Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 3 z 5 Previous  1, 2, 3, 4, 5  Next

Go down

Pisanie 26.01.16 18:34  •  Jęczące jaskinie - Page 3 Empty Re: Jęczące jaskinie
 Król jaskini szamotał się w zaciekłej walce z marami. Nie miały dla niego litości. On dla nich też. Choć co chwila rozpływały się w powietrzu i atakowały go ze wszystkich stron, a wysoka regeneracja nie nadążała z naprawianiem uszkodzonych tkanek, bił wściekle wszystko w zasięgu wzroku. Kawałek po kawałeczku wychodził z wody. Ciecz wokół jego kostek zabarwiła się ciemnym szkarłatem, krew ściekała po zniekształconym przez matkę naturę ciele Brechera. Nie wiadomo skąd bestia brała kolejne pokłady siły, ale zawzięcie nie dawała się pokonać. Ściany jaskini osypywały się kawałek po kawałeczku, wzburzona tafla wody tworzyła szerokie kręgi gdy skały spadały na dno, jedna po drugiej. Podziemny świat Brechera kruszył się… a on razem z nim.
Bestia obróciła się powoli w stronę Marceliny i Shane. Dzikie oczy wpatrywały się wściekle w Marcelinę po czym wzrok padł na Wilka… który już nie był wilkiem. Przemieniony na powrót w swoją ludzką postać, Shane wszedł do wody, gotów stoczyć ostatni bój z Brecherem. Daje to Marcelinie czas na użycie Egidy. Ciężka tarcza opornie tkwi w uścisku kościotrupa. Rannej Hienie nie będzie łatwo ją unieść. Mary na nowo odwróciły uwagę bestii. Ogon ciął powietrze, pazury drapały, a zęby kłapały. Nagle przystanął, zszokowany wycelowanym w niego pistoletem.
STRZAŁ!
Ryk bólu i wściekłości nadszarpnął i tak naderwane „nerwy” jaskini. Ciężkie głazy potoczyły się na wszystkie strony. Toczyły się ciężko po brzegu tratując wszystko na swojej drodze. Marcelina też musi być czujna, nie ma takiego pola do manewru jak Shane i Brecher. Jedna skała podcina jej nogi i kobieta upada na ziemię, ale za to dzierży już Egidę w rękach. Bestia popatrzyła na przeciwnika ,a  wielka zionąca dziura z jego oczodołu mogła wywołać mdłości u kogoś ze słabym żołądkiem. Brecher nie chcąc dać Shane za dużo czasu szarżuje na niego, a piach ucieka spod jego nóg, ani trochę go nie spowalniając. Ścinają się ze sobą, a mary wspierają Shane swoimi atakami. Kolec błyszczał groźnie gdy ogon bestii wywiał na wszystkie strony. Drug-on chwyta bestię za ogon niczym kowboj byka za rogi. Świat wiruje mu niebezpiecznie przed oczami, do góry i hopsa na dół. Gdyby to było możliwe połamałby trzy zranione żebra raz jeszcze. Udaje mu się puścić w odpowiednim momencie i wdrapać na grzbiet bestii, a zraniona dłoń dosięga zionącej, krwawej dziury, która kiedyś była jej okiem. Krew Shane zmieszała się z lepką krwią Brechera. Ogon zadrgał agonalnie po czym poszybował prosto w lewy bok Najemnika. Ostry kolec zagłębił się miękko w jego trzewia i utknął. Marcelina z dzikim błyskiem w oku unosi Egidę, uaktywniając stary artefakt. Święty płomień rozświetlił całe podziemie śmiercionośnym blaskiem. Skumulowany ogień buchnął w stronę bestii i Shane. Żar, gorąc i towarzyszące temu oślepiające światło, na chwilę odgoniły mrok, a dwójka wymordowanych oślepła. Rozgrzana do białości tarcza parzy Marcelinę w dłonie, a spalony naskórek zwęglał się powoli.
Ciemność… nie było nic widać… nic słychać.
Po rażącym ogniu Egidy, nastał przed ich oczami mrok większy niż wcześniej. Zdezorientowani mogą tylko czekać aż akomodacja zrobi swoje. A ból jaki ich ogarnął mógł być nie do zniesienia. Kto przeżył, a kto nie? Shane leży na ziemi poparzony, a z jego lewego boku wystaje ogon bestii i polkowiczanie zagłębiony kolec. Marcelina upuszcza Egidę, która stacza się do wody, a buchająca z wody para ogranicza jej pole widzenia. Ma poparzone ręce do samych ramion. Rana nad obojczykami zabarwia krwią jej ubrania, a płuca świszczą przy każdym wdechu. Brecher , a raczej jego szczątki leża spopielone na ziemi. Gdyby nie umiejętność Shane, uciekłby śmiercionośnym płomieniom i nie osłoniłby go przypadku przed ogniem. Król podziemia umarł, a jaskinia powoli rozpada się wraz nim. Głazy lecą, wzburzona woda faluje i bryzga na wszystkie strony. Podmuch wiatru mierzwi włosy Shane i Marceliny, gdzieś znajduje się wyjście  na powierzchnię. Mają szansę się wydostać. Egida na wieki spocznie na dnie lodowatej wody, a szczątki Berechara już przykrywał kamienny kopiec. Wszystko się rozpada. Wszystko pójdzie w zapomnienie, a pamięć o tym wydarzeniu pozostanie w tych, którzy przeżyli. Albowiem nikt nie znajdzie w labiryntach jęczących tego miejsca. Historia brutalnie umywa ręce, a matka natura odwraca wzrok. Królestwo króla podziemi znika pod kupą gruzu, a kolejni zbłąkani podróżnicy zobaczą tylko kamienistą plaże i małe jeziorko. Tylko Shane i Marcelina będą znali prawdę o tym miejscu, które przez wieki nawiedzał król podziemia – Brecher.

Ostateczne obrażenia:


Shane: Lekko krwawiąca rana cięta na lewej, przedniej łapie(ręce); trzy złamane żebra - brak oznak przebicia któregoś z płuc przez żebra; poparzenia drugiego stopnia na całym ciele; obtłuczone ciało, rozcięta dłoń; przebity przez kolec lewy bok – rana głęboka po której zostanie blizna(wygląd zostawiam Twojej wyobraźni) - przebite jelito cienkie, reszta organów nietknięta.

W sumie: 13 postów fabularnych będzie trwać rekonwalescencja.
Bonus lekarski: Po udaniu się do postaci z umiejętnościami medycznymi i PO odegraniu z nią rozgrywki fabularnej, czas leczenia Shane skróci się do:
W sumie: 6 postów całkowitej rekonwalescencji.
Marcelina: Płytka rana szarpana, przecinająca wzdłuż obojczyki. Siniaki na całym ciele. Pęknięte żebro; problemy z oddychaniem; Nadszarpnięte mięśnie lewej ręki – ograniczenie ruchu, poparzenie trzeciego stopnia – dłonie; poparzenie drugiego stopnia – ramiona. 
W sumie: 10 postów fabularnych będzie trwać rekonwalescencja.
Bonus lekarski: Po udaniu się do postaci z umiejętnościami medycznymi i PO odegraniu z nią rozgrywki fabularnej czas leczenia Marceliny skróci się do:

W sumie: 4 postów całkowitej rekonwalescencji. 


Podczas ucieczki z jaskini znajdujecie dwa preparaty krwiotwórcze - po jednym na głowę (najwidoczniej ofiarom Brechera na nic się nie przydały).

Koniec interwencji
MG odjeżdża i przeprasza za zbyt długiego posta kończącego~


Ostatnio zmieniony przez Ford dnia 26.01.16 18:38, w całości zmieniany 1 raz (Reason for editing : kod :c)
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 04.02.16 22:04  •  Jęczące jaskinie - Page 3 Empty Re: Jęczące jaskinie
Wszystko się działo zbyt szybko, a on zbyt wolno zareagował. Był świadom zagrożenia jakie mogło go spotkać, jednak nie spodziewał się ślepych ataków, które okazały się całkiem trafne. Syknął głośno z bólu kiedy ostra końcówka ogona gładko wsunęła się w jego bok, najprawdopodobniej uszkadzając mu jakiś organ wewnętrzny. Puścił się z momentem wystrzelenia żaru z Egidy, lecz to wcale nie uchroniło go przed niemałymi poparzeniami. Nie zdążywszy użyć bransolety ochronnej, stał się łatwym celem dla ognia, który w dużej mierze pochłonął bestię. Opadł niedaleko martwego cielska Brechera, tracąc chwilowo świadomość. Wydawało mu się, że świat zawirował mu na znacznie dłużej niż kilka minut.
Leżąc na plecach, uchylił wolno oczy, czując jak ciało piecze go żywym ogniem, a w klatce piersiowej mu świszczy. Spojrzał w bok na bestię, a następnie na jego ostrze, które zakorzeniło się w nim głęboko. Brudnymi dłońmi, raz a szybko, wyrwał z siebie kolec. Krew buchnęła, wypluwając się z rany. Z niemałym trudem wparł się na rękach i na chwiejących nogach wstał. Skrzywił się znacznie, biorąc się szybko w garść. W końcu od niego zależało czy wyjdą stąd cało, czy może oboje zdechną na paskudnym zadupiu.
Odetchnął z ulgą widząc, jak mary przetransportowały Marc na stały ląd, dzięki czemu miał do niej łatwiejszy dostęp. Podszedł do dziewczyny, starając się ją ocucić, lecz ona nie reagowała. Pospiesznie sprawdził puls, stwierdzając, że nie ich zleceniodawca jeszcze dycha. Nie mogła wykitować przed zapłaceniem za ich usługi.
Syknął siarczyście pod nosem, łapiąc ją pod pachy, a następnie przerzucając ją sobie przez ramię niczym worek kartofli. Po omacku szukał drogi wyjścia, na której zdążył jeszcze zwinąć preparat krwiotwórczy. Włożył ogromny wysiłek, aby ich wydostać z Jęczących Jaskiń, a następnie ruszyć w drogę powrotną do kasyna. Tyrell musiał ich szybko oparzyć.

[zt x2]


[KONIEC WYDARZENIA]
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 03.11.16 5:48  •  Jęczące jaskinie - Page 3 Empty Re: Jęczące jaskinie
Niestrawność odeszła po dwóch dniach, ustępując miejsca uczuciu przeogromnego głodu, boleśnie ściskającego trzewia. Głośne burczenie brzucha nieomal zagłuszało myśli, utrudniając psowatej podejmowanie właściwych decyzji, niezaspokojony apetyt zaś zacierał granice strachu, popychając do irracjonalnych działań. Pewnie dlatego zbliżyła się do jednej z płytszych jaskiń, gdy tylko woń padliny musnęła nozdrza, zupełnie natenczas ignorując drugi zapach, niewątpliwie należący do tego, który powalił zwierzę. Długo krążyła w okolicy, to przybliżając się ostrożnie, to znów oddalając, aż nie podeszła pod wylot jamy, by niepewnie zajrzeć do wnętrza. Klin psiego łba zanurzył się w gęstym mroku, ciągnąc za sobą resztę chuderlawej sylwetki, nisko zawieszonej na drżących łapach. Krok za krokiem posuwała się naprzód, powoli i sztywno, jak gdyby nie chcąc wykonać nieodpowiedniego ruchu i zwrócić na siebie uwagi. Oszalałe z powodu głodu zmysły, w pełni skupione na aromacie mięsa, nie były w stanie określić położenia Obcego. Ba, kiedy bursztynowe tęczówki odnalazły w ciemnościach zarys łupu, Rayissa absolutnie zapomniała o niebezpieczeństwie, śmiało zbliżając się do strawy. Wtulony między tylne kończyny ogon rozkołysał się gwałtownie, smagając białą końcówką skalne podłoże. Smętnie oklapnięte ucho stanęło na sztorc.
Nie czekając, aż ktokolwiek przerwie ledwie rozpoczęty posiłek, wpiła kły w pierwszy lepszy kawał mięsiwa, zawzięcie szarpiąc. Nie traciła ni chwili na przeżuwanie, łykając wyrwane skrawki w całości, byleby tylko pożreć jak najwięcej, nim właściciel upolowanego truchła postanowi ją przegonić – wszakże walczyć nie zamierzała, jakkolwiek zdesperowana by nie była. Jasne zębiska błyskały raz po raz, z gardzieli dobywał się zduszony, pseudogroźny warkot. Może gdyby nie śmiesznie niewielkie gabaryty, okrągłe ślepia i puszyste, łaciate futro to wyglądałaby teraz nawet przerażająco, niestety posiadała aparycję małego, skundlonego pieska pasterskiego, przez co nie sposób było uznać ją za faktyczne zagrożenie. Dygotała przy tym z nerwów, wahając się między dalszym pochłanianiem kradzionego jedzenia, a ucieczką, zanim sama skończy jako obiad. Uparcie trwała jednak przy pierwszej opcji, choć świadomość własnej głupoty zdawała się mozolnie docierać do umysłu. Ziarnko niepewności wkrótce wykiełkowało i szybko oplotło myśli.
W pewnym momencie oderwała spojrzenie od resztek zwierzyny, rozbieganym wzrokiem błądząc wśród cieni. Długie uszyska płasko przylgnęły do czaszki, kryjąc się w gęstej sierści porastającej kark, ogon mocniej przycisnął do brzucha. Całe ciało skuliło się, wizualnie zmniejszając, ale pomimo narastającego strachu złotooka nie przerwała posiłku. Nie, żeby właśnie pokazała, jak wielkim była tchórzem – w jej mniemaniu obnażone zęby oraz towarzyszące wszystkiemu dźwięki wystarczyły, aby zatuszować lęk, wcale nietrudny do odszyfrowania.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 22.11.16 21:12  •  Jęczące jaskinie - Page 3 Empty Re: Jęczące jaskinie
Hulający wiatr smagał zbite ściany kamiennej fortecy — a ta umiejscowiona była stosunkowo płytko, więc słaby blask wiszącego księżyca rzucał długi cień do połowy tunelu, prowadzącego w dół, prosto do kolejnych odnóg oziębłych korytarzy. Chłód jaki bił z marmurowych murów zdawał się przeszywać na wskroś, sięgając głębiej, prosto do bijących, żywych organów.
 Wewnątrz panowała pustka i półmrok, który wzbogacany był dźwiękiem przebiegających szczurów wzdłuż wyścielonej żwirowej posadzki i wysokimi piskami nietoperzy, których krzyk niósł się echem z wnętrza głębokich tuneli. Jednak w akompaniamencie żywej natury dał się wychwycić jeszcze jeden, trudny do określenia podźwięk, który przywodził na myśl  odgłos ludzkiego kroku.
 Urwał się dopiero po chwili, gdy cień spłynął po ciemnej, wyłaniającej się z mroku, wysokiej sylwetce; mężczyzna zatrzymał się dwa metry od nieproszonego gościa i zastygł jakby natrafił na niewidzialną ścianę. Z głową wtuloną w kołnierz beznamiętnie przyglądał się pożeranej racji wcześniej upolowanego mięsa. Wyglądał jak sęp czekający tylko, aż jego ranna ofiara wreszcie wyzionie ducha. I na to właśnie liczył.
 Przez pierwszą chwilę po prostu stał i się patrzał. Był tak zdumiony jej bezczelnością, że pozwolił sobie na chwilowe oględziny zgłodniałego psa.
  — To nieodpowiednie miejsce na wałęsanie się po nocach — skonstatował srogą chrypą i przechylił głowę w bok, a jego czarne sztywne pasma, przydługich włosów podrapały go po policzku. Był osłabiony, jednak złote, jaskrawe ślepia nie pozwalały tego rozszyfrować — Podejdź do mnie — skwitował, a chwilowy namacalny spokój wypowiedzi mógł przywodzić na myśl miłe powitanie tuż przed złamaniem czyjegoś karku. Nie zamierzał korzystać ze swojej mocy. Ten uroczy obrazek zainteresował go. Lekkomyślna odwaga. Poczuł mrowienie w palcach.
 Zwierze ewidentnie znalazło się tu w nieodpowiednim dniu, o nieodpowiednim czasie. Twarz Shaya była zimna i nieruchoma, jak martwy porzucony glaz; lisie ślepia lustrowały psowatą od łap po sam pysk. Był pewny siebie, choć jego kości wydawały się być zrobione z napalmu.
 Mroźny wiatr wdarł się przez otwarte wejście. Tuman kurzu zatańczył wokół wymordowanej jak młode płatki kwitnącej wiśni. Lis nie poruszył się. Położył po sobie poszczerbione uszy i zadarł podbródek w górę, rzucając jej zimne, wymowne spojrzenie, którym równie dobrze mógłby więzić skazańców przy ziemi. Na wargę delikatnie wsunął się ostry kieł.
  Nienawidził czekać bezproduktywnie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 23.11.16 3:05  •  Jęczące jaskinie - Page 3 Empty Re: Jęczące jaskinie
Duże, puszyste uszyska poruszyły się energicznie, wśród dźwięków natury szukając tego jednego, nijak niepasującego do reszty, odgłos kroków zniknął jednak równie szybko, co rozbrzmiał w ciemnościach. Psowata uznała go za złudzenie, wymysł wybujałej, napędzanej strachem wyobraźni, prędko puszczając w niepamięć odebrany bodziec. W tej sytuacji również węch okazał się nieprzydatny, wiatr wpadający do wnętrza jaskini pędził w dół zawiłych korytarzy, niosąc ze sobą tylko wonie z zewnątrz i uniemożliwiając wykrycie intruza. Haha, intruza… Nie, żeby to ona wparowała do jego tymczasowego lokum i w najlepsze pożerała upolowaną przez niego zdobycz.
Dopiero słowa mężczyzny przerwały posiłek; zaskoczenie i panika ostro smagnęły umysł, zimnym dreszczem pełznąc wzdłuż kręgosłupa, aż po koniuszek podkulonego ogona. Rayissa znieruchomiała momentalnie, uniósłszy spojrzenie złocistych ocząt znad jedzenia i zawiesiwszy je na nieznajomym.  Skrawek mięsa zaczepiony o zębiska wystawał z uchylonej paszczy, kołysząc się nieznacznie, nim nie wysunął się i z cichym mlaśnięciem nie upadł na kamienne podłoże. Zamknęła pysk, przełknęła ślinę. Nietrudno było odnaleźć przerażenie na powierzchni połyskujących słabym blaskiem ślepi, wciąż szeroko rozwartych w zdumieniu i gdyby nie paraliżujący lęk, wymordowana zapewne zwinęłaby się w miejscu, by następnie wypruć przed siebie, ku wylotowi z jamy. Niestety, nie potrafiła choćby ruszyć łapą.
Do czasu. Kolejna wypowiedź, mimo chłodnego tonu, po przetrawieniu w psim móżdżku została uznana za całkiem miłą i uspokajającą. Spięte mięśnie rozluźniły się na tyle, aby odzyskała władzę w kończynach; ogon zawachlował lekko. Powoli, z wyraźnym ociąganiem podeszła do ciemnowłosego, niemalże pełznąć po ziemi. Jak piesek, który wiedział, że zrobił coś źle. Uszy stuliła, schowała w gęstej kryzie, wzrok wbiła w skały pod sobą. Cały czas dygotała, najwyraźniej mając problem z zapanowaniem nad własnymi emocjami. Zdziczałe myśli kotłowały się, kąsały, domagały uwolnienia.
Wreszcie szczęknęła raz, później drugi, trzeci. Głośno, dosadnie i piskliwie, jak na owczarka przystało. Podkulona dotychczas kita znalazła się na linii grzbietu, na wzór śmigła zataczając okręgi. Psowata zaczęła dreptać wokół mężczyzny, poszczekując, ocierając się o jego nogi, czy nawet plącząc między nimi. Drobiła przy tym łapami, stawiając kroki znacznie częściej, niźli wymagała tego ograniczona przestrzeń, nie radząc sobie z napadem ekscytacji spowodowanej spotkaniem innej, przyjaznej istoty. Bo czyż nie zaatakowałby od razu, gdyby chciał ją skrzywdzić?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 03.12.16 21:30  •  Jęczące jaskinie - Page 3 Empty Re: Jęczące jaskinie
Złoty wzrok mężczyzny wydawał się być nieruchomy. I choć obserwował przybliżającego się psa z coraz większą uwagą,  w blasku mieniącego się księżyca można było dostrzec również nieukrywaną dozę chorej fascynacji. Zawiesił zimne spojrzenie na merdającym ogonie i chwilowe ogłupienie zastąpiło coś kompletnie innego...
  Gorące, włochate ciało przemknęło wzdłuż jego łydki niczym prąd gorącej wody, a puszysty ogon uderzył go po udach zwiastując swoje zadowolenie. Nie minęła chwila, kiedy krótkie, radosne szczekniecie rozlazło się echem po przytłaczającym, szarym krajobrazie. Gdzieś w zakurzonym kącie szara mysz pisnęła i rzuciła się susem do najbliższej wydrążonej dziury. A kilka centymetrów dalej z chropowatej ściany skropliła się woda i upadła z brzękiem do zebranej kałuży.
  Shay jeszcze wyraźniej zadarł podbródek. Jego twarz była obojętna, jak lico wieloletniego weterynarza, który przygląda się rodzącym dwugłowym kociakom. Jednak kiedy ta otarła się o jego nogę, palce mężczyzny zawisły nad jej karkiem, jak ostrze kata nad przydzielonym skazańcem.
  Kolejne szczeknięcie — Shay wysunął palce w jej sierść.
  Ale ten dotyk nie był dotykiem, którym mógłby obdarzyć ją miły właściciel, gdy ta witałaby go w przejściu, to nie był dotyk porównywany z tym łagodnym, którym pięści się ukochane zwierzę. Jego palce były twarde i sztywne — z łatwością wysunęły się w jej puszysta sierść, zahaczając pazurami o jasna, delikatną skore.
  Kucnął i spojrzał jej w oczy. Przez dłuższą chwile nie odzywał się słowem, tylko sunął dłonią po jej gęstym futrze; dłoń zatrzymał dopiero na jej policzku.
  — Chyba się zgubiłaś — mówił z mechaniczną obojętnością. Przedzierający się błysk z zewnątrz oświecił jego błyszczące tęczówki, w których nie ukrywał się lęk. A kiedy zacisnął palce na trzymanej kępie sierści w końcu na jego ustach pojawił się zimny, okropny uśmiech. — Zaopiekuje się tobą.
  Wnętrze jaskini pociemniało. Shay podniósł wzrok ponad jej łeb, szybko tracąc zainteresowanie. Na niebie pojawiły się pierwsze chmury; z chwili na chwile chmurzyło się coraz bardziej i wielkie słupy burzowych obłoków purpurowych jak sińce zaczęły powoli sunąc  w ich stronę.  Wymordoany spojrzał na nie uważnie, szukając pod nimi tej powłoki, która świadczy, że kilkadziesiąt kilometrów dalej już leje. Na razie nie padało. Chmury dopiero się zbierały, a jego ostry wzrok, pomimo ciemności potrafił zauważyć nierówny kształt przecinającego pioruna gdzieś milę od nich.
  — Chodź, muszę coś ci pokazać — Puścił ją i się wyprostował. Zmierzył wymordowaną wzrokiem, po czym obrócił się i ruszył wgłąb jaskini; czarny ogon zamiótł brudną podsadzkę.  — Nie każ mi czekać. Bardzo tego nie lubię.
  Wraz z wypowiedzianymi słowami zatrzymał się i spojrzał na zwierze przez ramię. Uśmiechnął się do niej; upiornym, kosym uśmiechem wykrzywiającym wargi. W jego oczach pojawił się dziwny sardoniczny błysk.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 09.12.16 18:10  •  Jęczące jaskinie - Page 3 Empty Re: Jęczące jaskinie
Plątała się jeszcze przez moment, wyginając grzbiet i wydając przy tym bliżej nieokreślone dźwięki, aż zesztywniałe palce nie zahaczyły o kark, mierzwiąc porastające go skrzętnie, brązowe kosmyki. Psowata zatrzymała się w pół kroku, niby sparaliżowana i trwała tak, w niepewności i zdezorientowaniu, jakby nie chcąc przypadkiem nadziać się na pazury muskające skórę. Ucichła, rozkołysany ogon zatrzymał się i zwisnął smętnie, sięgając ziemi. Chwila zdawała się dłużyć niemiłosiernie, a wrażenie zrobienia czegoś źle narastało z każdym oddechem. Czyżby go przypadkiem rozzłościła swoją radością? Przeogromne poczucie winy ścisnęło trzewia, puszysta kita powoli skierowała się ku brzuchowi. Prawe ucho oklapło.
Kiedy mężczyzna kucnął, zaglądając w ciemne, złotawe tęczówki, wymordowana niemal od razu odwróciła wzrok, wbijając go w nierówną, kamienistą powierzchnię ściany. Przełknąwszy ślinę, nerwowo oblizała nos, zdradzając coraz większe zmieszanie niekomfortową sytuacją. Całą postawą ciała próbowała powiedzieć nieznajomemu, że wcale, a wcale nie chciała go zdenerwować.  Ot, ucieszyła się ze spotkania, może troszkę za głośno wyrażając ekscytację, acz było jej teraz z tego powodu niezmiennie przykro. Nie wiedziała, jak inaczej mogłaby okazać skruchę i przeprosić.
Zdziwienie. To ono zaatakowało umysł, częściowo wypychając mieszankę żalu i lęku, gdy dwa krótkie zdania przerwały niezręczną, przytłaczającą ciszę. Zdania nijak kontekstem niepasujące do zachowania ciemnowłosego, przeczące gestom i zmuszające Rayissę do nawiązania choćby chwilowego kontaktu wzrokowego. Nieme pytanie zatańczyło na powierzchni jarzących się słabym blaskiem ślepi, kiedy zwróciła ku niemu łeb, równocześnie próbując mimowolnie przechylić go na bok – bezskutecznie, palce zaciśnięte na kępce sierści uniemożliwiły manewr. Gdyby była teraz w ludzkiej postaci, skrzywiłaby się nieznacznie, niestety psia mimika nie mogła wyrazić konsternacji spowodowanej ograniczeniem ruchów. Ni to burknęła, ni mruknęła z pretensją, lecz szybko się zreflektowała, uspokajając i zaniechując wszelkich objawów buntu. Przecież nie chciała, żeby był zły.
Niedługo jednak wytrwała we względnym bezruchu. Szarpnęła się gwałtownie w reakcji na pierwszy dźwięk zwiastujący nadciągającą burzę, czując wzbierającą panikę. Pech chciał, że w tym samym momencie uścisk zelżał, więc kiedy mężczyzna wstał, ona z impetem pacnęła zadem o podłoże. Pisnęła przeciągle, skarżąc się na całe zło tego świata i wlepiła rozszerzone przerażeniem patrzałki w oczy lisa, szukając choć odrobiny wsparcia, on jednak… Odwrócił się i ruszył przed siebie. Wahanie zniknęło wraz z kolejnym grzmotem, w błysku rozświetlającym noc wstała i pomknęła za nieznajomym, wkrótce zrównując się z nim i przyklejając bokiem ciała do lewej nogi, niczym dobrze wyszkolony burek.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 15.12.16 0:27  •  Jęczące jaskinie - Page 3 Empty Re: Jęczące jaskinie
Sięgające, delikatne muśnięcia blasku księżyca zaczęły powoli znikać w mroku wysokich, wychudzonych cieni. A potem delikatny odblask zniknął i pożerająca, wszechobecna czerń okryła ich ciała chłodną, szarą pierzyną. Przez całą drogę towarzyszyła im cisza podkreślana charakterystycznym gruchotem kamieni przypominającym marsz po kruchych, pękniętych kościach.
  Kiedy ostre skały wydawały się prowadzić coraz stromiej w dół Shay obrócił głowę przez ramię tylko raz. Czując irracjonalne przekonanie, że zaszli ich od tyłu, ale nic takiego się nie stało; przywitała go ciemna pustka i smętna czerń grasująca wewnątrz skalnego tunelu. Rzucił ostatnie, obojętne spojrzenie na podążające przy nim zwierzę. Podkulony ogon i duże błyszczące, bystre ślepia. Zwierzęce instynkty, z którymi zdążył się już zaprzyjaźnić podpowiadały mu, że przemawia przez nią strach. I nie mylił się.
  Szli jakiś czas. Shay podążał pewnym krokiem wpatrzony w niewidzialną przestrzeń. Wyostrzony wzrok i dobra orientacja w terenie, pozwalała mu na poruszanie się tym labiryntem bez większych problemów. W końcu od paru dni czuł dziwną wieź z tym miejscem. Uznawał je za dom.
  Dopiero za następnym zakrętem wyłoniło się światło. Było blade, w kolorze turkusu, które zdawało się pływać na skalnych martwych ścianach.
  — Idź pierwsza.
  Shay zatrzymał się przed wąską wnęką i z dominacyjnym spokojem na twarzy obrzucił psowatą surowym, zimnym spojrzeniem. Blask rzucanej poświaty przeciął połowę jego twarzy; gdzieś w głębokim cieniu mogła zauważyć zarys delikatnych zmarszczek tuż przy kącikach jego oczu.
  Wcięcie w skale było ciasne i długie, sięgające Shay'owi do ramienia. I choć spomiędzy odstających kamieni padało jaskrawe światło, postawa zwierzęcia, nie wykazywała chęci do usłuchania. Przywarła do jego łydki, z wyraźną ostrożnością wpatrując się w otwarte przejście. Nie wierząc czy to tylko ułuda czy fakt, mężczyzna zdawał się dojrzeć w jej czujnym spojrzeniu zaciekawienie, kryjące się gdzieś głęboko w złotych jasnych tęczówkach.
  — Jak wolisz.
  Zamaszyście obrócił się w stronę otworu, pochylając sylwetkę i wsuwając ciało w szczelinę. Puszysty ogon zahaczył o jej nos i równie szybko, jak sam właściciel, znikał w otwartym przejściu.
  Shay stanął na stabilnym gruncie, otrzepał ramiona z kruchego gruzu, który zdołał posypać się na jego barki i potrząsnął głową; uszy stanęły na sztorc. Nie spojrzał za siebie. Doskonale wiedział, że prędzej czy później wsunie łeb i wejdzie do jego 'pokoju'. To była tylko kwestia czasu.
  Szum deszczu i towarzyszące mu grzmoty całkowicie zagłuszyły cisze. Słychać je było od zewnętrznej strony.
  Rayissa przez szczupłe wejście mogła zobaczyć tylko dużą, pustą przestrzeń. Ziemia wyścielana była drobnymi kamieniami, na których jaskrawa barwa również rzucała swój cień. Całe marmurowe pomieszczenie wydawało się ruszać. Ubranie mężczyzny, składające się z wojskowych, starych czarnych spodni i długiego potarganego płaszcza również (mężczyzna stał do niej tyłem). Nawet jego włosy w tym delikatnym blasku wydawały się być granatowe. Ale źródła światła nie było widać.
  — Dużo bestii pałęta się tu o zmierzchu — rzucił obojętnie w przestrzeń, a jego gardłowy ton odbił się srogim echem od szarych ścian. — Szukają schronienia. A padlina zwabi ich w odległości kilkunastu kilometrów. — Zaczął ściągać ze swoich pleców topór, a kiedy dzierżył go już w dłoni, niespodziewanie zawisł beznamiętnie tuż nad gołym padołem. Mężczyzna zachwiał się i w ostatniej chwili przytrzymał się drugą ręką szorstkiego muru. Opuścił łeb i syknął czując jak nieprzyjemne ciepło zalewa jego żołądek i brzuch, niczym świeżo zagotowany kisiel. Otworzył usta, nogi delikatnie się ugięły.
  Shay obrócił się, pewny ze zwymiotuje, ale jego żołądek był suchy, twardy i spokojny. Wepchnął sobie dwa palce do ust usiłując sprowokować wymioty. Jednak organ tylko skurczył się odrobinę i znów uspokoił. Poczuł jak na jego czole zbierają się krople potu. Zamknął oczy, próbując puścić się ściany. Nie zamierzał pokazywać przy niej swoich słabości; zrobił kilka kroków w niezidentyfikowaną stronę, ale po raz kolejny zachwiał się niespokojnie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 15.12.16 5:33  •  Jęczące jaskinie - Page 3 Empty Re: Jęczące jaskinie
Dreptała energicznie, nie chcąc zgubić nowego opiekuna (w końcu mówił, że się nią zaopiekuje, prawda?) i próbując dorównać mu kroku, byleby tylko nie zostać z tyłu, gdzie bure, zimne korytarze pożerała wszechobecna ciemność. Mrok zdawał się gęstnieć z każdym pokonanym metrem, ściśle otulając sylwetkę pieścił miękkie kosmyki i ogłupiał zmysły. Niewiele była w stanie dostrzec poza rozmytymi, kanciastymi ścianami. Ot, ledwie zarysy kształtów, dzięki czemu nie przywaliła w nic łbem, ni łapą. Być może sprawne unikanie przeszkód zawdzięczała również towarzyszowi, do którego lewej nogi ściśle przylgnęła, napierając na nią aż nazbyt mocno, kiedy szybko przemieszczali się naprzód. Och, oczywiście niepokoiła się, im dłużej szli, jednak w swojej psiej naiwności wierzyła w dobro nieznajomego, zagłuszając rozszalały instynkt samozachowawczy prostymi wyjaśnieniami. Na pewno zapuszczali się tak głęboko, żeby umknąć przed nadciągającą burzą, przed zimnym, ostrym deszczem i błyskami raz po raz przecinającymi nieboskłon w akompaniamencie huków. Rayissa nie wiedziała, czego bała się bardziej – przerażających zjawisk świetlnych, czy odgłosów mrożących krew w żyłach. Jedno było pewne, dopóki maszerowali, potrafiła skupić się na cichych, rytmicznych dźwiękach kroków, opóźniając moment, w którym strach całkowicie zdominuje umysł. Nie wiedziała, że idąc za mężczyzną, wcale nie ucieka przed niebezpieczeństwem. Wręcz przeciwnie.
Całą drogę pokonali w milczeniu, psowata powoli cofając się w głąb własnej fobii nie wydawała już żadnych burknięć, pisków, ani szczeknięć. Nisko opuściła klin głowy, wilgotnym nosem nieomal sięgając skalnego podłoża; uszy oklapły smętnie na czoło, a podkulony ogon okrywał delikatny brzuch. Skulona, prawie pełznąc po ziemi robiła wrażenie znacznie mniejszej i bardziej chuderlawej, niźli była w rzeczywistości. Puszyste futro nie kryło nazbyt wyraźnie odrysowanych pod skórą żeber, dopełniających dobitnego obrazu nędzy.
W tym wszystkim nawet nie zwróciła uwagi na turkusowy blask wyglądający nieśmiało zza rogu, z amoku wyrwał ją dopiero głos wymordowanego. Zahamowała gwałtownie, pazury zaszurały po kamieniach. Dłuższą chwilę gapiła się tępo na własne stopy, czekając, aż wraz z opiekunem ruszą w dalszą drogę, kiedy jednak oczekiwanie się przedłużało, niepewnie uniosła spojrzenie na szczelinę przed sobą. Zmrużyła ślepia, oślepiona światłem i skurczyła się bardziej. Skomlenie uwięzło w ściśniętym gardle. Źrenice wkrótce przybrały formę niewielkich punkcików zatopionych w ciemnej, złocistej toni, adaptując się do zmiany natężenia oświetlenia. Pewnie gdyby nie przerażenie, Ray zafascynowałaby dochodząca znikąd jasność, niewątpliwie z radością poszukałaby jej źródła, uznawszy całość za niezwykle ujmującą. Gdyby...
Jak wolisz.
Nagle cały jej świat runął, gdy podpierająca bok łydka zniknęła. Długie, smukłe łapki nieporadne rozjechały się na boki, jakby niewidzialna ręka oparłszy się o łopatki kundla naparła niespodziewanie, siłą sprowadzając ją do pozycji leżącej. Rozpłaszczywszy się żałośnie na ziemi, wsparła podbródek na chłodnym gruncie i powiodła wzrokiem za oddalającym się mężczyzną. Chciała go zawołać, niestety nie potrafiła choćby drgnąć; z paszczy dobyło się tylko niemrawe rzężenie. Silne dreszcze wstrząsnęły małym pieskiem, patrzącym jak jedyna osoba gwarantująca bezpieczeństwo znika w nieznanym, podejrzanym przejściu. Zarzęziła trochę głośniej, przełknęła ślinę raz, później drugi. Walczyła, byleby tylko odzyskać zdolność komunikacji i oznajmić towarzyszowi, że coś ją trzyma, że nie może się poruszyć, że okropnie się boi. Strach jakoby przybrał fizyczną postać i choć był tylko wymysłem przesadzonej, napędzanej fobią wyobraźni, złotooka nie była świadoma samotności, uparcie przekonana o obecności trzeciej, niematerialnej osoby. Wspomnienie grasujących w tunelach bestii bynajmniej nie pomogło, nasilając objawy trwającej histerii. W tym stanie niemożliwym okazało się nawet zrozumienie, że kompan nie mógł odejść wcale tak daleko, skoro słyszała jego słowa. Teraz była tylko spanikowanym, ogłupiałym zwierzątkiem. Gdzieś w oddali rozległ się grzmot.
Wreszcie, po upływie kilku minut dziwacznej ciszy, Lis w trakcie jednego ze skurczów żołądka usłyszał paniczne, charczące skomlenie niesione echem. Wrzeszczała, jak gdyby jeden z zamieszkujących sieć jaskiń potworów dopadłszy ją, właśnie żywcem obdzierał ze skóry. Panicznie, do bólu dosadnie, nie kryjąc lęku i wymyślonego bólu rozpalającego trzewia. Podczas krótkich pauz, łapiąc oddech sunęła przed siebie, za każdym podejściem pokonując śmieszne kilka centymetrów. Tym sposobem znalazła się w jednej trzeciej długości szczeliny, gdzie znieruchomiała i ucichła, nie potrafiąc już dłużej wokalizować. Dygotała, patrząc w światłość i oczekując ratunku.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 29.12.16 21:51  •  Jęczące jaskinie - Page 3 Empty Re: Jęczące jaskinie
Jaskinia nie należała do cichych; słuchać tu było pohukiwanie sowy za grubymi, kamiennymi murami, cichy pisk jakiegoś małego zwierzątka, zapewne zjadanego, odgłos większego sunącego gdzieś po skalnych tunelach. Ale tłem tego wszystkiego była skraplając się woda do lustrzanej kałuży i coś jeszcze...
  To nie kolejna błyskawica przecinająca przydymione niebo, spowodowała, że ciało wymordowanego oblał zimny pot. To nie kolejne konwulsyjne dawki zbliżone, do uczucia wykręcania organów, które chciał wyciągnąć ktoś z zewnątrz stalową ręką przez jego gardło. To przez dźwięk, jaki usłyszał. Pisk przybliżony do czegoś co kojarzył z odległych wspomnień. Skowyt najgorszych zjaw przeszłości. I właśnie ten płacz, przesycony bólem i strachem spowodował, że zawartość jego żołądka jeszcze raz przesunęła się bliżej ust. Niemal czuł na języku cierpki, mdły posmak żółci.

— Tato! — Malutka dziewczynka trzymała na swoich rekach małego, kudłatego pieska. — Tato, mu chyba coś jest!
  Jej jasne niebieskie oczy błyszczały, ozdobione kryształowymi kroplami łez. Pociągnęła nosem, a trzymane zwierzę, jakby w odpowiedzi zaskomlało raz jeszcze, chyląc łeb i spoglądając na mężczyznę spod skołtunionej sierści.


  — Zamknij się — odparł Shay. Twarz miał okropnie blada i jedynie żywą jej częścią były oczy. Rzucały gniewne błyski. — Zamknij się.
  Każdy wyższy dźwięk powodował, że czuł się coraz gorzej. Oblazła go gęsia skórka, ubranie przykleiło się do ciała, a on poczuł, że zaczyna tracić siły. Zaczęło robić mu się słabo, choć druga część jego chorego umysłu pragnęła sprawić wymordowanej jak największy ból. Ostry kieł nasunął się na jego wargę, która zaznaczona była cienką surową linią.
  — Powiedziałem zamknij się! — zawarczał złowrogo podnosząc głos do krzyku.
  Obraz jeszcze wyraźniej zamigotał mu przed twarzą, a lawirujące srebrne punkty wydawały unosić się w powietrzu jak mikroskopijne, błyszczące drony. Jego ręka ześlizgnęła się ze skały, której przez cały czas się trzymał. Zimne powieki zasłoniły krwiste tęczówki o wąskiej źrenicy, a twarz drgnęła w odczuwanym bólu; kropla potu spłynęła po boku jego twarzy. Nie umiał tego powstrzymać. Wiedział, że znów to robi. Zabija się.
  Na krotką chwilę stracił równowagę i runął na ziemie. Brzęk upadającego stalowego topora zabrzmiał jak rygiel zamykających się drzwi grobowca. Uszy położyły się płasko na czarnej czuprynie, a ogon okrył połowę łydek. Leżał na brzuchu, zaciskając palce na ziemi; kaszlnął. Na cmentarnej posadzce zaczęły czerwienić się szkarłatne plamy krwi.
  A potem coś poruszyło się po drugiej stronie jaskini. Poczłapało podstępnie i szybko ucichło, jakby cały ten dźwięk wydawał się być urojeniem.
  — Nadchodzą — odezwał się Shay, szczerząc zęby w uśmiechu. Rękawem starł krew z ust. — Zapewne chętnie się z tobą zaprzyjaźnia tępy kundlu. — Przegryzł wargę i podniósł się na drżących rekach, wciąż zbyt pewny siebie by odczuwać strach. Czy istniała możliwość, że swoim skomleniem zwołała zgłodniałych domowników do domu? Aż za bardzo. Miał dziewczynę w garści, taka okazja nie mogła się przydarzyć ponownie. Czy zamierzał się jej pozbyć ratując własny tyłek? Z pewnością.
  W tunelach rozległ się przeciągły, głuchy krzyk – takiego wrzasku można by oczekiwać z ust kobiety konającej w potwornych mękach i strachu.
  — Jeden jest za tobą. Przygotuj się.
  Ucho poruszyło się niespokojnie, a ochrypły głos uwiązł mu w gardle, gdzieś miedzy kolejnymi konwulsjami. Podciągnął kolano do motka i przewalił się na bok. Był wycieńczony. Zatrucie odbierało mu siły. Od kiedy zachorował nie miał czasu na rekonwalescencje. 
  I ta moc...
  Dziki płaczliwy krzyk znów podniósł się ku kamiennym sklepieniom, tnąc wilgotne powietrze jak nóż o kryształowym ostrzu. Wrzask z łatwością pokonywał oktawę za oktawa, aż w końcu osiągnął szklisty, zamrożony wierzchołek. Zahaczył o niego, a potem runął w dół, zmieniając się w niewiarygodne basowy pomruk. Potem nastąpił jakby wybuch maniakalnego śmiechu i znów zapadła cisza.
  Nie na długo.
  Gdzieś z głębin mroku lodowata łapa złapała Ray za ogon i pociągnęła gwałtownie z powrotem ku wylocie z jaskini z którego przyszli.   
  Głowa Shaya opadła na ziemie. Tracił przytomność i budził się, trzeźwiał i podsypał.
  Musiał przestać.
  Nie zidentyfikowana istota wytargała zwierzę z wnęki z niesamowita łatwością. Dopadła ja i przewaliła na plecy po drugiej stronie przejścia. Dopiero wtedy Rayissa mogła zobaczyć jej pysk. Jej głowa przypominała psią, ale czy naprawdę nią była? Brak sierści i szara szorstka skora pozbawiona oczodołów, uzbrojona w ostre, długie zęby. Zwierzę warknęło groźnie i kłapnęło zębami tuż przed jej pyskiem, próbując do niej sięgnąć. Kucała. Wiec prawdopodobnie potrafiła poruszać się tez na dwóch kończynach.
Świeże mięso.   
  Gdzieś rozległ się wściekły, niski głos i zapewne sam pojawił się w głowie wymordowanej, bo postać nie poruszyła pyskiem do usłyszanych słów.   

  — Tato! Pomóż mu.
  Shay obrócił się w stronę stojącej dziewczynki, której szloch dźgał jego serce.
  — Nie chce by coś się stało — łkała dalej.


  Shay kaszlnął po raz kolejny, a strużka krwi pociekła mu po podbródku. Mrużąc oczy spojrzał pewnym, ale wycieńczonym wzrokiem w stronę wnęki.
  Zwierzę zacisnęło palce na jej gęstej sierści i nachyliło się niebezpiecznie w przód. Ślina z jej pyska skraplała się na głowę Rayissy; uszy kleiły się od przeźroczystej mazi. Potwór otworzył paszczę raz jeszcze i kiedy miał już zatopić zęby w jej szyi, wymordowana mogła usłyszeć tubalny, bezlitosny głos Shaya po drugiej stronie ściany.
  — Zabij to.

...................
UŻYCIE MOCY:
Kontrola umysłu (1/3), odpoczynek (0/4)



WĄTEK ZAWIESZONY
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 19.11.17 23:03  •  Jęczące jaskinie - Page 3 Empty Re: Jęczące jaskinie
Wreszcie skonfrontował się ze spojrzeniem biomecha, które tak skrupulatnie unikał do tej pory. Szczęki poruszyły się, kiedy zacisnął je mocniej. Uniósł dłoń, by strącić rękę mężczyzny ze swojego karku, jawnie informując go, że nie odpowiada mu w ten sposób dotykanie. Ostatecznie zakrwawiona dłoń jedynie opadła na jego przegub, a na twarzy niższego wymordowanego pojawił się zaskakująco łagodny wyraz.
- Uważaj, bo pomyślę, że się martwisz. – prychnął cicho, nieco nawet rozbawiony.
- Nie zdechnę. Za kogo mnie masz? – uniósł jedną brew I zaczął się podnosić, wspierając na ramieniu mężczyzny.
- Powiem ci jak tam trafić.


Jaskinia, jak się okazało, nie znajdowała się daleko, tak jak wspominał wymordowany. Ciężko było przewidzieć jak głęboko sięgała i co czekało na jej końcu, ale nawet siedząc na jej początku, można było skryć się przed narastającym chłodem jesiennej pory. Tsukishimaru usiadł ciężko pod jedną ze ścian, przyciskając dłoń do krwawiącego boku, odczuwając coraz bardziej skutki utraty krwi. Musiał jakoś zatamować krew, ale nim to zrobi…
- Weź trochę drewna przynieś i rozpal ogień, Yury. – odezwał się zachrypniętym głosem, powoli rozprostowując nogi.
- A potem wróć tam I przytachaj tutaj tego niedźwiedzia. I sprawdź, może mieli nieco wody ze sobą, to ją też przynieś. Szkoda tego mięsa, żeby się zmarnowało. – dodał, mając nadzieję, że ten dumny głupek nie odbierze tego jak jakieś rozkazywanie. Ale Tsukishimaru nigdy nie należał do elokwentnych osób. Wybierał proste komunikaty. Możliwe, że po prostu zapomniał jak rozmawiać z innymi, wszakże większość swoje egzystencji na Desperacji przeżył w samotności.
- Nie martw się, nie umrę pod twoją nieobecność. Idź już. – machnął lekko ręką.


Kiedy wreszcie został sam, rozpoczął mozolne rozbieranie się ze swojego ubrania. Co prawda w tym momencie nie tylko sporo warstw materiału i pasków mu przeszkadzało, ale i odniesione rany oraz widoczne osłabienie, ale nie mógł pozostać w ubraniach. A też nie chciał w pełni polegać na biom echu. Uparta duma chłopaka ewidentnie mu na to nie pozwalała i gryzła się z jego przekonaniami. Wreszcie wyswobodził się z materiałów, pozostając jedynie w spodniach. Podkulił nogi pod siebie, zaciskając jeszcze mocniej palce na swoim boku i oparł rozgrzane czoło o kolana, wsłuchując się w trzaskający ogień. Pomimo ciepła, jakie buchało w jego stronę, nie potrafił powstrzymać Nie ruszył się już do jego powrotu.


Uniósł leniwie głowę, kiedy ciemnowłosy wreszcie się pojawił. Mętny wzrok przesunął się po jego sylwetce, wreszcie opadając na ciało zabitego zwierzęcia.
- Dobra. – wyprostował się nieznacznie, czego momentalnie pożałował, kiedy jego ciało przeszył ból, zmuszając go do zgięcia się w pół.
- Ściagaj pasek. – polecił krótko I wyciągnął dłoń w jego stronę.
- Muszę na czymś zacisnąć zęby. – sięgnął po swoje tantou, kładąc je tuż obok swojego uda.
- Przypalisz mi ranę. To jedyny sposób w tym momencie, aby zatamować krwawienie. Chyba że znasz się na szyciu, Yury? – przechyli głowę lekko w bok, pozwalając sobie na ten żart. Tak. Cierpliwość biomecha plus szycie? Katastrofa murowana.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 3 z 5 Previous  1, 2, 3, 4, 5  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach