Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 16 z 18 Previous  1 ... 9 ... 15, 16, 17, 18  Next

Go down

Pisanie 27.02.19 22:38  •  Opuszczony Obóz - Page 16 Empty Re: Opuszczony Obóz
Krótkie tak sprawiło, że miał wrażenie, że czyjaś niewidzialna ręka wzięła zamaszysty zamach i zetknęła się boleśnie z jego policzkiem. Odchylił głowę do tyłu, jakby faktycznie przyjął na siebie uderzenie, po czym wypluł zwartość ust w formie śliny, wyobrażając sobie, że to posoka z krwawiących dziąseł.
  Nawet w najbardziej mrocznych scenariuszach odgrywających się w jego głowie, nigdy nie przypuszczał, że obudzi się z luką w pamięci pośrodku niczego w towarzystwie osoby, której imię wciąż - niczym odgłos wystrzału - brzęczał mu w uszach. Wsłuchiwał się obcą barwę głosu z coraz większym strachem gnieżdżącym się w żołądku w postaci nieprzyjemnego uścisku. Rzadko się bał. Odrzucił lęk ze swojego prywatnego słownika na rzecz niezachwianej pewności  siebie, ale ta gdzieś się w tym momencie ulotniła. Znikała pomiędzy człowieka, a już nim nie jesteś.
  Zawsze był ostrożny. Unikał kontakt z pazurami tudzież kłami Wymordowanych, dzięki czemu testy pod kątem obecności wirusa X w jego organizmie w jego przypadku nie wykazywały. Oczywiście nie mógł powiedzieć tego samego o swoich towarzyszkach. Wielu z nich nie wracało, a on przymykał na to oko, powtarzał w myślach: to mogłem być ja bądź mogę być następny, aż do dziś...
  Absurd sytuacja sięgnął zenitu. Widmowy głos wciąż próbował go przekonać, że siedzący nieopodal młodzieniec nie jest w stosunku do niego szczery. W kółko powtarzał: On kłamie, Arata, słyszysz? Łże jak pies. Ocknij się i zacznij myśleć logicznie. Sęk w tym, że takowy rodzaj myślenia nigdy nie chodziło z nim w parze, a otępiający ból jeszcze bardziej to utrudniał. Nie mógł skupić się na jednej myśli, kiedy przez jego głowę przewijało się ich tysiące podczas niespełna kilka minut. Nie przywykł do ich występowania.
3006.
  Data przedarła się do kory mózgowej przez otępiający go ból. Była to jedyna rzecz, którą zrozumiał. Sprawiła, że serce znowu zabiło mocniej przy zwolnionym tempie pracy płuc. Proces oddychania się zatrzymał. Przy wtórze ZABIJ zbliżył się ku niemu. Widział swój cel. Wyraźnie rysował się przed oczyma Kido. Przybrał postać ust wykrzywionych w kłamliwym wyraźnie. Knykcie złożonej w pięść dłoń zwisła zaledwie kilka centymetrów przed nim.
  Rozległ się huk, a wraz z nim ciemność spowiła najbliższe otoczenie mężczyzny. Choć na jego usta cisnęło się – kurwa – nie zdążył je wypowiedzieć.

Na oszpeconej przez bliznę i zmarszczki twarzy pojawił się błogi grymas, jakby jej właścicielowi przyśnił się sen o przyjemnej treści. Ponadto Klatka piersiowa unosiła się i upadała w regularnych odstępach, co mogło oznaczać tylko jedno – oddech się unormował.
 Otworzył oko i spojrzał wprost w zachmurzone sklepienie nad sobą. Promienie słońca, przeciskające się przez szare chmury, zmusiły go do zmrużenia ślepia, choć w pierwszej chwili próbował po prostu przysłonić je ręką. Ten czyn okazał się niemożliwy do zrealizowania. Jeden nie czuł prawie wcale, drugą natomiast oplątała sztywna, szorstka struktura i zrozumiał, że został obezwładniony sznurem.
Co jest, do cholery? nie zdążyło ulecieć spomiędzy jego warg, bo oto znajomy głos pośpieszył z wyjaśnieniem. Takowe sprawiło, że na czole Yury’ego pojawiła się zmarszczka. Kolejne, mało atrakcyjne znamię czasu.
  Po usłyszani powodu, dla którego został skrępowany, zaprzestał prób uwolnienia się spod więzów oplątujących jego nadgarstki. Wbrew pozorom nie chciał wysłać chłopaka na tamten świat. Najprawdopodobniej był jedyną przychylną mu osobą.
  — Masz coś do picia? Zaschło mi w gardle — podjął po chwili, uświadomiwszy sobie, że ma w ustach najprawdziwszą pustynię. Brak nawilżenia w nań sprawiło, że chrypa bardziej niż zwykle zniekształcała wypowiadana przez niego słowa.
  Dźwignął się na ramionach i zmusił się do niezgrabnego siadu. Jego spojrzenie powiodło po okolicy. Jej obraz zapisał się gdzieś w odmętach jego wspomnień. Był mglisty, jak wszystko, ale nie miał wątpliwości, że już kiedyś tutaj był. Wchłoną do nozdrzy zapach . Zima. Chyba zbliżała się zima. Nie wiedział skąd ta pewność, ale wszystkie pory znajdującego się w jego ciele mu to oznajmiały, jakby były wyczulone na tę porę roku.
  — I daj mi papierosa. Muszę pomyśleć  — odezwał  się w końcu. Nadal czuł nieprzyzwoite pulsowanie w głowie. Ból rozsadzał mu czaszkę, ale przynajmniej pożar dotychczas grasujący w jego trzewiach ustąpił. Teraz pełnił rolę gorączki.
  Rozchylił delikatnie usta, gdy Tyrell zgrabnym ruchem dłoni wsunął mu do nich papierosa. Zacisnął zęby na filtrze. Od razu poczuł się lepiej.
  — Nie zapalaj — rzucił po chwili, przypomniawszy sobie, że stojący nad nim człowiek dysponował nietuzinkową umiejętnością. Nadal miał w ustach nieprzyjemny posmak dymu, który uprzednio podrażnił gardło i wywołał kaszel. Nie chciał tego powtórzyć. Tą walkę musiał stoczyć sam. We własnej głowie. Bez widowni. — Czymkolwiek są sarghale, o których wcześniej wspominałeś, wygląda na to, że nie jesteśmy tu mile widziani. — Do cholery jasnej, był za słaby, by móc stanąć z kimś lub z kimś w szranki. Wiedział też, że nie ujdzie zbyt daleko, o ile w ogóle będzie mógł wstać. Coś mu mówiło, że nogi mogą odmówić mu posłuszeństwa, a nawet jeśli tego nie uczynią – poczuje się jak na pieprzonym rollercoasterze. — Wspominałeś coś o Smoczej Górze. Możemy się tam zaszyć na jakiś czas bez wzbudzania niczyich podejrzeń?
  Nie powiedział „rozwiąż mnie”, bo to nie miała najmniejszego sensu. Zaciskając mocno zęby na papierosie, spróbował wstać. Szło mu fatalnie. Kilka pierwszy prób skończyło się fiaskiem. Zdarł sobie naskórek z łokci na czymś, co wystawało z ziemi, ale w końcu udało mu się osiągnąć zamierzony cel. Czują zawroty głowy, zachwiał się, ale nie upadł. Nogi, choć lekko ugięły się pod ciężarem jego ciało, były mu posłuszne.
  — Chodźmy. Nie marnujmy czasu. Kto wie, kiedy znowu stracę kontakt z rzeczywistością — podsunął, wybierając opcje ze współpracą. Kolekcjonowane przestrzeni lat doświadczenia nauczyły go, że czasu nie da się cofnąć. Musiał podnieść się, otrzepać z piachu i żyć z tym, co jest. Nie miał w zasadzie żadnego wyboru. Wypluł z ust nałóg. — Opowiedz mi coś o mnie, o sobie i Drug-on. Nie musisz przebierać w słowach. Może przypływ szczerości naprawi uszkodzone przewody — zachęcił, w międzyczasie niecąc papierosa pod podeszwą.
  Marnotrawstwo, westchnął w myślach, ale nie żałował.
                                         
Yury
Windykator     Opętany
Yury
Windykator     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Wcześniej Kido Arata, teraz Yury. Czasem Wujek Menel (c)Chyży.


Powrót do góry Go down

Pisanie 05.03.19 19:41  •  Opuszczony Obóz - Page 16 Empty Re: Opuszczony Obóz
Długo wpatrywał się w jego twarz; ozdobioną kurzem i wszelkimi zadrapaniami. Wpatrywał się w niego jak człowiek, wpatruje się w obraz, który posiada na swoim płótnie ponadprzeciętne kolory. Tym dla niego teraz był — obrazem. Nietykalną struktura posiadającą własną duszę. Bał się ją dotknąć, aby nie rozmazać tętniącego w niej życia; aby nie naruszyć tego co w niej pozostało.
  Bez sprzeciwów podał mu wodę. Wyciągnął butelkę z plecaka — płynu jednak nie było zbyt wiele. Na podroż jaka ich czekała pozostało może z dwa — trzy łyki czystej wody. Nie zamierzał jednak go o tym uświadamiać. Nachylił pojemnik nad popękanymi z chłodu wargami pojąc mężczyznę bez słowa. Nie potrafił wydzielić Wiecznemu dziennej porcji.
  Feniks, który przez cały czas otulał ich postacie ognistymi piórami uniósł łeb. Tyrell skinął głowa, a wielkie ptaszysko poderwało się w niebo patrolując okolicę wielkimi okrężnymi szlakami nieboskłonu.
  Później chłopak podał mężczyźnie papierosa. Nadal milczał. Obserwował. Wciąż w głowie błądziła mu ta myśl, uczucie, które jak wirus rozlewało się w jego naczyniach krwionośnych. Widok Wiecznego pozbawionego pamięci. Infekcja pożerała zdrowe komórki. Umysł bolał od nadmiaru myśli, a organy skręcały się jak wykręcane na nice. Smutek, czy to własnie czuł?
&emps; Białe płótno pozbawione kolorów. Czysta kartka nie nakreślona żadna linią. I to on miał złapać za ołówek i naszkicować pierwsza linię. Czy potrafił?
  (fundament)
  Nie zapalił fajki. Oczy zbladły jakby ktoś w jednej chwili odebrał z otoczenia wszelkie kolory. Zmatowiały pozbawione turkusowej iskry.
  — Serghale to bestie — powiedział mechanicznie bez uczucia, jak nauczyciel na wykładzie do którego musiał przegotowywać się caą noc. —  Są ślepe, ale mają wyostrzone pozostałe zmysły.
  Zmęczony głos umilknął, a chłopak znów się zamyślił. Pogrążenie w rozmysłach trwało jednak tylko chwilę. Szybko został dobudzony dźwiękiem unoszącego się ciała Wiecznego. Sam się podniósł otrzepując spodnie i patrząc na sylwetkę wymordowanego jak na zwierze, które w każdej chwili może rzucić się na niego z ostrymi zębiskami. Gdy jednak padło samo wspomnienie Smoczej Góry, źrenice anioła drgnęły w martwocie wciąż trwającej na jego twarzy.
  —  Tak. Jest tam bezpiecznie — odparł nawet nie zastanawiając się nad odpowiedzią.
  Przez moment oczami wyobraźni wyobraził sobie, jak oboje zagłębiają się w te zimne obdarte mury. Jak zapach mężczyzn i kobiet miesza się ze sobą jak zapleciony ze sobą warkocz. Jak ich kroki przemierzają zawiłe schody i jak wzrok Wiecznego patrzy na konstrukcje pustym, oskalpowanym od wspomnień spojrzeniem. Obraz jaki stanął mu przed oczami, w końcu uzmysłowił mu przyszłość. Czy chał aby tak to wyglądało? Co pomyśli o nim Shane, kiedy Yury otaksuje rudzielca badawczym, ostrożnym spojrzeniem? Co pomyśli Arata, gdy mijając hol wpatrywać i witać się z nim będą dziesiątki wykolejeńców dzierżąc w dłoniach bronie; z uśmiechem pożółkłych zębów? Co powie on sam?
  Złapał Yury'ego za ramię, aby ten nie zatracił równowagi. Spoglądnął na jego skrepowane nadgarstki jakby upewniając się, że linia wciąż znajduje się na swoim miejscu. Wzrok mu pociemniał, twarz zmizerniała.
  "Powiedz coś o mnie albo o sobie".
  Chłopak spojrzał w stronę lasu, z którego przyszli niespełna tydzień temu. Nie odeszli daleko od okolic kamiennej wieży. Jeśli się pospieszą zdarzą dotrzeć do schronienia już następnego dnia. Twarz anioła jednak nawet nie drgnęła pod naporem tego pytania — a powinna.
  Czy wiedział cokolwiek o Yurym? Czy był osoba, która mogła wypełnić to ważne powierzone mu zadanie? Nie znał go. Pamiętał wyłącznie jego kąśliwy uśmiech formujący się gdy zaciskał papierosa w wargach. Ale to nie była odpowiedz na jego pytanie. Nie takiej oczekiwał.
  — O tym, że jesteś członkiem Drug-on już wspominałem. To najemnicy. Awansowałeś na zastępcę niespełna trzy lata temu. Członkowie sami cię wybraliw tym ja, dodał w myślach. — Rządzisz tam z Shanem. Wraz rudowłosym wymordowanym, któremu służę jako anioł stróż — na chwile umilkł. Gałęzie pękały pod ich stopami. Nagle parsknął. Był to dźwięk totalnie do niego niepodobny. Choć usta nie uśmiechnęły się na dłużej niż sekundę, tak dźwięk jego tonu uległ lekkiemu zmodyfikowaniu. Dlaczego? — Któregoś dnia organizowaliśmy integracje. Osoba, która pamięta ten dzień jak przez mgłę nie powinna chyba o nim wspominać, ale było tam wiele ludzi. Był też pewien bliski ci człowiek. Nazywał się Morozov. — Ukradkiem spoglądnął na twarz Araty, jakby doszukując się wyczekiwanej reakcji. Choć tak naprawdę nie wiedział jakiej. — Ja pamiętam tylko niektóre obrazy z tego dnia jak klatki z kinematografu. Wiem, że nie miałem na sobie zbyt wiele. Pożyczyłeś mi wtedy kurtkę, tą co własnie masz na sobie.
  Nie miał pojęcia czemu wspomniał o tym dniu. To przecież było idiotyczne. Wątpił, aby dzień kompletnego pijaństwa był dniem odrodzenia się Araty. Spoglądnął na ścieżkę ciągnąca się przez wysokie, kolczaste knieje, myśląc.
   Dopiero w tym dniu zaczął poznawać go na nowo.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 07.03.19 0:19  •  Opuszczony Obóz - Page 16 Empty Re: Opuszczony Obóz
Nie był świadomy ograniczonego zapasu wody, więc pił na umór. Łapczywie. Jakby nigdy w życiu nie nawilżał niczym gardła. Dopiero po opróżnieniu połowy butelki, przestał. Podziękował dzieciakowi. Trwał w milczeniu. Nie wiedział, co mu powiedzieć. Nie umiał ubrać w słowa tego, co działo się w jego głowie. Młyn. Całkowity młyn. Chaotyczny napływ wspomnienie zaledwie spotęgował to wrażenie. Brakowało w tym sensu, związku przyczynowo-skutkowego. Nie było niczego. Żadnego telefonu do przyjaciela. Żadnych innych opcji, oprócz wielu pytań, na które nie znał odpowiedzi.
  Czyniąc kilka kroków w przód, dawał z siebie wszystko, aby nie przeżyć konfrontacji z podłożem. Buty grzęzły mu w piachu, ale wiedział, że nie może się potknąć. Obawiał się, że się wtedy nie podniesie i zapłacze nad swoim losem. A przecież ostatnim razem płakał wiele lat temu. Nawet nie wiedział, jak to się robi. Jego serce, choć biło, było pozbawione ludzkich odruchów. Czuł to samym sobą. Ile przeszedł, znajdując się w miejscu, w którym obecnie przebywa? Ile spalił za sobą mostów? Ile osób zranił? Co się stało z Akane, jego małżonką? Nadal żyła, nie świadoma tego, co się z nim stało? Nie, gówno ją to obchodziło. Byli w trakcie procesu rozwodowego. Ich miłość już dawno przeminęła, choć w zasadzie może nigdy jej nie było.
  Zamknął na chwilę oczy, pozwalając, aby wiatr chłostał mu twarz razem z ziarnami piasku. Powietrze było rześkie, otrzeźwiające i przede wszystkim chłodne. Dlaczego wcześniej tego nie zauważy?
  Zerknął przez ramię w celu upewnienia się, że chłopak nadal mu towarzyszy. Nie chciał stracić także jego.
  — Niespełna trzy lata temu. — Wciągnął do nosa powietrze, jakby tlen był narkotykiem, ciałem stałem, a nie czymś niewidocznym dla oka. Kto o zdrowych zmysłach wytypował go na tak odpowiedzialne stanowisko i dlaczego zgodził się na awans? Wokół kącików ust pojawiły się zmarszczki, gdy spróbował się uśmiechnąć. Nawet w S.SPEC nie darzono go stuprocentowym zaufaniem. Uważano go za wykolejeńca, przez samowolkę, którą uprawiał w trakcie misji. Wyjeżdżając z miasta na własną rękę, był bliski zawieszenia. Ktoś odkrył, że zabrał Ryu na wycieczkę i naraził go na niepotrzebne ryzyko. Ktoś inny uwierzył na słowo zamkniętego w pierdlu Takahiro.
  Jesu, Hiro! Znowu poczuł nieprzyjemny ból głowy, a w ustach poczuł posmak whisky, którą pił z kuzynem przed dzień jego aresztowania. Nienawidzili miasta. Rygoru. Otoczki kłamstwa. Wylęgarni hipokrytów zasiadających najwyższe stołki w hierarchii. Niewyczuwalnego w powietrzu zapachu rozkładu. I zepsucia. Zepsucia…
Jesteś zepsuty do szpiku kości, usłyszał z piątku na sobotę z ust osoby, która kiedyś była dla niego niczym rodzony brat. W oparach dymu papierosowych dojrzał jego wykrzywioną w gorzkim grymasie twarz. Autorytet. Wtedy doszczętnie spłonął. Obaj byli skończeni. Postawili kroplę nad „i”. Splądrowali rodzinną tradycję przekazywaną z pokolenia na pokolenia. Dwie czarne owce.
  Rzeczywistość powróciła do niego w charakterze słów. Tyrell podjął próbę odpowiedzi na jego pytania. Zaczął snuć opowieść o tym, kim teraz jest, a nie kim kiedyś był. O rzeczywistości.
  — Mówisz, że mamy 3006 rok, tak? — Zmarszczył czoło. Wybuch był ledwie sześć lat temu. To się nie trzyma kupy. I nie omieszkał podzielić się tymi wątpliwościami ze swoim towarzyszem, choć ubrał słowa w nieco odmienną formę, niż proponowały mu to emocje, czy też nieskładne myśli. — Wiesz, kiedy dołączyłem do tej organizacji? W 3000 czy później? — spytał. Szukał jakiegokolwiek punktu zaczepienia. Skoro przeżył ten cholerny wybuch, ktoś musiał mimo wszystko go znaleźć i poskładać go do kupy, ale kto? Bez specjalistycznego sprzętu zdechłby po kilku godzinach męki, więc wątpił, że dokonało się tego w prymitywnych warunkach Desperacji.
  Wbił spojrzenie w swoje związane dłonie i... zesztywniał. Jedna z rąk faktycznie nie należała do niego. Była pokryta protezą od... powiódł spojrzeniem po zmechanizowanym ramieniu... zgięcia łokcia w dół. Poruszył sztucznymi palcami. Były posłuszne. Zmarszczka na czole jeszcze bardziej się pogłębiła. Czyżby to była bezpośrednia konsekwencja wybuchu? Proteza wyglądała na solidną, więc nie mógł jej skonstruować żaden partacz z jałowych ziem. Cholera. Niepotrzebnie wypluł tego papierosa. Cała ta sytuacja była stresogenna i potrzebował ją czymś zaleczyć.
  — Ile masz lat, Tyrell? Wydaję mi się, że nie wiele. Siedemnaście? — Zapatrzył się w przestrzeni przez sobą. Miał wrażenie, że już tutaj kiedyś był. W odległej przeszłości. — Jesteś Wymordowanym? Zachowujesz się, jakbyś przeżył co najmniej setkę.
  Bezemocjonalność w zachowaniu chłopaka była intrygująca. Przypominał mu pod pewnym względem Tsu. Też nie potrafił obnosić się z tym, co leżało mu na sercu, a jego mimika twarzy ograniczała się do kilku grymasów, nie wspominając już o pozbawionych blasku oczu, ale... Łzy. Kiedyś widział na jego policzku łzy. Czy to w ogóle możliwe, czy umysł podsuwał mu fałszywe wspomnienia?
  Morozov. Rosjanin, którego poznał w M-6 krótko po tym, jak przybył do tego miasta. Zakuł go w kajdanki z burdę, którą sprowokował w super markecie. Prychnął. Kto by pomyślał, że ten idiota był gliniarzem? Wyglądał jak awanturnik, alkoholik, marny złodziejaszek.
  Znowu zaciągnął się powietrzem. Próbował wyobrazić sobie, że to dym zalegający w płucach. Imitacja papierosa.
  Ha, nawet nałóg miał go głęboko w dupie.
                                         
Yury
Windykator     Opętany
Yury
Windykator     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Wcześniej Kido Arata, teraz Yury. Czasem Wujek Menel (c)Chyży.


Powrót do góry Go down

Pisanie 13.03.19 19:15  •  Opuszczony Obóz - Page 16 Empty Re: Opuszczony Obóz
Kiedy padło pytanie o datę przyłączenia się mężczyzny do DRUG-ON, milczał. Pusty, obumarły wzrok przebijał się przez rozrastające na ich drodze konary zaschniętych drzew. Mogło mieć się wrażenie, że tęczówki mienią się w półmroku: mokre i nasycone kolorem.
 — Kiedy dołączyłem do najemników już w nich byłeś. Jako zwykły człowiek od brudnej roboty — powiedział. — Wybacz, nie znam odpowiedzi na to pytanie.
 Czemu czuł smutek? Cholera. Coraz częściej nazywał ten impuls smutkiem — zaczął się o siebie martwić. Tyrell sięgnął do plecaka i wyjął butelkę z wodą. Wypił łyk i otarł wilgotne usta wierzchem dłoni. Spojrzał w górę — na przerzedzone korony drzew i na przebijający się przez nieboskłon płomień patrolującego nad ich głowami Rakshy. Wszystko byłoby w najlepszym porządku gdyby tylko wiedział więcej. Jakby wiedział o Wiecznym wystarczająco wiele, by móc bez przeszkód odpowiedzieć na jego pytania; jakby znał kogoś, kto wie, kto spowoduje, że zardzewiała korbka w jego mózgu rozpocznie starą nienaruszoną pracę. Ale kto mógłby przywrócić mu wspomnienia? Kto potrafiłby bez krępacji podać mu klucz do zamkniętej części umysłu; do potwora, który być może wcale już nie drzemał w skrępowanej celi...?
 Machinalnie podciągnął jeden z rękawów i podrapał się po przedramieniu — po czarnych tatuażach jakby wzory miały być jakiś uczuleniem. To one pomogły mu odnaleźć drogę do przeszłości. Stojąc kiedyś kompletnie pusty miał coś, co nie opuściło go od tamtej felernej nocy. Miał ścieżkę rozrysowaną na swoim ciele i tylko dzięki niej wiedział gdzie podążać.
 Cóż za ulgowe traktowanie.
 — Koło stu — odpowiedział szczerze. Młody głos wypowiadający te słowa wydawał się jednak nie pasować do wypowiedzi. Sprecyzował: — Jestem aniołem, nie wymordowanym.
 I jakie miało to znaczenie?
 Spoglądnął ukradkiem na zaniedbanego mężczyznę; na jego zmizerniałą twarz pełną zadrapań i ran, i zmarszczek, na oko, które nieskrepowane przepaską patrzyło gdzieś w dal. Jakie myśli przewijały się przez jego głowę?
 — Kiedyś również nie pamiętałem swojej przeszłości. — Chciał zakończyć, ale wiedział, że to nie wystarczy. Wziął wdech i znów spojrzał przed siebie jakby kierował swoje słowa do niewidzialnego tłumu, który wygodnie zasiadł na rozstawionych wcześniej krzesłach. Musiał przekroczy granice swojej małomówności jeśli chciał polepszyć jego stan. Musiał przełamać tę czwartą ścianę. — Pojawiłem się w M-3 bez wspomnień, młody. Mogłem wyglądać na trzynaście lat, nie więcej. Nie znałem swojej godności, swoich rodziców, swojej przeszłości. Pustka. Biała kartka. Ale... — tu urwał i pokazał odsłonięta skórę Aracie, jakby pokazywał mu swój ręcznie malowany obraz. — Miałem to. To tylko cześć. Tatuaże pokrywają cała górną cześć mojego ciała. Były mi drogowskazem do poznania prawdy.
 Zakrył przedramię bluzą i szedł nie zwalniając, i wcale nie patrząc na towarzysza.
 — I tylko dzięki nim byłem w stanie ją poznać.
 Szelest kamieni i ziemi dźwięczał im pod obuwiem. Czasem prawda nie koi, rozdrapuje tylko rany, które umysł pragnął  podstępnie zataić. To jak całowanie zimnej lufy pistoletu gotowego odstrzelić łeb. Tyrell doskonale się o tym przekonał.
 — Kto był ci kiedyś najbardziej bliski?
 Zadając to pytanie sądził, że uzyska odpowiedź — jakąkolwiek pomoc. Uzyska sugestię, która być może tyczy się osobowości zamieszkującej Desperacje. Może ta, byłaby w stanie otworzyć umysł Kido? Może sam jej wygląd sprawiłby, że szare komórki znów rozpoczęłyby swoją dawną pracę. Bardzo na to liczył.
  Jednak co jeśli nikogo takiego nie miał?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 15.03.19 1:05  •  Opuszczony Obóz - Page 16 Empty Re: Opuszczony Obóz
Wybaczył, ale w trakcie tego aktu do głosu doszło rozczarowanie, zademonstrowane przy pomocy głębokiej bruzdy na czole. Cholera jasna. Łudził się, że dzięki temu sytuacja chociaż trochę się rozjaśni, ale nadal była nieprzenikniona, niczym oczu towarzyszącego mu młodzieńca.
  Wsłuchując się w nieregularny rytm własnego oddechu i chrzęst piasku pod podeszwami butów, czynił krok za krokiem, stopniowo odzyskując upragnioną kontrolę nad uprzednio odmawiającymi mu posłuszeństwa mięśniami. Za każdym kolejnym pokonanym metrem odkrywał, że ciało było coraz lżejsze. Gorączka też zelżała, niemniej nadal pocił się o wiele bardziej intensywniej niż zwykle i odczuwał nieprzyjemną suchotę w ustach, a głód nikotynowy wzbraniał się coraz bardziej.
  Zerknął przez ramię, kiedy wyprzedzony o kilka centymetrów rozmówca podjął temat własnego życiorysu. Arata o dziwo słuchał go w skupieniu, analizując każde zdanie z osobna, ale nie wyciągnął z jego opowieści żadnych konkretnych wniosków, dających mu przywilej komentarzu. Wiedział, że wyrazy współczucia były nie na miejscu. Anioł miał sto lat, by przywyknąć do swojej obecnej sytuacji, a mapa naszkicowana czarnym tuszem na ciele miała mu to ułatwić. I tak się stało. Jego komentarz nijak by to zmienił, więc skusił się jedynie na uproszczone sformułowanie, które było najbardziej adekwatną refleksją do zaistniałej sytuacji.
  — Ten świat jest popieprzony — rzucił, nieświadomy, że w trakcie trwania historii Tyrella jego skóra została obsypana zielonymi plamami podobnym do pleśni. Gdyby dysponował w tym momencie wygórowanym jak jasny gwint poczuciem humor Yury'ego, stwierdziliby pewnie, że znajdująca się w środku jego organizmu zgnilizna w końcu wyszła na powierzchnie, rozgaszczając się w bardziej dostępnych dla oka miejscach.
  Usłyszawszy pytanie młodzieńca, na spierzchnięte wargi mimowolnie zakradł się uśmiech, ale przybrał zgoła inną formę niż zwykle. Otóż nie miał nic wspólnego z sardonicznością. Był zwyczajny. Tak, jaki pojawia się automatycznie u osób, które z inicjatywny trzymanego w ręku albumu ze zdjęciami przypominają sobie przyjemne chwile z wakacji.
  — Takahiro. I Tsu. — Odpowiedź przecisnęła się przez gardło samoistnie i nie kosztowało go to nawet chwili zastanowienia. Jakby miał ją pod ręką, wiedząc o co zostanie zapytany, niemniej dopiero po usłyszani swojej zniekształconej przez chrypę barwy głosu uświadomił sobie, że w gruncie rzeczy na samym szczycie bliskich mu osób powinna znaleźć się jego współmałżonka. — Dziwne. Pamiętam, że miałem żonę, Akane, ale nie mogę sobie przypomnieć ani jej wyglądu, ani tym bardziej żadnych informacji dotyczących naszego związku — rzekł, błędnie zakładając, że przemawia zaledwie do swoich myśli, ale po uświadomieniu sobie błędu nie skorygował go, wszak lekarz znał przyczynę niepoprawnego funkcjonowania jego szarych komórek, a na imię jej było amnezja. Dotychczas żadne nowe wspomnienia nie napłynęły do jego umysłu, czyniąc poprzednie niezrozumiałymi, urwanymi z kontekstu. Odtwarzając je w głowie, czuł się, jak miłośnik książek, któremu nie dano było przeczytać jednego rozdziału z środka tomu, z powodu braku kartek, ale wtem przypomniał sobie o czymś kluczowym. Skoro wszedł w związek małżeński, to musiał wejść w posiadanie obrączki.
  Wraz z tym przebłyskiem intelektualnego geniuszu przekierował zainteresowane na związane dłonie, jednak nie zauważył dowodu zaślubin w postaci obrączki. Co innego przykuło jego uwagę. Niewielki rozmiarowo intruz w postaci pająka, który był na etapie badanie gruntu. Przemieszczał się po skórze tymi swoimi małymi, włochatymi odnóżami, łaskoczą środkowy i serdeczny palec mężczyzny. Yury spróbował go zrzucić przy ograniczonym zasięgu ruchu, ale bezskutecznie. Co prawda stworzenie ugięło się pod naporem jego protestów, ale nie uciekło. Zatopiło swoje kanaliki jadowe w kciuku biomecha. Wieczny poczuł z tego tytułu niezbyt przyjemne ukłucie.
  — Małe cholerstwo — podsumował nazbyt łagodnie jak na swoje wcześniejsze możliwości, jednakże niewielka ranka nie zrobiła na nim żadnego wrażenia. Nie mogła się równać z raną postrzałową, którą nabył podczas swojej wizyty w M-6.
  Skupiwszy się na intruzie, nie dojrzał problemu większego kalibru, choć takowy znajdował się dokładnie w zasięgu jego wzroku, a nawet oblizał się nawet ich widok. Wniosek nasunął się sam. Uczynił z nich swój potencjalny obiad.
  — Rozwiąż mnie — nakazał Tyrellowi, wyciągając ku niemu skrępowane nadgarstki.
                                         
Yury
Windykator     Opętany
Yury
Windykator     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Wcześniej Kido Arata, teraz Yury. Czasem Wujek Menel (c)Chyży.


Powrót do góry Go down

Pisanie 18.03.19 20:29  •  Opuszczony Obóz - Page 16 Empty Re: Opuszczony Obóz
Tyrell nie skomentował jego wypowiedzi. Życie było pojebane - nie musiał na to potakiwać. Wystarczająco wiele lat wątpił w swoją przyszłość; przeszłość gotowa była natomiast wgryźć się w odsłonięte gardło przy byle głupocie. Nic nie zdawało się go zaskoczyć. Zaskoczyć nie, ale wprowadzić w stan długiej konsternacji — już owszem. Właśnie teraz trwał w tym transie — poruszając miarowo nogami i przemierzając metry, myśląc o losie Kido jak o pacjencie, któremu nie daje się żadnych nadziei. Żadne z wymienionych godności nie pasowały do zapamiętanych twarzy. To była układanka z pogrubionymi puzzlami i tymi nie do pary (z innego obrazka). Żaden człon zdawał się nie współpracować w odzyskiwaniu wspomnień. Czy tak miało być? Czy jego starania były tylko płonną nadzieją na powrót starego Araty? Z każdą godziną zdawał się być tego coraz bardziej świadom.
  Kiedy do jego uszu dobiegła pieszczotliwa skarga, skierował ku niego łeb. Niebieskie oczy przedarły się przez gęstą mgle zamyślenia i dosięgnęły w końcu skrępowanych dłoni. Nie zdążył zauważyć opadającego na ziemię owada i przez chwilę myślał, że to objawy gorączki, z którą walczył dzisiejszego ranka.
  — Nigdy o niej nie wspominałeś — powrócił do żony. Domyślał się, że to z jakiegoś powodu, ale nie sądził, aby ten temat krył pod sobą złoża niekończących się materiałów, dlatego też urwał go zgrabnie: — Z pewnością została w mieście. A może już nie żyje.
  Wypowiadając te słowa nie wiedział ile w nich prawdy.
  Z początku nie dosłyszał  szelestu łamiących się  gałęzi, ani śpiewu wiatru pomykającego na wschód. Póki słowa Wiecznego nie oblepiły schowanych pod czarnymi strąkami włosów uszu nie podejrzewał nic. Nawet spokój nie wydawał mu się zbyt mętny. Dobrze było mieć przy sobie związana osobowość o wściekle-zmęczonym spojrzeniu.
  Z pięćdziesiąt metrów od nich poruszał się cień. Stwór — przygarbiony i matowy. Uniósł znad upolowanego truchła ociekający krwią pysk kierując blade, ślepe spojrzenie w kierunku przybyszów, jakby był w stanie usłyszeć ich oddechy przy swoim ciele. Nasłuchiwał, aż w końcu odszedł od trupa obdartego ze skóry. Przykucnął jak gotowy do skoku, nagi i przezroczysty. W okolicy jego białego torsu biło krwawe serce i majaczyły pozwijane flaki. Chwiejący się na boki łeb odkrywał jasny pulsujący wewnątrz mózg. Stworzenie zawyło odsłaniając przed nimi rząd ostrych zębów długich jak bagnety. Na dziąsłach znajdowały się niepogryzione wnętrzności nieszczęśnika.
  Tyrell wrósł w ziemie, choć w jego twarzy na daremne było szukać przerażenia. Usta ścisnęły się w cienką linie, a plecak, na którym wierzchu wisiały kamy  zabrzęczały dźwięcznie. Dosłyszał prośbę Wiecznego. Mógł nawet ją uczynić, ale podejrzewał, że najmniejszy ruch za skutkuje atakiem, a ten wydawał się nieunikniony. Postać przemieszczała się na czterech łapach w prawo i w lewo, wysuwając długi język i wylizując z nosa krew. Stworzenie posiadało zwierzęcy pysk, a ciało wyrośniętego człowieka. Musiało mieć z dwa i pół metra. Kończyny miał karykaturalnie długie, nawet teraz wyglądał jakby poruszał się na szczudłach.
  Chłopak sięgnął dłonią do kieszeni, próbując odnaleźć nóż — na daremne. Bestia warknęła i rzuciła się w stronę anioła w ostatniej jednak chwili zmieniając cel —wielkie ślepe oczy skierowały się w kierunku Yury'ego, a długi, nagi ogon uderzył ciemnowłosego tak silnie, że jego chuderlawe ciało przywaliło w pobliski pień.
  Opadł bezwładnie na ściółkę wypluwając krew z ust. Miał wrażenie, że pękły mu wszystkie kości. Był od niego zbyt daleko. Kiedy uchylił oczy obraz był niewyraźny — poruszał się w ślimaczo-spowolnionym tempie. Jak przez mleczna szybę obserwował  wielkie łapy bestii sięgające powalonego na plecy wymordowanego, jak ostre szpony unoszą się w powietrze by z impetem wbić go w ziemie.
  — Yury!
  Nie spodziewał się, że to jego gardło zdołało wydać tak desperacko tłumiony krzyk. Czy miał szansę? Czy miał szansę bronić się skrępowanymi dłońmi?
  Ale w tym momencie czas wydawał się naprawdę zwolnić.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 19.03.19 19:09  •  Opuszczony Obóz - Page 16 Empty Re: Opuszczony Obóz
Kurwa! — Chrapliwe przekleństwo przedarło się przez uszkodzone gardło Wiecznego, gdy został z tym problem sam. Natężenie zielonych plam na skórze się zwiększyło. Znowu do głosu doszły zawroty głowy i wrażenie, że zaraz zwróci wcześniej konsumowany posiłek, choć nie miał nawet pojęcia, kiedy jadł ostatni raz, więc ewentualnie na podłoże wyląduje sama żółć żołądkowa bez treści pokarmowych.
  Naprężył mięśnie, usiłując przerwać zamontowane na nadgarstkach sznur. Na daremno. Anioł postarał się, by nie uwolnił się przy okazji kolejnego ataku szału. W ostatniej chwili pochyli głowę do tyłu, oszczędzając swoje gardło przez konfrontacją z wielką, masywną łapą i zmiażdżeniem. Uczynił kilka kroków w tył, ale wiedział, że ich obecna sytuacja przekraczała dopuszczalny poziom beznadziejności. Mieli przejebane na całej linii, a Yury’ego tylko adrenalina ochraniała przed odjazdem w mrok.
  — Tyrell, do cholery jasnej, weź się w garść, bo oboje skończymy w gardle tego skurwysyna!— warknął przez zaciśnięte zęby, choć nie wiedział czy na skutek uderzenia anioł nie stracił przytomności. Nie znał jego obecnej lokalizacji. Był zbyt skupiony na tym, aby bestia nie odebrało mu fragmentu ciała. W kolejnym desperackim uniku uchronił sprawne ramię przed siekaczami.  
  Miał przy sobie pistolet, prawda? Chyba tak. Zawsze miał go przy sobie, ale podejrzewał, że zabrano mu go podczas znajdowania się w niebycie postępującej gorączki. Poza tym nie miał jak przeszukać połów kurtki.
  Mechaniczne kolano z impetem skonfrontowało się z bliżej nieokreślonym punktem na ciele ryczącej bestii, a raczej zatopiło się w nim, w efekcie czego grawitacja przestała współpracować  z ogłuszonym przez zbyt duże natężenie dźwięku mężczyzną i runął bez ładu i składu na pokryte piaskiem podłoże. I wtem utracił kontrolę nad ciałem. Świadomość przekształciła się w miliardy niewielkich odłamków, jakby w skutek upadku rozbiła się jak kruche szkło. Dziki, nieposkromiony śmiech odebrał mu władzę nad mową. Ugrzązł w gardle i wydostał się na powierzchnie, a stwór był tuż-tuż. Czuł jego nieświeży oddech na swoim karku, mimo to nie mógł przestać się śmiać. Nie przestawał nawet wtedy, gdy zabolała go przepona i ledwo dostarczał do organizmu powietrza. Jak szaleniec, którego życie dobiegało powoli końca.
  Zielone plamy pokryły niemal całą powierzchnie oszpeconej przez bruzdy, zarostu  bliznę warzy, a włosy - dotychczas tkwiące w nieładzie, czarne naznaczone gdzieniegdzie pasmami Świny - przeszły koloryzacje. Były teraz ciemno zielone i stanęły dęba, jakby ktoś, pomimo ich tłustej struktury, zmarnował na nie tony żelu. Zachłysnął się śmiechem zalegającym w ustach i splunął śliną gdzieś w bok. Wisząca na szyi za pomocą łańcuszka obrączka ze srebra przeszła w miedź. Poczuł jej wyraźne ciepło na klatce piersiowej, ale nawet się przed nim nie wzdrygnął. Pozostałość po gorączce nadal tkwiła w jego ciele, jak drzazga w palcu.
  Ziarna piasku w dużych ilościach oderwały się od podłoża i pomknęły wprost ku mrocznej karykaturze. Yury uchwycił dźwięk zamykającej się szczęki kilka centymetrów nad uchem i przenikliwy ból, ale nie otworzył oczu. Skoncentrował się na wirującym wokół piasku, który po chwili uderzył w zmutowane stworzenie z całej siły. Właściciel mechanicznych kończyny wiedział, że to za mało, by ją pokonać, ale przynajmniej tym sposobem odwróci jej uwagę.
  Podczołgał się ku drzewu, które przyjęło na siebie ciężar drobniejszego towarzysza, ale po pokonaniu kilku metrów, podjął decyzje. Nabrał do ust powietrza i podniósł się na nogi w akompaniamencie jęku mechanicznych stawów i zgrzytu zębów. Zlokalizował spojrzeniem bezużytecznego podwładnego Pradawnego.
  — Daj mi nóż — warknął w nań kierunku, utrzymując wypowiedź w dawnym, lekko aroganckim i ironicznym tonie. Miał zamiar uchwycić narządzenie w zęby i samemu uwolnić się spod więzów, choćby kosztem kilku palców, skoro Tyella nie było na to stać. Jak udało mu się przeżyć tyle lat na Desperacji? Nie mieściło mu się to w głowie.
  Splunął wydzieliną zalegające w ustach. Wyczuł pod językiem metaliczny posmak. Krew. Cholera jasna, ten pieprzony wybryk natury najwyraźniej podrażnił strukturę jego ciała na jednym z etapów szamotaniny.
                                         
Yury
Windykator     Opętany
Yury
Windykator     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Wcześniej Kido Arata, teraz Yury. Czasem Wujek Menel (c)Chyży.


Powrót do góry Go down

Pisanie 30.03.19 21:33  •  Opuszczony Obóz - Page 16 Empty Re: Opuszczony Obóz
Obraz stabilizował się. Szumy i mgła opuszczały tęczówki racząc właściciela jasnym, bezbłędnym obrazem. Nie było tu widoku spokojnej, nienaruszonej ziemi jaka kroczyli jeszcze minuty temu — ten widok przepadł jak kamień rzucony w wodę. Cały świat w mgnieniu oka nabrał czarno-białych odcieni. Ciemne, przerażające konary starły się sękatymi obiektami zniszczenia. A demon unosił głowę znad ciała mężczyzny; prześwitujący przez czaszkę mózg wznosił się ponad suche strzechy, ponad brudny horyzont jak wschodzące słońce. Łapa uzbrojona w długie pazury wbijała się w ziemię. Potwór wydawał się nawet nie zauważyć zmiany kolorytu skóry wymordowanego, ognia w oczach, które rozpalało wściekłość. To wszystko ginęło w ciemnościach. Słuch jednak wydawał się niezawodny, więc po uderzeniu stworzenie jęknęło żałośnie upadając na cztery łapy i obracając łeb w kierunku poruszającego się biomecha. Wielki, długi język oblizał brudny pysk, a ogon poruszył się leniwie po ziemi zamiatając z drogi żwir, który jeszcze chwile temu odbił się od jego paszczy.
  Tyrell z trudem uniósł się na konało. Wnętrze dłoni były czarne od ziemi i czerwone od krwi. Czuł jak skóra piecze go żywym ogniem i jak przeradza się w tylko leniwe echo, wśród przepełniającej go adrenaliny. Widział sylwetkę Yury'ego; kroki kroczące w pyle. Widział jego pokryta zielenią skórę, błysk przewalające się w tęczówce nie zasłoniętego oka.
  Mógł nie żyć, przeszło mu przez myśl. Mógł leżeć pod kocem z zakryta twarzą, mógł już nigdy na niego nie spojrzeć, a spojrzał i właśnie ten wzrok obudził zamroczony umysł. Zdusił syk bólu, kiedy prostował kolano.
  Bestia obniżyła rząd ostrych i cienkich jak igły zębów i ruszyła powoli, niemal na palcach — bezszelestnie. Długie kończyny uginały się pod ciężarem cielska. Miało się wrażenie, że w każdej chwili mogą się złamać; trzasnąć jak sucha gałąź, ale czy było to możliwe? Karykatura o przezroczystej skórze z pewnością przeżyła wiele lat, świadczyło o tym jej zachowanie. Doskonale wiedziała co robi.
  Anioł podnosił się już na nogi. Chwiał się, ale utrzymywał równowagę. Grzywką opadła mu na oczy, muskając końcówkami brudne policzka i gdy miał już odpowiedzieć, zareagować zauważył jak wielki biały cień sunie bezszelestnie za mężczyzną. Oczy Tyrella rozszerzyły się, znów poczuł to silnie uderzenie w klatkę piersiową.
   Czy to tak silnie biło mu serce?
  Bestia podskoczyła i rzuciła się prosto na plecy biomecha. Wyciągnęła łapska jak tygrys wyskakujący na upatrzonego wcześniej bawoła, choć w tym przypadku łapska mogłyby co najwyżej wbić go w ziemię, niż stanowić jakikolwiek zaczep na ciele. Mijały sekundy, zbyt długie. Obraz spowolnił. Wszystko na tę chwilę stało się klarowne jak woda w morzu. Mgła zniknęła na krótką, drobna chwilę.
  Wyciągnął przed siebie dłoń. Impuls, tym razem zbyt mocny, aby mógł nad nim zawładnąć. Organizm ludzki to specyficzny mechanizm, teraz o tym wiedział.
  Jasnopomarańczowa poświata otoczyła Yury'ego w momencie gdy zęby miały wgłębić się w bark. Stwór uderzył w barierę z taką siłą, że przy odrzuceniu upadł z dobre pięć metrów dalej. Warkot jaki z siebie wydał przypominał dźwięk odpalanego silnika. Był potwornie zły. Mięśnie potwora napinały się i rozluźniały jak maszyna pracująca na pełnych obrotach. Był gotowy do skoku. To było widać.
  Poświata nie opuszczała ciała mężczyzny. Przyległa do niego niczym płaszcz. Tyrell pozwolił sięgnąć sobie do kieszeni i rzucić nóż w stronę Wiecznego nie bacząc na konsekwencje w postaci złego złapania przyrządu. Spoglądał uważnie w jego oczy — niemal wyzywająco. Wzrok omiatał całą przemianę od włosów aż po czubki palców. Anioł wydawał się być oszołomiony, ale żaden dźwięk nie wydobył się z jego ust. Chyba zbyt wiele kosztowała go obserwacja i podziwianie wytworu pacjenta, który niemal godzinę temu próbował pozbawić go życia. Gdyby tylko potrafił poruszyć zastygłymi wargami, szczeka z łoskotem upadłaby na brudną ziemię.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 01.04.19 0:07  •  Opuszczony Obóz - Page 16 Empty Re: Opuszczony Obóz
Czuł fetor obcego oddechu na swoim karku i wiedział, że nie uda mu się wykonać uniku, więc po prostu stał, osłaniając własnymi plecami stojącego nieopodal anioła, który nadal nie wykazywał chęci współpracy.
   Rusz się, durniu, zamarło w krtani biomecha, bo wtem poczuł jak łapa potwora przecina powietrze i konfrontuje się z jego plecami. Przymknął oko, gotowy na paraliżującą dawkę bólu, ale... do uszu doleciał jedynie zgrzyt, jakby szpony bestii zderzyły się z metalową powierzchnią. Czyżby jego ciało zareagowało automatycznie i poświęciło protezę prawej dłoni, by ratować swojego właściciela przed zgonem? Nie. Nie poczuł siły uderzenia, która powinna wyniknąć z takiej sytuacji. Dopiero po chwili - gdy Tyrell rzucił w niego nóż uświadomił sobie, że jest otoczony przez żółtawą poświatę. Stał się przez to wszystko świętym, czy kurwa jak?
   Lewa dłoń z trudem zetknęły się z metalowym ostrzem noża; na skutek tego spotkania ucierpiał jeden z palców, ale Yury o to nie dbał. Złapał trzonek narzędzia w zęby i dwoma, precyzyjnymi ruchami szczęki przeciął krępujący nadgarstki sznur.
   Seria uderzeń serwowana przez krwiożerczego potwora znowu próbowała go dosięgnąć. Niewidzialna powłoka spisywała się na medal; chroniła jego ciało przed zagrożeniem, ale wiedział, że ta forma defensywy wreszcie pęknie pod naporem wściekłości akcentowanej rykiem bestii. Musiał działać. Szybko. Skutecznie.
  Obrócił się ku oprawcy z nożem w ręku. Poruszył kilkakrotnie palcami i samym nadgarstkiem, by przywrócić do niego prawidłowe krążenie. Nie przypominał sobie, kiedy ostatnio był ofiarą, ale dławiący go w gardło posmak strachu skutecznie uniemożliwiał mu przypomnienie sobie takiej sytuacji. Koncentracja. Miał tylko jedna szansę. Albo on albo to szarżujące monstrum. Prosty rachunek. Przełknął ślinę.
  Pochylił się, by dosięgnąć celu. Owłosionej łapy stwora. Przyjrzał się jej budowie, ale w zasadzie nawet nie miał podstaw sądzić, że była wyposażona w ścięgna. Musiał zaryzykować, bo inaczej będzie krucho. Przeobrazi się w krwawą plamę pod wielkim cielskiem. Chujowa perspektywa.
  Mutant nadal szalał. Próbował go dosięgnąć. Atakował, warczał. Z ust toczyły mu się pijana. Wieczny, zmotywowany jego poczynaniami, złapał pewnie za rękojeść noża, a potem, bez czułości i miłości do wielkich zwierzy, wbił ją w jedną z tylnych łap stwora. Niekontrolowany warkot utwierdził go w przekonaniu, że trafił. Ale nie tylko on. Monstrum osunęło się na bok, nie mogąc utrzymać ciężaru ciała na jednej kończynie. Yury wiedział, ze to jedynie zabieg tymczasowy. Czuł to podskórnie. Bydle zaraz się pozbiera i spuści im najprawdziwszy wpierdol, kierowany niemożliwą do opanowania wściekłością. Zakichany wybryk natury.
  Obrócił się do anioła, który znajdował bliżej niż sądził. Zakleszczył mechaniczne palce na jego ramieniu. Potrząsnął nim gwałtownie, nie panując nad siłą, która aktywowała się pod wpływem towarzyszącej mu adrenaliny. Zerknął Tyrellowi prosto w oczy. Powinien dać mu w pysk dla lepszego wydźwięku? Wszak cel był prosty. Mieli go tuż przed nosem. Z gardła bestii tkwiącej za jego plecami wydobył się skowyt. Szybko. Nie mieli czasu. Ani chwili na zastanowienie.
  —  пошли! — warknął i bez zastanowienia puścił się biegiem ku Smoczej Górze, która majaczyła na horyzoncie niczym drogowskaz, latarnia morska - sygnał dla wycieńczonych żeglugą żeglarzy, że ląd jest tuż-tuż. Ich bezpieczna przestrzeń. Dom. Wiedział, że paliwo napadowe zwany adrenaliną jest na wyczerpaniu. Odczuwał zmęczenie i kwas żołądkowy zalegający w przełyku. Pot ściekający z ciała. Ubrania przyklejone do skóry. Ciężar mechanicznych części. Serce tłukące się o żebra. Ale mimo to przebierał nogami z całych sił, wlekąc za sobą towarzysza. Od tego zależało ich życie, do jasnej cholery. Huk za ich plecami utwierdzał go w przekonaniu, że nadal mieli przejebane.
  Prognozy jednak okazały się błędne. Ryk, rozlegający się za ich plecami, niebawem ucichł. Być może bestia dała sobie spokój, albo jedna z jej odnóżu utknęła w szczelinie, którą chwilę wcześniej pokonali, dysząc jak maratończycy. Yury nawet nie zerknął przez ramię, by się co do tego upewnić. Nadal ciągnął Tyrella ku Smoczej Górze, której kształt coraz wyraźniej malował się przed ich oczyma. Wkrótce, po pokonaniu kilkunastu stopni ku górze, pojawiła się okazja na złapania tchu. Przywitał ich zbawienny cień. Mogli udać się do swoich pokojów, by odpocząć. Zagrożenie dawno minęło.

  ___zt + Tyrell
                                         
Yury
Windykator     Opętany
Yury
Windykator     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Wcześniej Kido Arata, teraz Yury. Czasem Wujek Menel (c)Chyży.


Powrót do góry Go down

Pisanie 16.09.19 15:00  •  Opuszczony Obóz - Page 16 Empty Re: Opuszczony Obóz
Zbyt łatwa.
Dokładnie taka była jej niedawna potyczka przeciwko grupce składającej się z ludzi - kij wie, co tam w ich genach siedziało i, szczerze mówiąc, mało ją to obchodziło - i kilku zawszonych, paskudnych kundli. Rozprawienie się z nimi było niemalże dziecinnie proste oraz szybkie, co nijak jej nie zadowoliło. Tak, owszem, wzięcie udziału w słodkiej, chaotycznej walce i przelaniu paru pięknych litrów krwi napełniło ją cudowną euforią i buzującą adrenaliną, jednakże cała akcja skończyła się zanim Kari mogła się porządnie, w pełni rozkręcić - albo i nakręcić, hah. Zmarszczyła nosek, poruszając lekko zranionym ramieniem i krzywiąc się z powodu ostrego, gryzącego bólu, jaki natychmiast punkt ten przeszył. Otrzymane obrażenie nie byłoby takie tragiczne, gdyby kula przeszła łaskawie i miłosiernie na wylot, lecz ta postanowiła złośliwie utknąć w środku i zagrzać sobie miejsce w jej ciele. Parsknęła, dociskając umorusaną posoką dłonią ranę wlotową i strzygąc puchatymi, różowymi uszami. Zmierzała dość niespiesznie ku siedzibie organizacji, do której przynależy, jako że tam z pewnością otrzymałaby wymaganą pomoc medyczną... chyba? Tak sądziła? Czasem różnie z tym bywało i to w większości z jej winy. Nie biegła i nie pędziła, mając nadzieję zwabić zapachem swojej smacznej krwi jakiegoś nowego, świeżego i lepszego od tamtych słabiaków oponenta, lecz jak na razie nic ku niej nie szarżowało i nie rzucało się w jej kierunku. Meh.

Wtem w oddali wypatrzyła sławetny, oferujący chwilę wytchnienia obóz upstrzony starymi, acz dalej jakimś cudem się trzymającymi namiotami. Mrugnęła raz i drugi, rozejrzała się dookoła w próbie dostrzeżenia potencjalnego wroga, a nie dojrzawszy nic takiego interesującego, skierowała się do najbliższej, dającej materiałowy dach nad głową struktury. Wgramoliła się do środka bez większych problemów i przycupnęła tak, aby mieć idealny widok na wejście do namiotu, po czym położyła niezbyt delikatnie zakoszony uśmierconej na Złomowisku kobiecie plecak na ziemi. Może w nim znajdzie coś ciekawego i mogącego wesprzeć ją w tej robiącej się niewygodną sytuacji - odłamek, który utknął w jej ramieniu coraz to bardziej ją uwierał i czuła, jak okolica wokół niego niebezpiecznie, groźnie się zaognia. Nie mogła dłużej zwlekać, ponieważ mogło to okazać się dla niej katastrofalne, toteż postanowiła samej zdziałać coś w kierunku uwolnienia się ze szponów szydzącego z niej naboju. Prychnęła, wygrzebując z plecaka oblepioną zaschniętą krwią ręką buteleczkę z wodą utlenioną i... cztery plasterki ozdobione kucykami. Aż powieka jej zadrgała, kiedy tak wpatrywała się w swoje jakże wspaniałe zdobycze.
- Chyba sobie kpicie...
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 17.09.19 12:12  •  Opuszczony Obóz - Page 16 Empty Re: Opuszczony Obóz
Cóż więc za szkoda, że Alicja nie czuła zewu krwi, a zew zmęczenia, gdy włóczyła nogami, jedna za drugą, w kierunku tego obozu. Pies idący przy jej boku jakby zdawał się imitować to, jak szła jego właścicielka, choć sam na pewno nie bym zmęczony, tylko zwyczajnie leniwy. Nauczyła się niedawno nosić jeszcze przybory medyczne ze sobą, choć robiła to bardziej z myślą o łataniu siebie niż innych.
  Zaskakiwało i niepokoiło ją to, że ten obóz był w całkiem niezłym stanie. Kiedyś uznawałaby to po prostu za szczęśliwy traf, ale ilekolwiek tu się nie zjawiała, tyle razy widziała go w podobnym, o ile nie identycznym stanie. Nie spieszyła się i broń trzymała w gotowości, choć dalej miała w sobie to ziarnko strachu, że skrzywdzi kogoś niewinnego. Zamknęła na moment oczy, by odpędzić od siebie tę myśl i zmusić do rozluźnienia.
  W reakcji na głos natychmiast jednak stężała nawet bardziej, wstrzymując się jedynie od krzyku, o który też się podejrzewała. Prosić o litość? Grozić? Zignorować? Przystanęła, nieświadoma do końca tego, że ten ktoś mógł zwrócić uwagę na to. Ktoś szedł, a potem przestał — wniosek zdawał się prosty. Czai się.
  Pierwszy poruszył się ponownie Łacik, kiwając pogodnie ogonkiem, toteż i sama Jaskier znowu się poruszyła. Wyszła zza jednego z kamieni, totalnie nie bacząc na to, że wyjście ot tak zza osłony mogło być zwyczajnie głupie. Widok długich, króliczych uszu w pierwszej chwili ją nawet rozczulił. W drugiej zorientowała się, że wyszła właścicielce tych uszu jakieś trzy metry przed twarzą.
Aaa, y... Uh... Fajne masz włosy! – rzuciła dopiero po dłuższym momencie tkwienia jak głupek z errorem wymalowanym na twarzy.
Ale tę ranę już nie... – dodała zaraz z nieudawaną troską.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 16 z 18 Previous  1 ... 9 ... 15, 16, 17, 18  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach