Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 10 z 12 Previous  1, 2, 3 ... 9, 10, 11, 12  Next

Go down

Pisanie 10.11.16 19:43  •  Ruiny - Page 11 Empty Re: Ruiny
Dobrze. Już tego nie zrobię ― raz jeszcze mu coś obiecał, nawet jeśli wymordowany niekoniecznie musiał się z tym liczyć. Laviah jednak w dość naturalny sposób składał podobne przyrzeczenia, o których szczerości najbardziej przekonany był on sam. W końcu nie mówił tego, żeby zbyć swojego rozmówcę, a faktycznie był skłonny do pilnowania się w przyszłości. Przygoda z kotem już nauczyła go, by przed opuszczeniem jakiegoś miejsca sprawdzić, czy nie ma jakiegoś pasażera na gapę.
Nie chciałem cię urazić, Lev. Chyba za bardzo przywykłem do tego, że większość osób na tym świecie jest ode mnie znacznie młodsza ― wyjaśnił, jednak mimo wszystko dziwnie było usłyszeć to z ust kogoś, kto sam wyglądał jak gówniarz. Gdyby nie otaczająca go aura powagi – choć ta nie zawsze spełniała swoje zadanie – prędzej czy później zostałby wyśmiany przez kogoś, kto wyglądał na dużo starszego od siebie. ― Laviah ― przedstawił się, od razu karcąc się w myślach, że nie zrobił tego już wcześniej. Pytając o imię, sam powinien mieć  tę formalność za sobą.
„Jesteśmy w Apogeum.”
Zatem dobrze trafił.
„Ponoć kolebka cywilizacji.”
Mając przed oczami obraz nędzy i rozpaczy, można byłoby uznać, że to wyjątkowo niesmaczny żart, ale skrzydlaty nie zamierzał się spierać, jako że nie należało oceniać książki po okładce. Zdawał sobie sprawę ze wszystkich kataklizmów, jakie niegdyś przeżyła ta planeta, a mimo tego wszyscy tu nadal byli zdolni korzystać z zasobów, które mieli, choć było to skromne życie. Godne podziwu.
Słyszałem o tym miejscu, ale zapewne sam rozumiesz, że z samego słuchu ciężko jest sobie uzmysłowić, jak dane miejsce może wyglądać od wewnątrz. Niektóre informacje mogły być wynikiem plotek lub jednego gorszego przeżycia, które przeważyło na ogólnej opinii.A nawet jeśli czeka mnie tu coś złego, wezmę na siebie całą odpowiedzialność, dodał w myślach, powstrzymując się przed wypowiedzeniem tych słów na głos. Anioł wolał nie wykrakać sobie tragicznego losu i nie chciał do końca wierzyć, że czekała go tu jedynie zguba. ― Ale nie musisz się niczego obawiać.
Mam nadzieję.
Przy okazji... wcześniej wspominałeś coś o ciastkach. Jesteś głodny? ― Rozchylił lekko torbę, zaglądając do środka.
Nie zauważył wówczas trójki mężczyzn, obok których właśnie przechodzili i którzy jak na zawołanie wymienili ze sobą porozumiewawcze spojrzenia, jakby każde z nich czekało na jakiś odpowiedni znak, który nadszedł wraz z kiwnięciem głowy jednego wymordowanego. Póki co niespiesznie ruszyli za białowłosym, trzymając się w takiej odległości, w której dźwięk ich kroków nie przyciągnąłby jego uwagi.
Niestety mam tylko owoce. To raczej marny zamiennik, ale powinien wystarczyć zanim wrócimy do Edenu.

|| Odnowa mocy: 1/3
                                         
Laviah
Archanioł
Laviah
Archanioł
 
 
 

GODNOŚĆ :
Laviah. Po prostu.


Powrót do góry Go down

Pisanie 22.11.16 15:37  •  Ruiny - Page 11 Empty Re: Ruiny
Oby. Zadbaj o swoje rzeczy, miau.
Ruairi poniekąd już dawno zwątpił w szczerość, lecz paradoksalnie w Edenie o nią nie było trudno. Anioły same w sobie nie były urodzonymi kłamcami. Antares i jego naiwność był tego zresztą doskonałym przykładem, jednak przezorny ubezpieczony.
„...większość osób na tym świecie jest ode mnie znacznie młodsza”, powiedział dzieciak o twarzy cherubina. Wymordowany zdławił w sobie śmiech. Niby wiedział, że wiek w tych czasach to pojęcie względne, jednak tego typu słowa nadal go w pewien sposób bawiły. Z jego punktu widzenia miały charakter prześmiewczy.
Desperacja nie pogłaska cię po główce. Skopie ci dupę i nawet nie będzie wiedział kiedy — mruknął, by pozbawić Lava – bo tak postanowił go nazywać – wszelkich złudzeń. Wsłuchując się w jego słowa, bawił się przydługimi kosmykami, których kolor kontrastował z czarną sierścią. Ich miękka struktura, nieco podobna do włóczki, przypadła sierściuchowi do gustu. Doskonale spełniłby się w roli poduszki. Nie miał jednak ochoty na sen. Wyjątkowo zresztą. Podświadomie wiedział, że ten osobnik zwiastował kłopoty, a jego kłopoty stały się w tym momencie też kłopotami kota. Odpowiedzialność spoczęła na barkach ich obu.
„Nie musisz się nie czego objawiać.”
Westchnął głęboko. Anioł wyglądał na kogoś, kto przylazł na Desperację bez żadnego planu, a to, że jego wiedza na jej temat była zubożała nie działało na jego korzyć.
Mieszkałem w tych okolicach, więc ci pomogę — zdecydował w końcu, choć w jego tonie głosu nadal pobrzmiewało przede wszystkim znużenie z posmakiem czegoś na wzór irytacji. — W miarę swoich możliwości.
Poniekąd miał dług wdzięczności wobec aniołów, więc teraz nadarzyła się idealna okazja, aby go częściowo spłacić.
Masz jaja, by karmić kota owocami. — Prychnął i, wątpiąc, że ten akt wątpliwej agresji wyrwie na mężczyźnie pożądane wrażenie, uderzył go łapką w czubek głowy w ramach ostrzeżenia. Co prawda w normatywnych okolicznościach nie pogardziłby taką formą jedzenia. Pochłaniał je jak odkurzacz. Był wszystko żerny i przede wszystkim wiecznie głodny, ale miał swoje zasady i musiał ponarzekać. Jak zawsze. — Da… — urwał w pogłowie słowa.
Głód nie był teraz ich głównym problem.
Lev ich zauważył. Kocie zmysły w tej materii były niezastąpione.
Szczerzyli pożołkę zęby w szyderczych uśmiechach, kiedy znaleźli się w zasięgu martwej strefy anioła, co można było interpretować na Desperacji w jednej sposób - niebezpieczeństwo. Edeńczyk najwyraźniej nie zdawał sobie z tego sprawy, a jego słowa tylko utwierdziły kota w tym przekonaniu. Był laikiem w kontaktach międzyludzkich. Powinien więc wrócić do domu i się przeszkolić, a w najlepszym wypadku nie przekraczać w miarę bezpiecznej granicy raju. Ruairi przeklinał w myślach jego głupotę.
Masz ogon, miau. Idzie za tobą trzech obdartusów. — mruknął, ledwo słyszalnym szeptem, bardziej tuląc swój pyszczek do włosów Laviaha, jakby to miało go uchronić przed ewentualnym atakiem. W kociej formie był  bezbronny jak dziecko, a mężczyźnie najwyraźniej dostrzegli w aniele łatwy cel. — Jeśli masz przy sobie jakiś nóż, daj mi go — polecił. — Dyskretnie. — Liczył się w końcu element zaskoczenia.
Wątpił, aby jego tymczasowy właściciel był zdolny sam się obronić przed niebezpieczeństwem. Antares nie potrafił…
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 25.01.17 2:06  •  Ruiny - Page 11 Empty Re: Ruiny
Już miał zamiar pochylić nieznacznie głowę w geście zrozumienia, gdy ciało jakby samo zareagowało, chcąc oszczędzić pasażerowi na gapę zjazdu z jego głowy. Przy okazji Laviah najpewniej uchronił się od ponownego wbicia mu pazurów w głowę – już znacznie bardziej odpowiadała mu zabawa jego włosami, której wcześniej nie miał okazji doświadczyć.
Oczywiście. Nie przyszedłem tu po to ― odpowiedział cierpliwie, choć raczej zależało mu na podkreśleniu tego faktu niż na stwierdzeniu oczywistości. Od początku nie liczył na pracę w przyjemnej atmosferze – w zasadzie nie liczył na nic konkretnego. Ani na traktowanie go z szacunkiem, ani na zwykłe, przyjazne nastawienie innych, ale jednocześnie nie brał też pod uwagę, że zostanie – jak to ujął jego towarzysz – „skopany po dupie”, jakby sądził, że swoim łagodnym usposobieniem załagodzi wszelkie konflikty.
Problem w tym, że wszyscy widzieli w nim teraz zwierzynę, a niepozorny wygląd nie był teraz jego atutem. Wręcz przeciwnie.
Dziękuję. ― Pomoc wymordowanego może i wyglądała na przymusową, ale anioł i tak doceniał jego starania, pokladając wiarę w to, że skoro zdecydował się podjąć takie kroki, nie postanowi rzucić mu kłody pod nogi. W końcu dlaczego ktoś taki miałby być zły? ― Jakoś ci się odwdzięczę ― zapewnił, tym samym robiąc z siebie jego dłużnika i to na własne życzenie. Trzeba było mieć nie po kolei w głowie, by zawiązywać podobne umowy, nawet jeśli druga strona nie wspomniała nic na temat tego, że oczekuje czegoś w zamian. Mimo że na co dzień kierował się bezinteresownością, jednocześnie wierzył w zasadę, że dobre uczynki zwracają się z nawiązką i zamierzał przekonać o tym także inne osoby.
„Masz jaja, by karmić kota owocami.”
Hu-uh? ― zdołał wykrztusić z siebie jeszcze przed oberwaniem łapą po głowie. Mimo że nie zabolało, odruchowo przesunął palcami po miejscu, w którym kocia łapa zderzyła się z jego ciałem.  ― Zawsze wydawało mi się, że dla głodnego nie ma znaczenia, co przyjdzie mu zjeść. Jednak jeśli w pobliżu można dostać coś, co bardziej by ci odpowiadało ― dobre sobie ― możemy udać się w to miejsce, a potem zająć się resztą spraw. Mam dużo czasu i zostanę tu tyle, ile będzie trzeba ― zaoferował, nadal nieświadomy czyhającego na niego niebezpieczeństwa. Nie zauważył, że jego rozmówca nagle ucichł i uznał, że nie było sensu wmuszać w niego jedzenia, które mu nie smakowało.
Wyprostował się na wieść o tym, że ktoś czaił się za jego plecami. Był to na tyle oczywisty odruch, że oprawcy z tyłu mogliby przysiąc, że lada chwila obejrzy się za siebie przez ramię, by ocenić, z kim miał do czynienia i jakie były szanse, że da radę się z nimi uporać, ale tego nie zrobił, jakby odezwały się w nim resztki instynktu samozachowawczego. Gwałtowniejsza reakcja mogła spowodować szybsze działanie nieznanej grupy.
Niestety ― rzucił zdawkowo, dając mu do zrozumienia, że nie miał przy sobie żadnego ostrza. Czego innego zresztą spodziewał się po aniele? ― Nie chcę uciekać się do przemocy, nie znając ich zamiarów. To ostateczność.
A granice jego wytrzymałości sięgały bardzo daleko.
Był spokojny nawet w momencie, gdy ciężka ręka spoczęła na jego ramieniu, a palce boleśnie wbiły się w jego mięśnie. Odczuł ból, którego nie zamortyzowały nawet warstwy ubrania. Szarpnięcie, które nastąpiło zaraz po tym obróciło go w zupełnie przeciwną stronę do tej, w którą wcześniej się kierowali, a jego skutki mógł odczuć nawet Lev, na ułamek sekundy tracąc stabilne podłoże. Aktualnie mieli przed sobą trzy parszywe gęby, które nie wywoływały skrzywienia tylko wśród społeczności Desperacji i, rzecz jasna, Laviaha, w którego jasnych tęczówkach mimowolnie zawitało współczucie.
Wybierasz się gdzieś, dzieciaku? ― gdyby nie wyszczerzone, zaniedbane zęby może nawet ktoś uznałby, że nieznajomy przejął się jego losem i tym, że samotnie zapuścił się na tak niebezpieczne tereny. ― Nie powinieneś się tu szlajać. To nie jest miejsce dla takich księżniczek.
Ehehehehe, ale mu powiedziałeś, Jou.
Proszę wybaczyć, nie chciałem was martwić. ― To był dokładnie ten moment, w którym nawet mężczyznom nieco zrzedły miny. Chyba próbowali doszukać się jakichkolwiek oznak żartu na twarzy białowłosego, jednak jego rysy pozostawały niezmienne. ― Nie jestem sam, więc zapewniam, że sobie poradzę.
Mówisz, że ten szpetny kot ci w czymś pomoże? ― Wskazał palcem na zwierzę na jego głowie i uniósł brew w pytającym geście. Oczywiście na samym wytknięciu się nie skończyło – tacy jak oni zawsze lubili prowokować w najgorszy z możliwych sposobów, dlatego brudne łapsko zaczęło zbliżać się do czarnej kulki futra.

|| Odnowa mocy: 2/3

Ten moment, gdy wreszcie zabierasz się za posta i próbujesz obudzić swoje wewnętrzne zen, więc piszesz go godzinami, powstrzymując się od pisania niepasujących do postaci rzeczy. *oddycha głęboko w pozie lotosu*
                                         
Laviah
Archanioł
Laviah
Archanioł
 
 
 

GODNOŚĆ :
Laviah. Po prostu.


Powrót do góry Go down

Pisanie 12.02.17 14:43  •  Ruiny - Page 11 Empty Re: Ruiny
Ruairi przewrócił oczami. Nie chciał by ówże anioł miał u niego jakikolwiek dług – czy wdzięczności,  czy jakiegokolwiek innego rodzaju. To on miał zadłużenie wobec tych skrzydlatych stworzeń i nie miał zamiaru go pogłębiać. Może właśnie dlatego, czując zagrożenie w postaci obcych spojrzeń, nie schował się w pozornie bezpiecznej torbie Edeńczyka, udając tym samym, że nie istnieje. Zobowiązał się do tego, aby mu pomóc i, z reguły będąc kłamliwą istotą, tym razem nie miał zamiaru się wyłamywać z danego mu słowa. Stety czy niestety w aktualnym momencie był całkowicie zależny od tego niegroźnie wyglądającego mężczyzny i, jeśli chciał ujrzeć swojego uroczego właściciela, musiał mu pomóc w możliwie jak najlepszy sposób.
Nie pleć głupot. Nic od ciebie nie chce. Przecież zaprowadzisz mnie do Antaresa, do domu, tak mi się odwdzięczysz, a ja w zamian będę twoim przewodnikiem po Desperacji, miau — odparł, szepcząc. Z reguły trzymał w tajemnicy swoją umiejętność posługiwania się ludzką mową w ciele zwierzęcia, toteż nie chciał, by ktoś, oprócz Lava go usłyszał. Mówiące zwierzątko, nawet w realiach Desperacji, nie było zbyt częstym zjawiskiem, nawet jeśli w istocie było Wymordowanym.  — Ale nie myśl sobie, że wybaczyłem ci uprowadzenie, miau — dodał, co by anioł nie miał co ku temu żadnych wątpliwości. Ruairi ZAWSZE nazywał rzeczy po imieniu, ale Lav zabrał go z Edenu – świadomie czy nieświadomie, ale to zrobił.  
Ale nie było w tym momencie czasu na dyskusje.
Lev nie skomentował dalszego potoku słów, które wartko opuściły usta białowłosego, ale w myślach musiał mu przyznać z przykrością rację. Głodny nie miał prawo wybrzydzać, poza tym Rurairi stracił możliwość czucia smaków, a jego pojemny jak odkurzacz żołądek był w stanie strawić każdy jadalny wiele razy pokarm. Próbował go uciszyć cichym pomrukiem, gdy zostali niejako otoczeni przez bandę bezdomnych, walczących o przetrwanie Desperatów. Kot mógł się domyślać, co w tym momencie kłębiło się w ich przyćmiony przez instynkt przetrwania umysłach. Przed wielu laty sam znajdował się w podobnej sytuacji, lecz nękanie słabszych od siebie i tym samym całkowicie bezbronnych szybko mu się znudziło. Być może po prostu nie był wtedy tak leniwy jak teraz i potrafił w minimalnym stopniu odróżnić dobro od zła, co teraz było nie do pomyślenia. Ta umiejętności zbiegiem przeżytych na bezlitosnej pustynni lat całkowicie się stępiła w jego zubożałej hierarchii wartości. Najprawdopodobniej, gdyby nie osiadł na lurach w Edenie i nie stępił doszczętnie swoich skrytobójczych zdolności, ci mężczyźnie w przeciągu minuty zostaliby pozbawieni karków, stracił jednak ten przywilej. Z tego tytułu pozwolił na polu negocjacji wykazać się aniołowi, mimo nieodpartego wrażenia, że Laviah nie był do końca pewien co czyni i w efekcie czego z kim zadziera. Takie zakały społeczeństwie nie miały w zwyczaju popuści sobie łatwego celu, którym Edeńczyk wydawał się być, co odwodnili zresztą chwilę później. Wysuszona, miejscami pozbawiona pigmentacji rękę z przydługimi i zniszczonymi płytkami paznokci sięgnęła po niewinnie wyglądającego kota.
Rurairi nie czekał, aż jego przestrzeń osobista zostanie doszczętnie zrujnowana przez oblepionego brudem Desperata. Wyswobodził gwałtownie pazurki spod wpływu miękkich włosów swojego tymczasowego właściciela (zaistniała możliwość, że w minimalnym stopniu naruszył skórę głowy Laviaha, acz całkowicie tego nieświadomie) i obnażył zęby, sycząc ostrzegawczo w obronnym geście, jak przestało na zwierzę, która wyczuło zagrożenie. Nie miał zamiaru dobrowolnie oddać się w łapy tych złoczyńców. Potraktował skórę mężczyzny ostrymi jak brzytwa paznokciami. Na jej wierzchu pojawiło się płytkie zadrapanie w zestawie z paroma kroplami krwi. Wykorzystując ten element zaskoczenia, Kot wykorzystał okazje i doskoczył mężczyźnie do twarzy, zostawiając na niej kolejną pamiątkę w postaci o wiele głębszego zadrapania, by po chwili wskoczyć na ramię Laviaha z gracją baletnicy. Był agresywny, jeśli ktoś go zaczepiał, z drugiej strony w skórze sierściucha mógł tylko drapać albo co najwyżej gryźć. Ukazanie się w ludzkiej formie i tym samym zdemaskowanie swojej prawdziwej tożsamości przed aniołem nie byłoby zbyt mądrym posunięciem, czego zdał sobie sprawę chwilę po tym, jak zapytał go o posiadanie ostrego przedmiotu w charakterze noża. Nie mógł wykluczyć możliwości, że Laviah był aniołem starej daty i posiadał na temat Ruariego jakieś informacje. Kot musiał w tym wypadku całkowicie zaufać zwierzęcym instynktom i umiejętnością, mimo iż nie posiadał takowych, więc była to z jego strony czysta improwizacja.


Jak na tak długą przerwę, dobrze ci poszło. *kiwa głową* Ale nie osiadaj więcej na mieliźnie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 25.03.17 11:23  •  Ruiny - Page 11 Empty Re: Ruiny
Nie dało się ukryć, że ciężko było pojąć mu sprzeczności kocura, jednak nie był osobą, która zamierzała narzucać się ze swoją dobrocią, gdy ktoś zwyczajnie jej nie potrzebował, nawet jeśli zrobienie czegokolwiek dla drugiej osoby – czy w tym wypadku dla kota – nie było dla niego problemem. Uszanował jednak jego wybór, chociaż nie sądził, że odprowadzenie go do miejsca, z którego go „uprowadził” mogło być formą podziękowania.
Skoro tak uważasz. Jednak będę musiał przeprosić Antaresa za tę sytuację. Nie chciałem, żeby musiał się o ciebie martwić. ― Pod pewnymi względami i Laviah był uparty. Te drobne uczynki przynosiły mu spokój ducha, gdy nieświadomie działał na czyjąś szkodę, a tym razem działał na pewno, narażając na niebezpieczeństwo nie tylko siebie, ale i towarzyszącego mu wymordowanego.
I nie tylko jego.
Chociaż na swojej głowie poczuł ból przesuwających się po skórze, drobnych pazurów, w pierwszym odruchu wyciągnął bezradnie ręce, chcąc przechwycić zwierzę jeszcze przed zerwaniem się do ataku. Preferował raczej pokojowe załatwianie spraw, szczególnie gdy oponenci nie wykonali jeszcze żadnego agresywnego ruchu, pomijając wytknięcie palcem i nieprzerwane zaciskanie palców na wątłym ramieniu skrzydlatego, które ustało, kiedy z gardła mężczyzny wyrwał się przeraźliwy wrzask. O ile uszy zwierzchności były w stanie jeszcze go znieść, tak kocur bez wątpienia był w znacznie gorszej sytuacji.
PIERDOLONY FUTRZAK! ― zaklął, próbując wycelować pięścią w drapiącego czworonoga. W przeciwieństwie do Laviaha, którego białe kosmyki lekko zabarwiły się czerwienią u nasady, miał znacznie mniej szczęścia po bliższym zapoznaniu się z jedną z naturalnych broni wymordowanego, które miały pozostawić na jego ciele nieodwracalne już szramy.
To nie było konieczne ― odparł, odruchowo cofając się o kilka kroków do tyłu, gdy niewielki ciężar spoczął na jego ramieniu. Tym razem wykorzystał zamieszanie i choć instynkt powinien nakazać mu brać nogi za pas, ze zmartwieniem przyglądał się nieznajomemu, który desperacko ścierał krew z twarzy.
Zabiję go! Urwę łeb i wsadzę mu go w dupę! ― zawarczał, obnażając przydługie kły. Pozostała dwójka nie czekała na polecenie, jakby od razu zrozumieli, że powinni otoczyć białowłosego i jego towarzysza. Lav już teraz powinien uznać, że natrafiła się okazja do ostateczności, jednak wewnętrznie nadal zapierał się przed użyciem siły, pomimo jawnej groźby śmierci Lev'a.
Przepraszam. Zapomniałem uprzedzić, że źle znosi bliskość obcych. ― Z góry założył, że ten nagły atak wynikał właśnie z tego, nawet jeśli ten fakt mijał się z prawdą. Do samego końca chciał słownie załagodzić powstały konflikt, jednak nikt z tu obecnych nie wyglądał, jakby zamierzał go słuchać. Miał na swoim karku wystarczająco dużo lat, by zdawać sobie sprawę, że podawanie się na tacy było głupim posunięciem, gdy wszystko wskazywało na to, że druga strona nie miała dobrych zamiarów. Gdyby pozwolił się otoczyć, wszystko skończyłoby się o wiele gorzej. Zauważył, jak jeden z nich przygotowuje się do skoku, co okazało się doskonałym momentem na przygotowanie bariery. Odsunąwszy się jeszcze trochę, poruszył ręką, a jakby znikąd dookoła nich pojawiły się gwałtownie poruszające się wiązki elektryczności, które od czasu do czasu ostrzegawczo uderzały o wyjałowioną ziemię, wzniecając niewielkie tumany kurzu – nie pozostawiało to żadnych wątpliwości, że były prawdziwe.
Czuł się źle ze świadomością, że wystarczył jeden ich niewłaściwy ruch, by z jego winy stała im się jakaś krzywda, jednak miał wrażenie, że ich nagłe zatrzymanie się miało wiele wspólnego ze zrozumieniem, że aktualnie nie powinni tego robić, nawet jeśli twarz ich przywódcy momentalnie stężała ze wściekłości.
Nie przybyliśmy tutaj, żeby z kimkolwiek walczyć ― zaczął spokojnie, mimo że ten stan rzeczy prawdopodobnie niczego nie zmieniał. Jasne tęczówki zawiesiły swoje spojrzenie na poharatanej twarzy mężczyzny i choć dało się w nich dostrzec współczucie, tliła się w nich również jakaś dziwna pewność. ― Niestety nie mogę pozwolić wam na skrzywdzenie mojego przyjaciela. Obiecałem mu, że odprowadzę go do domu w jednym kawałku. Jeszcze raz najmocniej przepraszam za to całe zajście. ― Pochylił lekko głowę, opuszczając pokornie wzrok na czubki swoich butów i czekał chwilę na jakąkolwiek odpowiedź.
Nieprzyjemny rechot był pierwszym co usłyszeli.
Skąd on się urwał, szefie?
Nie mam przy sobie wiele, jednak jeśli to pomoże uniknąć konfliktu, mogę oddać wszystko co mam. Zakładam, że własnie o to wam chodziło. ― Złapał za pasek torby, gotowy ściągnąć ją z ramienia w każdej chwili. ― Myślę, że będzie lepiej dla nas wszystkich, jeśli zakończymy to tu i teraz. ― Uniósł głowę, mimowolnie zahaczając wzrokiem o chroniący ich krąg. Nie miał na celu im grozić, raczej stwierdzał oczywisty fakt.
Pokaż. ― Machnął ręką w wymownym geście, choć w jego głosie nadal pobrzmiewały sceptycyzm i gorycz. Musiał z góry założyć, że zawartość torby nie zadowoli jego oczekiwań, jednak warto było spróbować.
W środku są też opatrunki ― wyjaśnił, rzucając mężczyźnie cały swój ekwipunek. Nie miał z tym żadnego problemu, nawet jeśli właśnie pozbawiał siebie jedynego źródła przetrwania. Wszystko było mniej cenne od cudzego życia. W milczeniu przyglądał się, jak wymordowany przegląda zawartość torby ze zwierzęcą ciekawością. Wyjęcie z niej jednego z soczystych jabłek tylko zachęciło dwójkę pozostałych do podejścia bliżej. Na widok jedzenia jakby zapomnieli o całym bożym świecie.
Jasnowłosy wziął głęboki oddech i zerknął z ukosa na kocura, wyciągając powoli ręce przed siebie, jakby chciał dać mu do zrozumienia, że powinien zeskoczyć z jego ramienia. Plan B zbliżał się wielkimi krokami, a nie chciał zgubić go gdzieś po drodze.
To nie potrwa długo ― zapewnił ledwie szeptem.

|| Odnowa mocy prawdy: 3/3
|| Użycie elektrokinezy: 1/3
                                         
Laviah
Archanioł
Laviah
Archanioł
 
 
 

GODNOŚĆ :
Laviah. Po prostu.


Powrót do góry Go down

Pisanie 31.03.17 1:58  •  Ruiny - Page 11 Empty Re: Ruiny
Wydał z siebie niekontrolowany syk, kiedy mrożący krew w żyłach gardłowy wrzask zabrzęczał mu w uszach, ogłuszając go na ułamek sekundy. Pazury w geście obronnym głębiej wyrżnęły się w ludzką skórę, zostawiając szramę ciągnącą się od łuki brwiowego aż po samą górną wargę, serwując mężczyźnie jeszcze większą dawkę wręcz nieznośnego na samym początku bólu. Pięść przecięła powietrze, ostatecznie wymijając grzbiet zwierzęcia o milimetr. Zmierzwiła mu sierść karku, kiedy w ostatniej chwili udało mu się odskoczyć i wylądować miękko na ramieniu przedstawiciela skrzydlatej rasy, które nadal stał jak kołek, choć miał idealną, stworzoną przez czworonoga okazję, by uciec, używając do tego chociażby skrzydeł…
Może sparaliżował go strach? Ruairi przeciągnął chropowatą powierzchnią języka najpierw po swoim pyszczku, potem po szyi tymczasowego właściciela, a następnie szturchał go w tamto miejsce łapką, tym razem nie uzbrojoną w pazury, by zwrócić na siebie jego uwagę, ale on wykazał się całkowitą obojętnością na ten gest. Całkowicie skupił się na mężczyznach. Kot zastrzygł uszami i zrobił to samo, słysząc groźbę pod swoim adresem. Wbił swoje niewielkie ślepa w ofiarę swoich pazurów. Przez parę chwil obserwował swoje dzieło w postaci krwawiących płytki i głębszych zadrapań. Nie czuł z tego powodu satysfakcji, a jedynie coś w rodzaju zmęczenia. Czy naprawdę musiało go to spotkać? Czy nie mógł popić mleka z półmiska, a potem pójść spać, zmieniając od czasu do czasu pozycję na miękkim materacu? Życie naprawdę musiało go nienawidzić…
Czarna sierść ponownie się zjeżyła, a on syknął ostrzegawczo, demonstrując swoje uzębienie w pełnej okazałości, które bez problemu przecięłoby ludzką skórę. Kły miał ostre, twarde i zadbane. Idealne do wyrwania kawałka mięsa z policzka jednego z napastników, ale o dziwo nie atakował. Nasłuchiwał, przyglądając się ich ruchom, zachowaniom. Czuwał, analizując sytuacje. Pozwolił Laviahowi działać, ale wątpił w jego asertywność i to, że uda mu się udobruchać mężczyzn, którzy notabene nie wyglądali na takich, co łatwo odpuszczali, albo w ogóle to robili… Oddanie im swojego ekwipunku nie było dobrym posunięciem. Tacy jak oni pozbyli się ludzkich odruchów, oddając się całkowicie ich  zwierzęcym, brutalniejszym odpowiednikom. Zawsze, chcąc palec, brali całą rękę, bez wyjątku. To tylko kwestia czasu, kiedy znów sięgnął po kota, albo położą swoje brudne łapska na aniele.
Ruairi mógł wczuć się w ich sytuacje, odczytać ich intencje, a może nawet przewidzieć ich kolejne ruchy, bo podczas swojej wieloletniej tułaczki się po pustynni, która odbierała nie tylko chęci do życia, ale sukcesywnie eksponowała w człowieku to, co najgorsze, utożsamiał się z nimi pod każdym kątem, dopóki nie dosięgła go kara w postaci klątwy. Paradoksalnie to ona sprawiła, że przestał zataczać błędne koło i z roli zwyrodnialca przemianował się na pasożyta, żyjąc na rachunek Antaresa, wykorzystując do cna jego gościnności, dobre serce i naiwność. Ci mężczyźnie w tym momencie robili dokładnie to samo…
Kiedy byli zajęci pałaszowaniem jabłek, Rory dostrzegł kątem oka gest Lava. Westchnął bezgłośnie, pociągając nosem. Towarzyszyło mu złe przeczucie, ale instynkt podpowiadał mu, aby zaufać aniołowi i dostosować się do jego prośby. Zatem, jak przestało na istotę w pełni rozumną, w ramach niewerbalnej komunikacji kiwnął głową w porozumiewawczym geście i zeskoczył z jego ramienia na piaszczyste podłoże, zachowując tym samym bezpieczną odległość od Desperatów.
Chciał do domu, do Antaresa, który pewnie tej chwili odchodził od zmysłów, szukając swojego kota po całej rozciągłości Edenu...
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 20.08.17 10:21  •  Ruiny - Page 11 Empty Re: Ruiny
To nie są źli ludzie – zapewniał samego siebie, powtarzając te słowa w głowie niczym mantrę. Oddalając się od nich, przymknął oczy i odetchnął głębiej przez nos, by uspokoić zdenerwowanie, które brało nad nim górę. Nie mógł sobie na nie pozwolić i nie chciał, by za sprawą jednego zdarzenia – które z pewnością miało jakieś logiczne wytłumaczenie – cała jego dotychczasowa wiara dorobiła się poważnej blizny.
Uchyliwszy powieki, zerknął na biegnącego obok wymordowanego. Naraził nie tylko siebie, ale i jego. Wszystko dlatego, że został tu dłużej niż powinien. Zignorowanie prośby o powrót do Edenu okazało się nierozsądnym posunięciem. Teraz białowłosy stracił wszystko, co miało posłużyć mu jako znak pokoju dla większej ilości mieszkańców Desperacji. Za plecami usłyszał krzyki – wiedział, że nie było to podziękowanie. Zdawało się, że nowo poznani mężczyźni chcieli dostać jeszcze więcej.
Jeszcze z tobą nie skończyłem!
WŁAŚNIE. Pokaż, gdzie masz tego więcej!
Było tego więcej, jednak z wysiłku krew zaczęła dudnić mu w uszach i miał wrażenie, że reszta docierała do niego tak niewyraźnie, jakby właśnie zanurzył się w wodzie i powoli szedł na dno. Starał się jednak uparcie trzymać świadomości. Inna opcja nie wchodziła w grę, a byłoby zupełnie inaczej, gdyby był zdany tylko na siebie.
Przepraszam ― wykrztusił z siebie prawie bezgłośnie. ― Zabieram cię stąd. Już cię stąd zabieram ― powtórzył dwukrotnie, jakby przy okazji próbował zapewnić też samego siebie. Jakby to miało wynagrodzić Levowi krew na jego łapach i piasek Desperacji, który zapewne właśnie je oblepiał. ― Wrócę tu sam. Nie zasypiaj już w torbach i przeproś ode mnie Antaresa.
O tym pewnie już nawet nie śmiałby pomyśleć.
Palce jasnowłosego miękko wślizgnęły się w kocią sierść, choć złapanie zwierzęcia w ruchu nie było łatwym zadaniem. Nic dziwnego, że szybko musiał złapać równowagę, gdy niemalże potknął się o własne nogi. Poderwał go jednak do góry, przyciągając bliżej swojej klatki piersiowej, nawet jeśli to miało skończyć się bolesnymi zadrapaniami. Tu jednak kot był znacznie bezpieczniejszy, gdy śnieżnobiałe skrzydła zmaterializowały się na anielskich plecach i gdy gwałtownie wzbił się w powietrze, zostawiając Desperatów za sobą.

___z/t [+ Ruairi].
No ja już nawet się nie oszukuję – zjebałem strasznie z przeciąganiem tego odpisu, dlatego uznałem, że nie będę cię już trzymał. Tym bardziej, że też mam te wakacje takie, jakbym ich nie miał i sklejam posty tylko w miarę możliwości, głównie skupiając się na tych z terminami. Przepraszam, że musiałeś tyle czekać. Zapobiegawczo dałem podwójne z/t i możesz uznać, że Lev wrócił do Edenu zaraz po tym, a jak nie odpowiada ci taka wersja wydarzeń, to po prostu napiszesz posta pode mną jeszcze w tym temacie.
                                         
Laviah
Archanioł
Laviah
Archanioł
 
 
 

GODNOŚĆ :
Laviah. Po prostu.


Powrót do góry Go down

Pisanie 27.08.17 19:33  •  Ruiny - Page 11 Empty Re: Ruiny
Jakiś czas po tym, jak Kai - srebrnooka, bezskrzydła Anielica - zostawiła Lunę - Panią Android, która przegrała z nią w testowym, mającym na celu sprawdzić jej umiejętności pojedynku - na stacji benzynowej, brązowowłosa, lekko uśmiechnięta niewiasta pojawiła się w tychże szanownych, nacechowanych niebezpieczeństwem oraz naszpikowanych wieloma groźnymi Wymordowanymi stronach. Budynki tu występujące były prawdziwymi, smętnymi ruderami, jakich doprawdy mnóstwo jest na Desperacji - nietrudno jest stwierdzić i ustalić, iż składa się ona głównie właśnie z takich zdewastowanych, zawalonych bądź uszkodzonych budowli, które nijak nie nadawały się do mieszkania w nich czy chociażby spędzenia w nich jednej, przejezdnej nocy. Istnieją, naturalnie, wyjątki od tej reguły - parę osób przygarnęło pod swe skrzydła jakieś przybytki i domeczki, czyniąc z nich w miarę dobrze wyposażone, zdatne do funkcjonowania miejsca, do których zjeżdżają się grupki łaknących odrobiny zabawy wędrowców lub szukających momentu ukojenia podróżników. Ten zakątek, jak wspomniane było już wcześniej, do takich się nie zalicza - wręcz przeciwnie, jest to jeden z najgorszych możliwych punktów Desperacji, gdzie nie tylko znaleźć można niemalże same smutne, przygnębiające ruiny, ale i na każdym kroku oraz za każdym rogiem czai się lepka, słodka Śmierć.

Ona niezbyt się tym jakoś przejmowała, krocząc pewnie przed siebie i ze swoim cudownym Paryzolem zawieszonym na plecach. Na bladej twarzy Anielicy czaił się ten jej delikatny, lekki uśmiech, który ledwo był widoczny ze względu na założony na głowie kaptur jej czerwonej, długiej i zwiewnej peleryny. Miał on za zadanie nie tyle ukrywać jej tożsamość - nie wstydziła się w końcu tego, kim jest i mało kiedy tak naprawdę ucieka się do kamuflowania swej obecności na niebezpiecznych terenach bądź pośród desperackich, niestabilnych tłumów - co chronić ją przed promieniami ześlizgującymi się na ziemię z szafirowego, pozbawionego jakichkolwiek chmur nieba. Jako persona preferująca nocną porę i przeważnie podczas niej egzystująca oraz działająca, Kaijin niezbyt lubiła wystawiać się na gorące, rażące i irytujące jej śliczne ślepka słoneczko. Kroczyła toteż tak zakapturzona przez to zrujnowane 'miasteczko', nie mając jak na razie żadnego celu wędrówki - szukała, jak na razie, czegoś ciekawego; czegoś, co przykułoby skutecznie jej uwagę i pochłonęłoby całą jej koncentrację. A nuż coś takiego występowało właśnie tutaj, w tym groźnym i wypełnionym bestiami punkcie calutkiej Desperacji - jeśli nie, to po prostu przejdzie dalej, do następnego obszaru, który mógł zawierać w sobie coś dla niej interesującego.

Przeszła, jednakże, przez obszar ten bez najmniejszych problemów i kłopotów, nie dostrzegłszy niczego przykuwającego jej srebrzystego spojrzenia ani też jej skupionej, stalowej uwagi. Przebrnęła, toteż, przez okolicę tę niespiesznym, acz pewnym i niezmąconym marszem, niedługo później opuszczając ją - na tę chwilę - na dobre.

z.t.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 31.10.17 16:10  •  Ruiny - Page 11 Empty Re: Ruiny
Szedł przez pustynie, który to już dzień? Dzień, czym jest dzień? Pusta sylwetka humanoidalnej istoty chwiejnym krokiem przemierzała ruiny, ciągnąc za sobą po ziemi wielką kosę. Gdzie on był? Co to za miejsce? Pusty wzrok anioła zaglądał w ciemne alejki ruin, niczym śmierć szukająca swojej ostatniej ofiary.
Chłodny jesienny wiatr zawył pomiędzy szczelinami pozostałości po dawnej cywilizacji, a w tym samym momencie Asmodeus stracił wizję. Chłody i pusty mrok przeszywał umysł anioła paraliżując jego realną postać.

Ciemny dym otaczał Anioła, przybierał ludzkie sylwetki, a także te mniej ludzkie. W tym czasie bezruchu w głowie anioła tworzyły się wizje tak niemoralne i chore, że sam Lucyfer mógłby się ich powstydzić. Stosy ciał, a także ich ciepło i uczucie stąpania po nich były dla Anioła bardziej realne, niż ten świat, w którym sam Asmodeus się znajdował. Rozszarpywał i ciął swoją kosą wszystko - ludzi, wymordowanych, anioły. Obłęd w którym tkwił powoli przesiąkał to prawdziwego świata...

Anioł, ni stąd ni zowąd, zamachnął się kosą i posłał jeden z ładunków w kierunku, losowej, zrujnowanej budowli. Huk uderzenia i rozsypywania się smętnych pozostałości po ludziach poniósł się po całych ruinach. Asmodeus wykrzywił swoje usta w o uśmiech - całkowicie zepsuty i odrażający, jak napalony fetyszysta.
Zaczął niszczyć losowe przedmioty, resztki budowli i dawać znać o swojej obecności poprzez zachrypnięty i nieprzyjemny rechot.
Pusty wzrok i jeszcze bardziej pusta skorupa w obdartych łachmanach szalała i chwilowo nikt nie chciał jej zatrzymać.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 01.11.17 23:27  •  Ruiny - Page 11 Empty Re: Ruiny
Spało sobie. Od czasu do czasu lubiło pospać i zregenerować utracone z powodu długiej wędrówki siły. Nessi uwielbiało ciepły, rozgrzany piasek. Nic sobie z tego nie robiło, że mogło się poparzyć. Nie było przyjemniejszego uczucia, niż ciepłe drobinki piasku na policzku i na każdym odkrytym skrawku ciała. Nie trzeba było długo czekać, by Nessi zatopiło się całe w piasku, tak że wystawały temu tylko włosy, twarz i troszkę materiału sukienki, która była odzieniem od jakiegoś czasu. Zwędziło bowiem pierwszą lepszą szmatkę, gdy uznało, że poprzednia stała się stara i zbyt zniszczona.

Spało wśród ruin, zakopane w piasku, więc nawet nie zauważyło, że ktoś miał czelność wbić w tę miejscówkę. Błogość i spokój jaki temu towarzyszyły sprawił, że czuło jedynie obojętność. Z resztą nic nie słyszało, nic nie widziało, więc zapewne coś co tam wlazło nie widziało też śpiącego aniołeczka, którego już zdążył zakryć cień jednej ze ścian ruin. Przez chwilkę było bezpieczne. Do czasu, aż nie usłyszało głośnego huku, który sprawił, że zerwało się na równe nogi i czmychnęło w jeden z kątów. Od kamienia biło zimno, niemniej jednak Nessi nie poruszyło się, a jedynie bacznie obserwowało, co się dzieje dookoła.

Ścisnęło swoją wstążeczkę, która zawsze ratowała Nessi skórę. Wzięło kilka głębokich wdechów i ruszyło przed siebie w poszukiwaniu delikwenta, który odważył się psocić. Wyłoniło się z jednego z korytarzy. Pozostało jednak skryte w cieniu i schowało w momencie, w którym zobaczyło istotę machającą kosą we wszystkie strony. Zamachnęło się, posyłając w stronę białowłosego nieznajomego kilka różnej wielkości kamyków. Niektóre z nich trafiły postać.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 02.11.17 19:30  •  Ruiny - Page 11 Empty Re: Ruiny
Ciężko dyszał, wręcz sapał, niczym pedofil widzący wieczorem małą dziewczynkę... oh wait, no tak, małe coś tu było, ale Asmodeus o tym nie wiedział. Puste spojrzenie przyglądało się otoczeniu, które wyjawiało się zza opadającego kurzu i piachu. Tylko czy aby na pewno anioł widział ten realny świat? Raczej nie, wciąż był duchem w innym świecie.

Wiatr uderzył w chodzące truchło, a wraz z nim gromada kamieni ciśnięta w niego z cienia. Pojedyncze kamyki przeleciały przez smugi dymu, a te przeniosły je do wyimaginowanej rzeczywistości Asmodeusa w postaci części ciał takich jak - dłonie czy stopy.
Głowa Deusa wykręciła się nienaturalnie w stronę, z której nadleciały kamyki. Pusty wzrok i krzywy uśmiech obłędu wbił się w ciemną alejkę, a zaraz za głową w jej kierunku obróciła się reszta ciała. Stopa anioła wbiła się w piaszczysty grunt, by po chwili cała sylwetka anioła nie zniknęła z miejsca, w którym stał. Przecinająca powietrze ze świstem kosa sunęła na oślep prosto w Nessi... by zatrzymać się na czymś w rodzaju bariery. Kosa odbiła się w przeciwną stronę, ciągnąc za sobą anioła, a wszystko zostało doprawione nagłym błyskiem i odepchnięciem Asmo.

Sylwetka anioła brutalnie odleciała do tyłu zaliczając kilka soczystych pierdolnięć o ziemie, a kończąc na wjebaniu się w resztki ściany jakiegoś budynku, która oczywiście się rozpadła i spadła na tego zdegradowanego Trona.
Wraz z tym wspaniałym pokazem akrobacji, anioł powrócił do rzeczywistego świata... w połowie.
Z czoła leciała mu krew na skutek roscięcia sobie głowy, która spływała na niezmywalny z jego twarzy uśmiech, barwiąc mu kły na bordowy kolor.
Pokracznie zaczął zrzucać z siebie resztki budowli i chwiejnie unosić się do pionu.
- Zajebie... rozerwę na kawałki!
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie   •  Ruiny - Page 11 Empty Re: Ruiny
                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 10 z 12 Previous  1, 2, 3 ... 9, 10, 11, 12  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach