Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 3 z 14 Previous  1, 2, 3, 4 ... 8 ... 14  Next

Go down

Pisanie 21.10.15 16:12  •  GŁÓWNA SALA - Page 3 Empty Re: GŁÓWNA SALA
W tym poście powinno być piękne opisanie ucieczki przed Marce i tym gorylem, który je zgarnął, ale to ominę.
Więc Abi ładnie się ogarnęła, zgarnęła Benia i poszła w cholerę, bo za dużo emocji.
[z/t]
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 20.11.15 21:59  •  GŁÓWNA SALA - Page 3 Empty Re: GŁÓWNA SALA
  Odkąd odebrał zlecenie nie mógł doczekać się dnia wyprawy. Na początku musieli odwiedzić kasyno w sprawie zebrania informacji dotyczących dokładniejszego rysopisu poszukiwanych. Mieli niewiele informacji. Prawdę powiedziawszy zlecenie okrojono do najistotniejszych informacji, które, niestety, ale musieli nieco rozbudować. Wiedza jaką posiadali nijak im pomagała. W końcu po Desperacji mogło chadzać wiele osób pasujących do początkowego rysopisu. Potrzebowali więcej. A on potrzebował wyrwania się z czterech ścian. Nie lubił siedzieć za długo zamknięty w jakimś pomieszczeniu. Wilczy instynkt dawał się na każdym kroku we znaki. Wył wewnątrz niego, pragnąc się się wydostać. Ciche głosy w głowie szeptały mu do ucha uciekaj, wyrwij się, zerwij ze smyczy, ale on twardo obstawał i trzymał się w ryzach. Niejednokrotnie tracił nad sobą panowanie, wychodziła z niego zwierzęca forma. Na początku w kryzysowych sytuacjach, z czasem coraz częściej wpychała mu swoje ostre szpony pod żebro domagając się uwagi. Przypominając na każdym kroku, że nie jest normalnym człowiekiem. Shane nie mógł o tym zapominać. Zmarł. Jego życie skończyło się, nagle zastygło, tak samo jak jego serce.
 Czekał przed wejściem sam nie wiedząc na kogo. Przywódca wspominał jedynie mu, że ktoś uda się wraz z nim na misje. Po co mu ktokolwiek, no cóż, kłócić się nie zamierzał. Przemilczał wszelkie rozkazy, nie zamierzając wykłócać się o pierdoły.
Smoki stanowiły dla siebie coś w rodzaju rodziny. Shane na nowo się tego uczył. Dawno nie odczuwał przynależności do żadnej grupy. Minęło kilkaset lat zanim dołączył do Drug-on, gdzie każdy członek ginął i walczył w ramię w ramię.  Na początku stanowiło to dla niego dziwną abstrakcję, dopiero później odczuł silną więź łączącą go z tą bandą wykolejeńców. Stanowili dziwną, patologiczną rodzinę, która pomimo swojej parszywości nie zostawiała swoich ludzi na pastwę losu.
 Wiatr wzmógł się, podrywając rude włosy do tańca. Chłodne powietrze otuliło go z każdej strony, jednak skórzana kurtka chroniła go dostatecznie dobrze przed niepożądanymi warunkami atmosferycznymi. Ponadto podwyższona temperatura ciała, również miała wiele plusów. Czujnym wzrokiem rozejrzał się po pustym polu przed sobą, ale nic tam nie było, nasłuchiwał.
Słyszał jedynie odbijające się kroki wewnątrz siedziby. Zbliżały się. Były coraz bliżej wejścia, aż w końcu połówka drzwi otwarła się na roścież z charakterystycznym skrzypnięciem starych rzeczy, a jego nos wyczuł znajomy zapach. Hydra. Znajomy medyk, który kilka dni temu opatrywał jego ranę, która swoją drogą, dawno się zrosła. Odwrócił głowę przez ramię, upewniając się. Wcale się nie pomylił. Wyostrzone do granic możliwości zmysły nigdy go nie zawiodły.
- Długo kazałeś na siebie czekać – powiedział chłodno, bez zbędnego powitania. Ruszył przed siebie, nie mając zamiaru wdawać się z pierzastym w żadne dyskusje. Mało obchodził go fakt, że chłopak może kompletnie nie mieć świadomości, że wyrusza na dość długą wyprawę podczas, której zdobywać będą poufne informacje, które następnie wykorzystują do kolejnego zlecenia.
  Szedł w milczeniu praktycznie przez całą drogę niezadowolony z faktu, że nie mógł podróżować na czterech łapach. Chociaż gdyby się uprzeć – mógł,  lecz pozostawienie za sobą w tyle osoby nie po trafiającej się obronić  i targającej jego ubrania, mijało się z celem. Wędrowali kilka godzin zdając się tak naprawdę na zmysł orientacji Shane. Prowadził ich dobrze znanymi drogami, które w możliwie szybki sposób doprowadziły ich do celu. Kasyno Marceliny ukazało się im tuż przed zapadnięciem zmroku. Na szczęście droga okazała się dla nich łaskawa i nie zaskoczyła nieprzyjemnymi niespodziankami.
- Jesteśmy na miejscu. - Wskazał ruchem głowy na budynek. - Wejdziemy tam i rozpytamy obsługę o tych dwóch typów. Musimy się dowiedzieć czy tamtego dnia byli jacyś stali bywalcy, z którymi moglibyśmy ewentualnie pogadać. Im więcej informacji, tym lepiej. Mam nadzieję, że Sirion poinformował cię po co tu jesteśmy -  mruknął, dopiero rychło wczas zabierając się za podobną rozmowę.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 21.11.15 22:32  •  GŁÓWNA SALA - Page 3 Empty Re: GŁÓWNA SALA
Upiornie tu...
 Tyrell przystanął przed budynkiem, nasłuchując charakterystycznych odgłosów dla starego domu. Skrzypnięć, zgrzytów, świstów wiatru. I choć widok budynku na tle zachodzącego słońca, mogłoby przyprawić nie jedną osobę o gęsia skórkę, to on raczej przypisywał tą straszną atmosferę nie tyle kasynie, ale świadomości co w tych murach ostatnio się wydarzyło. W takich sytuacjach najchętniej pozbyłby się wyspy – tej struktury mózgu, która odpowiada za procesy empatii.
  — Pradawny o wszystkim mnie poinformował. Stwierdził, że mógłbym się przydać — odparł sucho z lekko przyduszonym głosem.
 Dygotał z zimna. Usta schowane miał w czarnym szaliku, który opatulał jego jasną szyję. Było tak chłodno, że nie zamierzał wystawiać jeszcze tej części ciała na panujący ziąb. Wystarczył sam fakt, że nie posiadał na głowie ani czapki, ani kaptura. Przez kilkugodzinną podróż jego uszy zdążyły zrobić się równie czerwone co nos renifera Rudolfa. Jedyną ukrytą pociechą był dla niego fakt, że włosy starannie kamuflowały ich szkarłat, i nie zostanie przez nikogo nazwany pomocnikiem świętego mikołaja.
 Był bardzo zmęczony i zaczynał mieć dość. Całą noc nie spał. Przez cały ten czas nie odpuszczały go myśli o rudowłosym mężczyźnie. Próbował je odgonić, co udawało się raz na parę minut, ale niezależnie jak mocno się starał, wciąż wracały. Jak bumerang. W ostatnich dniach za dużo się działo, za dużo napięcia, za mało czasu na odpoczynek. Sine ślady pod jego oczami były tylko efektem wykwitu problemow.
  — Rozejrzyjmy się — skiną na rozkaz mężczyzny, nie obdarzając go nawet najkrótszym spojrzeniem.
 Czuł się dziwnie. Sam tak naprawdę nie wiedział co robić. Nie mógł ukryć przed samym sobą, że był przerażony, kiedy dowiedział się, że będzie towarzyszyć mu podczas tego zlecenia. Nie potrafił wyjść z pokoju. Cały czas bił się z myślami, co zrobić. Jak się wycofać. Jak uciec. Co tak naprawdę powinien mu powiedzieć...
 Kiedy tylko zauważył, że wiwiern rusza na przód, w kierunku drzwi, postanowił pójść w jego ślady. Opuścił wzrok, wbijając spojrzenie w czubki swoich butów. Poczuł okropne napięcie panujące wewnątrz jego ciała. Podczas tej nieprzespanej nocy uzmysłowił sobie jedną ważna rzecz. To, że był aniołem wiedział już od najmłodszych lat, ale o Aniele Stróżu dowiedział się dopiero później. A wszystko wraz z ujawnieniem się tych przeklętych tatuaży. Junko nie raz przyglądała się jego wzorom, kiedy jeszcze mieszkał w domu na Rosberk. Próbowała je rozszyfrowywać tygodniami. Nie było to jednak łatwe. Tyrell coraz mocniej odczuwał znużenie i desperacje. Cała ta sytuacja wydawała się go przerastać. Sam fakt, że same z siebie pojawiły się na jego ciele wystarczająco zaniżyło jego samoocenę i  pewność siebie. Ale kiedyś jednak nastąpił przełom. Junko wskazała palcem na jego odkrytą klatkę piersiową, prosto w miejsce jego bijącego serca. Runy, które były wytatuowane w tym miejscu przetłumaczyła na słowa “Opiekuj" i "Chroń”. Długo zastanawiali się nad tym przesłaniem. O kogo mogło chodzić? Z czasem pojął. I ten czas nadszedł dzisiejszej nocy.
  Wiwiern pchnął wysmagane wiatrem drzwi. Otwarły się z przeraźliwym charczącym dźwiękiem. Tyrell dyskretnie wyjrzał mu przez ramię, choć było to dość trudne dla kogoś kto mierzył zaledwie sto siedemdziesiąt centymetrów wzrostu – musiał stanąć na palcach. Przekroczyli próg kasyna, zatrzymując się pośrodku dużego pokoju. Wewnątrz panowała niesamowita cisza. Coś tu nie pasowało.
  — To na pewno tu? — wyrwało się Tyrellowi kiedy z zaskoczeniem przyglądał się wysmarowanym ścianom. Wyglądało jak graffiti.
  Dziwna woń, która czuli już od progu, stała się jeszcze silniejsza. Czarnowłosy skrzywił się. Na podłodze leżało pełno much i innych dziwnych owadów, które zdawały się trzeszczeć pod ich stopami. Zapach był duszący, słodkawy ale naprawo już nie tak nieznośny jaki mógł być na początku. Ostrożnie rozejrzał się na boki. Wnętrze wyglądało paskudnie. Niektóre części mebli nadal leżały na podłodze. Ktoś, kto tu był musiał wpaść w naprawdę nieokiełznaną furie. Zrobił parę kroków w przód. Jego kroki odbiły się echem po pustej przestrzeni.
Nikogo tu nie ma. Ale kasyno jest otwarte. Dziwne...
Poczuł, że coś klei mu się do butów. Machinalnie spuścił wzrok. Zaschnięta krew  jak ciemny atrament zdobiła podłogę kasyna. Było jej mnóstwo. Cholera... To był jakiś koszmar. Ile ludzi musiało tu zginąć? Pomimo iż nie było już śladu po ofiarach, nadal ich organiczne płyny leżały na posadce. Wszystko wskazywało na to, że ktoś  był w trakcie sprzątania całego tego syfu. Może nie zaszkodzi trochę się rozejrzeć?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 22.11.15 22:57  •  GŁÓWNA SALA - Page 3 Empty Re: GŁÓWNA SALA
  Shane wydawał się być bardziej wytrzymałym niż Tyrell. Na niego widok zaschniętej krwi na posadzce, nie robił żadnego piorunującego wrażenia. Bez zbędnych komentarzy, ruszył przed siebie butem wchodząc w coś, co przypominało ludzkie flaki. Coś nagle chrupnęło pod jego piętą i sądząc pod odgłosie pęknięć były to prawdopodobnie ludzkie zęby. Przykucnął obok prawie już sprzątniętego parkietu, palce mocząc w krwi i podsuwając pod nos, a następnie sprawdzając gęstość rozcierając ją między kciukiem a wskazującym palcen. Podniósł się z kucka, ruszając w głąb kasyna i obserwując ściany pokryte koślawym graffiti. Rozejrzał się po zdemolowanym pomieszczeniu, które po najeździe kundli z DOGS wołało o pomstę do nieba. Ściany lokalu wyglądały jakby widziały naprawdę sporo, a określając na pierwszy rzut oka straty, musiał stwierdzić, że psy nieźle zabalowały. Większość uszkodzonych sprzętów została wyrzucona, zresztą  samo można powiedzieć o ewentualnych denatach, którzy psuli wygląd zrujnowanego do cna lokalu.
- Nie widać? - zapytał sucho, a jego głos rozniósł się echem po pustej przestrzeni i wywołał wilka z lasu. Nagle, z kantorka na mopy wyskoczył na nich tęgawy mężczyzna ze strzelbą mierzoną prosto między oczy rudzielca. Ochroniarz przybytku sapiąc najwidoczniej po męczącej robocie, spojrzał na nich spode łba, nie mając ochoty na żadne pogaduszki towarzyskie. Zapach jego potu podrażnił czuły węch Shane, który mimowolnie zmarszczył nos i zasłonił go dwoma palcami. Gwałtowny ruch najwidoczniej nie spodobał się tłuściochowi, bo automatycznie odbezpieczył broń i złapał głębszy oddech.
- Jeśli jesteście z DOGS to lepiej wynoście się zanim wpakuję wam kulki prosto w oczy. Ostrzegam. Liczę do pięciu i spierdalać.  - Wypluł  gęstą, żółtą flegmę na podłogę. Shane jedyne o czym pomyślał w tym momencie to, że kaszel niesamowicie musi go męczyć. Mimowolnie spojrzał na gęstą wydzielinę lezącą nieopodal czarnego, wyglancowanego buta, który swoją drogą był naprawdę spory. Podniósł wzrok na lufę, nie spiesząc się z odpowiedzią. Wsunął dłonie do kieszeń spodni, robiąc krok w przód, a palec na cynglu niebezpiecznie zadrżał. Rudzielec uśmiechnął się półgłębkiem do siebie, nagle poważniejąc. Koniec wygłupów.
- Opuść broń zanim zrobisz sobie krzywdę. Nie jesteśmy z DOGS. Przechodziliśmy tędy. Co tu się w ogóle stało? - zapytał, wskazując ruchem głowy na połamane stoliki i krzesła. Ochroniarz niezbyt przekonany i zbyt podejrzliwy trzymał jeszcze wyciągnięta przed sobą broń. Dopiero kiedy zauważył za plecami rudzielca Tyrella, nieco ochłonął. Nie wiedząc czemu obecność anioła sprawiła, że pulchny mężczyzna rozluźnił się, a wcześniejsze rzucane w nich oskarżenia zelżały na sile. Czyżby niewinność wypisana na twarzy pierzastego aż biła na oślep? Shane szybko zauważył tę zmianę, dostrzegając w medyku nagle korzyści. A więc, więcej mógł wskórać kiedy ciągnął za sobą balast w postaci zniewieściałego chłopaczka? Mhm.
- Napadło na nas dwóch kolesi z DOGS. Byli dziwi, naprawdę, dziwni. Zaczęli demolować kasyno, zabiło kilku gości i uprowadzili  nawet naszą dziewczynę – powiedział, ruchem głowy wskazując na miejsce, gdzie do niedawna jeszcze stał Shane w kałuży krwi. Rudzielec spojrzał na ścianę, na której widniało sporych rozmiarów graffiti.
- A jak oni wyglądali, posiadali jakieś cechy charakterystyczne? - zapytał, jednak jego pytania wzbudziło lekkie podejrzenie w ochroniarzu.
- A czemu tak o nich wypytujesz? - chrząknął niczym świnka Peppa, wbijając kaprawe oczy w Shane, a dopiero później w Tyrella jakby oczekując, że ten coś zdradzi. Wiwern nie miał zamiaru zdradzać prawdziwej tożsamości, ani tego z jakiej organizacji przychodzą.
- Spokojnie, kowboju. Gada się to tu, to tam o nagrodzie jaką dajecie za schwytanie ich – chrząknął z niecierpliwiony, co wyczuł na odległość grubasek.
- Mh. No dobrze, wybaczcie, ale po tej akcji jesteśmy trochę przewrażliwieni. Z tego co mówiono jeden z nich miał bliznę na twarzy. Tylko tyle wiem. - Wzruszył nieporadnie ramionami ze wstydu, że nic więcej nie wie. Shane potaknął, odwracając się do anioła.
- Rozejrzyj się. Może coś zgubili – rzucił do niego cicho kiedy mijał go i samemu rozglądając się po zakamarkach kasyna.




Wybacz, Marcelina, za wykorzystanie Twojego NPC
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 23.11.15 20:38  •  GŁÓWNA SALA - Page 3 Empty Re: GŁÓWNA SALA
- Witam w moim... kasynie. - Nagle ciszę rozerwał głos o dość niecodziennej barwie. Mógł trochę zaskoczyć dwójkę smoków, w końcu lokal wydawał się zupełnie pusty. Z najdalszego rogu, gdzie mrok starał się ukryć część zbrodni kundli desperacji, wyłoniła się niska i chuderlawa postać z miotłą zarzuconą na bark. W drugiej ręce trzymała świeżego papierosa którego dym wypełnił pomieszczenie, drażniąc nozdrza mężczyzn. - Wybaczcie tą jego nerwowośc. I tak dziwi mnie fakt, że jeszcze nie leżycie martwi. - Marcelina nie spuszczała z dwójki gości wzroku, śledząc dokładnie ich ruchy. Stanęła naprzeciwko nich, zdejmując miotłę z ramienia i podpierając się o nią. - Czy Aki-chan się odezwała? - dodała, kierując pytanie do Dżeralda, jednak nadal patrząc w stronę dwójki. Aki - przywódczyni gangu CATS, która propozycję ściślejszej współpracy złożyła kilka dni przed atakiem kundli.  - Nie. - odparł krótko Dżerald, który teraz rozluźnił się całkowicie. - Miło was poznac, smoki. - rzuciła nagle, zadzierając wzrok do góry, by spotkac się z jego oczami. Przez krótką chwilę czytała z jego myśli, kim był, co czuł i czy można mu zaufac. - Osobiście nie przepadam za waszą organizacją. - przed oczami ponownie ujrzała Jakuba Rozpruwacza. Był tak blisko... - ...ale jeszcze bardziej nie przepadam za kundlami. Tego się trzymajmy. - dodała z krnąbrnym uśmieszkiem, zapraszającym gestem pokazując cztery wysokie siedzenia przy barku. Zajęła jedno z nich, czekając na decyzję, czy i anioł z wymordowanym dokonają podobnego wyboru. - Masz doskonały węch, wilku - podała Shane'owi kawałek chusty, która należała do tego drugiego, żywego, wymordowanego. - Ten drugi był androidem. Wiem jednak, jak go nazywają. - Położyła wygodnie łokiec na blat, ogonem zamiatając ziemię, nad którą uniósł się wesoło kurz - Fenrir.
Nie, nie zamierzała puścic im tego płazem. - Niedawno zostałam napadnięta w starych ruinach gdzieś na terenach desperacji... Growlithe we własnej osobie. - zaśmiała się, przypominając sobie jego mary ją atakujące i nieudana próba kontrataku Mefisto. Z pewnością złapało go zdziwinie, że nie tylko on posiadał swoich mrocznych podwładnych. - I drugi, były członek DOGS, właściciel burdelu. - dodała, mówiąc bardziej do siebie, niż do wynajętych drug-onów. - Widzicie, nasze stosunki są dośc... napięte.
W porę przypomniała sobie o wciąż trzymanym w dwóch palcach papierosie. Szybko wsunęła go w usta, wciągając dym. Nastała chwila ciszy. - To niewątpliwa potęga desperacji. Zapomnieli jednak, że nie są tu jedynymi mieszkańcami, którzy ruszyli głową i założyli własną, małą społecznośc zagubionych kundli. - Przez dłuższy czas wpatrywała się w punkt przed siebie. Każde słowo ważyła dokładnie, chcąc desperacko ukryc tłumiące się w niej emocje przybierając opanowany ton. - Nie zależy mi na łupach. Chcę tylko odzyskac dziewczynę. Blondynkę. - w tym momencie zwróciła wzrok na Shane'a. - To częśc mojej rodziny. Oprócz tego... chcę dwójkę. Żywą. Dostarczycie ich w umówione miejsce. - dodała - Nie martwcie się. Zapłata będzie... soczysta. - w tym samym momencie Dżerald wrzucił na blat sporą kupkę monet. Marcelina spojrzała na nich, oczekując niecierpliwie odpowiedzi.
Zeskoczyła z siedzenia, w głośnym klasku złączając dłonie - Ale. Nie puszczę was głodnych, zmęczonych, rannych. Kundle są silne, ale niezwykle głupie. - prychnęła. Z pomieszczenia obok wyszły dwie dziewczyny, które na widok dwóch smoków przestraszyły się i gdyby nie w porę zauważona Marcelina, z pewnością cofnęłyby się i zamknęły w pokoju. Nic dziwnego - nie chciały skończyć jak ich kasynowa siostra. - Oni naprawdę myśleli, że wszystkie łupy chowamy w głównym magazynku. - westchnęła. - Mamy dużo żarcia, leków, czasu.
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 25.11.15 18:07  •  GŁÓWNA SALA - Page 3 Empty Re: GŁÓWNA SALA
Nieznany, tubalny, niski głos spowodował, że Tyrell obrócił się od zakurzonej półki, na którą patrzał i w kompletnym zaskoczeniu skierował swój wzrok w stronę dwóch mężczyzn. Widok broni, którą dostrzegł w rekach rozwścieczonego nieznajomego, nie wróżył dla niego nic dobrego, jednak widok wiwierna, stojącego przed nim spowodował, że nagłą obawę zastąpił nieoczekiwany spokój.  Gdy tylko gruby mężczyzna przestał złorzeczyć, Tyrell niepewnie, pełen złych przeczuć wyłonił się za pleców smoka. Nie spodziewał się, że właśnie w tym momencie dostrzeże wyraźną miękkość wstępującą na twarz mężczyzny. Wszystko wskazywało na to, że był gotów im pomóc. Kiedy zawstydzony strażnik przedstawił im swoje informacje, stało się coś jeszcze. Ciszę przerwał jakiś głos wydobywający się z mrocznego zakamarka, gdzieś na północ od nich. Należał do kobiety, jednak jego barwa, dźwięczała mu w uszach niczym kościelny dzwon. Słysząc zbliżające się kroki, wstrzymał oddech i zebrał siły. Kogo się mogli jeszcze spodziewać? Skierował wzrok w stronę długiego cienia rzucanego przez wysoką szafę grającą,  spod którego wyłoniła się mała, niewysoka postać. Reprezentowała niecodzienny typ urody: koci pysk, duże sterczące uszy, dwukolorowe oczy i wijące się dredy do połowy pleców. Kiedy usiadła przy barze i zapraszająco spojrzała w ich stronę, zamiatając włochatym ogonem posadzkę, Tyrell musiał przyznać, że zrobiła to wręcz perfekcyjnie. Zastanawiał się ile razy musiała ćwiczyła ten gest.
 Kiedy tajemniczy materiał wylądował w rękach rudowłosego mężczyzny, Tyrell rzucił mu pytające spojrzenie. Tkanina, którą podała mu dziewczyna, na pewno doprowadzi  nos wiwierna do czegoś więcej. Oboje nie musieli nic mówić. Każdy z nich czuł ciężar odpowiedzialności na swoich barkach. Nie chciał zawieść nadziei tej kobiety, ale tez nie mógł obiecać, że ich "śledztwo" doprowadzi ich gdziekolwiek. DOGS było potęgą rządzącą silną ręką na tym zapomnianym pustkowiu, jak sama słusznie zauważyła Marcelina. Słyszał o nich pogłoski, choć sam nie spotkał nigdy żadnego z nich. Przez chwilę poczuł podniecenie, ale i strach. Gdyby ktoś powiedział mu jeszcze rok temu, że będzie uganiać się za psami z pewnością wyśmiał by tego kogoś w twarz. Zamierzali jednak zrobić wszystko co się tylko da. A ten skrawek materiału okaże się pewnie jedną z istotniejszych poszlak.
 Przez głowę Tyrella przeplatały się różne myśli. Dlaczego komuś zależało na zniszczeniu kasyna? Odpowiedź jednak nadeszła dużo szybciej niż się spodziewał.
 — Więc to tak — powiedział cicho do siebie. Zbliżył się do wysokiego krzesła i przyłączył się do wymordowanej. Pomimo, że jej wygląd, nie szedł w parze z zaufaniem, to nie zamierzał stać pośrodku całego tego bałaganu. Po tej długiej drodze, którą przeszli potrzebował dać w końcu nogom odpocząć. — Jesteś właścicielką i to ty nas wynajęłaś. — W końcu zrozumiał. — Kiedy to wszystko się stało? — Nie minęła chwila, a zaczął się kręcić. Nogi mu zdrętwiały, a w lewej łydce chwycił go skurcz. Potarł obolałe miejsce ze skwaszoną miną.
 Domyślał się, jak trudno pewnie było jej przyjąć do wiadomości, że wszystko nad czym tak długo pracowała w jednej chwili legło w gruzach. Sam fakt, że ktoś bliski wieziony jest teraz Bóg wie gdzie, z pewnością nie poprawiał jej humoru.
 Widok upadających monet zadźwięczał mu w uszach, a sama wzmianka o jedzeniu, spowodowała, że zaburczało mu w brzuchu. Było trochę za wcześnie na kolację, jednak przez całą podróż praktycznie nie miał niczego w ustach. Zażenowany swoim niepohamowanym odruchem obrócił twarz od właścicielki kasyna.
 — Całe szczęście, że nie dorwali się do ukrytych zapasów. Przynajmniej nie zostaliście z niczym. – Uśmiechał się krzywo. Położył dłoń na blacie i podniósł wzrok na hienę, spoglądając na nią z zacięta miną. Musieli dostać nauczkę. — Naprawdę postaramy się zrobić wszystko, co tylko się da, by ich znaleźć i przyprowadzić w twoje ręce. Masz nasze słowo, prawda Shane?
 W tej jednej chwili zrozumiał, że  imię wiwierna po raz pierwszy opuściło jego usta. Tyle czasu bił się z myślami, powstrzymywał od zapytania. A teraz? Wymienili między sobą zaskoczone spojrzenia. W kasynie zapadła uderzająca cisza. Dwuszybowe dźwiękoszczelne okna skutecznie odcinały hałas panujący na zewnątrz. Słychać było tylko tykanie starego ściennego zegara. Tyrell znał ten ornament i kształt. W domu na Rosberk mieli taki sam.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 25.11.15 22:40  •  GŁÓWNA SALA - Page 3 Empty Re: GŁÓWNA SALA
  Szczerze powiedziawszy, nie spodziewał się spotkania z właścicielką kasyna. Sądził, że ta ukrywa się pod jakimś kamieniem, nie mając zamiaru wychodzić z nory dopóki smoki nie uporają się z dość uciążliwym problemem. Chwilowe zdziwienie ulotniło się z chwilą kiedy rzucono mu chustę. Trzymając ją między palcami, masował materiał, jednak nadal nie spuszczając wzroku z Marceliny.
- Widocznie niewinność Tyrella łagodzi obyczaje – rzucił, lecz nie zwracając szczególnej uwagi na anioła. Chłopak wyglądał na bardzo młodego, trochę zagubionego szczeniaka, którego trzeba było prowadzić za rączkę. Rudzielec nie chciał, aby spartaczył misji, dlatego też sam podjął się dyplomacji, która szczerze powiedziawszy nie była szczególnie jego mocną  stroną.
- Ludzie nie lubią nas, to fakt, nie ty pierwsza mi to mówisz – powiedział, miętosząc chustę w dłoni i zapoznając się lepiej z jej fakturą. Przyjemna w dodatku tkanina, rozluźniła jego napięte do granic mięśnie.  - Ta. Plusy  bycia wymordowanym. - Obserwował kobietę, nie spuszczając z niej wzroku do momentu, w którym zasiadła na wysokim krześle barowym, figlarnie zamiatając posadzkę. Tyrell szybko dał się uwieść jej niecodziennemu urokowi, zasiadając zaraz tuż obok niej. Z zażenowaniem patrzał, jak łatwo dzieciaka owinąć sobie wokół palca. Ufny aż do bólu. Powstrzymał się od sarkastycznego komentarza, gdyż w końcu rozmawiali ze swoim zleceniodawcą, a nie przypadkowym przechodniem.  Lecz co gdyby nagle się nim okazała. Ciekawe czy równie chętnie oddałby się w ręce kogoś obcego.
  Grzebanie w myślach Shane okazało się trochę, jak rzucanie grochem o ścianę. Siejąca ciemność czarna plama, niczym atrament, skutecznie zamazała większość wspomnień wilka. Sam smok zmagał się z ogromnymi migrenami kiedy od czasu do czasu, wolno napływały do niego rozmaite wspomnienia, których za cholerę nie potrafił ze sobą połączyć. Czy można było mu ufać? Musiała. Nie miała wyjść.
  Zbliżył się do stolika, przy którym zasiadła tamta dwójka. Ulokował się naprzeciwko Marceliny, kładąc przed sobą chustę jednego z DOGS. Istotny punkt zaczepienia, pozwalający im zmierzać w jakimkolwiek kierunku. Z uwagą przypatrywał się właścicielce kasyna, która starała się ukryć prawdziwe uczucia za ciężką kurtyną obojętności. Emocje każdego w pewnym momencie dopadały, zwłaszcza jeśli w grę wchodziła więź. Doskonale wiedział, jak musiała się czuć Marcelina, gdyż sam stracił wszystkich i wszystko co kochał. Pustka jaką odczuwał po tamtych wydarzeniach na stałe wyryła się w nim, czasem mocniej, czasem mniej mu doskwierając.
- Sądziłem, że zależy ci tylko na żywym androidzie. - Mówiąc to, zerknął na rzucony na stół woreczek z monetami. Ponownie zrównał się spojrzeniem z właścicielką kasyna, a potem przeniósł ciężar złotych tęczówek na zmęczonego podrożą Tyrella. Chłopak potrzebował odpoczynku. Na pierwszy rzut oka było widać, że nie przemierzał nigdy tak sporego dystansu, praktycznie bez większych przerw. Głód zapewne również dawał się we znaki, a w organizmie rozpoczęło się pierwsze huczne spalanie białka.  
- Tak. -  Zdziwiony potaknął głową, przyglądając się dłużej pierzastemu i nie przypominając sobie, aby wcześniej miał okazję się mu przedstawiał. Szybko odgonił natrętne, nieistotne myśli. W końcu wieści po organizacji szybko się rozchodzą, a on do typów incognito nie należał.
- Zostaniemy na jedną noc. Potem ruszamy dalej. Musimy w końcu namierzyć te zapchlone kundle – mruknął chrypliwie, bo nijak uśmiechało się mu opóźnianie marszu. Parszywy Sirion musiał mu dać na głowę niewytrzymałego małolata. Z zrezygnowaniem  przetarł dłonią po twarzy. - Mam nadzieję, że  żarcie jest jadalne, znudziło mnie wpieprzanie surowych serc.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 26.11.15 19:13  •  GŁÓWNA SALA - Page 3 Empty Re: GŁÓWNA SALA
Niewinnośc. - Nikt w tych czasach nie jest niewinny. - odpowiedziała szybko, przyglądając się dwójce, skupiając się znacznie bardziej na wymordowanym. - Nawet anioły. Shane wydawał się niesamowicie intrygującym gościem, a aura jego tajemniczości pogłębiła się w chwili, gdy - przeszukując jego umysł w poszukiwaniu jakiejkolwiek zmianki, która mogłaby przydac się Marcelinie w rozszyfrowaniu jego osoby - trafiła na pustkę. Ciemnośc, której rozświetlic  nie potrafiła nawet nadzieja. Poczuła przeszywający, krótki ból, gdy próbowała wgłębić się w jego myśli.
Zignorowała jego następne wypowiedzi. Wiedziała doskonale, że smoki nie cieszą się dobrą sławą. Ale czy ktoś się nią cieszył? Tu liczyło się zupełnie co innego. Siła. Trzymać trzeba się było ze swoimi, z małą grupką ludzi, którym - według nas - można zaufać. Reszta to Ci, którzy chcą Cię wyrżnąc lub Ci, których wyrżniesz ty.  - Żywy android pożarł kilka dzieci - powiedziała spokojnie, drapiąc się po wytatuowanej szyi - Niewinne istoty, które kompletnie nic mu nie zrobiły. Na terenie MOJEGO kasyna. Tego mu nie podaruję, to pewne. - prychnęła - Ale drugi kundel, Fenrir, zabił kilku ludzi również bez powodu. I zgwałcił dwie nasze barmanki, w tym Kass, którą też porwał.- odwróciła na chwilę wzrok, powstrzymując zły niesamowitego wkurwienia. Rzadko płakała. Płacz dla niej był oznaką słabości, której nie mogła nikomu pokazać. - Zrobię mu coś o wiele gorszego. - odwróciła się z powrotem, podnosząc dumnie wzrok na Shane'a. Jej lewe oko przybrało odcień soczyście czerwony, co tylko potwierdziło jej wewnętrzne wzburzenie. - A więc - powiedziała głośno, machając do Elisabeth, która wychyliła się jako ta najodważniejsza ze wszystkich panienek. Podeszła do Marceliny, rzucają krókie spojrzenia na dwójkę gości, przystając i przybierając pozycję gorliwego słuchacza. - Przynieś panom dzisiejszy obiad. Moją i Dżeralda porcję. - ostatnie zdanie nie spodobało się strażnikowi, jednak z miną cierpiącego katusze kontynuował ścieranie blatu.  Sama Marcelina chwyciła w dłoń dużą szklankę ze słodkim, gazowanym napojem w środku. Ze słomką - prawdziwa desperacka rich bitch. - Chcecie?
Po chwili  przed Shanem i Tyrrelem pojawiły się dwa talerze z dużymi porcjami pieczonego indyka i po dwie kromki chleba dla każdego. Zapach zmieszał się z zaschniętą krwią, w końcu pokonując go; pomieszczenie wypełniło się smakowitą wonią. - Przygotowaliśmy wam łóżka.
Marcelina położyła się równo o dwudziestej pierwszej. Szybko zamknęła oczy, modląc się  w duchu o spokojny sen i brak koszmarów, które nawiedzały ją prawie każdej nocy...
Płomienie. Ogromne jęzory ognia wznosiły się ku górze i lizały niebo. Wszędzie zapach spalenizny. Gryzący dym nie pozwalał swobodnie oddychac. Gdzieś pośród zwalonych pni i zniszczonych domów stały bestie w ludzkiej skórze, śmiejace się do siebie, jakby to wszystko było pierdolonym żartem. Ginęły one w krzykach cierpienia i przerażenia, które wisiały powietrzu nawet, gdy realnie umilkły.
A gdzieś pośród nich stał on...

Marcelina obudziła się z krzykiem. Po jej czole spływał pot. Była rozgrzana i cięzko dyszała, a serce waliło jej niczym psychopata głową o ścianę. Spojrzała na zegarek - piąta rano. A więc najwyższy czas ruszac. Z lekkim niezadowoleniem przeciągnęła się porządnie i założyła szybko cieplejsze rzeczy, wołając Atritę.
Wyszła z kasyna, próbując odgonic złe myśli. Szybko wdrapała się na gryficę, starając się nie powyrywac jej piór. Szarośc desperacji kontrastowała z prawie bezchmurnym niebem, które ostatnio płakało nad kasynem i ludźmi, którzy tu zginęli...
z/t


Ostatnio zmieniony przez Marcelina dnia 28.11.15 15:17, w całości zmieniany 2 razy
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 27.11.15 20:12  •  GŁÓWNA SALA - Page 3 Empty Re: GŁÓWNA SALA
Tyrell wpatrywał się nieruchomo w przestrzeń. Opierał łokieć o blat baru, a dłonią zasłaniał usta.
 — Rozumiem — odrzekł. Tak wiele chciał im jeszcze powiedzieć. Był jednak tak  oszołomiony tym co przed chwilą usłyszał, że z trudem ubierał myśli w słowa. Cieszył się, że to Shane przejął pałeczkę dyplomacji.
 W miarę jak w jego głowie kształtował się obraz prawdy, niektóre jego pytania zupełnie traciły znaczenie. Jak można być taką bestią? Czy wiedzieli co robią? To wszystko nie mieściło mu się w głowie. Przez chwilę pomyślał o rodzicach tych dzieci, które być może były nawet pożerane na ich oczach. Zrobiło mu się nie dobrze. Kątem oka  spojrzał w kierunku siedzącej nieopodal Marceliny. Starała się ukrywać targające nią uczucia. Ten widok spowodował, że nabrał do niej większego zaufania, miał ochotę coś powiedzieć, ale słowa uwiązały mu w gardle.
 Kiedy niespodziewanie dwie młode dziewczyny, wyłoniły się z talerzami pełnego jedzenia, poczuł, że ślinianki podjęły pracę pełną parą.
 — Dziękujemy. — Zaskoczony widokiem pięknego, dorodnego drobiu przełknął nadmiar śliny.  — Jesteśmy niezmiernie wdzięczni.
 Nikt szczególnie nie musiał zachęcać go do jedzenia, bo nie czekając na towarzysza podróży sam zabrał się za swoją porcję. Przyglądał się nienachalnie Shane'owi, co jakiś czas ukrywając wzrok w pieczonym indyku. Cholera!, jak mógł zwrócić się do niego po imieniu, na dodatek w takiej sytuacji? Miał cichą nadzieję, że wymordowany zapomni o tym incydencie i nie zacznie wstrzynać niepotrzebnej rozmowy na ten temat. Chociaż, twarz wtedy miał spokojną, na pewno nie wziął tego do siebie. Ta myśl poprawiła Tyrellowi humor.
 Kiedy Shane wspomniał o noclegu, jego nogi zdawały się w tej jednej chwili rozpłynąć z zadowolenia. Tyrell kiwnął głową i sięgnął po kromkę chleba. Wprawdzie pochłaniał dopiero pierwszą, ale wydawał się mieć już wyraźną ochotę na koleją. Wyrzuty sumienia targały jego wnętrzem. Miał nadzieję, że Marcelina i Dżerald nie położą się dzisiaj głodni. Kiedy zobaczył w jej rekach szklankę z gazowanym napojem, potrząsnął głową, a jego czarne kosmyki zatańczyły wokół twarzy. Nigdy nie był tak zachłanny.
 Słuchając bębnienia kropel deszczu o szyby, który niedawno zaczął ulatywać z ciemnych chmur, oraz rozmów Shane'a i Marceliny, poczuł się prawie normalnie. Przynajmniej przez chwile. Wkrótce bowiem zabrał się znowu za analizowanie informacji. Czuł się znużony. Musiał odpocząć.

 Kiedy zjedli, Marcelina pokazała im pokoje. Tyrell wszedł do wskazanego wnętrza, zamykając za sobą drzwi. Przez chwilę mała klitka, wydawała się dla niego pułapką obita drewnianymi panelami. Wolnym krokiem podszedł do jedynego okna w tym pomieszczeniu. Złapał za zakurzone zasłony i  odciągnął je na bok. Tuman kurzu uniósł się w powietrzu i anioł kichnął dwa razy.  Struga księżycowego światła padła na wąskie łóżko, na które runął chwilę później. Przyjemne uczucie owładnęło mięśnie jego ud i łydek, pleców i ramion. Posłanie wydawało się mu cudownie miękkie. Wsunął nos w poduszkę. Dopiero po chwili spojrzał za zegarek. Dochodziła dwudziesta pierwsza. Zamknął oczy  wsłuchując się w odgłosy Desperacji oraz monotonną pieśń deszczu. Zwierzęta zdawały się szeleścić gdzieś w ciemnościach. Miał dziwne, dezorientujące  wrażenie, że zapada się w te dźwięki. Wzdrygnął się i otworzył oczy. Znowu owładnęło nim poczucie osamotnienia. Naprawdę był sam, w zupełnie nieznanym mu miejscu. Naciągnął skostniałymi dłońmi kołdrę aż po samą szyję. Wnętrze nie należało do tych najcieplejszych, dlatego przed wejściem do łóżka nie ściągnął nawet ubrań.
 Niespodziewanie zaczęły gnębić go myśli. Pamiętał  jak Junko, nie raz  tłumaczyła mu, że ludzie często popełniają błędy. Czasem większe, czasami mniejsze. Ale każdy ma do tego prawo, każdy może zbłądzić i wejść na nieodpowiednią ścieżkę. Dlatego trzeba wybaczać. Ale czy zniszczenie czyjegoś mienia, gwałty i wymordowanie dzieci w napadzie szału możemy nazwać ludzkimi błędami?
 Obrócił się na bok i nie wiedząc kiedy poddał się sile snu.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 27.11.15 21:03  •  GŁÓWNA SALA - Page 3 Empty Re: GŁÓWNA SALA
  Miała rację. W tym nowym świecie, panowały zmieniony zasady. Niewinność stała się kartą przetargową, czymś niespotykanym, wypartym przez zgorzknienie oraz zepsucie. Ludzie zatracili w sobie dawane wartości ,stając się myśliwymi w pełnym tego słowa rozumieniu. Czy gdzieś, nadal istniało dobro? Czy tylko anioły reprezentowały zniekształconą dobroć? Chociaż, coraz częściej stawały po przeciwnej stronie barykady, tej samej do krwiożerczy Wymordowani chcący przetrwać. Przetrwać w świecie opartym na sile i przemocy, gdzie zdanie: przetrwają najsilniejsi, stało się głównym przykazaniem. Boga nie było, poszedł się chrzanić wraz z porządkiem świata. Zapanował chaos i ciemność. Mrok pochłaniał każdego po kolei. Im bardziej się mu stawiałeś i opierałeś, tym on wdzierał się w twoją duszę wyszarpując z niej, jak sęp kawałki padliny, wszystko co najlepsze. Z Shane było identycznie. Dla niego nie było nadziei. Nie było jasności. Na stałe zamieszkał w mroku, czując się w nim jak w domu.
- Podobno nikt w tych czasach nie jest niewinny – zauważył, opuszczając wzrok na chustę. Brudną z krwi, w którą najwidoczniej musiała wpaść. Nie musiał patrzeć na Marcelinę, aby wiedzieć, że niechciane łzy na siłę próbowały przebić się przez warstwę tymczasowego opanowania. Z ukosa spojrzał na Tyrella, zastanawiając się skąd ten szczeniak znał jego imię, skoro nie miał okazji się mu przedstawić. Czyżby miałby już tak słabą pamięć, a może czepia się bezsensownych spraw?
 Kiedy przyniesiono obiad, spojrzał na pachnącego indyka, na którego widok ślina zebrała się mimowolnie w ustach. Przełknął dyskretnie pierwsze objawy instynktu, ponownie obrzucając właścicielkę kasyna spojrzenie miodowych tęczówek.
- Mówiłaś, że macie dużo jedzenia, a sama sobie odmawiasz? - Oderwał sobie kawałek indyka wpychając go sobie do usta. Dawno nie jadł nic równie smacznego. W porównaniu do hydry po drodze upolował i zjadł parę wiewiórek, jednak anioł niekoniecznie chciał konsumować surowe mięso i wolał głodować aż do kasyna. No cóż, nie zamierzał go niańczyć, chłopak sam odpowiadał za swój brzuch.
 Potaknął w odpowiedzi na temat łóżek. Pierzasty zapewne chętnie wbije się do wygodnego posłania i chociaż na chwilę odpocznie w miarę bezpiecznym miejscu. Nocowanie na pustkowiu Desperacji było aktem odwagi, a według niektórych – głupoty. Shane nie miał z tym problemu. Wyższa temperatura ciała pozwoliła mu zasnąć w każdych warunkach.
 Kiedy Marcelina wskazała im pokoje, Shane zamknął za sobą drzwi, długo krzątając się po niewielkim pokoju. Ściany wydawały kurczyć z każdym jego oddechem. Położył się na posłaniu, chwilę walcząc z ciężkimi powiekami.

- Shane! Shane! - wołał rozbawiony dziecięcy głos, gdzieś z oddali. Nastoletni rudzielec odwrócił się  w stronę dochodzącego dźwięku. Dojrzał znajomą sylwetkę.
Nicolas.
- Złaź stamtąd! - krzyknął Shane, dobiegając do drzewa, na które wspiął się jego brat. Zadarł wysoko głowę do góry patrząc, jak ten szczerzy się w zadowolonym z siebie. Shane nie było do śmiechu. Ostatnim razem kiedy spuścił go na chwilę z oczu, ten złamał sobie nogę i rękę. Zajmowanie się marudnym bratem było wystarczającą karą, zagłuszającą wszelkie wyrzuty sumienia. - Do cholery, złaź, albo ci tak wpieprzę, że się nie pozbierasz! - Złapał za gałąź podciągając się na niej i wdrapując na drzewo. Nicolas rozbawiony, wdrapywał się coraz wyżej i wyżej. Uciekał mu, jednak w końcu rudzielec zrównał się z nim.
- Z tobą są same problemy! Sprzedam cię na targu, zobaczysz – burknął rudzielec, ale Nicolas wcale się tym nie przejmował. Machał chudymi jak patyki nogami, wskazując palcem na horyzont. Słońce zachodziło, roztaczając wokół siebie pomarańczową aurę. Widok był niesamowity. Cała złość nagle uleciała z Shane. Poczuł ulgę, spokój i szczęście.


 Obudził się nagle zalany potem i kołaczącym sercem, dudniącym mu w uszach. Dawno nie miał żadnych snów, a teraz znowu do niego wróciły.  Szybko oddychając, odrzucił od siebie cienką narzutę i wyjrzał przez okno. Noc na dobre zagościła w Desperacji. Nie mógł dłużej czekać, musiał wyjść. Teraz. Nagle. Nabazgrał jedynie krótką notkę Tyrellowi i wsunął mu ją pod szczelinę między drzwiami, po czym wyszedł z kasyna, udając się poszukać nowych tropów.

Zostań w kasynie.
Będę za dwa dni.
Wrócę po Ciebie.


[zt]
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 05.02.16 19:55  •  GŁÓWNA SALA - Page 3 Empty Re: GŁÓWNA SALA
Obudził go hulający za oknem wiatr. Był tak silny, że jego przerażający wrzask zdawał rozciągać się na kolejne hektary pozbawionej człowieczeństwa, wymarłej ziemi. Anioł podniósł się do siadu, a szorstki koc spadł z jego ramion. Drgnął za pierwszym razem, kiedy drobinki porwanych przez wiatr kamienni uderzyły w szklaną tafle okiennicy. Przetarł oczy i opuścił nogi poza nadpróchniałe łóżko. Nie wyobrażał sobie kolejnej nocy. Tutaj. Czuł jak chłód z łatwością przenika przez szczelnie obudowane ściany budynku, jak pochłania każdy centymetr jego ciała. Może i życie w Kamiennej Wieży nie należało do lepszych luksusów oferowanych przez Desperację, ale przynajmniej miał pewność, że nie zawali się ona pod silnymi, bezwzględnymi uderzeniami wiatru. A może to tylko przywiązanie do miejsca w którym spędził już prawie rok? Przeszył go dreszcz, gdy usłyszał wycie rozrywanego suchego drewna. Nie czuł się tu bezpiecznie, a sytuacji na pewno nie poprawiała jego podświadomość, która szeptała głosami zabitych i zmasakrowanych tu ofiar. Zacisnął usta z cienką linię i wypędził przerażające myśli z głowy.
  Miał problem  ze wstaniem. Czuł się jak po operacyjnym unieruchomieniu stawu biodrowego. Zasyczał cicho, gdy jego bose stopy dotknęły lodowatej, przybrudzonej podłogi - w odpowiedzi na nieprzyjemności jego palce stóp podwinęły się, jak zwijka z kolorową bibułą.
  Pomimo iż był ubrany w bluzę i spodnie, czuł silną potrzebę rozgrzania się. Jego palce dłoni były zesztywniałe i chłodne, co można było przyznać, w jego zwyczaju nie należało do niczego nadzwyczajnego. Wiele razy żartował sobie, że władając tak potężnym żywiołem jakim jest ogień, nie powinien odczuwać zimna. W końcu moc zapieczętowana jest gdzieś w jego wnętrzu. Jakakolwiek odporność na chłód, miałaby tu bardzo duży sens.
  Przykucnął aby włożyć i zawiązać lewy but. Z ledwością zdołał pochwycić oba końce sznurówek. Czuł się naprawdę koszmarnie. Chwila wytrwałości i jest. W pełnym skupieniu wpatrywał się splątany schludnie supeł. Kiedy złapał  za drugiego buta, zauważył coś przy drzwiach. Chwilę wpatrywał się w zżółknięty skrawek papieru. Wyglądał podejrzanie, ale nie sądził aby był zaklasyfikowany pod kategorie "pułapka". Podszedł, z jednym butem włożonym, drugim nie, do postrzępionego papierka. Podniósł go i wbił spojrzenie w nakreślone krzywe litery. Zanim zglebił się w napisany na nim tekst, miał pewność, że to tylko zwykły śmieć, przywiany podmuchami wiatru z sali głównej, ale gdy przeczytał pierwsze zdanie, zrozumiał, że był w błędzie.

❋❋❋

Ostatni błysk zachodzącego słońca zdawał się zniknąć gdzieś w przerażającej ciemności nieba. Puszyste chmury żwawo sunęły za wchód ponaglane silnym podmuchem szalejącego wiatru. Co jakiś czas połamane gałęzie poniewierały się za oknem przypominając westerny z tysiąc dziewięćset trzeciego roku. Niektóre uderzały o szybę tarabaniąc koszmarnie, a niektóre omijały, już wystarczająco poszkodowane, kasyno.
  Tyrell siedział przy barze. Na hokerze. Trzymał w dłoniach trzy karty: królową pik, dziewiątkę trefl i trójkę serce. Obserwował ze skupieniem wyczyszczony blat; jak na kolorowej mozaice poukładane były na nim długie ciągi kolorowych kart. Zmrużył oczy.
  — Mogę podmieniać karty?
  Anioł podniósł wzrok na stojącego obok niego wysokiego mężczyznę. Dżelard trzymał w dłoniach jedną kartę i z poważnym wyrazem twarzy przytaknął głową.
  Stróż zaryzykował trójkę serce zyskując asa. Dwumetrowy osiłek - strażnik baru - uśmiechał się lekko ukazując swój złoty ząb.
  Cały dzień czekał, choć wiedział, że nie wróci. To takie dziwne uczucie. Dziwne, bo pomimo iż był tego świadom, czuł ogromny zawód.
  Tyrell wyciągnął rękę przed siebie i podpalił wnętrzem dłoni kolejną gasnącą świecę. Otoczony iskrzącymi, figlarnymi płomieniami, czuł się lepiej, choć na moment problem zimna zniknął z jego listy potrzeb.
  Miał własnie odpowiedzieć na ruch Dżelarda, kiedy huknęło coś  przy wejściu. Nagły trzask zamykanych głównych drzwi zgasił wszystkie zapalone świece. Pomieszczenie ogarnęła całkowita ciemność. Dosłyszał w mroku szybkie, nierówne oddechy. Zesztywniał.
  Zeskoczył z hokera i wytworzył płomień ognia, zaraz obok swojej twarzy - tuż nad wyciągnięta dłonią. Mętne światło, które przez chwilę stworzył, sprawiło, że serce na moment przestało mu bić. Zbladł. Nie potrafił wydusić słowa. Płonący lewitujący płomień rozczłonkował się na drobne iskry, które w oka mgnieniu dotarły do wcześniej rozpalonych lontów, ukazując makabrę, której najbardziej się obawiał.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 3 z 14 Previous  1, 2, 3, 4 ... 8 ... 14  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach