, nie było zarezerwowane tylko dla niego i zmęczonej czarnowłosej.
W dłoni wciąż trzymał czarny łańcuszek — tę symboliczną pierdołę, która za każdym razem przypominała mu o siostrze. Wspominał stare czasy i radosną twarz bliźniaczki — te pocieszne obrazy były wspaniałym lekarstwem na gorsze dni, póki miał ten wisior, to wciąż wierzył, że ona faktycznie gdzieś tam jest i że wciąż może ją odnaleźć. Brudną, poranioną, wychudzoną... ale mógł ją odnaleźć. Na pewno wiele razy zdarzało mu się też zwątpić w cel swojej podróży — całymi dniami potrafił sobie wmawiać, że Shenae żyje i na pewno na niego gdzieś czeka. Przecież właśnie dlatego cały czas był w ruchu — mógł zwiedzać różne miejsca, mógł zaglądać w różne zakamarki Desperacji, a wszystko po to, by znów mieć ją przy sobie i móc ją objąć silnym ramieniem, dać jej wsparcie.
Przyglądał się jej jak komuś, kogo dobrze zna. Był spokojny, a jego szare oczy były wyjątkowo przyjazne (choć głównie zmęczone i podkrążone). Językiem nawilżył usta — poczuł metaliczny smak krwi, gdy koniuszkiem zahaczył o ranę na dolnej wardze. Z wielką chęcią uciekłby wzrokiem w bok, byleby nie musieć patrzeć na nią i ten łańcuszek. Im dłużej wpatrywał się w nieznajomą, tym bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że jest podobna do jego siostry. Doskonale pamiętał jej kolor włosów i szczupłą sylwetkę, znajomy był również kształt ust i nosa.
Zaczynasz mieć urojenia.
Bolała go głowa, a ciało ogarniał dreszcz — możliwe, że miał gorączkę, a przez nią wyobrażał sobie Bóg wie co. Odnalezienie siostry było jednym z jego największych pragnień — mózg celowo dążył do spełnienia tych pragnień, dlatego obdarowywał czarnowłosego takimi obrazami. Nie mógł w nie wierzyć, musiały być fikcją. To wszystko przez gorączkę, jestem rozpalony.
Przyglądał się temu, jak dziewczyna niezgrabnie schodzi z łóżka i ląduje kolanami na podłodze. Dostrzegła chwilę jego słabości i chciała ją wykorzystać? Myślała, że przezwycięży cholerne zmęczenie i zdoła uciec? Owieczka atakująca wilka? W myślach skarcił się za to, że tak łatwo dał się podejść — podejrzewał, że jego dobroć sama sprowadziła na niego zgubę. Przymknął oczy, jak ranny wojak na polu bitwy, godzący się ze swoim marnym losem.
„To ty?”
Słysząc jej ciche pytanie rozwarł powieki. Prawe oko zabłyszczało zdradliwie (łza?), a mózg analizował te dwa, krótkie słowa, które wypowiedziała nieznajoma. Pociągnął nosem, jakby dopiero co udało mu się zapanować nad gromkim płaczem. Serce zabiło mu głośniej — wyraźnie czuł jak obija się o żebra i inne organy. Coś go ścisnęło mocno za gardło, przez chwilę trudno było mu łapać powietrze. Poruszył barkami, a jedna z dłoni padła otwarta na ziemię. Palce delikatnie zaciskały się na odstającym, drewnianym panelu.
Zabrała mu łańcuszek. Machnął tylko ręką w jej kierunku, próbując odzyskać przedmiot. Szok, w który go wprawiła nie pozwolił mu się odezwać, jakby gardło na krótką chwilę po prostu się wyłączyło lub przestało działać. Patrzył się na nią, a oczy miał coraz bardziej zaszklone, jak u dziecka, które dostało najwspanialszy prezent na świecie. Jego umysł w połowie nie rozumiał tego, co właśnie się działo. Próbował poukładać wszystkie swoje myśli, próbował wszystkie zrozumieć, ale przez ból i ogólne rozkojarzenie to wcale nie było takie łatwe.
Położył dłoń na swojej klatce — czuł, że musi powstrzymywać serce przed wyskoczeniem z piersi. Uderzało tak szybko i gwałtownie, momentami miał wrażenie, że nawet boleśnie. Na kilka sekund szczerze się uśmiechnął, ale jakaś niewidzialna siła wciąż go paraliżowała, jakby ktoś wstrzyknął mu truciznę do krwiobiegu.
Poczuł drżący dotyk na jednym ze swoich trampków — w pierwszej chwili miał ochotę zabrać nogę i nie przyznawać się do tego, że nie rozumie całej sytuacji. Patrzył na nią jak debil, nie wiedział co robić, wciąż nie potrafił wypowiedzieć chociażby jednej, prostej sylaby.
„Hervé?”
Słysząc swoje imię wszystko błyskawicznie ułożyło się w jedną, o wiele bardziej klarowną całość, której wcześniej nie potrafił zrozumieć. Najprawdziwsze łzy napłynęły mu do oczu — nie zdołał ich zatrzymać. Spływały po brudnych policzkach, później po brodzie i szyi. Wytarł je raz, a mocno — aż powieki mu poczerwieniały.
Ponownie zaatakowały go wspomnienia. Obrazy z dzieciństwa, za czasów, gdy jeszcze byli razem — dwa urocze brzdące, bawiące się kamieniami i suchymi gałązkami. Potem przed oczyma dostrzegł moment, w którym została mu odebrana. Najwspanialszy moment w zestawieniu z tym najgorszym, a później ogromny ból, rozchodzący się po całej klatce piersiowej, jakby coś próbowało go rozerwać. Jak mógł sobie tego nie uzmysłowić w pierwszej chwili? Nakrywał ją własną bluzą, już wtedy serce załomotało mocniej.
Shenae... — wymamrotał z trudem i nieprzyjemną dla ucha chrypą. Pospiesznie wytarł kolejną łzę, która spływała po jego twarzy, rozmazując brud po policzkach. Nie dowierzał, wpatrywał się w nią jak w święte relikwie.
Z trudem wsparł ciało, odrywając się od ściany. Przesunął się delikatnie w jej stronę. Potem szarpnął się znowu i udało mu się pokonać kilka kolejnych centymetrów. Wyciągnął dłoń w jej kierunku i chwycił ją za rękę. Szorstkimi palcami pogładził wierzch jej dłoni, a później uśmiechnął się głupio.
Szukk-ałem Cię codziennie od tam-tego dnia — powiedział żałośnie drżącym głosem. Zebrał się w sobie, zebrał siłę, by wylądować tuż obok niej. Zawalił kolanami w podłogę, nie jęknąwszy przy tym nawet, choć dźwięk towarzyszący uderzeniu sugerował, że mogło go zaboleć. Ale zignorował ten ból. Objął ją ręką — nieśmiało, jakby pierwszy raz miał jakikolwiek kontakt z dziewczyną. Przyciągnął ją do siebie, choć sam również się pochylił. Przytulił ją lekko, ukrywając twarz wśród jej ciemnych włosów. Zaciągnął się ich specyficznym zapachem. — Tęskniłem... Bardzo...
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Rzeczywistość zdawała się do niej nie docierać. Czuła się jakby zamknięto ją w szczelnej klatce, w której prawie nie było tlenu. Brakowało tylko, żeby ściany pomieszczenia zaczęły się do siebie przybliżać.
To naprawdę on. Prawdziwy i namacalny.
Jedyna osoba, przy której ukazywanie uczuć nie przyprawiało Shenae o kujące uczucie wstydu. Przy nim sama chciała płakać. Zbyt długo skrywała w sobie dziecięcy żal.
I gniew.
Szczupłe palce, które dotykały buta, powoli zacieśniały się w pięść. Nie potrafiła wytłumaczyć, dlaczego kiełkowała w niej również złość. Była zła na siebie — że już dawno przestała szukać brata. Na He — że pozwolił, by ojciec sprzedał ją jak psa. Nie była w stanie powstrzymać buzujących myśli.
Na wszystkich — bo żyła tak, a nie inaczej.
Szorstki dotyk jego dłoni działał niczym najlepszy balsam na poranioną skórę. Delikatne dreszcze przeszły przez całe, drobne ciało, wprawiając je w ledwie zauważalny ruch. Patrzyła na niego, oddychając ciężko. Pierwszy raz widziała, kiedy płakał.
"Szukk-ałem Cię codziennie od tam-tego dnia."
Ja też...
Umysł samoistnie układał kłamstwa. Chciała, żeby tak było. Chciała móc wyznać, że nigdy się nie poddała, że podobnie jak on żyła nadzieją na ponowne spotkanie. Ale nie żyła. Była pusta, egoistyczna, dumna. Z ciekawskiej dziewczynki wiecznie umazanej błotem zmieniła się w fałszywą księżniczkę, panią własnego losu, obrażoną na cały świat, bo los niesłusznie ją pokrzywdził.
Stała się trucizną.
On cię nie szukał. Nie szukał cię. Nie szukał.
Zmęczenie coraz bardziej dawało o sobie znać, odrobinę mieszając jej w głowie. Nawet w takiej sytuacji automatycznie próbowała usprawiedliwiać samą siebie. Ale on tu był. Siedział obok, obejmował, czuła go.
Nie wierzę, ż-że... to ty... — Łamiący się głos idealnie oddawał faktyczny stan roztrzęsionej psychiki.
Nie czuła już strachu. Wtulona w klatkę piersiową Hervé, kurczowo trzymała się jego brudnej koszulki.
Nie mogłam s-- — Coraz gorzej składała zdania, jak gdyby spływający po gardle płacz robił z niej kalekę. — Nie mogłam... się wydostać... — I wcale nie miała na myśli pokoju, w którym obecnie się znajdowali. — O-- on mni-e... mnie... — Łkanie ją dusiło. Łapczywie wdychała powietrze, mocno wciskając się w czarnowłosego.
Tylko jemu mogła i pragnęła powiedzieć o wspomnieniach, które nachalnie pchały się na język. Mimo całego upokorzenia.
Nie zostawiajj mnie wię--... więcej...
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Miał być silny — dla siebie i dla niej. Robił co tylko mógł, by jakoś dawać sobie radę w tym parszywym świecie. Wciąż podróżował — uważał, że tak najłatwiej będzie mu ją znaleźć. Zaglądał do barów, podsłuchiwał rozmowy innych, uważnie obserwował to, co działo się wokół niego i zaglądał do tych najczarniejszych, najstraszniejszych zakamarków. Wszystko przez to, że przyrzekł sobie, że ją odnajdzie — żywą lub martwą, ale odnajdzie. Nigdy o niej nie zapomniał, codziennie przed snem powtarzał sobie jej imię, by nic nie dało rady wymazać go z pamięci. Często przypominał sobie również jej wygląd — zamykał oczy i pozwalał działać wyobraźni. Teraz nie musiał już tego wszystkiego robić, nareszcie ją znalazł.
Kiedyś uważał, że łzy u mężczyzny są oznaką słabości, ale czy faktycznie tak było? Ujrzawszy ją sam rozpłakał się jak mały chłopiec. Zastanawiał się jak inaczej mógł zareagować, co innego mógł zrobić, gdy nareszcie odnalazł tą, której tak rozpaczliwie szukał. Tego rodzaju łez nie można było nazwać słabością — krople, które spływały po jego brudnych policzkach były objawem najszczerszego szczęścia. Szczęścia, które zawitało w jego życiu po raz pierwszy od kilku lat.
Mimo wszystko czuł się trochę nieswojo. Od dawna nauczył się funkcjonować sam, choć niewątpliwie motorkiem napędowym była ta chorobliwa chęć odnalezienia ostatniej członkini rodziny (bo matkę i ojca już dawno uznał za zmarłych). Zapomniał już jak to jest żyć z kimś, wśród rodziny i przyjaciół. Pogodził się ze swoją samotnością, ale zawsze miał nadzieję, że kiedyś nastanie ten dzień, w którym znów będzie miał przy boku kogoś, kogo szczerze pokocha.
Coś szczypało go w gardle, utrudniało przełykanie śliny. Kręciło mu się również w nosie, po którym co jakiś czas się drapał, zostawiając przy tym czerwone ślady. Nie czuł się najlepiej — podróż i ostatnie wydarzenia nieco go wymęczyły. Prócz tego złapał jakieś drobne choróbsko, o czym nie zdawał sobie nawet sprawy.
„Nie wierzę, ż-że... to ty...”
Usta mu zadrżały, formując delikatny, ledwo zauważalny uśmiech. Wargi lekko rozchyliły się, odsłaniając zęby. Mrugnął leniwie szarymi oczyma, jakby zaraz miał zapaść w głęboki sen.
Aż tak... wyprzy-stojniałem? — zażartował, uśmiechając się nieco szerzej. Zaśmiał się głupkowato, bezdźwięcznie, po czym ułożył wygodniej dłoń na jej plecach. Szorstkimi palcami gładził powolnie jej nagą skórę. Z chęcią złapałby za nią mocniej, upewnił się, że to wszystko nie jest tylko pięknym snem. Snem, którego nie ośmieliłby się przerwać.
Ćśś, już spokojnie — starał się ją natychmiast uspokoić, przeczesując palcami jej ciemne włosy. Przyciągnął ja do siebie bliżej, wtulając się w nią jednocześnie. Chciał jej pokazać, że jest tu dla niej — wciąż silny i kochający. Nie musiała się niczym przejmować. — Przecież jak ja go spotkam... to go, kurwa, połamię — powiedział to tak, jakby wygłaszał jakąś przysięgę. Był niesamowicie szczery i zdeterminowany, by spełnić swoją groźbę przy pierwszym możliwym spotkaniu z mężczyzną, który sprawił She ból. Mimowolnie zacisnął zęby, tym samym uwydatniając kości swojej szczęki. Odetchnął ciężej.
„Nie zostawiajj mnie wię--... więcej...”
Słabo kiwnął łbem.
Tym razem na-awet siłą nas nie roz-dzielą. Nie pozwolę — oczy mu zabłyszczały, gdy wypowiadał te słowa. Nie mógł stracić jej ponownie, nie po tym jak ją odzyskał. Była jego jedyną rodziną, jedyną i zarazem najbliższą. — A teraz uśmiechnij się, księżniczko — mówiąc to zdanie sam uśmiechnął się szeroko, aczkolwiek wyszczerz ten był nieco wymuszony. W innych okolicznościach były zabójczo piękny i stuprocentowo prawdziwy, a nie aktorski.
Gdzie żyjesz teraz? — zapytał tak, jakby był gotowy za chwilę wstać i pójść tam, by rozprawić się z jakimś alfonsem, wybić mu kilka zębów, a potem wrócić i zapewnić, że już nie musi tak być.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 5 z 5 Previous  1, 2, 3, 4, 5
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach