Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 3 z 9 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9  Next

Go down

Uniosła jedną brew, przez pierwsze sekundy nie rozumiejąc, co nieznajomy za bzdury wygaduje. Jednakże pierwszy szok minął równie szybko, co jej złość sprzed paru sekund. Raptowne wybuchła szczerym śmiechem, zwłaszcza po tym, jak zobaczyła przerażenie malujące się na twarzy jednego z jej braci. Keita najwyraźniej bardzo szybko kupił tę bajeczkę o zjadaniu i przechowywaniu dzieci, bo cały blady momentalnie schował się za jej nogą, łypiąc złowrogo na rudowłosego.
- No już, już. – mruknęła czule, kładąc jedną dłoń na jego głowie I pogłaskała go po niej. - To tylko takie żarty. Oczywiście, że cię nie zje.
- N-naprawdę? – zapytał chłopiec, straciwszy całą pewność siebie, jaką parę chwil temu emanował. Pociągnął cicho nosem, i wychylił głowę nieco odważniej, aczkolwiek wciąż trzymał w miarę bezpieczny dystans pomiędzy sobą a chłopakiem.
- Tak, naprawdę. – skwitowała dziewczyna, przenosząc spojrzenie na nieznajomego.
- I nie wiem czy byłbyś dobrym wabikiem. Dostajesz ode mnie takie, hm, niech będzie, że mocne cztery na dziesięć. Mógłbyś bardziej się postarać. – mrugnęła do niego w wyraźnym rozbawieniu.
- I uwierz mi, ale pół godziny sam na sam z małym pokoju z tym małym szatańskim nasieniem – zrobiła krótką pauzę, by ostentacyjnie wskazać na chowającego się za nią brata - A sam uciekałbyś, gdzie pieprz rośnie. Zaufaj mi, wiem co mówię. – dodała poważnym tonem, choć jej jasne oczy wciąż zionęły istną wesołością. Keita najwyraźniej już zdążył zapomnieć o zamykaniu w piwnicach i zjadaniu dziecięcych kości, bo odsunął się od siostry na pół metra, i spojrzał na nią dziecięcym, buntowniczym wzrokiem.
- Nieprawda! Mówisz tak tylko dlatego, bo to z tobą nikt nie umiałby wytrzymać! – rzucił oskarżycielsko, wskazując w jej stronę małym paluszkiem. – Nawet Ruunni! – dodał i naburmuszył policzki, przypominając teraz bardziej żywego chomika, aniżeli chłopca.
- Tak, tak, oczywiście. Idź na ślizgawkę. – odwróciła Keitę I pchnęła go w stronę placu zabaw. Dzieciak jednak stawiał wyraźny opór, bo obrócił się na pięcie i już otwierał usta, żeby zaprotestować, ale siostra zręcznie wepchnęła się w jego zdanie. - Za dziesięć minut wracamy, więc dobrze wykorzystaj ten czas. Znaj moją łaskę. – chłopak znieruchomiał. Przeniósł spojrzenie z siostry na rudowłosego, a potem znowu na nią, najwyraźniej rozważając jej słowa i kalkulując w głowie, co na tę chwilę o wiele bardziej mu się opłaca i przyniesie więcej radości. Ostatecznie bez kolejnego potoku słów, ruszył biegiem w stronę ślizgawki.
- Ty też, Kira. Bądź dzieckiem. – rzuciła w stronę cichszego brata. Ten wzruszył ledwo zauważalnie drobnymi barkami, i z wyraźnym ociąganiem się, ruszył za bratem bliźniakiem.
- Dobra. – Ylva podeszła parę kroków bliżej I bez jakiegokolwiek pytania o zgodę, usiadła na ławce okupowanej przez nieznajomego.
- To co robisz tak naprawdę sam w takim miejscu? Chyba w mieście jest o wiele więcej ciekawszych miejsc, niż stary plac zabaw, opuszczony przez miasto w takiej dzielnicy jak ta, hm? – przechyliła głowę lekko w bok i oparła się dłońmi o ławkę, przechylając się nieznacznie do tyłu.
- Swoją drogą, jestem Ylva.
                                         
Ylva
Studentka
Ylva
Studentka
 
 
 

GODNOŚĆ :
Ylva Isabelle Harakawa


Powrót do góry Go down

Przysłuchiwał się wymianie zdań rodzeństwa. Uśmiech na ustach subtelnie się powiększył, bo faktycznie chłopiec uwierzył w każde jego słowo, choć brzmiały irracjonalnie w porównywalnym stopniu, co powieść fantastyczna, które czasem czytywał w ramach nudy. W między czasie przysiadł na ławce, wyciągając z kieszeni telefon, by przelecieć wzrokiem po liście kontaktów i w ostatecznym rozrachunku wysłać Doktorowi informacje o miejscu swojego pobytu, by nie wzbudzić w nim żadnych podejrzeń. Meldowanie się co parę godzin leżało w końcu w jego interesie, bo jego opiekun lubił mieć sytuację pod kontrolą. Kite, będąc nieco wadliwym obiektem eksperymentów, miał to do siebie, że czasem się psuł, eksponując swoje defekt w najgorszym z możliwych sposobów.
Schował telefon z powrotem do kieszeni, wyłapując adresowane do niego słowa.
Poradziłbym sobie z nim — zapewnił, chcąc jej zasugerować, że przyjmuje jej wyzwanie, lecz mogłoby to być opłakane w skutkach, a ból i cierpienie to tylko przedsmak tego, co czekałoby dzieciaka, jeśli za dużo by sobie pozwolił. W końcu Obiekt nie był stworzony do niańczenia dzieciaków, a etykietka, która została mu podarowana przez wojskowych do czegoś zobowiązywała. — Ewentualnie rozszarpałbym go na strzępy— dodał niby poważnie, choć w tonie głosu pobrzmiewała fałszywa nuta podsycana radością… z zabija, o czym ani oni, ani ktokolwiek inny nie musiał wiedzieć. W końcu jego pozorna budowa ciała, czy też niski wzrost, a nawet wiek wizualny był samoistnym zaprzeczeniem tego, czym się w istocie parał.
Przesunął się odrobinę, robiąc dziewczynie miejsce, gdy ta postanowiła usiąść obok niego. Po usłyszeniu pytania, bez słowa zakłócił jej przestrzeń osobistą, która parę chwil wcześniej była przez nią naruszona, a kącik ust wygiął się ku górze, gdy jego obydwie dłonie znalazły się na poziomie oczu dziewczyny, by po chwili zakryć je bez słowa. Nachylił się nad nią, by mieć dostęp do jej ucha.
Wyobraź sobie teraz, że jesteś zupełnie sama w obcym miejscu. Nic nie widzisz, a rozmowy odbywające się wokół ciebie dolatują do twoich uszu w strzępach — wyszeptał, trzymając usta w parocentymetrowej odległości od jej narządu słuchowego. — Za to czujesz obce zapachy. Z niemal każdej strony. Coraz bardziej intensywnie. Kręci ci się od nich w głowie. Robi ci się niedobrze. To jego — zerknął wymownie na kieszeni bluzy, w której żyjątko poruszyło się nieznacznie, acz wyczuwalnie, a zaraz złapał go w palce, jednocześnie odrywając dłonie od oczu nieznajomej i położył go na gładkiej powierzchni ławki — świat. Żółwie, choć mają wadliwy słuch i słaby wzrok, węch posiadają niezawodny. Dzięki niemu odnajdują pokarm, poznają właściciela, a nawet wyczuwają zagrożenie — powiedział, a jego intensywny błękit tęczówek spoczął na dziewczynie w ramach oceny, czy aby na pewno nieznajoma nie stanowiła potencjalne zagrożenia dla gada. Był jej gotowy wydrapać oczy, na szczęście nie zmuszała go do tego. — Ten plac zabaw to idealne miejsce dla Kido — odparł, kładąc jeden z palców na łepku żółwia. — Więc, skoro dzieci wyprowadza się na spacer, to żółwie również — odpowiedział na jej pytanie, bo tej jakże krótkiej prezentacji, a po chwili zrobił pauzę, gdy zdał sobie sprawę, że słowa „wyprowadzenie” w zestawieniu z dziećmi chyba nie było zbyt trafnym określeniem.
Westchnął bezdźwięcznie.
Nazywam się Kite.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Odchyliła  się do tyłu, by wygodnie oprzeć I nie spuszczając spojrzenia ze swojego rodzeństwa, wysłuchiwała w milczeniu wypowiadanych słów. O ile z Kirą nie byłoby żadnego problemu, oczywiście nie licząc jego usilnego milczenia, tak z Keitą… cóż. Keita zdziczał po śmierci ojca. Stawał się agresywny i nieznośny. Skoro ona zaczynała miewać z nim problemy, to raczej nie istniała już żadna siła na tym ziemskim padole, która byłaby w stanie powstrzymać szalejący huragan zwanym Keitą. A nie, wróć. Istniała jedna osoba. Ruuchan. Po śmierci ojca to on stał się autorytetem małego urwisa, który już nie chciał zostać wojskowym, tylko mechanikiem. Jak Ruuka. Na samo wspomnienie umorusanej smarem twarzy przyjaciela, na jej ustach pojawił się nikły uśmiech. Tak, zdecydowanie właśnie ten świat idealnie do niego pasował.
- Nie wiesz o czym mówisz. – przełamała wreszcie lody milczenia. - Nie okiełznałbyś Keity. Druga sprawa, jakbyś go skrzywdził, go albo Kirę, to odnalazłabym cię, obdarła ze skóry a wnętrzności rzuciła wieprzom na pożarcie. – odwróciła głowę, by móc na niego spojrzeć, a w jej nienaturalnie jasnych spojrzeniu coś błysnęło. Coś, czego nie można było lekceważyć.
- Aaaale oczywiście to wszystko są żarty, prawda? – uśmiechnęła się do niego, choć w jej uśmiechu było coś niepokojącego.
Ale to, co zademonstrował nieznajomy, totalnie zbiło ją z tropu. Siedziała jak sparaliżowana, kiedy zakrył jej oczy, nie do końca będąc pewną, czy powinna zerwać się z ławki i uciec gdzie pieprz rośnie po drodze zgarniając bliźnięta, czy może lepszym rozwiązaniem będzie krzyk, czy ewentualnie obdarzyć rudowłosego namiastką zaufania i siedzieć spokojnie.
Wybrała opcję numer trzy.
Kąciki uniosły się u górze, a usta wykrzywiły w lekkim uśmiechu. Trzeba przyznać, że nieznajomy…
”Nazywam się Kite”
… Trzeba przyznać, że Kite miał gadanie. A Ylva w pewien sposób została oczarowana nowo poznanym „znajomym”. I chciała pomóc.
- Ale wiesz, że to nie trzyma się całości, prawda? Co mu po tym, że tu przychodzicie? Nie widzę, żebyś go wypuszczał, aby pochodził po trawie, czy przez moment poczuł się wolny. Trzymasz go przy sobie, w ubraniu, a to, że od czasu do czasu wyciągniesz i położysz sobie na dłoni nie zmienia, że nadal pewnie tak się czuje. W ciemnościach. – odpowiedziała po dłuższej przerwie milczenia, jakby jeszcze do ostatniej chwili ważyła na języku każde słowo, które miało paść.
- Ale nie musisz się przejmować, bo ma pomysł jak to naprawić I ci pomóc! Powiedz mi tylko Kite, czy będziecie jutro w tym samym miejscu, powiedzmy, że tak pod wieczór? Oczywiście – tu zrobiła krotką pauzę, wskazując brodą w stronę kieszeni, gdzie rudowłosy trzymał żółwia. - Ty, i twój przyjaciel. Coś wam pokażę, a sam uznasz, czy ci się to przyda czy też nie. Co ty na to? – wyszczerzyła zęby w jego stronę, nie chcąc go w żaden sposób spłoszyć, zwłaszcza, że parę chwil temu wydawała się być oschła dla niego. No cóż, Ylva chyba już nigdy nie wyzbędzie się subtelności walca drogowego. Bo jak przejechać, to raz, a porządnie.
                                         
Ylva
Studentka
Ylva
Studentka
 
 
 

GODNOŚĆ :
Ylva Isabelle Harakawa


Powrót do góry Go down

Jeśli uważasz, że to żart to pewnie nim jest — odparł wymownie, choć osobiście sam nie zakwalifikował żadnych swoich słów do kategorii z dowcipami. Tkwiące w nim szaleństwo mogło rozszarpać rodzeństwo na kawałki, a to tylko kwestia czasu, kiedy znów zostanie spuszczone ze smyczy i w demonstracyjny sposób wykrzywi kły.
Zdziwił się nieco, że dziewczyna wysiedziała spokojnie, nie wzdrygając się. Powiedzenie, że sam Kite nie miał kontroli nad "atakami" było stwierdzeniem na wyrost. Czasem celowo je prowokował chcąc zmierzyć swoje własne granice, nawet jeśli to ostatecznie wiązało się ze sporymi konsekwencjami, a przebywanie w kaftanie bezpieczeństwa w laboratoryjnej celi to przyjemniejsze z nich.
Wyczuł, jak Ylva nieznacznie się wzdrygnął, gdy jej widoczność została zaburzona przez jego dłonie i poczuł wyraźne drżenie, a język mimowolnie zgarnął suchość z ust. Obnażył kiełki, które zazwyczaj nie rzucały się w oczy, ale w ostatecznym rozrachunku był grzeczny, bo przecież nawet on potrzebował normatywnych znajomości, która nie wykraczały poza ramy neutralności. Być może kiedyś bez zawahania wbiły swoje paznokcie w jej skórę, wpatrując się jak trafi ją strach i wsłuchując się w jej krzyki, ale dziś  trochę bardziej utemperowany, mógł wykrzesać z siebie więcej samokontroli. I paradoksalnie zasługa nie leżała pod samej postaci Doktora, a jego ukochanemu zwierzątku, do którego Kite poczuł przywiązanie.
Kido w pełni tego słowa znaczeniu nie jest mój — powiedział, zerkając na żółwia, jakby chcąc się upewnić, że ten nie zrobi sobie krzywdy, a przecież taka możliwość istniała, gdy wypuściłby go samopas, pozwalając mu pochodzić po trawie. Nawet posiadając fizyczną siłę, która odstawała od normy, nie gwarantowała, że uchroniłby żółwia przed złem tego świata. Posiadając geny kota, sam stanowił dla niego potencjalne zagrożenie.  — Jego właściciel preferuje sterylność, dlatego też to jedyne, co mogę mu zaoferować— dodał i choć wargi nadal był wygięte w uśmiechu, ten nieco się zniekształcił, będąc teraz jego namiastką. — Sam fakt, że tu z nim jestem to raczej kwestia wykorzystania okazji, że Doktor był zajęty, więc nie mogę obiecać, że jutro wieczorem tu przyjedziemy — odpowiedział, bo już nie raz zabierał żółwia, a to wiązało się z pewnymi konsekwencjami, których nie mógł do końca przewidzieć. Doktor był na swój sposób nieobliczalny, a więc siłą rzeczy każdy dzień spędzony pod sztucznym sklepieniem mógł być dla Kite’a ostatnim. — Choć niewątpliwie taka szansa istnieje — dodał, powracając do wcześniejszego wyrazu twarzy. Zerknął na Yvlą, ciekaw, co chodzi jej po głowie. Zawód lekarza był pod pewnym względem równie nieobliczalny, co sam Morozov, dlatego też ciężko było przewidzieć kiedy mężczyzna dostanie wezwany do ciężkiego przypadku w trybie natychmiastowym, a przecież takie sytuacje zdarzały się non stop. Doktor znikał nocą na wiele godzin, by potem wrócić zmęczony i markotny. Obserwowanie tego mężczyzny było frajdą samą sobą, bo chociaż p04 obdarzył go szacunkiem, który jego wypadku nigdy nie zaistniał w żadnych innych relacjach interpersonalnych, ze swoimi niekonwencjonalnym zachowaniem stał się dla Obiektu interesującym eksperymentem socjalnym.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Przechyliła głowę lekko  w bok, być może nie do końca rozumiejąc, co tak naprawdę chłopak miał na myśli. Dla niej, osoby, której właściwie nic nie ograniczało, życie w pudełku było jedynie abstrakcyjnym bełkotem, choć jakby dłużej się nad tym zastanowić, to oni wszyscy, mieszkańcy, żyli w betonowym pudełku, otoczeni z każdej możliwej strony wysokim murem, za którym czekała ich tylko śmierć. Ylva wielokrotnie w dzieciństwie spoglądała w ich stronę, snując historie o cudownych krainach, zapomnianych przez świat, o dziwach, jakie tam czekały, nie chcąc wierzyć w słowa o złym świecie skażonym wirusem. Z czasem zaczęła dorastać a i mrzonki o baśniowych krainach znalazły swoje miejsce na półkach wśród innych baśni. Teraz jednak słowa Kite na nowo rozdrapały skrywane głęboko wspomnienia, siłą wyrywając je na światło dzienne.
- Dobrze. To wstępnie jesteśmy umówieni. – odparła po chwili wreszcie zrywając z ciążącą ciszą atmosferą. - Masz może telefon? Albo maila? Którymi moglibyśmy się wymienić? To zawsze ułatwiłoby jako taki kontakt. – dodała sięgając po torbę i zaczęła w niej szukać. Parę sekund później wyciągnęła mały notatnik, z którego wytargała kartkę a następnie pospiesznie napisała tam swój numer telefonu oraz mail. Tak na wszelki wypadek.
- Proszę. – wręczyła ją chłopakowi. - To tak na przyszłość, jakbyś chciał się odezwać. Tylko wcześniej napisz jakąś wiadomość, żebym wiedziała, że to ty. Nigdy nie odbieram od nieznajomych. – wzruszyła leniwie ramionami, jakby to było czymś zupełnie naturalnym i praktycznie cała populacja miasta nie odbierała telefonów od nieznajomych numerów.
- Może kiedyś zapoznam cię z moim zwierzakiem. Mam kraba. Nie pytaj sąd go mam. Dostałam od ojca, kiedy wrócił z jednej misji. – uśmiechnęła się delikatnie na wspomnienie szeroko roześmianej twarzy swojego ojca, który po kryjomu przed matką wcisnął w jej dziecięce dłonie małe pudełko, w którym znajdował się krab. Choć minęły lata od tamtego wydarzenia, dla Ylvy wciąż było świeże i intensywne, pełne namacalnych barw i zapachów. Ojciec pachniał wtedy prochem, papierosami, potem i… czymś, czego dziewczyna wtedy nie mogła zidentyfikować. Ale uwielbiała ten zapach. Zawsze nim pachniał. Po latach zrozumiała, że to była nuta drzewa sandałowego. Nuta, która znajdowała się w jego wodzie po goleniu. Po dzisiejszy dzień zachowała pustą już buteleczkę. Na pamiątkę, by nigdy nie zapomnieć zapachu swojego ojca.
- Skoro Kido nie należy do ciebie… nigdy nie chciałeś mieć swojego własnego zwierzaka? Jakaś wiewiórka? Kot? Pies? Rybka? – co prawda była świadoma, że nie powinna tak bezczelnie włazić butami w jego życie, ale nie mogła nic zaradzić na ciekawość siedzącym obok chłopakiem. Miał w sobie coś, co przyciągało, a jednocześnie napawało ją dziwnym spokojem i trwogą. Jakby igrała z ogniem.
                                         
Ylva
Studentka
Ylva
Studentka
 
 
 

GODNOŚĆ :
Ylva Isabelle Harakawa


Powrót do góry Go down

Tak, gdyby się coś w  tej kwestii zmieniło, dam ci znać — zadeklarował się, bo w jego wypadku różnie bywało. I na sferze "zawodowej" i "prywatnej", mimo że ich istnienie było wątpliwe. W dłużej mierze wszystko zależało od jego stabilności. Będą monitorowanym dwadzieścia cztery godziny na dobę siedem dni w tygodniu nie mógł sobie na wiele pozwolić. Obowiązywała go też tak zwana godzina policyjna. W zasadzie śmieszna sprawa. Wychodzić z domu lub z laboratorium mógł tylko w określonych porach i wracać przez zaczęciem ustalonej ciszy nocnej, która wypadała na w miarę późny wieczór. W zasadzie spać też chodził w określonych godzinach, bo jego organizm wymagał odpowiedniej ilość czasu snu, by poprawnie funkcjonować. Tego to akurat pilnował Doktor. Pod warunkiem, że nie wypadła mu nagła sytuacja w charakterze lekarskich obowiązków, bo przecież czasem się zdarzało, że jego telefon odzywał się o nie normatywnych porach, stawiając mężczyznę na nogi. Wtedy Kite miał właściwie wolną rękę, choć też musiał uważać, by nie przesadzić ani w jedną, ani drugą stronę – monitoring był aktywny, a te śmieszne urządzanie, które wszczepione mu pod skórą gwarantował jego skuteczność.
Wyciągnął sprawnym ruchem dłoni telefon, tym samym potwierdzając jego istnienie. Wprowadził do niego dane dziewczyny w postaci imienia, numeru i mailowego adresu, by w następnej chwili nacisnąć przycisk połączenia i wysłać jej pojedynczy sygnał.
W takim wypadku zapisz go sobie — podsunął. W istocie był w stanie ją zrozumieć. Sam nie komunikował się w zasadzie z nikim innym, nie licząc Doktora i przełożonych, którym podlegał, więc nieznane numery po prostu ignorował. Nawet jeśli w efekcie okazywały się czymś, co powinien odebrać, zbywał to niezgrabnym wzruszeniem ramion. W końcu nie miał monopolu na telefonie, a żaden z grzebiącym w nim naukowców nie zaaplikował mu genetycznie takiej funkcji.
Chciałem — przytaknął po chwili zawahania — ale mam uczulenie na sierść — dodał wymownie. Przez kocie geny jego tolerancja na zwierzęta była ograniczona. Psy darzył wrodzoną nienawiścią - już nie raz zdarzało mu się syczeć na sam widok psa sąsiada, a na taką wiewiórkę to chętnie by zapolował. Raz, co jest dość paradoksalne w odniesieniu do jego ludzkich cech, przyniósł swojemu opiekunowi mysz, która dziwnym trafem szwendała się po mieszkaniu, pobudzając do życia zwierzęce instynkty p04. Co z tego, że w ostatecznym rozrachunku okazała się być jedynym obiektem badań Rosjanina. Jeśli zaś chodzi o bezbronną rybkę w akwarium - była doskonałym materiałem na deser, a raczej jego części, bo głodu takim kościstym i delikatnym czymś nie zaspokoi. Brak wartości odżywczych w końcu robił swoje.
Uśmiechnął się do Ylvy, stając z ławki. Zgarnął żółwia z powrotem do wielkiej kieszeni bluzy.
Na mnie już czas — powiedział, gdy w międzyczasie jego wzrok skonsultował się ponownie z wyświetlaczem telefonu i zatrzymał się na elektrycznym zegarku. Pożegnał się ze swoją nową znajomą krótkim "do zobaczenia" i ruszył tylko w sobie znanym kierunku, najprawdopodobniej tylko po to, by dostać reprymendę za wyprowadzenia Kido na spacer.


zt
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Wieści o koncercie rozeszły się szybciej niż karp w Lidlu na święta, więc nie dziwne, iż dotarły nawet na tereny rozległej Desperacji położonej poza murami wspaniałego Miasta. Co więcej, na obszarze największego skupiska istot żywych pojawiły się osoby rozdające wejściówki - ot tak, dla każdego kto był zainteresowany. Nie wyróżniali się z tłumu, ciężko było stwierdzić jakiej są rasy, nie mieli żadnych znaków szczególnych. Najprawdopodobniej zostali wynajęci, ale co to kogo obchodziło, skoro bilety były darmowe i kusili ofertą baru? Hejże, drinki do północy za darmochę!
Fenrirowi w ręce wpadło jedno z zaproszeń, więc czemu miałby się nie wybrać? Podróż nie była nawet tak trudna jak można się było spodziewać - spokojnie przedostał się przez mur i dotarł nawet do dzielnicy centralnej... ale zawsze musi być jakieś ale. Będąc niedaleko celu swojej wyprawy postanowił nie przechodzić na widoku przez główną drogę, a skrócić sobie ją szybkim czmychnięciem przez plac zabaw, który o tej porze powinien być przecież opustoszały. Dopiero będąc gdzieś po środku usłyszał śmiech dochodzący od strony huśtawek. Grupka młodzieży w wieku wczesnostudenckim umilała sobie wieczór alkoholem, a sądząc po ilości wydzielanych decybeli, byli bliżej końca niż początku swoich chmielowych butelek. Ucichli na moment, po którym Doberman mógł usłyszeć kierowane do niego słowa.
- Te, żółty! Dzielnice ci się pomyliły, farmy są w Zachodniej! - reszta towarzystwa parsknęła donośnym śmiechem, wyraźnie rozbawiona zaczepką kolegi. Czwórka podeszła bliżej, próbując jako tako okrążyć samotnego wędrowca. Trzech chłopaków i jedna dziewczyna, która stylem ubioru nie odbiegała od reszty, wyraźnie chwiali się i zionęli alkoholowymi oparami.
Aż ciężko stwierdzić kto miałby większy pszypał w razie pojawienia się straży - spici młodzianie czy Fenrir bez przepustki.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Był grzeczny, był kulturalny, był miły i potulny. Nikogo nie zabił, nie pobił, skopał, nic złego nie uczynił.
Tylko cholera jasna czemu on był w mieście. W centrum miasta. W stroju kurczaka.
Nie wiedział co się dzieje, ale ostatnio dotarły do nich jakieś zaproszenia na koncert i wejściówki VIP. Nie wnikał. Nie chciał.
Był wciąż nietrzeźwy.
Starał się popłynąć z prądem i skorzystać z darmowej wyżerki, którą oferowało miasto, więc zdając się na swoje wspomnienia z czasów kiedy tu jeszcze mieszkał i jakieś tam wskazówki z ulotki.
I wszystko szło nawet sprawnie! Niestety, cytując klasykę:
Wszystko by mi się udało gdyby nie te wścibskie dzieciaki!
Westchnął ciężko i pozwolił grupce młodzieży podejść do niego i nawet spróbować go okrążyć.
Leniwie przeleciał wzrokiem po wszystkich i zatrzymał się dopiero na dziewczynie.
Oho, typowe dla niego "tingowanie" w głowie już się rozpoczęło.
Po czym przypomniał sobie o jej kolegach.
Po czym znowu o niej.
Cholera, matematyka nie jest jego mocną stroną, ale tu jest o 3 osoby za dużo.
Spojrzał na męską część młodzieży i położył ciężką, metalową łapę na barku jednego z nich, tak żeby poczuł ciężar mordu i podatków na sobie, po czym przyłożył drugą rękę do ucha, udając, że wciska słuchawkę pod kombinezonem.
- Tu Armstrong, kod 0091. Napotkałem na swojej drodze grupkę pijanych nastolatków...Tak, jestem w przebraniu...Tak, nie było ich w planie...Rozumiem, sir...Pozbyć się ich dowolnym sposobem? Dobrze sir, po prostu przyślijcie dwa radiowozy na plac zabaw obok głównej ulicy..Tak, ten, sir...Dziękuję, odezwę się na miejscu...A, tak, sir. Jest ich..trójka, sami faceci...Dziękuję sir, bez odbioru.
W tym momencie złapał normalną, acz oczywiście silną łapą za rękę pobliskiego gówniarza i przyciągnął go bliżej drugiego. Trzeciemu machnął ręką na to żeby podszedł.
- To co gówniarze, mam czekać z wami czy sami grzecznie zaczekacie na panów policjantów? Im bardziej mnie opóźnicie tym bardziej wasi rodzice dostaną po pensjach.
Po tych słowach zgrabnie i szybko odwrócił się w stronę dziewczyny i ze swoim zalotnym uśmiechem jej również posłał kilka słów.
- To twój szczęśliwy dzień, mała. Wolisz iść ze mną czy dalej siedzieć z tymi obszczymurkami, którzy spędzą noc na komendzie?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Tego młodzież się nie spodziewała. Męska część od razu spotulniała, a nogi zmieniły im się w galaretkę. Ten, na którego padło, by zostać dotkniętym przez kurczaka-pułapkę, pisnął cienko, słysząc "rozmowę" Fenrira. Nie próbował uciekać, jak zresztą reszta kompanii - woleli nie ryzykować bycia szukanym po całym mieście przez następny tydzień, a każde z nich wiedziało jak wysoki mandat grozi za takie zachowanie. Szybko zaczęli żałować, że w ogóle zaczepili nieznanego im mężczyznę, ale ich upojone alkoholem móżdżki nie przewidziały takiego obrotu sprawy.
- Panie władzo, czemu od razu tak ostro... - zaczął ten, który na początku kozaczył najbardziej. Wszyscy w M-3 byli tak bardzo podporządkowani systemowi, że bali się choćby sprawdzić czy stojący przed nimi "pan władza" naprawdę ma uprawnienia, czy raczej leci sobie w kulki. Zwłaszcza, że mogli dostać po dupach jeszcze bardziej, gdyby się okazało, że Doberman serio jest tajniakiem.
- Keiji tylko żartował, proszę pana. To debil - dorzucił ten trzymany za rękę. Próbował się uśmiechnąć, ale grymas, który zrobił, był bardziej nasączony strachem niż przyjaźnią.
- Ojciec znowu spuści mi wpierdol - burknął ostatni, grzecznie podchodząc do reszty. Puścił mordercze spojrzenie towarzyszom. - Więcej z wami nie wychodzę - syknął groźnie.
Dziewczyna próbowała przeanalizować wydarzenia, ale nie była w stanie. Przede wszystkim przez słowa Fenrira - trójka i sami faceci. Trybiki nie chciały przemielić tego, co dotarło do jej uszu, bo wyraźnie nie chciało już dotrzeć do mózgownicy. Ostatecznie jednak kiwnęła głową na to, że woli iść z nieznajomym niż dostać po tyłku od policjantów i rodziców. Reszta stwierdziła, że poczeka, nie mając zamiaru pakować się w większe kłopoty, ale patrzyła wilkiem na towarzyszkę, która miała więcej szczęścia od nich. Ta pokazała im tylko środkowy palec zza pleców "pana tajniaka kurczaka".
Tak oto pan Charles poradził sobie z jednym problemem i mógł iść dalej. Ale zostało jeszcze drugie pół placu zabaw, chodnik, ulica, znowu chodnik i kawałek do klubu. Chodnikiem. Oświetlonym i podatnym na patrole.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Zawsze działa. Donośny głos, niski i zimny ton zlewają potem każdego gołodupca i mieszczucha.
- Ty - wskazał paluchem na jednego z nich - Która godzina.
Udawał wyraźnie zniecierpliwionego. Spojrzał jeszcze raz po gówniarzach i szybko obmyślił plan na dalszą część drogi.
- Ehhhh, macie szczęście, że się śpieszę. Dawać resztę wódy i spierdalać. Ty też, mała, naoliw swoje trybiki jakąś książką a nie procentami.
W tym momencie przyłożył palce do ucha ponownie i odwołał wezwanie radiowozów, mówiąc iż młodzi uciekli a on nie ma czasu ruszać w pościg.
Zabierając butelkę od nastolatków, ruszył w dalszą drogę.
Zabawne uczucie, wyjść z sytuacji bez rozlewu krwi, tylko zwykłym blefem, nie pamięta kiedy ostatnio coś takiego mu się zdarzyło.
Jeżeli po drodze napotkał jakikolwiek patrol to udawał pijanego i cały czas trzymał w dłoni w większej części opróżnioną butelkę z alkoholem, na takich też już miał gadkę, choć kto normalny zaczepiałby zataczającego się kurczaka idącego na imprezę?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

- 21:12, proszę pana - odpowiedział grzecznie chłopak, zaraz po sprawdzeniu tego na swoim identyfikatorze mieszkańca. Kozakowy chłopak o imieniu Keiji oddał butelkę, w której było jeszcze około połowy zawartości. Wolał już więcej nie podskakiwać, skoro został wraz ze znajomymi ułaskawiony. Choć nie była to jego pierwsza wpadka, to tym razem pewnie ostatnia - o ile nie chce wreszcie zostać zamordowanym przez rodziców. Cała czwórka dała nogę od razu po tym jak Fenrir odszedł od nich parę metrów. Po co się narażać na kolejny atak kurczaka?
Kolejny problem napatoczył się dopiero, a może aż, około dwustu metrów przed klubem. Każdy wiedział, że Spece normalni nie są, a patrole zwłaszcza. Dwójka funkcjonariuszy, kobieta koło czterdziestki i młody mężczyzna niewiele pewnie starszy od spotkanych wcześniej wypierdków, zatrzymali Dobermana prawdopodobnie ze zwykłej nudy - nikogo innego nie zaczepiali, chyba, że wyglądał podejrzanie.
- Ile pan dziś wypił? - zapytała kobieta, mierząc wzrokiem biomecha. A mierząc, musiała nieźle zadrzeć głowę do góry ze względu na swój mało okazały wzrost. Drugi policjant wyciągnął notes i tylko czekał by go użyć. Dwa sępy nie czekały na padlinę tylko chciały ofiarę do takiego stanu doprowadzić, a sporej wielkości kurczaczek wydawał się nadawać do tego celu idealnie. Przynajmniej według sępów.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 3 z 9 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach