Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 5 z 6 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6  Next

Go down

Warknął pod nosem, kiedy drzwi zamknęły się miękko za chłopakiem. Jeszcze przez parę ulotnych sekund wpatrywał się w nie, jakby oczekiwał, że w tym czasie Chitara zdąży powrócić. Ale nie wrócił.
Natsume z wyraźnym ociąganiem wrócił do łazienki, gdzie zdążył zrzucić z siebie zbędny balast w postaci nadmiaru ubrań, w których spał, i wszedł do kabiny prysznicowej, by wziąć poranny, odświeżający prysznic. Nie zajęło mu to zbyt wiele czasu, choć kiedy stał pod przyjemnym, ciepłym strumieniem, dla niego czas stanął w miejscu. W jednej chwili zapragnął porwać Chitarę gdzieś daleko, gdzieś, gdzie nikt ich nie znał. Gdzie mogliby swobodnie odpocząć, nie uciekając od nachalnych i krzywych spojrzeń, które oceniały ich za to, że szli trzymając się za rękę. Gdzieś, gdzie wsadziliby swoje dupska do obszernej wanny i mogli po prostu leżeć, nic nie robiąc. Najlepiej w jakiejś głuchej dziczy. Z dala od cywilizacji.
- Kretyn z ciebie. – skarcił samego siebie, kiedy zakręcił kurek kranu i wyszedł z kabiny, pozostawiając po sobie mokre ślady. Rana na ciele zdążyła już się zasklepić i istniała szansa, że jeśli przez najbliższe dni nie dostanie z pięści w bok, albo nie będzie zmuszony do zbyt gwałtownych ruchów, to powinno zagoić się bardzo szybko. Tyle dobrego, choć blizna pozostanie. Uniósł spojrzenie na swoje oblicze w lustrze i musnął opuszkami wypukłe blizny szpecące jego policzek. I tak nie będziesz piękniejszy. No i dobrze.
Wróciwszy do pokoju, zgrabnie ominął bajzel na jego środku, który powstał po wywaleniu szafy i zgarnął z ziemi parę ciuchów, które wypadły. Resztę wsunął stopą pod mebel, kiedy naciągał na swoje ciało czysty (a przynajmniej tak mu się zdawało) tshirt, i nim zdążył zapiąć pasek spodni, drzwi ponownie zamknęły się, tym razem za nim.

[/color]
[*]

- Szafa? – pulchna kobieta, o nieco żabiej cerze, wielkim koku, który zamiast fryzury przypominał pułapkę na pająki, zerknęła na chłopaka zza grubych, czarnych oprawek okularów.
- Yup. Szafa nam spadła. – odpowiedział Rui, starając się brzmieć przekonywująco. Cóż, aktor był z niego marny, ale i tak wierzył, że ta paskudna, uciążliwa i irytująca dozorczyni ich części akademika uwierzy i zgłosi tam, gdzie trzeba. Pani Katako westchnęła tak ciężko, jakby sporządzenie krótkiej notki a następnie wykonanie jednego telefonu, było czymś niezwykle ciężkim i męczącym. I być może było, dla kogoś, kto większość swojego dnia spędzał siedząc na dupie zza małym okienkiem i monitorującym wszystko i wszystkich dookoła.
- Na kiedy da radę załatwić wymianę? – kobieta wreszcie odlepiła od niego paciorkowate spojrzenie I podrapała się trzymającym w pulchnej dłoni długopisie po haczykowatym nosie.
- Najpierw muszę zgłosić to dyrekcji…
- No to wiem. Ile to zajmie?
- Potem wyślą komisję….
- Przecież to tylko szafa! Komi—
- Ona oceni stan szafy.
- No zapewniam panią, że nic z niej nie pozostało. A stan szafy jest o wiele ważniejszy, niż stan mój czy Chitary, co?
- A potem… a potem się zobaczy.
- Czyli ile czasu? – wycedził cicho przez zęby, czując wyraźne pulsowanie na skroni pełne wzbierającej irytacji.
- Jakiś czas. – skwitowała kobieta i machnęła ręką, pospieszając Natsume, że ma sobie już iść a ona jest wielce zapracowana. Jasne. Jak zawsze.

[*]

Wrzucił ostatni podręcznik do plecaka i przeciągnął się, a następnie poruszył karkiem, pozwalając, by strzelił, a tym samym wyzwalając błogie uczucie. Dzisiaj nie mogli pozwolić sobie na opuszczenie kolejnych lekcji. Nie, jeśli chcieli jechać na tę cholerną wycieczkę. To raz. A dwa, Natsume miał już inne plany, jeśli chodziło o przerwę wakacyjną, niż uczęszczanie na dodatkowe lekcje dla tych mniej sobie radzących. Wypadałoby jeszcze coś zjeść przed lekcjami….
Skrzyp
Uniósł spojrzenie, od razu natrafiając nim na znajomą sylwetkę.
Trzask
Zmarszczył brwi. Znał tę minę. A raczej to, co czaiło się w jego spojrzeniu. Cholernie dobrze. Coś nie grało. Coś było nie tak. Coś…
Nim Chitara zdążył skończyć mówić,  Natsume bezczelnie wrył się w jego zdanie.
- Moja matka do mnie dzwoniła. Najwyraźniej w jakiś magiczny sposób udało jej się zdobyć mój  numer. – krótka przerwa na wdech i wydech. - Potrzebuje pieniędzy, ale to nie jest żadna nowość. Zastanawiam się, czy nie iść do niej. A jeśli już tak, chciałbym, żebyś ze mną poszedł. – spojrzał w oczy kochanka.
- I ją poznał. – po raz pierwszy. Po raz pierwszy poznał moją matkę, przemknęło mu przez głowę. Nigdy do tej pory nie chciał mieszać Chitary w swoje prywatne brudy. Nie chciał tego, nie chciał go w to mieszać, brudzić tym, czym nie powinien. Ale sprawy od dwóch dni wyglądały inaczej. I po tylu latach znajomości, Chi powinien mieć wreszcie szansę, poznać Ruiego od zupełnie innej strony. O ile będzie chciał, rzecz jasna.
Wyprostował się, acz nie ruszył z miejsca. Jeszcze nie.
- Teraz ty. Co sie takiego stało, że jesteś bladszy od ściany, przy której stoisz, że niemal stałeś się przezroczysty? – zapytał mrużąc oczy. Nawet nie próbuj mnie okłamać, Chi.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

- Moja matka do mnie dzwoniła.
Nieszczególnie o niej wspominasz. Mniej więcej to chciał mu powiedzieć, gdy padły pierwsze słowa. Równie dobitne, co rzucona na blat zastawa stołowa. Nie powinien być wprawdzie zaskoczony, bo to żadna nowość, że kobiety, które wpierw oddały swoje pociechy lub zwyczajnie nie wczuły się w rolę matki, w późniejszym okresie za wszelką cenę próbowały nadrobić stracony czas - nierzadko po to, aby wykorzystać silne, młode ciało do pracy. I, w efekcie, do zdobywania kasy na własne wydatki.
Coś nakazywało mu jednak myśleć, że matka Natsume nie istniała. Zginęła w jakimś śmiertelnym wypadku samochodowym, została brutalnie zamordowana lub nieszczęśliwie uderzyła skronią o kant betonowego schodka w ich wspólnym, utopijnym ogródku na obrzeżach Anglii. W każdym razie - że stało się z nią coś, na co sama nie miała wpływu i tylko dlatego Rui trafił do tego samego, zaszczanego pokoju, w jakim znajdował się Chitara.
Ale ciąg przyczynowo-skutkowy zwykle jest mniej idealny i tym razem Niroutani zdał sobie z tego sprawę, uzewnętrzniając opinię w najmniej odpowiedni sposób. W momencie, w którym powinien zachować współczucie, wykrzywił usta w niesmaku i rozeźleniu.
- Twoja matka - zaczął wreszcie, postępując miękki krok do przodu. Nie podszedł jednak do chłopaka. Po drodze wyminął go, docierając do biurka, pod którym leżał cienki, wgnieciony plecak. To do niego zaczął ładować kolejne podręczniki i zeszyt, który służył do wszystkich przedmiotów. - Twoja matka zadzwoniła do ciebie po tych wszystkich latach, żądając forsy, a ty jeszcze chcesz się z nią spotkać? - Szarpnięciem zapiął plecak i zarzucił go sobie na ramię. Czas chuchał im gorącym powietrzem w karki. Musieli go jakoś przechytrzyć, a najlepszym sposobem na to będzie wyjście dokładnie...
Teraz.
Chitara chwycił za kluczyki od pokoju i podszedł do drzwi.
- Zrobisz co zechcesz, a ja pójdę z tobą wszędzie, jeśli będziesz tego chciał. - Nacisnął na lodowatą klamkę i przyciągnął drzwi do siebie. - Ale nie zapominaj, kto pierwszy połamał ci nogi i podciął skrzydła. Nie z własnej winy nie możesz się podnieść z dna, Rui.

---------------------------------

Choć była jeszcze jedna sprawa do obgadania, to świat miał wobec nich inne plany. Chitara skrzywił się jeszcze mocniej na sam dźwięk dzwonka, po którym wygonił Natsume, gotów wynieść go choćby razem z drzwiami i kawałkami cegieł, gdyby to tylko było konieczne, później zamknął drzwi i wsadziwszy klucz do kieszeni spodni ruszył korytarzem na pierwsze zajęcia. To rzeczywiście rzadkie zjawisko - ujrzeć ich obu w klasie, na czas, na swoich miejscach, zdyszanych, ale jednak materialnych.
Niroutani wyciągnął z plecaka wielokrotnie używany podręcznik, którego nigdy nie widział w nowym stanie - w końcu przetrwał już kilku innych uczniów - i rzucił go na blat pojedynczego biurka. Tak się składało, że miejsca w klasie wybierane były za pomocą losowania numerków, toteż siedzenie obok siebie było w zasadzie awykonalne. Chitarę upchnięto w ostatniej ławce środkowego rzędu; Natsume wojował pod oknem, kilka ławek na przodzie.
Nie przeszkadzało im to jednak w komunikacji. Głównie dlatego, że zwykle nie trzeba było słów, a gdy te okazywały się jednak niezbędne, w ruch szedł długopis z różową kokardką - prawdopodobnie Nirou był jedynym outsiderem, który posługiwał się takim artefaktem - i kartki powyrywane z ostatnich stron chudnącego w oczach zeszytu.
Nauczyciel podawał właśnie tytuły filmów, które omawiane będą na następnej lekcji, przy okazji zaznaczając, na co trzeba zwrócić konieczną uwagę przy ich oglądaniu. Chitara wsunął wtedy dłoń na policzek i oparłszy ciężką jak ołów głowę o rękę napisał zamaszystym ruchem wiadomość. Jego litery od zawsze wyglądały, jakby czegoś się bały i próbowały przed tym uciec.
Potem odłożył niespiesznie długopis i zamknął kilkakrotnie karteczkę. Przez moment czekał, aż nauczyciel odwróci się do klasy plecami, by zanotować następny tytuł i wykorzystując swoją szansę stuknął czubkiem buta w krzesło siedzącej przed nim dziewczyny. Tanuma przewiesiła rękę przez oparcie siedziska i odchyliła się do tyłu, wyciągając przy okazji szczupłą dłoń.
Przeprowadzali to setki... może nawet tysiące razy, więc jej ruch był niemal mechaniczny. Chwyciła za karteczkę i opadłszy ponownie twardo na ziemię pochyliła się do przodu i szepnęła sykliwe „pst!”. Mirako, chłopak uważany za największą ofermę w całej szkole, odwrócił się do niej, palcem wskazującym wsadzając zsunięte okulary z powrotem na nos. Chwycił jednak za kartkę, kiwnął głową i wznowił misję.
Chitara spuścił wzrok na otwarty zeszyt, po którym zaczął coś bazgrolić.

Kiedy chcesz iść do matki?

PS Dostałem list.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Zagryzł wewnętrzną stronę dolnej wargi, miarowo stukając trzymanym w lewej dłoni długopisem, otępiale wpatrując się w tablicę. Stracił jakiekolwiek zainteresowanie wypowiadanymi słowami przez nauczyciela, uciekając myślami do tyłu, gdzie znajdował się Chitara, choć Rui nie musiał odwracać się za siebie. Bladość twarzy chłopaka nie dawała mu spokoju. Gryzła go od wewnątrz, wżerając się i siejąc niepewność, okalana dodatkowo koszmarnymi obrazami tego, jak wyglądał. To nie było do niego podobne. Jasne, Chi w żaden sposób nie mógł zostać zaklasyfikowany do typowego betonu czy kamienia o jednolitej mimice twarzy, ale coś takiego, co dzisiejszego poranka Rui zaobserwował, nie zdarzało się często. Prawie w ogóle.
Do tego dochodziła sprawa z jego matką. Wciąż słyszał słowa Chi--
-Psst. – odchylił się do tyłu w wyuczonym geście, od razu wyciągając dłoń do tyłu. Wyczuwszy na swoich opuszkach szorstkość papieru, zamknął ją w pięść i ponownie wyprostował się, otwierając zmiętoloną karteczkę. Przeleciał wzrokiem po tekście, z jedna część jego wargi uniosła się ku górze, odsłaniając kieł w niezadowoleniu. Przecież nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. Wsunął karteczkę do zeszytu, który chyba widział więcej niż sam jego właściciel, po czym wyszarpnął nową, niezapisaną jeszcze, o nierównych krawędziach i pospiesznie nabazgrolił na niej parę słów. Zgniótł ją w jedną, parszywą kuleczkę i odchylił się, podając ją do tyłu, wprawiając tym samym w ruch „wagonik”, aż ta ostatecznie wróciła do pierwszego adresata. A tam było tylko jedno, jedyne słowo: ”Dach.”
Tyle wystarczyło, aby jego chłopak zrozumiał aluzję. Teraz pozostało im czekanie. Wzrok ciemnowłosego mimowolnie powędrował do góry, nad tablicę, gdzie znajdował się stary, już podnoszony przez czas zegar. Tik, tak, tik, tak. A nauczyciel nadal ględził. I ględził, i ględził, i ględził….

[*]

Oparł się plecami o barierkę i skrzyżował ręce na klatce piersiowej, wbijając swoje spojrzenie w Chitarę, jakby tylko i wyłącznie dzięki temu mógł wkraść się w jego duszę, rozchylając dla siebie poły skóry i mięsa drugiego osobnika na dachu. Wyglądał na kogoś, kto czeka na wyjaśnienia, nie potrzebując zadawać nawet pytania. Ale Rui nie zamierzał już zwlekać. Niecierpliwość, a nawet i kropla ciekawości bezczelnie wdarła się do jego umysłu, cichutko prosząc o odpowiedzi, które gniły w jego głowie.
– Po pierwsze, jasne, rozważam taką możliwość, ale jeszcze nie podjąłem ostatecznie co zrobię. Może po prostu ją zleję. Tak samo, jak wiele lat ona mnie zlała. Nie wiem. – wzruszył ramionami, a ton jego wypowiedzi nie wskazywał, że właśnie mówi swojej drugiej połówce o rodzicielce, która oddała go, bo nie miała na swoje dragi i nie zamierzała dłużej zajmować się beczącym i srającym w gacie pasożytem, a o wyjątkowo upierdliwej muszy bądź o jutrzejszej pogodzie. Jakby to była zwyczajna rozmowa pomiędzy dwoma normalnymi nastolatkami.
- Bardziej mnie martwisz ty. I list. – wskazał brodą na dłonie Chitary, ale nawet teraz nie ruszył się choćby na milimetr. - Sądząc po twojej porannej minie oraz odcieniu skó— – zamilkł, kiedy drzwi skrzypnęły a na dach wtoczyła się jakaś parka, chichocząc i obściskując się w najlepsze. Zatrzymali się jednak w momencie, kiedy zauważyli, że nie są sami.
- Wypierdalać. – warknął Rui, który widocznie od samego rana nie mógł pochwalić się dobrym humorem. Dziewczyna naburmuszyła policzki i spojrzała na swojego Alvaro, z pewnością szukając w nim rycerskiego pierwiastka, ale ten jedynie uśmiechnął się krzywo i zrobił krok do tyłu.
- P-przepraszamy. Już idziemy. – rzucił  i pospiesznie ruszył w stronę wejścia do budynku.
- Ale misiaczku! – dziewczyna jęknęła za nim, ale ten machnął jedynie ręką i tyle go było. Dziewczę rzuciło jedynie oburzone spojrzenie w stylu „jak mogłeś!” a następnie popatrzyła na Chitarę. Jej policzki raptownie zrobiły się całe czerwone, ale nic więcej nie powiedziała i ruszyła w ślad za swoim „ukochanym”. I chociaż trwało to zaledwie parę chwil, skutecznie wytrąciło Natsume z toku myślenia i tego, co chciał powiedzieć.
- Co to za list? – w końcu zapytał wprost, odbijając się od siatki I kierując swoje kroki w stronę niższego chłopaka.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Slamazarczył się po schodach z miną godną skazańca. Mijana po drodze dziewczyna o długich do pasa włosach i zdecydowanie za krótkiej spódniczce spojrzała za nim przez ramię, dławiąc pytanie o pomoc. Nawet się jej nie dziwił. Wiedział co zobaczyła, a co sam by zobaczył, gdyby tylko podniósł wzrok na mijane okno i zerknął w szybę. Czy czuł się źle? Z krzywym uśmiechem, który nagle rozchylił jego usta, mógł spokojnie uznać, że fatalnie. Albo co najmniej katastroficznie.
„Dach” brzmiało jak wyrok.
A wyrokom zawsze można się przeciwstawić. Świerzbiło, żeby rozegrać to po swojemu. Mimo tego jakaś siła prowadziła go po stopniach. Zostawiając pod podeszwami kolejne centymetry odległości od ziemi, wlókł się kilka kroków za Natsume, z dłońmi w kieszeniach i ramionami luźno zwieszonymi. Zwykle w takich momentach chwytał się najbardziej podbramkowych zagrań, byle wymigać się od policyjnego przepytywania i próby podstawienia go pod murem.
Bo to, że Rui przejedzie do sedna z mocą buldożera pchanego przez tira, dwa jeepy i nosorożca było jak dwa razy dwa jest cztery. Już w chwili, w której drzwi zamknęły się z metalicznym hukiem, Niroutani przemknął znużonym spojrzeniem po twarzy Ruiego. I doskonale wiedział, co jest na niej napisane, nawet jeżeli na pierwszy rzut nie dało się dostrzec choćby najmniejszej wskazówki.
Za dużo lat razem. Zbyt wielki bagaż wspólnych doświadczeń, żeby nie rozpoznawać odcieni szarości, jakie dotykały nastrój nawet wtedy, kiedy był on przykrywany kolorami wymuszonego optymizmu. To zbyt łatwe.
Zdrapywał już niespiesznie nałożoną na oblicze Ruiego maskę pierrota. Krok po kroku. Nie było powodu, żeby specjalnie się angażować i walczyć z czasem. Pewność, że Natsume prędzej czy później wszystko mu wyśpiewa – co za różnica, czy grzecznie tutaj, czy w łóżku? - była na tyle niezachwiana, że presja trzymająca go przed momentem za gardło właśnie wyparowała.
Opadł górną częścią pleców na szorstką, ziarnistą ścianę, zerkając przez otaczające dach kraty na uklepaną ziemię boiska. Mrówczej wielkości uczniowie wysypywali się na zewnątrz, poganiani co jakiś czas przez stróżujących tam nauczycieli. Ich wrzaski dobiegały do Chitary na tyle solidnie, że czuł, jakby się ocknął i wrócił do rzeczywistości z dalekiej podróży, gdy drzwi ponownie się otworzyły, zagłuszczając pszczele pomrukiwania uczniów z dołu, zupełnie nowym dźwiękiem.
Czarnowłosy wyprostował się odrobinę, przechylając głowę tak, aby móc spojrzeć na rozchichotaną parę. Ledwo zahaczył wzrokiem o pokraśniałe policzki dziewczyny – znam ją w ogóle?, przemknęło mu przelotnie przez myśl – a już ich nie było.
Skup się, Nirou.
Przygoniwszy się do porządku, znów skupił całe zainteresowanie w Natsume. Wreszcie, po nieskończenie długiej chwili, sięgnął w głąb kieszeni natrafiając palcami na spłaszczoną do rozmiarów bezwzględnych paczkę. Wyciągnął ją, czując pod opuszkami fałdy zmarszczeń pudełka, stuknął o dno i zaciskając wargi na wysuniętym filtrze wyciągnął przedostatniego papierosa.
Musiał zapalić. W przeciwnym wypadku rozniósłby ten budynek w popiół. W pozytywniejszej wersji – rozniósłby tylko Natsume. Jego i to wieczne: „Chitara, porozmawiajmy o tobie”.
Pieprzyć, warknął, szukając po kieszeniach działającej zapalniczki. Papierki, drobne, nakrętka od długopisu. Zrezygnowany wyszarpał rękę i złapał za podłużną fajkę między wskazujący, a środkowy palec. Odsunął darmową gwarancję raka od ust akurat w chwili, w której Rui odbił się od siatki i skierował miękkie, kocie kroki w jego stronę. Przyglądanie się, z jaką gracją przemierza ten niewielki kawałek zmusiło go do uniesienia brwi. Głupia sprawa – Natsume był w stanie wyrżnąć się o krawędź wychodząc spod prysznica, ale w sytuacjach, w których nawet nie zdawał sobie sprawy, że trzeba zachować szczątkowe ilości gracji, wynajdował nieznane dotąd pokłady kontroli nad własnym ciałem.
Chitarze przyszło zmusić się, żeby oderwać wzrok od jego nóg i skierować oczy wprost w złote tęczówki przyjaciela.
A od kiedy to jesteś psychoanalitykiem, chłopcze? – Rozbawiona nuta przepchnęła się przez gardło z niezawodną ironią. Tolerował jego humory dość często – w końcu  Natsume był ostatnią osobą, która pozostała mu na świecie – ale ciągłe poddawanie się falom na jakie próbował sterować Rui powoli zaczynało robić się uciążliwe. — Nie powinieneś wpierw poukładać własnych spraw? Trochę się ich nazbierało. Szczególnie chodzi mi o kwestię twojej nieistniejącej matki, która nagle uznała, że jednak spróbuje zabłysnąć, wchrzani ci się w życie i je wyrżnie w pień, wcześniej przewalając się przez nie jak istne tornado. – Kwas gotował się wraz ze śliną parzącą Chitarę w język. Choć „parzącą” to durne określenie. Innego nie znalazł. — Weź się w garść i postaw sprawę jasno. Babka będzie cię nękać do końca życia, jak jej pozwolisz wejść na łeb. A, sorry Winnetou, ale moje łóżko jest za małe na naszą dwójkę i wyrodną matkę w ilości jeden. Już teraz ledwo się mieszczę na krawędzi. – Dopiero zdał sobie sprawę, że nieustannie obracał papierosa między palcami.
Gdyby jakiś nauczyciel postanowił teraz tu wejść...
Opuszkami zajętej ręki potarł szczękę. Może to irracjonalne jak dla kogoś, u kogo w papierach widnieje „HSAN II” jako nieuleczalne schorzenie, ale w tym momencie byłby w stanie przysiąc, że wyobraził sobie ból, jakiego dotąd nigdy nie uświadczył.
A mimo tego ryzyko nie było wystarczająco wysokie, żeby nie zapytać.
Masz ognia?
Ta rozmowa już wykańczała.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Irytujący.
Jak nigdy, Natsume pozostawał spokojny. Wszelkie emocje, burza i chaos, które jeszcze do niedawna nim szastały, teraz zostały odjęte niczym magiczną różdżką. W jednej sekundzie przestał czuć… cokolwiek. To ten stan, kiedy jakaś niewidzialna ręka wyłącza wszystkie emocje i uczucia, pozostawiając jedynie w miarę funkcjonującą skorupę. Nie wiedział już, co ma myśleć o tym wszystkim, o Chitarze, o jego zachowaniu. Zaczął zastanawiać się, czy chłopak nie cierpi jeszcze na jakieś pieprzone rozdwojenie jaźni. Jednego dnia wszystko jest okej, a na drugi dzień zachowuje się tak, jakby przeszkadzało mu, że ludzie dookoła -  w tym sam Natsume - w ogóle oddychają. Wieczne niezdecydowania i huśtawki nastroju, fochy, humorki, zachowanie o-chuj-ci-chodzi… Męczyły. Natsume zaczynał czuć się, jakby każdego dnia stąpał po cienkim lodzie, nie wiedząc, kiedy źle ustawi nogę i wszystko pierdolnie. Można znosić humory drugiej osoby, ale kiedy jest tego po prostu za wiele… coś wreszcie jebnie. Bezpowrotnie. Rozsypie się na drobne kawałeczki i wtedy nawet najlepszy klej złożony z dobrych chęci nie pomoże.
Chłopak przechylił lekko głowę, wreszcie dając niewerbalny znak, że żyje i, chyba, go słucha. Po chwili wsunął do kieszeni spodni dłoń i wyciągnął zapalniczkę, którą rzucił w stronę niższego osobnika.
- Jasne. Rozumiem. – odpowiedział cicho I bezbarwnie. Rozmowa właściwie została zakończona już w chwili, kiedy padły pierwsze słowa ze słów Chitary. A od kiedy martwienie się o drugą osobę to zabawa w psychoanalityka?
- Zacznę się interesować tobą i twoimi sprawami dopiero wtedy, kiedy swoje poukładam. – dodał po chwili, poprawiając na ramieniu torbę. Robiło się chłodno. Wsunął obie dłonie do kieszeni spodni i ruszył w stronę drzwi, wymijając Chitarę.
Czyli kiedy?
Niezbyt prędko.
- Jest chłodno. Ubierz się cieplej. – dodał, kiedy go wymijał I wreszcie zniknął za drzwiami prowadzącymi do środka budynku.
Mimo wszystko się martwisz?
Zawsze.

[*]

Nie wrócił na lekcję.
Zamiast tego skierował się do pokoju, gdzie zrzucił z siebie mundurek, zostawiając go na łóżku, i nie zaprzątając sobie tym głowy, wciągnął na chude dupsko ciemne, materiałowe spodnie. Jeszcze kiedy je zapinał, wolną dłonią wystukał numer na telefonie komórkowym i przyłożył sobie do ucha, przytrzymując go nagim ramieniem.
- To ja. – odezwał się po chwili, kiedy po drugiej stronie słuchawki usłyszał znajomy głos. - Mam ochotę się napić. Ale najpierw muszę coś załatwić. – wsunął stopę do jednego buta, a następnie do drugiego, chociaż tutaj był zmuszony nieco wygimnastykować się i siłować.
- Jasne. Tam, gdzie zawsze. 17. Na razie. – rozłączył się i wsunął telefon do tylnej kieszeni spodni, narzucając na siebie podkoszulkę. Złapał za kurtkę i ruszył w stronę wyjścia.
Nie zostawisz mu żadnej kartki?
Nie. Poradzi sobie.
Drzwi zamknęły się za nim z cichym trzaskiem.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

- Jasne. Rozumiem.
Chitara złapał sprawnie rzuconą ku niemu zapalniczkę, jakby trenowali ten ruch od wieków, a potem uniósł brew i pokazał, co sądzi o jego „rozumieniu”. Bo nie rozumiał i Nirou był tego pewien. Do tego stopnia, by skrzywić usta i odwrócić wzrok od ignorującej go kukły. Nie pierwszy raz Rui wyskakiwał ze swoimi humorami, a na każdy „nie” odpowiadał typowym dla siebie zachowaniem – między innymi takim.
Znoszenie tego przez ostatnie lata wydawało się nieprawdopodobne, szczególnie dla osoby, która za mniejsze przewinienia łamała komuś piszczel. A jednak bez cienia agresji, rozdrażnienia albo zniecierpliwienia, odpalił ogień i zaciągnął się trującym narkotykiem. Smak? Żaden. Drapanie? Nieszczególnie. Palił od kiedy pamiętał, ale nie dlatego, że lubił. Był to nawyk, jak każdy inny. Prawie taki sam, jak ten, gdy zabierał rękę z rozpalonego do czerwoności garnka.
Palili wszyscy.
Opiekunowie, starsze dzieciaki w sierocińcu, jego rodzice. To było coś, co sprawiało, że był odrobinę bardziej ludzki, nawet jeżeli procent człowieczeństwa nie zachował się w nim prawie wcale.
Ale tylko ludzie wkurzają się na innych ludzi.
I to z tak głupich powodów, jak martwienie się, by ktoś nie spierdolił sprawy.
A – kto jak kto – Rui miał do tego smykałkę.
- Jest chłodno – rzucił jeszcze na odchodnym. - Ubierz się cieplej.
Chitara zacisnął lekko zęby na papierosie i rzucił w bok zapalniczkę.
Nie patrzył na czarnowłosego, ale skoro nie trzasła o ziemię, to Rui na pewno ją złapał.

∙ ∙ ∙ ∙ ∙ ∙ ∙ ∙ ∙ ∙ ∙ ∙ ∙ ∙ ∙ ∙ ∙ ∙ ∙ ∙ ∙ ∙ ∙ ∙ ∙ ∙ ∙ ∙ ∙ ∙ ∙ ∙ ∙ ∙ ∙ ∙ ∙ ∙ ∙ ∙ ∙ ∙ ∙ ∙

Wbrew przeczuciom wrócił na lekcje. Ciągnęły się niemiłosiernie. Chitara prędko zrozumiał, że uparcie wpatrując się w tarczę zegara, nie pchnie wskazówek i nie przyspieszy czasu. Dźwięk ostatniego dzwonka zerwał go na nogi tak gwałtownie, że omal nie przewrócił krzesła, na którym siedział. Nie dało się go zatrzymać, gdy odsunął drzwi i wypadł na hol.
Nie biegł.
Ale instynkt podpowiadał swoje i wrzeszczał mu nad uchem coraz głośniej. Nie zdziwił się więc szczególnie, gdy otworzył drzwi pokoju i zastał martwą ciszę.
- Jasne. – Kwasota tego słowa wypełniła mu usta.
Spodziewał się tego, bo skłamałby, gdyby uznał, że było inaczej. Rui to uparty dupek. Raz zraniony zacznie robić na złość. Kto wie, czy nie uciekł tylko po to, by „pozałatwiać swoje sprawy”, nawet jeżeli łatwiej byłoby, gdyby poprosił o pomoc.
- Ale ten durny jełop nie jest typem, który zmusiłby się do uległości. Jedna, cholerna przysługa nie byłaby dla niego takim dyshonorem. – Posykując rzucił plecak na bok. Niektóre książki wysypały się z niezamkniętego na zamek bagażu, ale tego Niroutani już nie widział. Wybrał nauczony na pamięć numer telefonu i zadzwonił do Ruiego.
„Numer, do którego dzwonisz, jest tymczasowo--”
Klik.
Powoli, bardzo powoli, wypuścił powietrze przez zęby. Odczekał dłuższą chwilę, wpatrując się w niezdjęte jeszcze buty i dopiero wtedy, gdy był pewien, że nie puszczą mu nerwy, wykręcił numer raz jeszcze.
A potem dziesiątki i setki razy kolejnych.
Do czasu, aż nie rzucił komórki pod ścianę i siadł twardo na łóżko.
- Goń się, cholero. – Opadł głową na posłanie Natsume, wsuwając nos w materiał poduszki. Zmarszczył wtedy brwi, czując zapach Ruiego, ale nie podniósł się, żeby go poszukać.
Nie tym razem.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Było mu niedobrze, a w głowie toczyły się kamienie, wywołując istną lawinę nieprzyjemnych doznań. Podniósł się do pozycji siedzącej i zaczął masować skronie, powstrzymując rewolucje żołądkowe. Zdecydowanie przeholował z alkoholem. Plus był taki, że pamiętał wszystko. No, prawie wszystko. Film urwał mu się w momencie, kiedy jedna z koleżanek Michiru uwiesiła się na jego szyi, przylgnęła do jego klatki piersiowej miękkim piersiami i zachęcająco szeptała zbereźne myśli. Gwałtownie oprzytomniał i złapał za koc, by jednym szarpnięciem się odkryć. Ale spodnie były na swoim miejscu. Tak samo jak i podkoszulka. Mimowolnie poczuł cholerną ulgę, kiedy kamień spadł mu z serca. Złapał się za czoło i odetchnął, śmiejąc się pod nosem.
- Całe szczęście… – wymamrotał do siebie. Poczuł pomruk  drugiego końca pokoju I zdał sobie sprawę, że obudził znajomego. Michiru uniósł głowę z burzą brązowych loków i spojrzał na Natsume ledwo przytomnie.
- Co jest, Natsu?
- Mogę skorzystać z prysznica? Muszę się odświeżyć przed wyjściem.
- Co… Zostań do rana. Po co tułać się po nocy. – gdyby nie wytężony słuch chłopaka, z ledwością zrozumiałby bełkot w poduszkę, jakim uroczył go drugi chłopak. Ale Natsume poczuł dziwną siłę, która rozpierała go od środka. Chcę go zobaczyć. Teraz.
- Nie mogę. Ktoś na mnie czeka. Pewnie dostanę po ryju, ale… wiem, że czeka na mnie. – powiedział pospiesznie zbierając swoje rzeczy z podłogi i ruszył pędem w stronę łazienki.
- Jakaś dziewczyna?
- Ktoś ważniejszy, niż “jakaś dziewczyna” – Rui wyszczerzył się w szerokim uśmiechu, choć ten w półmroku nie mógł zostać zauważalny.

[*]

- Jezu… zajebie mnie. – syknął do siebie, gdy na palcach posuwał się po korytarzu akademika. Duży zegar na holu wskazywał szesnaście minut po czwartej nad ranem. Dookoła panowała niepokojąca cisza, i gdyby nie wcześniej zdjęte buty, odgłos jego kroków z pewnością zbudziłby panią na portierni, która na całe szczęście dla chłopaka, pochrapywała cichutko w swojej kantynie. Oby spał. Wszyscy bogowie tego świata… niech śpi. Ale miał przeczucie, że Chitara prędzej będzie czuwał, aniżeli spał. Mimo wszystko serce podskoczyło mu do gardła.
od kiedy się go boisz, co? Jest niższy…  i młodszy… i może ci zajebać tak, że przez kolejny tydzień będziesz szukał swoich zębów w pokoju. Ale wolał wściekłość Chitary aniżeli jego zobojętnienie. To dla Ruiego byłoby najgorsze. Nacisnął delikatnie na klamkę, i jeżeli ta nie puściła blokadę drzwi, wyciągnął z kieszeni klucz, i powoli wsunął go w zamek. Starał się zachowywać najciszej, jak tylko potrafił, ale ten cholery, upierdliwy głosik cały czas mu szeptał w głowie, że i tak go nie zbudzi. Licho nigdy nie śpi, co?
Zamknął za sobą drzwi i odetchnął cicho, ruszając w głąb pokoju. Po drodze odstawił buty na podłogę, ściągnął sweter, który był częścią mundurka oraz rozpiął koszulę, odrzucając to wszystko na jedno z krzeseł. Został jednak w spodniach. Na wypadek, gdyby Chitara postanowił wyjebać go nie tylko z łóżka, ale też pokoju. Powoli wszedł na łóżko, które zaskrzypiało niebezpiecznie pod jego ciężarem, i ulokował się tuż za drugi chłopakiem, bezczelnie obejmując go w pasie, jednocześnie przyciągając mocno do siebie.
- Wstrzymaj się, nim wybijesz mi zęby. – mruknął wtulając twarz w jego włosy I oddychając jego zapachem. Opuszki przesunęły się po płaskim brzuchu, zahaczając delikatnie paznokciami o ciepłą skórę. - Chciałbym móc cię ukraść i zabrać daleko stąd. W chuj daleko. – przymknął oczy czując lekkie kołatanie i kręcenie w głowie, jakby jego organizm na nowo był na rauszu.
- Poszedłem do niej. – ramie zacisnęło się dookoła niego jeszcze mocniej, jakby obawiał się, że młodszy chłopak za moment wyślizgnie się I ucieknie od niego. Absurdalne.
Czyżby?
- Dotarłem do mory przy rzece Nanba. Zabawne. Ale nie byłem w stanie zrobić ani kroku dalej. Cały czas czułem, jakby coś mnie trzymało i nie pozwalało zrobić kroku dalej. Z tej frustracji chciałem wyciągnąć kartę z telefonu, ale nie chciała wyskoczyć. – dmuchnął w jego kark, po którym przesunął powoli koniuszkiem nosa.
- Wyrzuciłem telefon do wody. – parsknął bezbarwnie, jakby jego słowa były jakąś kiepską komedią. Możliwe, że w rzeczywistości tak było. - Zrozumiałem coś, Chi. Przez cały ten czas do niej lgnąłem, bo cierpiałem na kompleks matki. Przez całe życie wierzyłem, że któregoś dnia zjawi się w drzwiach sierocińca i mnie zabierze. Że wróci po mnie. Ale ona nigdy się nie pojawiła. Czułem się zły, samotny, porzucony. A przecież.. przecież przez cały ten czas nie byłem sam. Cały czas miałem przy sobie osobę, której na mnie zależało, z którą tworzę całość. – uśmiechnął się lekko i podniósł na łokciu, zmuszając Chitarę szarpnięciem za ramię, by położył się na plecach. Zawisł nad nim i prychnął z rozbawieniem, bynajmniej nie prześmiewczym.
- Wybacz, że tyle czasu zajęło mi zrozumienie tego. Teraz już wiem. – palce wsunęły się w niesforne kosmyki chłopaka i pogłaskał kciukiem jego skroń.
Gorzej, jak przez ten cały czas Chitara spał.
No cóż. To już się obudził.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Licho nigdy nie śpi?
Słusznie.
Choć powieki zamknęły się już kilka godzin temu, wystarczyło coś tak neutralnego i niepozornego jak delikatne położenie kolana na łóżku, by brwi Chitary lekko się zmarszczyły. Przez pierwsze kilka chwil normował oddech, nie dawał żadnych odznak, choć Rui nie był głupi – musiał wiedzieć, że nie zacznie gadać do ściany. Coś jednak nakazywało nie zmieniać pozycji, wcielić się w rolę, która okazała się zbyt ciężka do odegrania. Początkowo jakoś szło. Pozwolił, by Natsume położył się na materacu. Gdyby na tym spektakl się skończył, być może Chitara wytrzymałby do rana.
Ale starczył lekki dotyk, by mięśnie czarnowłosego napięły się jak struna, a oczy wreszcie otworzyły.
Przestań – syknął, wspierając się na łokciu. To był szybki ruch. W sekundę podniósł się do siadu, zrywając jakikolwiek kontakt z Natsume. ─ Wpierw spierdalasz, potem skomlesz jak ostatni kundel. – Splunąłby, gdyby nie powstrzymała go wizja zmywania tego z podłogi. Musiał przełknąć to wszystko razem z jadem. ─ Miej za grosz honoru i powiedz mi to w twarz. Plecy są od wbijania noża.
Który już teraz wbijał się mu między łopatki. Co z tego, że metaforycznie?
Chitara miał jej, tej dupodajnej suce, zaskakująco dużo do powiedzenia. Sądził, że pójdą razem. Może nie stawią się twarzą w twarz, może zostanie przed domem, poczeka opierając się o płot. Zapali papierosa, drugiego, piątego, zacznie się niecierpliwić, złapie za komórkę, ale nie zadzwoni, bo drzwi się wreszcie otworzą i wyjdzie z nich Natsume. Zwycięsko.
Wcześniej też byłem taki naiwny?
Potarł w palcach nasadę nosa, próbując uspokoić rozdrażnienie.
Jeszcze raz, Nirou. Nie spierdol tego tak szybko.
One nigdy nie wracają, Natsu. ─ Usta poruszyły się, by zaraz zacisnąć w wąską linię. Cierpkie słowa pozostawiły na wargach charakterystyczny smak. Tak smakuje gorzka prawda.Nie oddajesz psa do pierdla, żeby zaraz po niego wrócić. W schronisku nie ma chcianych psów.
Palce stuknęły o drewniany brzeg łóżka. Krążył wzrokiem po pokoju, w którym spędził już... ile? Dwa lata? A jednak nadal wydawał się obcy. Równie obcy, jakim pozostał pokój w sierocińcu, do którego wracał przez całe swoje życie. Do pewnych rzeczy nie można się przyzwyczaić.
Łgała o kasę? Tak? A ty się wahałeś. Bo to takie urocze, że dzwoni tylko wtedy, gdy nie ma na kolejną działkę albo wódkę. Jej ciało się starzeje, ale twoje wciąż jest młode. Teraz jeszcze masz pieniądze, ale za chwilę uzna, że potrzebuje więcej i więcej, i więcej...
Skończył z tym.
Parsknął pod nosem.
Skończył? Tak po prostu? Polazł, wrócił, happy end?
Zobaczymy. - Skrzywił się, mimo wcześniejszego rozbawienia. ─ Zobaczymy, czy wygrasz tę walkę.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Tsk.
Podniósł się do pozycji siedzącej, wsuwając palce w swoje czarne kosmyki I poczochrał je jeszcze bardziej. Przestawał rozumieć. I chyba już nawet nie chciał próbować.
- Zapędzasz się I zapominasz, Chitara. – syknął ostrzegawczo, wbijając w niego, o dziwo, dość spokojne spojrzenie. Z jednej strony nie spodziewał się po nim czegoś nadzwyczajnego, z drugiej zaś… cóż. Miał nikłą nadzieję na te cholerne, och jakże naiwne wsparcie z jego strony. Ale widocznie zamiast tego napotkał mur, do którego chłopak dołożył kolejną cegiełkę. Jak tak dalej pójdzie, to wnet nie będzie w stanie go przeskoczyć.
- Miałem nadzieję, że ze wszystkich osób akurat w tobie znajdę oparcie. - powiedział spokojnie, po czym parsknął pod nosem tonem pozbawionym jakiejkolwiek wesołości i radości.
Przechylił się na bok i położył się na powrót na łóżku, przekręcając na bok, tyłem do całego świata.
- Zresztą, wierz lub nie. – dodał pod nosem, czując się wykończony. Nie tylko fizycznie, ale również i psychicznie. Miał to już powoli gdzieś. O ile jeszcze niedawno był pewien, że z Chitarą dogadują się bez zarzutu, rozumieją w pełni i czasami nie było potrzeba żadnych słów pomiędzy nimi, tak teraz czuł, że to wszystko było jakąś cholerną ułudą, żartem od losu albo inną kurwą zwaną karmą. Cokolwiek to było, sprawiło, że coraz gorzej było między nimi, coraz mniej się rozumieli, a rozmowy zazwyczaj kończyły się słowami ociekającymi jadem i wzajemnym syczeniem. Nie tak to sobie wszystko wyobrażał.
A jak sobie wyobrażałeś?
Że będzie bez zmian. Tak, jak dawniej.
Naiwny Natsume. Biedny, naiwny Rui.
Wargi drgnęły wykrzywiając się w markotnym uśmiechu. Rzeczywiście, był naiwny.
Wiedział, że nie zaśnie. Pomimo okropnego zmęczenia i znużenia, sen z pewnością nie osiądzie na jego powiekach i nie pozwoli świadomości na zanurzeniu się w kranie snu. To będzie ciężka noc. A raczej to, co z niej pozostało.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

"Miałem nadzieję, że ze wszystkich osób akurat w tobie znajdę oparcie."
Ramiona Chitary uniosły się i opadły w nadzwyczaj wymownym geście.
- Znajdziesz. Jasne, że tak. – Miał wrażenie, że mówi to któryś raz z rzędu; trzeci, piąty, dwudziesty. Że znów wpadli w to samo błędne koło – gdy zaczynało być dobrze, mechanizm obracał się na tyle, aby trzasnęły jakieś zardzewiałe śruby i przekierowały ich z góry na dół. Twarzą do błota. - Ale nie obrażę się, jak raz na jakiś czas pomyślisz zanim coś spieprzysz.
Oh, wielkie oparcie.
Niroutani zmarszczył nos, obrzucając ścianę pretensjonalnym spojrzeniem, jakby to ona wypowiedziała te słowa, a nie jakiś nachalny głos w głowie. Co z tego? Miał dość gierek, tajemnic, całej masy irytujących problemów, których nie dało się rozwiązać po ludzku. Do kogo mieli się zwrócić o pomoc? Do opiekunów w sierocińcu? Tych samych, którzy tylko czekali, by któryś z nich opuścił gardę i dał sobie wsadzić w dupę jakiegoś nabrzmiałego fiuta, jęcząc im do ucha błagania o więcej? Nauczycieli, którzy z klapkami na oczach rozstawiali ich po kątach, karali za każdy zryw buntu? Może rodzinę, która pojawiła się znikąd, wszczęła chaos, a potem znów zniknęła – i tak setki razy, do szaleństwa?
Jak raz szczerość miała się opłacić, a zamiast tego wywołała jad.
- Albo - podjął po dłużącej się już chwili całkowitego milczenia. - Mógłbyś czasami przyjść do mnie i powiedzieć w czym rzecz. Zawiodłem cię kiedyś?
A bo to raz?
Materac ugiął się pod nagłym ciężarem Chitary, gdy i on opadł na posłanie. W porównaniu do Natsume nie odwrócił się jednak bokiem, w zamian przekręcając na plecy i wbijając wzrok w czerniejący od mroku sufit, jakby i tym razem był w stanie dostrzec tam jakąś podpowiedź. Jeden, jedyny raz los mógłby mu trochę ułatwić sprawę; jak pojąć coś, czego nie da się przełożyć na logikę?
- Co cię gryzie, Rui? - A obiecasz, że nie będziesz warczał? - Obiecuję, że postaram się nie wkurwiać.
Litościwie.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Lubił, kiedy Chitara wypowiadał jego imię.
Właściwie tylko wtedy czuł ten dziwny dreszcz, kiedy tylko on je wypowiadał, który przebiegał wzdłuż jego ciała i niósł ze sobą falę ciepła, nieważne w jakiej okoliczności. To była miła odskocznia od tej cholernej, momentami wręcz przytłaczającej rzeczywistości. Dlatego też mimo wszystko jego mięśnie delikatnie się rozluźniły, wpływając na chłopaka stopniowo w sposób uspokajający. Szczęka przestała warczeć a skroń już nie pulsowała.
Milczał jeszcze chwilę, kiedy Chitara położył się obok niego. Nie chodziło o to, czy kiedykolwiek go zawiódł, czy też nie. Jasne, zdarzały się takie sytuacje, ale były na tyle nic nie znaczące, że nie zapadały głęboko w pamięci Natsume, albo najzwyczajniej w świecie uznawał je za nie warte rozpamiętywanie. Chodziło o coś zupełnie innego. Oczywiście, że Rui chciał mu wytłumaczyć, ale wszelakie próby nawiązywania do podobnych tematów ostatnio kończyły się tak samo. Złością. A tego chciał już uniknąć. Miał dość i czuł się zmęczony, jakby ktoś ważący ponad sto kilo usiadł na nim, a on jak balonik wypuścił z siebie wszystkie pokłady siły i energii.
”Obiecuję, że postaram się nie wkurwiać”
Oho? Czyżby?
Akurat ciężko mu było w to uwierzyć.
Ale chciał zaufać.
Westchnął ciężko i przekręcił się na brzuch i uniósł na łokciach, wpatrując w pomiętoloną poduszkę.
- Jak mam ci w tej kwestii zaufać, Chi I przychodzić do ciebie z moimi problemami, kiedy… – zacisnął mocniej palce na material poszewki - Kiedy ty sam tego nie robisz. Kiedy nie ufasz mi i nie przychodzisz do mnie ze swoimi problemami. Dlaczego? – wreszcie odwrócił głowę i spojrzał w bok na chłopaka, choć panujący w pokoju mrok pozwalał mu jedynie na dostrzeżenie zarysu jego sylwetki.
- Tak naprawdę nie mamy nikogo, tylko siebie. Jeżeli nie będziemy potrafili na sobie wzajemnie polegać, to daleko nie zajdziemy. Chcę ci pomóc i być twoim oparciem, tak samo jak ty chcesz, żebym do ciebie przychodził. – westchnął cicho, bojąc się, naprawdę się bojąc, że zwiastuje to kolejną burzę. Już dość.
- Nie rozumiesz? Zaufaj mi, do cholery jasnej.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 5 z 6 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach