Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 2 z 4 Previous  1, 2, 3, 4  Next

Go down

Pisanie 27.02.17 2:13  •  Wodospad Pomyślności - Page 2 Empty Re: Wodospad Pomyślności
Widząc palce Iana przesuwające się po czole, w gardle powstała ciężka, nabrzmiała klucha. Co ja, do diaska, zrobiłem? Przez myśl mu wcześniej nie przeszło, by tak nadużywać dobroci Sawyersa, a teraz w jedną sekundę wszystko miało huknąć? Bo zebrało mu się na głupoty niegodne anioła?
Nawet nie zauważył, w którym dokładnie momencie ręce zaczęły mu się trząść. Zacisnął je mocniej w pięści, tak skupiony na tym, by utrzymać spokój, że gdy wymordowany chwycił go za nadgarstek, tylko cudem nie warknął.
„Nic się nie stało.”
Nic? Wyrwany z letargu; z czegoś na wzór granicy między snem a jawą; przełknął ślinę, uciekając wzrokiem w bok. Krzaki lekko szeleściły od wiatru lub czających się pomiędzy gałęziami ptaków i gryzoni i to na nich Liriell starał się skupić, jakby słuchanie towarzysza było w tym momencie najmniej odpowiednią opcją z dostępnych. Z jednej strony nie miał prawa uciekać, z drugiej...
Ian może być wściekły.
„... nie powinieneś wystawiać mnie na taką próbę...”
Wiem, przepraszam – wtrącił się.
Mimowolnie zabrał głos, choć był już pewien, że nic dodatkowego nie przeciśnie się przez zmiażdżone gardło. Nie chodziło tylko o Iana, choć – z pewnością – w większej mierze o niego. Jednak w tym wszystkim miejsce znalazła również sama przyczyna. Przecież gdyby nie ta nagła... chęć... ten mus, to... coś, czymkolwiek było, cała sytuacja w ogóle by nie zaistniała, a oni dalej drążyliby tematy instynktów, Matki Natury, języków, spuścizny po przodkach... Liriell napiął mięśnie, gdy Ian przyciągnął jego rękę bliżej siebie, oczyma wyobraźni widząc wszystko, co mogło go czekać w ramach kary za karygodny czyn. Usta znów zacisnęły się nieco, gdy zbierał się na odwagę. Spojrzenie na Sawyersa sporo go kosztowało; to co jednak ujrzał, na moment spowolniło akcję serca.
Dotychczas zaciśnięte do granic możliwości palce otwarły się jeszcze w czasie, w którym wargi Iana muskały wierzch dłoni. Skóra w tamtym miejscu parzyła, jakby przywarł do niej rozżarzony do żółci metal i przez kilka sekund Liriell nie wiedział jak zareagować. Skulone ramiona na powrót wyprostowały plecy, a usta lekko się rozchyliły, nawet nie kryjąc zaskoczenia, ale poza tym milczał i się nie ruszał, uważnie śledząc Sawyersa.
Nie miał doświadczenia, ale tak nie zachowują się ludzie urażeni.
W nagłym roztargnieniu zabrał rękę, przygarniając ją do piersi drugą dłonią, jakby niespodziewanie zdał sobie sprawę, że Ian mógł mu ją odgryźć. Więcej – że chciał to zrobić. Oczywiście, od takich myśli było mu daleko, ale nagłe spięcie mogło sugerować strach.
Lub niepewność.
Anioł powoli, niemal ostrożnie wypuścił powietrze przez nos, nie spuszczając badawczego spojrzenia z twarzy swojego przyjaciela. Musiał trochę odczekać, by nabrać pewności, że Ian nie jest wściekły. Nie na tyle, aby nie umieć tego stłumić.
Nie – zaczął cicho, ale kolejne słowa nabrały tonu; — Nie zamierzam uciekać.
Opuścił wreszcie dłonie na swoje kolana, prężąc przy tym pierś.
Nie wiem, jak do tego doszło, Ian. – Zacisnął palce na materiale spodni, czując pod opuszkami ich szorstki materiał. Czuł się jak dziecko karane przez dorosłego, choć przecież to on był tutaj starszy i – co najważniejsze – Ian wcale nie wydawał się chętnym do karania. Zawsze taki był? Spokojny, rozluźniony, uśmiechnięty..?
Liriell poczuł ścisk w piersi i raz jeszcze przyjrzał się twarzy Sawyersa, przy okazji dochodząc do tego, jak bardzo się mylił. Ian rzadko był spokojny, rozluźniony i uśmiechnięty. To znaczy – bez wątpienia to sobą reprezentował; mijany na drogach edeńskiego miasta większość skrzydlatych dostrzegała w nim podobne cechy. Ale to wszystko zakrywało coś, co żarło go od wewnątrz. Jak maska przysłaniającą zaciśnięte zęby; jak ubranie kryjące rany i zasłony zaciągnięte w domu pełnym patologii.
Nie tym był?
Zwierzęciem zgrywającym człowieka?
Nie jestem od niego lepszy.
Ścisnął materiał jeszcze mocniej, o ile miało to w ogóle rację bytu.
Oczywiście, że nie był. Zdawał sobie z tego sprawę. W porównaniu do Iana, tłumił wszystko i tuszował to jeszcze zanim to „coś” mogłoby nabrać formy i zostać nazwane. Jak ktoś taki miał prawo uważać się za szczerego?
Podniósł się nagle z ziemi.
Chodźmy już. To miejsce chyba tak na mnie wpływa. – Schylił się jeszcze po kosz pełen jagód. Wodospad szumiał nieprzerwanie w tle, ale dopiero teraz Liriell poczuł intensywność tego odgłosu. — Zrobię nam na podwieczorek coś dobrego. Na co masz ochotę? Odwiedzimy też Siriela. Mamy dużo owoców, możemy się nimi podzielić.
„Mi się podobasz”.
Drgnął gwałtownie, ściskając rączkę kosza.
Ty też mi się podobasz.
A jednak mimo tylu słów, tych kilku nie potrafił dołączyć do chaotycznego monologu.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 10.03.17 19:12  •  Wodospad Pomyślności - Page 2 Empty Re: Wodospad Pomyślności
To paradoksalne, że jedna sytuacja potrafiła być zarówno urocza, zabawna, a jednocześnie na swój sposób przykra. Patrząc na Liriella, Ian potrafił odczuć wszystkie te doznania – ostrożność czarnowłosego potrafiła napsuć mu sporo nerwów, gdy kolejny raz usiłował znaleźć się jak najdalej niego albo puścić w niepamięć każdą sytuację, która w zasadzie ich do siebie zbliżała; jednocześnie nie potrafił pozbyć się wewnętrznego ciepła, które ogarniało go w chwilach, gdy odwracał wzrok speszony; a bawiło go to, że mimo wieku, anioł czasem przypominał zagubionego dzieciaka, nawet jeśli w niedługim czasie potrafił uświadomić Sawyers'owi, że to właśnie on był tym, który niewiele wiedział. Stwierdzenie, że mimo tego wszystkiego, to rudowłosy miał tu przewagę, było zbyt wielką przesadą, ale wymordowany doskonale zdawał sobie sprawę, że kwestia ich związku spoczywała na jego barkach, nawet jeśli w towarzystwie kogoś, kto próbował zachowywać się co najmniej przyzwoicie, ciężko było wykonać ten pierwszy krok.
Z jakiegoś powodu zawsze bał się, że kiedyś przesadzi, a cierpliwość jego towarzysza dobiegnie końca. Odkąd trafił na „drugą stronę”, nie miał kompletnie nikogo innego, jednak to nie dlatego tak ciężko było mu wypuścić bruneta – dosłownie i w przenośni, bo jak na znak palce Ravena nieco mocniej, jednak wciąż nie boleśnie, zacisnęły się na szczupłym nadgarstku, którego i tak nie mógł trzymać wiecznie, a widok gwałtownego ruchu skrzydlatego wywołał silniejszy ścisk w jego klatce piersiowej, jednak zdołał zatuszować to kolejnym uśmiechem i zdawało się, że to właśnie on znacząco rozświetlił oczy rudowłosego.
„Nie zamierzam uciekać.”
To przeczyło nieco jego wcześniejszej reakcji, jednak Ian w żaden sposób nie zamierzał tego kwestionować. Uważał, że to, że Liriell zdobył się na podobną odpowiedź, było już wystarczająco dużym wyczynem. W końcu równie dobrze mógł nie odpowiadać wcale.
Całe szczęście. Wolałbym, żebyś nie uznał mnie za upierdliwego, gdybym zaczął ci to utrudniać ― rzucił żartobliwie, na chwilę błyskając rzędem białych zębów, które ukazały się przy nieco szerszym uśmiechu. Próbował przekonać samego siebie, że w razie takiego wypadku próbowałby go zatrzymać, nawet jeśli wystarczył prosty przekaz, by dał mu spokój. Wziął głębszy oddech i pokręcił nieznacznie głową, nawet nie próbując ułożyć przydługiej grzywki, która znów na siłę pakowała mu się do oczu. ― Nie musisz się tłumaczyć. Jestem ostatnią osobą, która będzie wypominała ci takie rzeczy.
Chcę ich.
Tego już nie dopowiedział, powstrzymując się od kładzenia jakiegokolwiek nacisku na czarnowłosym. Był wystarczająco cierpliwy, nawet jeśli czasem ciężko było utrzymać swoje emocje na wodzy. Nawet teraz, gdy mimowolnie potarł swoje wargi nieco chropowatym wierzchem ręki, wiedział, że i tym razem musiał obejść się smakiem.
Poza tym nie wszystko to, co robimy, musi być przemyślane. ― Rozłożył bezradnie ramiona, jakby tym gestem próbował rozluźnić ciężką atmosferę i pomóc Liriellowi w zrozumieniu, że świat się nie skończył wraz z chwilą, gdy pozwolił sobie na więcej. Zaraz uniósł brew w pytającym wyrazie, zauważając, że błękitnooki podnosi się z ziemi, jednak całkowicie mimowolnie zrobił to w ślad za nim, podnosząc własny koszyk z ziemi.
„Zrobię nam na podwieczorek coś dobrego.”
Zawsze robisz coś dobrego ― wtrącił i wyglądało na to, że na wieść o jedzeniu nieco się rozpromienił, nawet jeśli Lir potrafił czasem przesadzić ze swoimi kulinarnymi dekoracjami. Niemniej jednak wszystkie przyrządzane potrawy były dla chłopaka swojego rodzaju przyznawaniem się do tego, że w jakiś sposób jednak mu zależało. No bo czy w innym przypadku czarnowłosy zadawałby sobie aż tyle trudu? ― W każdym razie możesz wymyślić coś ciekawego z jagodami. Niech chociaż to zbieranie nie pójdzie na marne. ― Poruszył wymownie koszem i poprawił go sobie na przedramieniu dla większej wygody, by po chwili opuścić nieznacznie barki w wyraźnej rezygnacji. ― Sirieeel? ― przeciągnął z młodzieńczą wręcz niechęcią. Jak nastolatek, którego właśnie próbowano zawalić przesadną ilością prac domowych. Na moment wysunął lekko język, na którym błyszczała srebrna ozdoba i przekrzywił głowę na bok. ― Ale jak znowu uczepi się moich kolczyków, to wyjdę stamtąd choćby oknem ― zapewnił, postanawiając, że tym razem pójdzie na kompromis. Poza tym nie widział innej opcji poza udaniem się tam z czarnowłosym – za każdym razem, gdy musiał zostawać sam w domu, nudził się niemiłosiernie.
Kiwnął lekko podbródkiem w stronę ścieżki i powoli ruszył przed siebie, tym razem mogąc dotrzymać kroku skrzydlatemu. W całym zbieractwie tylko to było warte jego sympatii – powroty z nich.

___z/t [+ Liriell].
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 23.07.17 22:32  •  Wodospad Pomyślności - Page 2 Empty Re: Wodospad Pomyślności
Było mu ciężko. W pewnym momencie nawet zaczął myśleć, że Ourell specjalnie objuczył go tym wszystkim, aby zmusić Kesila do spaceru poprzez Desperację w ludzkiej postaci. Plecak, torby, nawet mleka makowego anioł nie zabrał. Fakt faktem - posiadając tyle rąk i podkręconą przez mutację siłę mógłby unieść jeszcze więcej, niemniej zwyczajnie nie czuł się pewnie podróżując na dwóch kończynach. Zaś lisowaty ufał swoim przeczuciom, wszak nie przeżył tylu lat postępując wbrew własnym instynktom. To one każdego dnia pomagały mu pokonać przeciwności losu. Jeśli umysł mówi mu "zmień się", Kesil opada na wszystkie sześć łap i truchta zadowolony, wymachując ogonem za sobą. To bardzo prosta, a jak skuteczna taktyka.
Acz między Bogiem (ha ha) a prawdą, jego przeżarty przez zwierzęce odruchy umysł nie mówi mu więcej niż "bądź lisem", "wykop norę", "uciekaj" albo "to się nada do jedzenia". Głównie doskonałe wyczucie czasu sprawia, że te cztery podstawowe komendy pozwoliły mu uniknąć większości kłopotów i trosk Desperacji. Jedz, kiedy masz okazję, uciekaj, gdy tylko coś cię zaniepokoi. Tyle. Proste. Do bólu wręcz płytkie.
Jak na ironię, tym razem Kesil chciał pomyśleć bardziej ludzko. Co bywa ciężkie, kiedy przez niemalże połowę swego istnienia radośnie oddawałeś się przywilejom niemyślenia, sprowadzając własną osobę do poziomu byle futrzaka. Wyłuskiwanie resztek ludzkiego ja z tej kotłowaniny zwierzęcych głosów przypomina wybieranie ziarenek pieprzu z worka piachu. Ale musiał. Potrzebował zebrać swoje niezmutowane ja do kupy. Wciąż bowiem męczyła go nierozwiązana kwestia Kościoła. Nie umiał rozstrzygnąć, kto miał rację. Ourell zakładając, że Kesil był manipulowany? Czy lis sądząc, że nie wszyscy w KNW byli źli? A jeśli naprawdę sprawnie pokierowali nim, aby myślał, że są niewinni? Czy wtedy to wszystko między nim a...
Pokręcił gwałtownie głową. Nie umiał powiedzieć. Nic nie umiał wybrać, nie był w stanie wydać żadnego werdyktu. Strasznie go to bolało, czuł, że najbliższe dni pełne będą rzucania się od myśli do myśli, a żadna z nich nie będzie dobrą. Nie podważał doświadczenia Ourella, nie chciał jednak wykluczać uprzedzenia. Nie zamierzał też tak po prostu rezygnować z własnych obserwacji, choć nie przeczył, że daleko mu do doktora z psychologii i zwyczajnie mógł się pomylić.
Był okropny w podejmowaniu decyzji. Potrzebował czasu i chwilowego odpoczynku. Nie mógł tak po prostu wrócić w Góry Shi. Ale siedzenie na Desperacji i skupienie na myśleniu o pierdołach tylko sprowadzi na niego nieszczęście. Ta nieprzyjemna kraina wymaga posiadania oczu z tyłu głowy, nie mógłby tam spokojnie kontemplować osobistych kryzysów. Zatem wybrał trzecią opcję - skoro nie góry i nie równiny, niech będzie las. W lesie zawsze czuł się dobrze, otoczony drzewami i gęstymi krzewami, w których mógł się schować. A nie ma wspanialszych zagajników i puszcz niż te edeńskie.
Łapy same poprowadziły go ku anielskim terenom, gdy na grzbiecie miał juki, w pysku zaś plecak. Nieopodal kręcił się Ink, wychudzony dalmatyńczyk Ourella, który chwilowo trafił pod opiekę Kesila. To nawet było miłe, posiadać jakiegoś towarzysza podróży. Przynajmniej nie był sam na tym zakurzonym padole dawno wyschniętych łez.
Może powinien na stałe sprawić sobie jakiegoś zwierzaka? Ha... Żeby to jeszcze było takie proste. Chociaż skoro będzie w Edenie, nic nie stoi na przeszkodzie, aby się rozejrzeć za czymś puchatym i przyjacielskim na tyle, aby chciało z nim spędzić resztę żywota.
Chociaż może nie tyle "przyjacielskim", co "głupim".
Zbliżając się do granicy, zrobił się ostrożniejszy. Uszy jęły poruszać się nerwowo, oczy łypać na wszystkie strony - włącznie z niebem, tak dla pewności. Nie to, że się bał aniołów. Bardziej obawiał się, że trafi na jakiegoś nerwowego, co nie zadaje pytań, a od razu przegania wymordowanych, za argument posiadając ostry miecz. Wobec tego jego sierść z jasnej i piaskowej zrobiła się ciemniejsza oraz nakrapiana. Jasne cętki pozwoliły mu wtopić się w plamy słońca, prześwitującego między liśćmi drzew. Śmignął pomiędzy krzakami, starając się iść możliwie jak najbardziej zadrzewionymi częściami Edenu. Zatrzymał się dopiero w głębi i zdecydował przybrać bardziej ludzkie kształty, powracając przy tym do swojego zwyczajowego koloru. Włosy z brązowych znów stały się blond, przecinane czarnymi pasemkami. Jak zawsze o tej porze roku. Uroki mutacji.
Wypuścił z ust plecak, poruszając żuchwą. Nie tyle ciężko per se, co niewygodnie było nieść coś takiego w zębach przez stanowczo zbyt długi okres czasu. Pomasował policzki, patrząc na swoje bagaże.
Zawahał się. Pierwszy raz od dawna miał przy sobie ubrania. Ale nie wypada zakładać szat z KNW będąc w centrum Edenu. Jeszcze wezmą go za jakiegoś szpiega. A tego bynajmniej by nie chciał, wobec tego kucnął przy swoich torbach i zaczął czegoś szukać. Czegokolwiek, co nadawałoby się do ubrania. Zadowolony dostał spodnie. Luźne, wyglądające jak od sportowego dresu. Jedna nogawka była do połowy urwana, ale ktoś starannie doszył brakującą część używając kawałka materiału. Ah ten Ourell. Pomyślał o wszystkim. Nawet dziury pocerował.
Lis założył spodnie, niestety nie będąc w stanie ich naciągnąć tak do końca. Przeszkadzał mu ogon, przez który zachodziło niebezpieczeństwo, iż zgubi gdzieś po drodze ubranie, zostając nago. Nie tyle się krępował, co bał o ewentualne zdrowie psychiczne cnotliwych aniołów. Zatem za moment je zdjął tylko po to, aby ubrać tył na przód i obwiązać sobie nasadę kity sznureczkami.
Użył do czegoś tylko kilku punktów iq, które posiada. Limit akcji umysłowych wyczerpany na najbliższy tydzień.
Schował resztę ubrań, które nawyrzucał, do plecaka. Odda to wszystko Ourellowi przy najbliższym spotkaniu. Zarzucił sobie następnie plecak na plecy i udał się w dalszą drogę, juki biorąc pod pachę. Gwizdnął na Inka, decydując się na podróż lasem aniżeli ścieżką. Słyszał w oddali szum wody i kierował się tam, skąd owy dochodził, pragnąc nie tylko umyć się po niedawnym tarzaniu w błocie, ale też ugasić pragnienie. I wyczyścić dalmatyńczyka. Im obu daleko było do miana czystych... Nic zatem dziwnego, że ucieszył się jak dziecko na widok wodospadu, wyłaniającego się spomiędzy drzew. Przyspieszył kroku i wkrótce znalazł się na brzegu jeziora. Nawet już się nie rozglądał. Po prostu zostawił cały swój bagaż, gdzie akurat stał, zanim poleciał wskoczyć w wodę. Ink podążył jego śladem.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 25.09.17 10:39  •  Wodospad Pomyślności - Page 2 Empty Re: Wodospad Pomyślności
[...] każdego dnia w południe, gdy słońce zacznie chylić się ku zachodowi, będę czekał nieopodal skraju Edeńskiego lasu...
Laviah zawsze dotrzymywał obietnic. Gdy ponaglały go inne sprawy, robił wszystko, by rozwiązać je na tyle szybko, by nie stracić z oczu swojego głównego celu. Wiedział, że zapisując kolejne słowa w liście, dopuścił się zobowiązania, które miało ciążyć na jego barkach do momentu, w którym miał stanąć twarzą w twarz z adresatem. Już od kilku dni przychodził nad wodospad, zajmował miejsce na jednej ze skał nieopodal niego i wsłuchiwał się w kojący szum wody, liści i śpiew ptaków dookoła. Miał wrażenie, że tu zawsze mógł odnaleźć spokój, choć od tamtego czasu białowłosy nie pojawiał się tu po to, by posiedzieć w samotności, którą stale tu odnajdywał. Starał się nie tracić nadziei, dlatego w myślach usprawiedliwiał nieobecność zaproszonego gościa. Może nie otrzymał listu? Może wciąż się zastanawiał? Może musiał przedyskutować to z resztą grupy? Może testował jego cierpliwość i właśnie – gdzieś zza zarośli – obserwował go każdego dnia, by upewnić się, że faktycznie był słowny i że przychodził sam? Może coś go zatrzymało? Z tego, co było mu dane już usłyszeć – grupa, do której się zwracał, nie próżnowała, jednak mimo tego codziennie kierował się w to miejsce z nadzieją, że to już dzisiaj.
I dzisiaj nie było tu tak samo spokojnie, jak ostatnio.
Usłyszawszy głośny plusk wody w chwili, gdy jeszcze zmierzał w stronę wodospadu, złapał za brzegi głębokiego kaptura, który dotychczas rzucał cień na jego twarz, po czym zsunął go z głowy. Letni wiatr, który przemknął między drzewami, rozwichrzył i tak już rozkopane kosmyki włosów, a błękitnooki zupełnie instynktownie przyspieszył kroku. Jeśli ON zjawił się na miejscu, nie mógł pozwolić mu dłużej czekać. To nie miało zająć dużo czasu, a szum wody coraz wyraźniej rozbrzmiewał w jego uszach. Gdy już był w stanie dosięgnąć go wzrokiem, od razu wyłapał niepasujący do całości element – czyjś bagaż, którego, rzecz jasna, nie zamierzał ruszać, odznaczając się dużym poszanowaniem do cudzej własności. Dopiero później skierował wzrok na wodę w jeziorze, która była dziś bardziej niespokojna niż zwykle, jakby obecność gościa na jej terenie nie była mile widziana.
Z tej odległości archanioł nie był w stanie ocenić, z kim miał do czynienia. Pozbawiony wszelkich wątpliwości i strachu, wystąpił poza granicę cienia, narażając się na zostanie przyuważonym. Nie miał jednak powodu, by kryć się ze swoją obecnością we własnym domu. Domu, którego to on musiał strzec i bynajmniej nie zamierzał robić tego z ukrycia. Kroki, które stawiał, były naturalnie ciche, choć nic nie wskazywało na to, by jasnowłosy wkładał w to jakikolwiek wysiłek, przez co odnosiło się wrażenie, że prawie nic nie ważył. Zatrzymał się krok od brzegu, splatając przed sobą obie dłonie. Spojrzenie jasnych oczu tylko na chwilę zatrzymało się na zniekształconym odbiciu własnej sylwetki, jednak szybko ulokowało się na taplającej się w wodzie dwójce.
To nie on.
Nie był jednak rozczarowany. Nie był też zły z powodu tego, że ktoś nieproszony wtargnął do Ogrodów – nie, gdy swoją obecnością nie robił niczego złego, choć niektóre okoliczne zwierzęta zapewne już poczuły się na tyle zagrożone, by ukryć się w swoich bezpiecznych norach, jednak nieznajomy miał sporo szczęścia, że stworzenia, które na co dzień broniły swoich terenów, nie postanowiły zaatakować.
Witaj, chłopcze. Powinieneś być ciszej, jeśli nie chcesz, by cię usłyszały ― ostrzegł go na tyle spokojnym i jednocześnie łagodnym tonem, że trudno byłoby uwierzyć, że próbował mu grozić. Nic w postawie skrzydlatego nie wskazywało na to, że zamierzał wyrządzić krzywdę intruzowi, ani też na to, że planował użyć ładnych słów, by uświadomić mu, że nie powinno go tu być.

|| Moc mówienia prawdy: 1/3
                                         
Laviah
Archanioł
Laviah
Archanioł
 
 
 

GODNOŚĆ :
Laviah. Po prostu.


Powrót do góry Go down

Pisanie 06.11.17 13:10  •  Wodospad Pomyślności - Page 2 Empty Re: Wodospad Pomyślności
Bardzo łatwo się ekscytował. Był jak te dwa metry najczystszego entuzjazmu, w dodatku niepohamowanego żadnymi granicami. Jeśli zaczynał się cieszyć, potrafił rzucić się komuś na szyję i przytulić, niezależnie od stopnia zażyłości z ów nieszczęśnikiem. Nie mówiąc o szerokiej gamie lisich odgłosów, które z siebie wydawał. Zaczynając na szczekaniu, kończąc na szczebiotaniu. Co tylko dusza zapragnie.
Nic zatem osobliwego w tym, że na widok czystej wody nieco... stracił głowę. Nie była to tylko kwestia ugaszenia pragnienia, choć niewątpliwie zdążyło zaschnąć mu w gardle. Uwielbiał być czysty, lubił się kąpać i czerpał przyjemność z pływania. Ale na Desperacji rzadko można trafić na zbiornik odpowiednio duży do zanurzenia się. A tym bardziej tak wspaniały jak ten. Żadne ubłocone i strzeżone przez kaczkokodyle bajorka nie mogą się równać z krystalicznym jeziorem, okolonym zielonym lasem.
Zimno zbiornika otuliło zmęczone mięśnie i orzeźwiło skórę, przynosząc także ukojenie myślom. W danym momencie nie liczyło się nic poza lekkością zanurzania w wodzie, ciepłem wiatru i tęczą opalizującą ponad wodospadem. Wszelkie troski odeszły na dalszy plan.
Z Kesila można było czytać jak z otwartej księgi. Chłopak nijak nie potrafił ukrywać emocji, jego mowa ciała nie tyle była "mową" co wręcz "krzyczeniem", do tego stopnia okazywała się oczywista i prosta do zrozumienia. Nawet anioł, pozbawiony zwierzęcych zmysłów i spojrzenia na świat, nie powinien mieć trudności odczytać jawnych zmian w sylwetce mutanta.
Jak łatwo wpadał w ekscytację, tak też szybko przechodził w przerażenie.
Mięśnie napięły się gwałtownie, kiedy usłyszał obcy głos. Nie zauważył, jak anioł podchodzi. Zbyt był zaabsorbowany kąpielą i radością z bycia w Edenie, nie wspominając o hałasie, jaki czynił. Opuścił gardę, dając się podejść. Gdyby to była Desperacja, zapewne już leżałby martwy, barwiąc otaczającą wodę na różowo.
Odwrócił się gwałtownie, strach mieszał się ze wstydem. Wytrzeszczone oczy błyskały bielą białek, zaś ogon owinął się ciasno wokół nóg, podkulony w wyrazie uległości. Chciał się zasłonić, zmienić, zniknąć... Uciec gdzieś. I gdyby nie leżące na brzegu torby, dawno by dał nogi za pas. Ale nie może zostawić rzeczy Ourella. Anioł zbyt jest dla wymordowanego ważną osobą i Kesil obiecał sobie, że odniesie mu to wszystko przy najbliższej okazji. Choćby chciał - a chciał bardzo - nie może uciec i zaprzepaścić wysiłków anioła.
Rzucał się nie tylko mentalnie, ale też fizycznie. Nagłe spięcie mięśni, skoczenie do boku... Potem niezdarne odzyskanie równowagi, owinięcie torsu jedną parą rąk, zaciśnięcie zębów na którejś z wolnych dłoni. Spoglądał co chwila na boki, ku drugiemu kawałkowi brzegu, szybko jednak wracając spojrzeniem ku Laviahowi.
Ciepła stróżka krwi spłynęła po wychłodzonej skórze. Miał zbyt ostre zęby, aby tak bez konsekwencji móc się gryźć. Nie przejmował się tym jednak, w obecnym stanie odrobina bólu niknęła w gąszczu przerażenia, zagłuszana tłuczeniem serca o żebra i świstem płytkich, szybkich oddechów.
Zupełnym przeciwieństwem Kesila był Ink. Dalmatyńczyk zatrzymał się, odwrócił, aby spojrzeć na archanioła. Zamerdał wesoło ogonem nim ruszył na spotkanie Laviaha, nieświadomie ulegając otaczającej anioła aurze. Ku przerażeniu jego tymczasowego opiekuna.
Zapewne w innych okolicznościach wymordowany także by został ujęty przez ów aurę. Był dostatecznie zezwierzęcony i nieagresywny, aby pod wpływem szóstego zmysłu podejść do obcego i domagać się pieszczot. Ten moment był jednak bardzo zły na czułości. Kojąca aura nie mogła przebić się przez panikę.
- Ink, nie! O nie, nie, nie, wracaj tu...!
Lis wyrwał do przodu, pochylając się i łapiąc psa w ramiona. Chcąc czy też nie, znalazł się przez to bliżej anioła. Dwa ledwie kroki, przytulając dalmatyńczyka do piersi. Skulił się w sobie, patrząc teraz na anioła wręcz błagalnie. Przerywał jednak kontakt wzrokowy, nie śmiąc spoglądać Laviahowi w oczy dłużej niż ułamki sekund. Nie chciał go prowokować.
- Ja... My nie... To wszystko to... - Plątał się w słowach, chcąc powiedzieć za dużo i za szybko. Myśli mu uciekały i mieszały się. Niemniej nawet bez nieświadomego potraktowania mocą, blondyn by nie skłamał. Nie robił tego od lat. Głównie dlatego, że z nikim nie rozmawiał przez kilkanaście długich zim. Z nikim poza sobą. Nie możesz okłamywać samego siebie, prawda?
Cóż, możesz, ale to rozprawa na inną chwilę. Na pewno nie na moment, kiedy lis próbował składnie i logicznie połączyć słowa, nie krztusząc się przy tym własną śliną i nabieranym haustami powietrzem.
- Nie chciałem! Przepraszam, przepraszam, przepraszam. Proszę, nie zabijaj nas. Ja tylko... Tylko wezmę rzeczy i sobie stąd pójdę, tak? Mogę wziąć rzeczy? Są dla mnie ważne. Oddam wszystkie owoce, ale ubrań nie mogę. Nie są moje. - Drżał na całym ciele, spuszczając wzrok i czekając na werdykt. Zupełnie jakby Laviah stanowił przeszkodę nie do pokonania. Strażnika, jakiego nie zdołasz ominąć, możesz tylko błagać go o litość.
Wzięty w objęcia pies wydał z siebie coś w rodzaju pytającego pomruku. Merdającym ogonem tłukł nieprzerwanie w udo Kesila, odchylając pysk i chwilę węsząc przy szczęce blondyna. Polizał go następnie w szyję, zanim wrócił do spoglądania na Laviaha. Jął się nieco wiercić, niecierpliwiąc. Chciał już przywitać się z aniołem.
Biała sierść w jednym miejscu zabarwiła się na czerwono od sączącej się ze skaleczonej dłoni posoki.

Napad paniki: 1/2
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 14.01.18 20:48  •  Wodospad Pomyślności - Page 2 Empty Re: Wodospad Pomyślności
Nieznajomy już na pierwszy rzut oka wydawał się być pocieszny, ale nie to sprawiło, że białowłosy nie zawahał się podejść bliżej. Możliwe, że pozorna pewność siebie, którą się kierował była raczej najczystszym przypadkiem głupoty – każdy, kto miałby okazję zobaczyć ich z daleka, uznałby, że to nie Laviah był tu drapieżnikiem, a owcą, która powinna brać nogi za pas i uciekać przed niezdefiniowanym tworem natury. Był drobniejszy, smuklejszy, a ciało, które topiło się w nieco za szerokich warstwach materiału, sprawiało pozory jeszcze bardziej wychudzonego niż było w rzeczywistości – w starciu bezpośrednim nijak równałby się z wyrośniętym wymordowanym, a jednak to nie on drżał ze strachu i malał w oczach.
Archanioł momentalnie odczuł ukłucie zaniepokojenia. Zmiana nastawienia nieznajomego była na tyle gwałtowna, że błękitnooki mimowolnie cofnął się o krok do tyłu, jakby odepchnięty niewidzialną siłą negatywnych emocji, które skumulowały się wewnątrz edeńskiego gościa. Jedynie pozytywnie nastawiony i zadowolony pies minimalnie rozluźniał atmosferę. Laviah mimowolnie zerkał na czworonoga, jakby to u niego szukał odpowiedzi na pytanie, co się właśnie działo i co zrobił nie tak. Może użył złych słów? Może w jego ton wkradła się ledwo wyczuwalna nuta groźby, która poruszyła nieznajomego do granic? A może po prostu spotkało go coś tak złego, że nie był w stanie zaufać nikomu?
Nie musisz się obawiać ― wyrzucił z siebie, w naturalnym odruchu unosząc powoli ręce. Rozprostowane palce świadczyły o tym, że nie miał w rękach niczego, czym mógłby zaszkodzić mu bezpośrednio, choć pewnie tylko ktoś, kto nie miał styczności z nadludzkimi istotami uwierzyłby, że bez broni te faktycznie były bezradne. Błękitnooki potrafił jednak zebrać się na tak przekonującą postawę, by trudno było uwierzyć, że w ułamku sekundy byłby w stanie wyciągnąć ukryty w bucie sztylet – być może ów dar przekonywania brał się z tego, że zwyczajnie nie potrafił skłamać komuś w żywe oczy i nie dotrzymać obietnicy, nawet jeśli złożonej komuś, kogo nie znał i kto sam mógł mieć względem niego jakieś niewłaściwe zamiary. ― Nie zamierzam robić ci krzywdy ― dodał pospiesznie, opuszczając ramiona w równie ślamazarnym tempie. Nie był pewien, czy nieznajomy go usłyszał, biorąc pod uwagę, że nieustannie wyrzucał z siebie jakieś nieskładne słowa, jednak anioł za wszelką cenę chciał załagodzić sytuację. Nie chciał, żeby mu się tłumaczył. Nie, gdy nie zrobił niczego złego. Nie chciał też, by drżał ze strachu ani...
Jasne oczy skrzydlatego otworzyły się szerzej, gdy skupił spojrzenie na czerwieni, która pojawiła się nie tylko na psiej sierści, ale i na skórze wymordowanego. Choć białowłosy z początku miał zamiar wycofać się o jeszcze dwa kroki, by dać mężczyźnie czas na uspokojenie się, teraz zatrzymał się w miejscu, zupełnie jak powietrze w jego płucach, gdy na ten moment wstrzymał również oddech.
Krwawisz ― zauważył ze słyszalnym przejęciem, choć nie odważył się podejść bliżej i przekroczyć niewidzialnej bariery, którą stawiał przed nim Desperat. Jeśli chciał mu pomóc, musiał być ostrożny i przekonać go, że nic mu nie grozi. W końcu w jego obecności był bezpieczny. ― Proszę, nie przepraszaj. Nie musisz tego robić, nie zabiorę ani owoców, ani twoich rzeczy. A już na pewno nie w mojej intencji jest odbieranie ci życia, chłopcze. Pozwól mi zobaczyć ranę ― łagodny głos z łatwością przechodził mu przez gardło, a sam Laviah wyciągnął powoli dłoń w stronę mężczyzny, jakby tym samym nakazywał mu podnieść się z ziemi. Nie miał powodów, by się przed nim płaszczyć.

|| Moc mówienia prawdy: 2/3
                                         
Laviah
Archanioł
Laviah
Archanioł
 
 
 

GODNOŚĆ :
Laviah. Po prostu.


Powrót do góry Go down

Pisanie 08.02.18 20:21  •  Wodospad Pomyślności - Page 2 Empty Re: Wodospad Pomyślności
Strach kotłował się w umyśle wymordowanego, plącząc i tak skołatane myśli. Lisowaty walczył sam ze sobą, uparcie wbijając spojrzenie w sierść psa. Uciekać, nie uciekać, walczyć o ekwipunek, porzucić bezwartościowe rzeczy... To tylko ubrania - podpowiadał instynkt - nie są do niczego potrzebne! Ludzka część jaźni starała się jednak wyciszyć zwierzęce odzywki, wypominając raz po raz wartość posiadanych przedmiotów. Nie tę realną, chociaż na Desperacji i szmata bywała na wagę złota. Tę sentymentalną, bardziej trywialną z punktu widzenia przetrwania. Ale istotną dla kogoś, kto pierwszy raz od lat zaznał odrobiny miłości i akceptacji, przywiązując się niczym zbłąkany pies do karmiącego go dobroczyńcy.
Uniósł wolno spojrzenie, przestając wydawać z siebie dziwaczne dźwięki. Zamiast tego skupił się chwilę na słowach i gestach anioła. Domyślał się rasy rozmówcy i podejrzewał, że nawet bez fizycznej broni Laviah stanowi zagrożenie. Niemniej umysł zapomniał, że niebiescy posłańcy są z natury łagodni i żaden by go nigdy nie skrzywdził; zdrowy rozsądek przysłoniła panika.
Wymordowany dłuższy czas trwał w bezruchu, analizując najmniejsze spięcia ścięgien palców i doszukując się w każdym ich ruchu czegoś podejrzanego. Niewiele mógł zobaczyć spod nieco za dużych ubrań rozmówcy, ale na tyle, ile wyciągnął z postawy archanioła, zagrożenie nie było realne. Coś w postaci mężczyzny - czy raczej wizualnie nastolatka - sprawiało, że przez kłęby przerażenia przebijały pierwsze promyczki spokoju.
Otworzył usta, zamierzając odpowiedzieć, ale zamilkł, zamykając je zaraz. Chciał wydawać się jak najmniej groźny sam w sobie - wciąż skulony, chowający ręce za plecami, opuszczający na powrót głowę. Ale zmian ukryć się nie da. Pomimo tego, jak szkaradnie i groteskowo Kesil wyglądał, obcy nie wydawał się być zniesmaczony. Zupełnie jakby nie widział nic obrzydliwego w zmutowanym tworze pijanej matki natury.
Blondyn w końcu wypuścił psa z ramion, pozwalając mu zeskoczyć na brzeg. Ink otrzepał się zaraz z wody i zamerdał ogonem, kręcąc się wokół anioła. Jego tymczasowy właściciel za ten czas spojrzał na własną rękę lekko zaskoczony jak i zmieszany. A potem na nowo przerażony.
- To nie było celowe! Ja nie... Nie chciałem nic tu skazić... - Strach, pobrzmiewający w głosie chłopaka, pod koniec wypowiedzi przeszedł w rezygnację. Nie może nic poradzić na krew kipiącą od wirusa, który przez dość krótkie życie wymordowanego robił sobie z jego ciałem, co tylko chciał. Przynajmniej Kesil miał to szczęście, że przekleństwo mutacji ogarnęło mięso i kości, nie zaś umysł. Odebrano mu normalne ciało, ale nie zabrano poczytalności.
Uniósł znów głowę, przyciskając krwawiącą rękę do piersi. Źrenice - do tej pory rozlane w niemal idealny okrąg - zaczęły z wola powracać do zwyczajowych szparek. Wyciągnął wolno dłoń w stronę Laviaha, ale zawahał się w połowie gestu, cofając ją parę centymetrów. Stojąc tak z zawieszoną kończyną, nabrał powietrza w płuca.
- Jesteś aniołem, prawda? Bo one nie mogą się zarazić i umrzeć. Ale jak jesteś człowiekiem, to nie dotykaj tego lepiej. - Zaczynał mówić spokojniej i składniej, choć nadal nieco głos mu drżał. Przynajmniej teraz nie zalewał rozmówcy potokiem wyrazów bez ładu i składu. - To nie jest bezpieczne dla ludzi. Nie jesteś człowiekiem? - Spytał kolejny raz, przestając się tak kulić. Nie wyprostował się jeszcze całkiem, ale ogon nie przylegał tak ciasno do jego ciała, zamiast tego unosząc się teraz w wodzie wokół nóg lisa. Dość jednoznacznie to świadczyło, że poczuł się bezpieczniej. A przynajmniej nie posiadał już potrzeby okazywania otwartej uległości względem archanioła.
Sam nie wiedział, dlaczego wykonał polecenie jasnowłosego bez żadnego sprzeciwu. Nawet nie zastanowił się, skąd to nagłe zaufanie względem niego. Bardzo płynnie przeszedł od stanu podniesionej ostrożności i analizy każdego jego ruchu po przekonanie, że jest nastawiony pozytywnie. I na tym etapie się zatrzymał, czekając na odpowiedź odnośnie rasy, niepewny, czy zabrać rękę całkiem, czy dać się dotknąć. Jeśli odpowiedź była zadowalająca, pozwolić wziąć swoją dłoń bez żadnego już sprzeciwu.

Napad paniki: 2/2, zakończony nieco wcześniej przez aurę Laviaha.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 20.01.19 19:36  •  Wodospad Pomyślności - Page 2 Empty Re: Wodospad Pomyślności
Laviah przez chwilę przyglądał się psu, który dał mu ogromny kredyt zaufania. Anioł nie próbował jednak wyciągać w jego stronę ręki, mimo że czworonóg wydawał się być łasy na kontakt z innymi. Wciąż jednak należał do kogoś innego, a ten ktoś mógł zwyczajnie sobie tego nie życzyć.
„Nie chciałem nic tu skazić...”
Pokręcenie głową na tę wieść nie było gestem godnym kogoś, kto za wszelką cenę powinien strzec Edenu. Nie chciał jednak przyprawiać nieznajomego o dodatkowe zmartwienia, których – sądząc po jego nerwowym zachowaniu – miał już aż nadto. Laviah chodził po tym świecie wystarczająco długo i o ile nie miał częstej styczności z wymordowanymi, nigdy nie byli dla niego obiektem nienawiści, biorąc pod uwagę, że wszystko to, co ich spotkało, było efektem nieznanej i niepohamowanej siły wyższej. Nie decydowali o tym, w jakich warunkach się urodzili, ani o tym kim stawali się fizycznie. Któregoś dnia wirus stał się po prostu nieodłączną częścią świata – do tej pory niemożliwą do zaakceptowania przez większość. To przykre, że po tak wielu latach świat wciąż nie nauczył się ze sobą współpracować.
Nic się nie stanie, chłopcze ― zapewnił go, a coś w spokojnym tembrze jego głosu i w łagodnym, choć jednocześnie nieludzko wyzbytym emocji spojrzeniu, sprawiało, że nie było mowy o kłamstwie. Skrzydlaty nie miał powodu, by wymyślać bajki, zwłaszcza że nie wyglądał na kogoś, kto zakładał, że za chwilę wydarzy się coś złego. Że kilka kropel krwi zmieszanych z wodą przez szumiący obok wodospad, pociągnie za sobą katastrofę, której i tak nie mogli powstrzymać.
Białowłosy przytaknął już na pierwsze pytanie, które padło, nie kryjąc swojej tożsamości. Pojawienie się w lesie edeńskim człowieka byłoby o wiele trudniejsze do wyjaśnienia – zwłaszcza człowieka o tak mizernej z pozoru budowie.
Nie jestem ― zapewnił dodatkowo, choć nie sądził, że nawet gdyby nim był, krew wymordowanego okazałaby się dla niego zabójcza. Nie miał poranionych rąk, a ze wszystkich informacji, które udało mu się zdobyć, wiedział, że wirus nie przenikał przez skórę. Dostrzegając, że wymordowany zaczął zachowywać się dużo spokojniej, powoli przykucnął na brzegu strumienia, raz po raz kontrolując spojrzeniem kręcącego się w pobliżu psa, który instynktownie mógł zareagować nazbyt entuzjastycznie na ten ruch.
Co cię tu sprowadza? Nieczęsto spotyka się was na tych terenach. Mam nadzieję, że nie spotkało cię nic złego. ― Przyjrzał się uważnie mężczyźnie. Wnioskując z jego wcześniejszego zachowania, coś musiało sprawić, że w naturalny sposób obawiał się obecności skrzydlatego w pobliżu, podczas gdy ten powinien jawić mu się jako istota, która nie posunęłaby się do żadnego bestialskiego aktu przemocy.
Minione wydarzenia musiały zrobić swoje, a błękitnooki za wszelką cenę starał się odsunąć od siebie myśli o cierpieniach nie tylko braci, ale i tych, którym w gruncie rzeczy mieli nieść pomoc. To, co właśnie robił, było może niewielkim aktem dobroci wobec bliźniego, jednak wiedział, że zyskanie w oczach choćby jednej pokrzywdzonej osoby, było dużym krokiem ku zmianom na lepsze.
Opuszki palców anioła miękko prześlizgnęły się po skórze dłoni wymordowanego. Jego dotyk był ciepły i ostrożny, a także skrupulatnie omijał powstałe rany, jakby obawiał się bólu, jaki mógłby wywołać. Spojrzenie albinosa skupiło się na skaleczeniach, gdy powoli zmusił nieznajomego do podniesienia ręki nieco wyżej, byleby tylko miał na nią lepszy wgląd.
Na szczęście nie wygląda to źle ― uspokoił go, nawet jeśli nie było takiej potrzeby. W końcu mieszkańcowi Desperacji w życiu przytrafiały się dużo gorsze rzeczy, których na ten moment Lav nie był do końca świadomy. ― Mimo tego uważam, że każdą ranę należy opatrzyć. Niestety nie mam przy sobie żadnych opatrunków, a mój dom znajduje się kawałek dalej. Nie zamierzam cię zmuszać, żebyś za mną poszedł – to tylko twoja wola – ale jeśli postanowisz o siebie zadbać, byłbym wdzięczny, jeśli pamiętałbyś o tym, by się tym zająć. Jak ci na imię?

|| Moc mówienia prawdy: 3/3
                                         
Laviah
Archanioł
Laviah
Archanioł
 
 
 

GODNOŚĆ :
Laviah. Po prostu.


Powrót do góry Go down

Pisanie 22.08.19 22:50  •  Wodospad Pomyślności - Page 2 Empty Re: Wodospad Pomyślności
Rzut na przejście. Z racji posiadania artefaktu, nie mamy ingerencji MG.

Tyle kamieni, na których pająk mógłby się wygrzać, na których mógłby złapać cieplutkie promienie słoneczne i rozkoszować się trawieniem chrupanego suchego mięska. Wyprawa do M-3 była dość owocna i zdecydowanie będzie musiał jeszcze kiedyś się wybrać za mury Miasta, by odnaleźć jak najwięcej pyszności.
  Znowu najlepsze przygody zapowiadały się w kolejnej podróży z bratem. Podobno Edeńczycy robili bajeczne wino z granatów kaukaskich, a jeśli tak, to rada na to była tylko jedna. Trzeba było go spróbować. A żeby to zrobić, należało albo wyżebrać je od jakiegoś jełopa, albo wymusić oddanie go strachem... Lub siłą. Aniołki były takie słodkie i niewinne, a ich skrzydełka nawet słodsze. Może nimi też jakieś naiwne biedactwo zechce się podzielić?
Chyba mijaliśmy już to drzewo. Wcale nie jesteśmy blisko rajskiego miasta. Mówiliśmy, że tak będzie. Żeby iść za mchem, ale nie pomarańczowym – marudził Kirai. Problem był jedynie taki, że pajączek widział tylko opalizujący, pomarańczowy mech i wykłócał się, byleby za nim nie iść. Przecież każdy wie, że pójście za pomarańczowym mchem doprowadzi do krainy soku pomarańczowego, a to z kolei do samych przykrych rzeczy.
Chodźmy się napić. Może ta woda zrobi z nami coś śmiesznego. Chcielibyśmy żebyś stał się zielony – zakomunikował, po czym przysiadł nad brzegiem dołu wodospadu. Zaraz jednak pochylił się do przodu i ze skupieniem wlepił spojrzenie w taflę wody, wciąż wzburzoną przez siły grawitacji powodujące upadek i uderzanie kolejnych porcji wody o te poprzednie. Brzeg był kamienisty bardziej niż piaszczysty, a kamienie były zresztą dość śliskie. Ważne, byleby się nie wyrąbać do wody, kiedy...
   Z głupim rechotem ochlapuje się swojego brata krystalicznie czystą cieczą. Nawet jeśli po nogach, nawet jeśli go nie sięgnie, warto zawsze spróbować. Mieniące się wieloma barwami rybki zachichotały radośnie w reakcji na posty Kiraia, a ten z kolei zaraz połaskotał wodę palcami, tak jakby oczekiwał, że cały wodospad zacznie się śmiać i dokazywać.
                                         
Kirai
Poziom E
Kirai
Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Jirō Hirai.


Powrót do góry Go down

Pisanie 23.08.19 18:08  •  Wodospad Pomyślności - Page 2 Empty Re: Wodospad Pomyślności
 Wycieczki krajoznawcze z mordercą, gwałcicielem i kanibalem nie były z pewnością czymś na co Lazarus zasługiwał, ale z pewnością czymś, czego potrzebował. Zwłaszcza te, które odbywały się na usłanych kwieciem i innym chabaziem terenach aniołów. Do idyllicznych obrazów brakowało im już tylko hasających gdzieś w okolicy jednorożców. Ciekawe czy faktycznie smakowałyby jak wata cukrowa.
 Oczywiście, że mijali już to drzewo. Mijali przecież wiele drzew, a wszystkie były dla Borisa niemal identyczne. Nie rozumiał po co im tyle tego. Pewnie nawet nie powiązał istnienia tych powbijanych w ziemię patyczków ze znacznie niższą temperaturą panującą w okolicy niż na spieczonej słońcem Desperacji.
Nie podchodź do wody – warknął w stronę Kiraia, zerkając nieufnie na ten cały wodospad – Słyszałem jak w Skalnym Mieście mówili, że tu wystarczy chwila nieuwagi i masz rzeki z błota takie, że chaps i ręka urwana...
 Czysta woda może i kusiła, ale forma ogromnej spłuczki i towarzyszącemu spadającej wodzie hukowi nie wzbudzała w łowcy absolutnie żadnego zaufania. Kto wie, co kryło się za tą dziwną instalacją. Zwłaszcza, że w pobliżu nie zauważył żadnych pierzastych stworzeń. Co prawda przy poprzedniej wizycie w tej oazie naiwności i darmowego jedzenie również natknęli się na osamotnione źródło wody, ale tamto było zdecydowanie przyjaźniejsze i... równie opuszczone.
Powiedziałem żebyś nie podchodził.
 Jak zwykle starszy brat go nie posłuchał i jak zwykle musiał zachowywać się niepoważnie. Zupełnie jakby nie wiedział, że częste mycie skraca łowcze życie. Skóra z brudem się ściera i łowca umiera! Azarow skrzywił się z niezadowoleniem, gdy ten chlapnął w jego stronę wodą. Zimną i przeraźliwie lodowatą, co dezerter natychmiast odczuł, mimo że wcale nie było jej tak dużo. Niepewnie zbliżył się do wymordowanego i równie niepewnie zerknął w tafle wody.
 Czysta, przeźroczysta, a dno wyglądało jakby naprawdę nic strasznego się w niej nie czaiło. Do czasu, bowiem chwilę później Boris szarpnął wymordowanego za portki i przeważając go w przód, wrzucił do wody.
                                         
Lazarus
Dezerter
Lazarus
Dezerter
 
 
 

GODNOŚĆ :
Boris Nikołajewicz Azarow; Lazarus bądź po prostu — Łajza


Powrót do góry Go down

Pisanie 24.08.19 15:23  •  Wodospad Pomyślności - Page 2 Empty Re: Wodospad Pomyślności
Na Desperacji nawigacja była znacznie łatwiejsza. Drzewo widziało się raz na ileś tam, a jak miało nawet jeden listek, to już był sygnał, że jest inne niż poprzednie, które się mijało. Kamienie były często pokruszone, połamane, a tutaj te głazięta były tak wymuskane, jakby te upierzone pokraki je pucowały co drugi dzień. Mimo to Kirai był pełen naiwności, która chyba udzieliła mu się od tej błogiej natury Edenu. Znów czuł się jak faktyczne dziecko, a nie jakby miał te dwie stówki na karku.
  Nie zwracał też uwagi na to, co mówił do niego łowca. Woda, którą można było się bawić, której było tak wiele, że nie trzeba się było martwić o to, że się zmarnuje, była tak rzadkim widokiem, że u wymordowanego wywoływał niewinną, dziecinną euforię. Przynajmniej do czasu, kiedy został wrzucony prosto do wody.
  Odruchowo chciał po prostu kontynuować oddychanie, jednak średni skutek przyniosło robienie tego w wodzie. Gdy wypłynął na powierzchnię, zakaszlał bardzo nieprzyjemnie, by wreszcie wypluć niepożądaną ciecz z siebie. Patrzył na Borisa z niedowierzaniem, dodatkowo mrużąc oczy i przesuwając po twarzy dłonią, by pozbyć się z niej jak najwięcej wody. Nagła zmiana temperatur nie służyła Kiraiowi, zwłaszcza gdy ten miał w sobie geny pająka. Przynajmniej oddychał jak człowiek, więc nie było aż tak łatwo go utopić.
  Woda wokół niego zrobiła się szarawa, ciemna, zaś rybki, które akurat pluskały się tuż obok — tym razem prawdziwe, nie z halucynacji — powypływały na powierzchnię. Ostatnio mył się przy okazji wizyty w M-3, jednak wiadomo, jaka jest Desperacja. Pewnie były na nim jakieś dodatkowe trzy kilogramy piasku. Chwycił jedną ze śniętych ryb i rzucił nią w Borisa na oślep. Nie była za duża, trochę większa niż pięść wymordowanego.
Gupik jesteś. Gupik! HA, CZAISZ?!   – zaśmiał się głośno, choć jego głos drżał, zresztą tak samo jak i ciało. Zbiornik, w którym zbierała się woda z wodospadu, nie był szczególnie głęboki, a po paru machnięciach nogami Kirai był w stanie normalnie stać na dnie. Wyrzucił na brzeg jeszcze parę martwych rybek, po czym sam wyszedł z wody i chwycił jedną znowu.
 No, braciszku, pocałuj rybeńkę, a spełnią się twoje trzy życzenia  – powiedział zmienionym, wyższym głosem z jakimś przerysowanym akcentem, a mocą iluzji sprawił, że dla Lazarusa ryba miała wyglądać jakby to ona to mówiła i posyłała mu buziaczki. Kirai okrążył brata, nawołując „buzi buzi rybciu”, po czym szarpnął jego kaptur z zamiarem wrzucenia mu łuskowatej paskudy właśnie w niego. A już najlepiej pod samą bluzę. Natychmiast odskoczył i potarł zmarznięte ramiona ukryte pod mokrym materiałem. Zadrżał intensywnie i zaskomlał żałośnie. Na szczęście przylazł tu z siekierą, ale na nieszczęście było mu za zimno, żeby zrobić z niej użytek.
 Zi... Zizi... Zimno   – mruknął marudnie. – Zbierz gałązki. Zrobimy rybcie na obiad... Brrrr...
                                         
Kirai
Poziom E
Kirai
Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Jirō Hirai.


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 2 z 4 Previous  1, 2, 3, 4  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach