Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 10 z 14 Previous  1 ... 6 ... 9, 10, 11, 12, 13, 14  Next

Go down

Pisanie 23.06.16 0:50  •  Tyły budynku - Page 11 Empty Re: Tyły budynku
Coś zbyt nerwowa ta odpowiedź. Przecież to tylko skrzydła. To nie tak, że właśnie się przed nim rozebrała, prawda? W każdym razie ta reakcja strasznie go zaciekawiła, więc postanowił sprawdzić ją jeszcze raz. Morete się wstydziła, obawiała, brzydziła, a może wszystko na raz? Najlepszym sposobem na uzyskanie odpowiedzi było w zasadzie działanie i właśnie na nie zdecydował się Shinichi stopniowo skracając odległość dzielącą go od dziewczyny.
- Na pewno? Wyglądają naprawdę puszyście. Mogę dotknąć albo zabrać jedno piórko na pamiątkę? Może dzięki temu kiedyś zostaniesz moim stróżem, kto wie! - robił to specjalnie. Na pewno nie chciałby, żeby ktoś za nim latał i go umoralniał, ale piórko zawsze się przyda. Wciśnie w domu za jakiś obraz i będzie sobie leżało jak jakieś trofeum. Na razie tylko zbliżył się do anielicy i delikatnie pochylił do przodu, ale łapki trzymał przy sobie. Jak zareaguje na to? Od tego zależą dalsze akcje, jakie podejmie Shinichi.
- Czyli w zasadzie to nie była nasza wina, tylko widzi mi się pieprzonego stwórcy? No, to naprawdę powinniśmy mu być teraz za to wdzięczni i żyć wedle jego przykazań. Jak sobie to wyobrażasz? Nagle każdy stwierdzi, że w sumie to ten samolub nie jest taki zły. Wybił nam tylko prawie wszystkich członków rodziny, rozpętał katastrofy na ziemi, pomutował ludzi, ale jak go przeprosimy, to łaskawie może wróci. Sądzisz, że ktokolwiek będzie chciał się tak płaszczyć przed kimś, kto zwyczajnie miał w dupie co się z nim stanie? - zaczął przedstawiać swój punkt widzenia, który był bardzo ludzki. Człowiek miał to do siebie, że nie spoglądał zbytnio przed siebie. Jego życie było krótkie, więc głowę zaprzątały mu sprawy doczesne. Natomiast przypadek Kurokawy był trochę inny. On zwyczajnie nie dbał ani o to, co będzie robił w przyszłości, ani o to, co robi teraz. Chciał zwyczajnie być na szczycie i spoglądać na innych ludzi z góry. Samolubne? Egoistyczne? Takie w jego stylui. To nie był człowiek, który chciał tylko dobrze przeżyć swoje życie. On chciał coś osiągnąć i zrobi to nawet wtedy, gdy będzie musiał wspinać się po trupach.
- A dlaczego nie? Żarcie dają, pracę dają, kobiety dają, wszystko mam. Tylko trochę za bardzo pilnują bezpieczeństwa, ale poza tym nie mam nic przeciwko mieszkaniu w mieście. Przynajmniej piwo mają lepsze, a nie to, co tutaj. - jeśli Moreta spodziewała się innej odpowiedzi, to niestety musiał ją rozczarować. Nie miał w sobie empatii dla tych, którzy żyli poza murami miasta. Nie współczuł im, nie chciał pomagać. Nie dostali się do raju na ziemi? Ich problem. Niech się starają bardziej.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 23.06.16 14:40  •  Tyły budynku - Page 11 Empty Re: Tyły budynku
Słyszeliście go? Piórko by chciał! Jednak co jak co, spodobało jej się określenie "puszyste". Tak... takie właśnie były, ale nie za to je lubiła. Może właśnie dlatego wciąż ich nie zdematerializowała? Dobrze się czuła, kiedy jej majestatyczne skrzydła przylegały do pleców. A przecież, skoro Shinichi już wiedział, że Moreta jest aniołem, to po co je ukrywać?
- Nie - krótka i stanowcza odpowiedź, jednak nic więcej. Żadnej reakcji, żadnych dodatkowych słów, po prostu - nie.
Kiedy się do niej znowu zbliżył, nie odchyliła się bardziej - przecież spadłaby z ogrodzenia na którym siedziała. Zamiast tego uniosła dłonie w jasnym geście "bliżej nie podchodź".
- Przykazań? Przykazania to nie regulamin. To wskazówki, które miały ustrzec świat przed apokalipsą - mówiła spokojnie. Właściwie to zawsze uważała, że ten świat, to plac zabaw Stworzyciela, więc to on tutaj rządził. Ale nie powie mu tego w taki sposób - zabrzmiałaby nieprofesjonalnie.
- Poza tym, teraz to i tak jest za późno na przykazania. Wszyscy zostaliśmy sami - a to znaczyło, że każdy mógł robić co tylko chciał, ale tego też przecież nie powie. Ludzie dawali sobie dobrze radę bez aniołów, a ci, którzy ich potrzebowali, dobrze wiedzieli co mają zrobić. Ale jak w tym wszystkim miała się Ambriel? Sama tego jeszcze nie wiedziała...
- I to nie tak, że było to tylko zwykłe widzimisię - ale też nie powie na głos, że świat miał datę ważności od samego początku.
- Przed apokalipsą byliśmy podobnie ograniczani do was - mieszkańców Miasta-3. Więc nie dziw się, że pojawiliśmy się dopiero po niej - powiedziała spokojnie marszcząc przy tym brwi lekko zaniepokojona. Jakoś nie czuła się bezpiecznie w tym temacie. Wiedziała, że obecna rozmowa prowadzona jest między ateistą, a fanatykiem. Mimo to jednak nie chciała mu narzucać swojego toku myślenia, lub działania. Nie... taka nie była. Dlatego jej rozmówca mógł czuć się bezpiecznie jeśli o to chodziło. Każda istota na tym świecie mogła mieć swoje zdanie i mogła je wyrażać w dowolny sposób. Trzeba było tylko uważać na to w jakim towarzystwie się to robi.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 26.06.16 3:46  •  Tyły budynku - Page 11 Empty Re: Tyły budynku
Nie? Czy Moreta naprawdę myślała, że takie proste, krótkie słowo powstrzyma Shinichiego przed spełnieniem jego celu? Może i wcześniej widział takie skrzydła, ale jakoś nigdy nie miał okazji ich dotknąć. Zresztą wyglądałoby to dziwnie, gdyby poważny żołnierz specu dotykał jakieś odrosty anioła. Jeśli jednak miały one wychodzić z pleców anielicy, to już inna sprawa! Nie dość, że należą do kobiety, to dotykanie ich nie będzie aż tak niekomfortowe. Przynajmniej dla Shinichiego. Na razie jednak trzymał łapki przy sobie, choć z każdym spojrzeniem rzuconym na skrzydła szło mu to z coraz większym trudem.
- Albo raczej grabkami i wiaderkiem, które posiadał ten dupek na górze, ale którymi nie chcieliśmy się bawić, więc rzucił wszystko w pizdu i przeniósł się do innej piaskownicy. Jesteś zbyt łagodna w osądach. - odpowiedział, wzruszając ramionami. Nie wie ile jeszcze razy będzie musiał powtarzać to, że według niego bóg zabawił się po prostu ludźmi tak, jakby byli marionetkami. Jednak Morete może być pewna, że mężczyzna nie przestanie, dopóki bardzo podobne stwierdzenie nie padnie prosto z jej ust.
- My sami byliśmy od początku. To te "anielskie, błogosławione istoty" zostały bez szefa, który odlał się na nich ciepłym moczem tak samo, jak rzekomo zrobił to na nas. - po raz kolejny poprawił trochę słowa anielicy, bo nie lubił kiedy coś miało zbyt neutralny wydźwięk. Dodatkowo brunet przy określeniu aniołów podniósł do góry ręce i zrobił znak cudzysłowia za pomocą palców. More nadal nie przekonała go do swojego niebiańskiego pochodzenia, więc nie będzie udawał, że jest inaczej.
- Wymordowanych też nie było przed apokalipsą. No, ale skoro twierdzisz, że jesteś anielicą, to powinienem poczuć coś szczególnego. - zagadnął i bez ostrzeżenia rozchylił ręce, żeby po chwili chwycić palcami za skrzydła. Dwa jednocześnie, bo i po co się ograniczać?! Zmiętosił je dosłownie tylko kilka razy i to w eskpresowym tempie. Pióra, jak pióra. Nic szczególnego w nich nie dostrzegał. Może na poduszkę by się nadawały, ale na pewno nie chciałby nimi przystrajać swoich skrzydeł. Budowa? Taka sama, jak u ptaków. Wykręcać go nie zaczęło, dłonie go nie parzyły, więc święte też nie były. Czyli jednak Moreta kłamała!
- Huuum. - mruknął pod nosem i z przymrużonymi oczyma wbił wzrok w swoją rozmówczynię. No? To może teraz mu się do wszystkiego przyzna?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 26.06.16 13:15  •  Tyły budynku - Page 11 Empty Re: Tyły budynku
Myślała co mu odpowiedzieć. Trochę ją zatkało - była zbyt łagodna w osądach? Oczywiście! Kiedyś była cherubinką, była patronem wszystkich ludzi urodzonych w jednym miesiącu. Dbała o nich w każdym możliwym znaczeniu tego słowa. Z natury była łagodną istotą o czym świadczyła jej barwa włosów. Do dzisiejszego świata nie pasowała w ogóle, jednak mimo to nie potrafiła zostawić swoich podopiecznych i odejść tak, jak zrobiła to reszta cherubinów. Nie, ona została aby dalej sprawować pieczę nad ludźmi i pomagać w taki sposób w jaki tylko będzie mogła.
Już chciała się odezwać i powiedzieć mu o tym, kiedy ten złapał jej skrzydła. Oba na raz!
Co poczuł?
Na pewno nie to, co spodziewał się poczuć, ponieważ tak to nie działało.
Delikatność miękkich piór i leciutki chłodny wiatr pomiędzy palcami. Mogło mu się to tylko wydawać, jednak takie wrażenie właśnie pozostawiały jej skrzydła. Pomimo wszystkiego skrzydła były przyjemne w dotyku. Bardziej wrażliwym osobom mogło się wydawać, że skrzydła były bezpieczne... A Moreta? Zesztywniała dosłownie na parę sekund, po czy na jej twarzy pojawiła się niemal dziecięca złość. W tym czasie Ikurua zaskrzeczał agresywnie i poderwał się do lotu, aby ratować swoją towarzyszkę, mimo iż nie było takiej konieczności. Anielica zebrała w sobie moc i niewidzialna siła chłodnego wiatru odepchnęła Shinichi'ego na jakieś dwa metry.
Ale pióra się posypały...
Od razu, kiedy się uwolniła, rozłożyła swoje skrzydła i machnęła nimi mocno wzbijając się tym samym w powietrze. Na razie tylko tyle, aby znaleźć się poza jego zasięgiem. Zawisła w powietrzu poruszając spokojnie skrzydłami, aby utrzymać się na tej wysokości. Spojrzała na pióra które zgubiła i warknęła cicho. Znowu sięgnęła po swoją moc i powodując mały wir powietrzny uniosła wszystkie zgubione pióra w powietrze. Nie zamierzała zostawić ani jednego, jednak kto pierwszy ten lepszy. Zair w tym czasie krążył wokół anielicy ciskając w Shinichiego gniewnymi spojrzeniami i wyłapując większość zgubinych piór.
- Nigdy więcej ich nie dotykaj... - po tych słowach kilka razy machnęła mocno swoimi skrzydłami i wbijając się jeszcze wyżej, odleciała w sobie tylko znanym kierunku. Ikurua posłał jeszcze ostatnie gniewne spojrzenie człowiekowi, zaskrzeczał coś w swoim języku po czym odleciał za swoją opiekunką.
Oczywiście dobrze wiedziała, że mu wybaczy. Następnym razem pewnie też to zrobi, ponieważ taka była. Ale miała nauczkę - nie zostawiać skrzydeł widocznych, jeśli nie było takiej potrzeby.

[z/t]
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 05.07.16 12:18  •  Tyły budynku - Page 11 Empty Re: Tyły budynku
Łagodność w osądach nigdy nie prowadziła do niczego dobrego. W takich wypadkach powinna przede wszystkim górować sprawiedliwość, bo to pierwsze jedynie rozpuszczało podopiecznych i sprawiało, że pozwalali sobie na więcej. Shinichi zauważył to już wtedy, gdy był jeszcze w bidulu. Jeśli za złamanie jakiejś zasady dali mu mniejsza karę albo w ogóle się nią nie przejęli, to później ta reguła zwyczajnie dla niego już nie istniała. Czemu miałby się przejmować czymś, co mu nie zagraża? Oczywiście anioły pewnie tak nie myślały, ale to tylko kolejny argument za tym, że raczej nie powinni opiekować się ludźmi, skoro nie potrafią przewidzieć ich zachowań.
Wystarczył jeden moment. Jeden moment był w zupełności wystarczający do tego, żeby na twarzy Shinichiego pojawiło się najpierw zaskoczenie, a później niczym nieskrępowana, całkowicie szczera przyjemność. Czyżby ktoś tutaj się zdenerwował za dotknięcie skrzydeł? Czy ten grymas na twarzy dziewczyny oznaczał, że jej humor legł w gruzach i nie ma już co zbierać z ziemi? Jeśli tak właśnie się stało, to brunet mógł wreszcie zaliczyć dzisiejszy dzień do udanych. Zirytował kobietę, która starała się mu wmówić, że jest jakąś anielica, która przybyła tutaj z edenu i na dodatek próbowała mu prawić jakieś kazania o facecie mającym sprawować piecze nad wszystkimi stworzeniami na ziemi. Dobre sobie! Samo macanie piór nie przynosiło mu już natomiast takiej przyjemność. Tak samo było z małym, skrzeczącym czymś, które poderwało się do lotu. Ikurua? Ikaragua? Ikururu? Shinichi już zapomniał jak się powinien zwracać do tego indyka, ale jeśli tylko go zaatakuje, to na pewno skończy na talerzu.
- Hyh? - spojrzał lekko zdezorientowany na Moretę, kiedy jego ciało się cofnęło. Czy to było to chłodne odtrącenie, o którym tak dużo mówią w romansach? Wojskowy nigdy nie spodziewał się, że ktoś użyje do tego wiatru. W takim przypadku to, o czym mówi kobieta, plus jej nieogarnięcie w tematach Desperacji mogły się układać w jedną, logiczną całość. Tej jednak brunet nie chciał zaakceptować i w sumie dobrze, bo inaczej nie zebrałby z ziemi piór, które zaraz wróciły do właścicielki. Całe szczęście, że zdołał dorwać trzy egzemplarze, które teraz dumnie prezentował w swoich palcach.
- Niczym pantofelek kopciuszka. - rzekł sam do siebie, kiedy spoglądał na odlatującą Moretę. Czy była anielicą? A może była wymordowaną, która postradała zmysły? Może też zwyczajnie brakowało jej piątej klepki. Shinichi nie mógł być pewien co do żadnej z powyższych opcji, ale wiedział jedno. W barze czekało na niego jeszcze parę piw zanim wróci do miasta, więc to właśnie nimi powinien się teraz zająć. Wojskowy schował pióra do kieszeni i wyruszył na popijawę. Może jeszcze kiedyś spotka to różowowłose cudo i wyrwie coś więcej, niż trzy białe piórka. Się zobaczy!

z/t
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 08.05.18 10:58  •  Tyły budynku - Page 11 Empty Re: Tyły budynku
Wszystko we wszechświecie, jakby wstęp do przyszłej katastrofy, sprowadzało się niekiedy tylko do jednej decyzji, która rzutowała na pozostałe zdarzenia, jakoby tworząc zbitek nadciągających wypadkowych. Ta, której podjął się Hyperion, nigdy nie zaliczała się do tych najrozsądniejszych i za każdym razem przypominała swoim impetem ciąg upadających domino z charakterystycznych dźwiękiem opadających na siebie pionów. Nie bez powodu wypadało mu stronić od alkoholu, by zachować nie tylko dumę, ale i twarz. Wystarczyła bowiem w jego nieszczęsnym przypadku iście niewielka ilość, by zachowanie anioła dawnej, edeńskiej starszyzny pod wpływem zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni od normatywnego, o czym niebawem miała przekonać  się Rebekah.
Partyjka w kości nie szła do końca po jego myśli. Nie szkodzi, pomógł sobie w tym względzie sam, wygrywając i zgarniając wszystkie fanty tych frajerów dla siebie. Przyszła jednak taka chwila, że zaduch w środku, mieszanina różnorodnych zapachów przyprawiła go o chwilowe mdłości, dlatego też zdecydował się na opuszczenie lokalu i konfrontację ze świeżym, choć nadal rozgrzanym powietrzem. Kopnął niechcący jakiegoś szczura, który wszedł mu w drogę i zatrzymał się na ogrodzeniu. Hyperion przyjrzał się temu wyliniałemu stworzeniu z dziwnym zainteresowaniem, trzymając swoje nowe zdobycze zapchane między zwałami materiałów swej anielskiej szaty. Zdążył przez ten czas zapomnieć w ogóle o tym po co tu właściwie wyszedł. Przerwa w rozgrywce, tak zapewne o to chodziło. Jakiś kształt przemknął mu gdzieś obok zupełnie niepostrzeżenie, lecz anioł stróż pewnego jasnowłosego nie obdarzył go uważniejszym spojrzeniem.
A ty czego tu szukasz? Szczęścia? Lepiej wracaj do swoich, do środka i pomóż im opracować lepszy plan rozgrywki, zanim przegracie wszystko i puszczę was z torbami — burknął Hyperion z błyskiem hazardzisty w oku, nawet nie zwróciwszy większej uwagi na jasnowłosą anielicę, co zapewne nie było zbyt mądre, zważywszy na to z kim miał do czynienia.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 12.05.18 21:35  •  Tyły budynku - Page 11 Empty Re: Tyły budynku
Jednymi z najprzyjemniejszych momentów w jej życiu były te, kiedy nie musiała niczego robić, nigdzie się spieszyć ani z niczym sobie radzić. Chwile, w których niczego od niej nie oczekiwano, odpowiadała sama za siebie i była sama ze sobą, ciesząc się swoim wyłącznym towarzystwem. No, oprócz tego miała jeszcze sporą szklankę z bogatym w procenty napoje na dopełnienie idealnego wieczoru. Gdzieś w głębi pomieszczenia jakaś grupka grała w kości, głośno komentując wyniki i kłócąc się od czasu do czasu o uczciwość postępowań tego czy innego uczestnika. Czasem nawoływali przychodzących klientów, by przyłączyli się do zabawy i spróbowali szczęścia, choć oczywiście zaaferowana w grze brać liczyła raczej na to, że nowi żwawo wyłożą na stół cenne fanty i równie szybko je stracą. Raz czy dwa zaczepiali także albinoskę, jednak zbyła ich tylko krzywym uśmieszkiem. Lepiej jej było na uboczu, z własnymi myślami i drinkiem o wątpliwej woni, ale całkiem znośnym smaku. W ten sposób mogła się zrelaksować, a że tak nie miała w planach pijackiego szaleństwa, nie chciała przybliżać się do głośnej gromadki. W tego typu towarzystwie, jakkolwiek nie wydawałoby się rozluźnione i radosne, łatwo mogło dojść do całkowitej zmiany atmosfery. Wystarczyło kilka zbyt zuchwałych komentarzy, by w barze rozpoczęła się bójka i ochocze rzucanie meblami. Utrzymywanie zdrowego dystansu umożliwiało szybka ewakuację w razie potrzeby; w końcu obrywanie krzesłem za niewinność nie było hobby nikogo o zdrowych zmysłach.
W końcu jednak przyszedł taki czas, że szklanka opustoszała, myśli zaczęły zakręcać w pętle, a wnętrze przybytku zrobiło się nieprzyjemnie duszne. Przygęstniała atmosfera szybko wywołała u Reb potrzebę wydostania się na świeże powietrze, a że była sama i całkowicie wolna, nic nie mogło powstrzymać jej od tego zamiaru. Wstała ze swojego taboretu i udała się w kierunku drzwi, na co typek siedzący dotychczas obok niej warknął, sfrustrowany. Nie odezwał się ani słowem, choć ślęczał jej tuż koło nosa od dobrego kwadransa - na co liczył, na cud? Zignorowała więc nieznajomego, w kilka sekund później znajdując się już na zewnątrz. Nie spieszyła się, przekonana, że ma sporo czasu na powrót do domu, a pogoda była całkiem przyjemna. Miło było odetchnąć powietrzem o nieco większej zawartości tlenu niż to wewnątrz baru.
Szkoda tylko, że czasem spokojną kontemplację przerywają czyjeś komentarze.
- Do mnie mówisz? - Uniosła brwi z niezadowoleniem, nieco zdziwiona faktem, że nieznajomy w ogóle ją zaczepia. No, może nie tak do końca nieznajomy - kojarzyła jego twarz jako jednego z grających i co więcej, w ogóle kojarzyła jego twarz./ To, że nie mogła do końca umiejscowić jej w żadnym konkretnym miejscu w pamięci, to już inna sprawa. Poza tym, może się myliła i nigdy wcześniej się nie spotkali, a może rozpoznawała typa tylko z widzenia. Tak czy inaczej na pewno nie znali się na tyle, by miał powody do zwracania się w stronę anielicy takim tonem.
- Oho, puszczanie z torbami. No dawaj, chętnie to zobaczę.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 22.10.18 19:32  •  Tyły budynku - Page 11 Empty Re: Tyły budynku
 Podróż zajęła nieco mniej, niż początkowo przypuszczał. Nawet zdołał w trakcie wyłączyć świadomość na wszelkie marudzenia i ewentualne obelgi. W innej sytuacji byłby już pewnie nieźle oburzony, niemniej ze względu na stan mężczyzny poszkodowanego mógł przymknąć oko.
 W mroku nocy jasna sierść odcinała się jak tląca pochodnia, lecz mimo tego nie napotkał żadnego problemu. Zaczynał nawet podejrzewać, że to zapach śmierci towarzyszący Jinxowi w którymś momencie na nim osiadł i odstraszył czyhające krzakach bestie. Brał taką możliwość pod uwagę.
 Już z oddali dostrzegając oblegane wejście do baru, przystanął. Krótką chwilę zabrało podjęcie decyzji o obejściu budynku. Zaszedł przybytek od tyłu, właśnie tam kryjąc nieco już zaczerwieniony od krwi bandaż pod żebrami medyka. Nie chciał przecież przysporzyć sobie kłopotów akurat teraz. Miał pilnować Jekylla, a nie wdawać się w bójki.
 Zwierzę przystanęło tuż pod ścianą, powoli opadając miękkim brzuchem na glebę. Dał Kyle'owi czas do namysłu. Mógł zsunąć zmizerniałe ciało z miękkiego grzbietu lub też całkiem paść ze zmęczenia — niezależnie od opcji Everett nie widział przeszkody w podporządkowaniu się do niej.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 23.10.18 0:08  •  Tyły budynku - Page 11 Empty Re: Tyły budynku
Żaden akt sprzeciwu nie zdążył paść z jego gardła, otóż Rhett bezprecedensowo wykorzystał niedyspozycje Bernardyna i nie dał mu szansy ku odpowiedniej relacji. Zresztą sam zainteresowany nie sądził, że w swoim kiepskim stanie mógłby wywrzeć na nim jakikolwiek wpływ. Kwestie wypowiedziane przez potencjalnego rekruta Psów, zawierały w sobie lwią część prawdy. Dr nie był w stanie poruszać się samodzielnie, a więc szanse na opór spadły do zera. Będąc tego świadom, trwał bezruchu, a raczej podziwiał jak drobna sylwetka zmieniała swój kształt i rozmiar. W pewnym momencie nawet krzyknął, zbyt oszołomiony tym zjawiskiem, chociaż widział wiele wytworów natury na przestrzeni swojego długiego życia. Niemniej jednak teraz nie potrafił myśleć racjonalnie i być może właśnie dlatego lis o takich gabarytach sprawił, że mocniej zabiło mu serce, a z jego ust wydobył się krzyk ni to wyrażający strach, ni to podziw. Nawet nie spróbował sprecyzować i nazwać swoich emocji. Gorączka nie pozwalała mu na ten zabieg.
  Zacisnął drżące palce na futrze stworzenia, gdy to poruszyło się nieznacznie z nim na grzbiecie i w końcu przemieściło się w kierunku wyjścia z czegoś, co jeszcze nie dawno miało zapewnić im dach nad głową, a teraz nie nadawało się już do niczego.
   Ciemność panująca na zewnątrz napełniła go niepokojem, gdyż nie mógł przebić się przez nią swoim doskonałym wzrokiem, jakby ten został uszkodzony w tym samym momencie, co tkanka nad jego żebrami.  Poczuł, jak chłód nocny wdziera się pod okrytą odzieżą skórę i przenika do kości, ale jednocześnie ciepło emanujące od zwierzęcej formy Marshalla ogrzewało, nie pozwalając, by zimno przejęło kontrolę nad sytuacją, chociaż w tym aspekcie podwyższona temperatura ciała też się do tego przyczyniła.
   — Nienawidzę cię — burknął na w poły przytomnie, na w poły nieświadomy, że jakiekolwiek słowa odnalazły ujście spomiędzy mocno zakleszczonej szczęki, ale jego wyznania jeszcze się nie skończyły. Otóż potem było tylko gorzej. Nagrodził swojego wybawiciela serią niekończących się wyzwisk, przekleństw i gróźb, które zrzekał się wcielić w życie przy najbliższej okazji, mimo iż tliła się w nim niewielki odsetek przekonania, że nie zrealizuje ich z prostej przyczyny. Zapomnij o nich, gdy wydobrzeje, nie zdając sobie w ogóle sprawę z tego, że ujrzały światła dziennego.  
  W połowie drogi do obranego przez Renarda celu świadomość zaczęła zwalniać, a w końcu całkowicie się z niego ulotniła, stąd też myśli przestał wywierać presje na pojmowaną przez niego rzeczywistość, a przekleństwa, które wydobywały się z jego rozchylonych warg, ucichły, przekształcając się w świszczący, nierównomierny oddech. Nie mógł dokładnie sprecyzować czy zmorzył go sen, czy zemdlał, ale w każdym razie na okres kilku minut kontakt ze światem zewnętrznym został przerwany i odłączył się od rzeczywistości, tracąc przytomność. Zanim powieki zacisnęły się bez żadnej ingerencji swojego właściciela, zdążył zaledwie wtulić twarz w miękkie w dotyku futro i zapomnieć o otoczeniu oraz kompromitacji, którą będzie musiał przełknąć razem ze śliną na oczach wysłanej po niego ekspedienci.
   Obudził się  po tym, jak Marshall odbił ostro w ledwo. Głowa lekarza, odchylona pod dziwnym kątem, poruszyła się niespokojnie. Otworzył oczy i bez problemu rozpoznał gmach znajdującego się przed nim budynku, ale nie pofatygował się, by podzielić się swoim wrażeniami na ten temat. Nabrał do ust odrobinę powietrza i ulżyło mu, że nie unosił się w nim wcześniejszy fetor, który doprowadził go niemal do omdlenia. Podskórnie wiedział, że czas najwyższy rozstać się z ciepłym futrem Wymordowanego, ale świadomość konfrontacji z zimnem nie napawało go zbyt wielkim optymizmem.
  —  Jesteś miękki i wygodny — przyznał bez żadnych uszczypliwości, ot, z niewzruszoną szczerością, na którą rzadko go stać. Przez chwilę bił się z myślami, ale wreszcie podjął decyzje. Cały obolały zsunął się ze swojego tymczasowego legowiska i stanął na własnych nogach, chociaż te chwiały się lekko pod ciężarem osłabionego ciała. Oparł plecy o odrapaną ścianę lokalu i rozejrzał się, ale najwyraźniej zaoferowane przez Lechera wsparcie jeszcze tutaj nie dotarło, dlatego odwrócił wzroku ku Marshallowi i znieruchomiał. W miejscu, gdzie leżał, pozostała czerwona plama. Dłoń natychmiast powędrowała do bandaża. Wyczuł pod opuszkami jego wilgoć i lepką konsystencje posoki, której obecność świadczyła o tym, że być może puściły szwy, ale im dłużej o tym myślał, tym szybciej opadały z niego rezerwy siły, zdobyte podczas krótkiej drzemki. Usiadł na skrawku chodnika i zamknął oczy, opierając podbródek o kolana. I znów zapragnął napić się alkoholu.
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

Pisanie 23.10.18 20:58  •  Tyły budynku - Page 11 Empty Re: Tyły budynku
 Marshall były nawet pod wrażeniem sił, jakie Jekyll odnalazł celem wyrzucenia tylu obelg i nieprzyjemnych słów, gdyby akurat nie kierował ich do niego. Po którejś z kolei zgryźliwości czuł nieodpartą chęć na udzielenie odpowiedzi. Na końcu języka miał dobre pół miliona pyskówek, które z pewnością zrobiłyby dobrą robotę. Problem leżał w zwierzęcych szczękach — niemożliwym było uformowanie słów przy ich użyciu. Lekko poirytowany musiał się ograniczyć do krótkiego prychnięcia.
 Będąc pod ścianą budynku, rozejrzał się na wszystkie strony. Po części szukając czegokolwiek zakrawającego na podejrzane, a po części wysłanych przez Jinxa ludzi. Był pewien, że ze względu na stan medyka, muzyczna nie będzie zwlekał. Po prostu to wiedział. Pozostało mu przeczekać te kilkanaście minut bez możliwości kąśliwego komentarza. Nawet nie było mowy o powrocie do ludzkiej postaci. Przed oczami wciąż miał skrawki podartych dinozaurów i ta wizja ściskała go za serce. Poza tym mimo ufnej natury nie miał zamiaru paradować przed Kyle'm w negliżu. Wpierw pierwsza randka, kolacja, kwiaty.
 — Jesteś miękki i wygodny.
 Zwierzę obróciło mordę, przemykając dwubarwnym spojrzeniem po zmęczonej twarzy poszkodowanego. Skinął z wolna mordą, coby doktor dokładnie przyuważył ten gest pełniący funkcję podziękowań.
 Obserwował pełen szkarłatu bandaż, rozważając ewentualnie uszkodzenia zaistniałe podczas podróży. Niestety, nawet jeżeli bardzo chciał, to lisimi łapami nie mógł poprawić szwów. Z drugiej strony czerwieniejący materiał nie zapełniał się krwistą barwą na tyle szybko, by uznać problem za aż tak poważny.
 Wymordowany uniósł się do siadu, później wstał. Pokonał dzielącą go od medyka odległość, następnie opadając tuż obok. Zimnym nosem tknął rozgrzany gorączką policzek.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 24.10.18 19:23  •  Tyły budynku - Page 11 Empty Re: Tyły budynku
Gdy trwał w bezruchu, ból nieco zelżał, a przynajmniej przestał wylewać się z każdej pory w ciele. Bicie serca też przestało być natarczywe, chociaż niewątpliwie w tym momencie przeszkadzało mu coś innego - suchość w ustach, a słyszalne w tle pijackie przyśpiewki wcale nie pozwoliłby odgonić mu myśli od alkoholowego upojenia. Kurwa, był niemal pewny, że gdy tylko trafi do kryjówki, powie komuś, że potrzebuje znieczulenia w postaci procentów. I pomyśleć, że jego podróż miała inny cel. Miała mu pomóc wyjść z nałogu, a nie na powrót do niego wróci. Złapał w zęby dolną wargę, przymykając oczy. Wiedział, że Marshall czuwa, bo jego zadanie nie dobiegło końca, póki Bernardyn nie spotka się z członkami swojego gangu. I w zasadzie lekarz musiał przyznać, że poczuł się bezpieczeństwie w otoczeniu dużego lisa, dlatego pozwolił sobie na chwilę wytchnienia i pogrążenia się w letargu, przez co przez ułamek sekundy zapomniał o najbliższym otoczeniu i o tym, że...
  Czując na swoim rozgrzanym czole, wilgotną, chropowatą powierzchnie, wzdrygnął się, ale jego oczy mimowolnie się otworzyły. Na początku gościła w nich panika, ale po chwili znikła, zaś w kącikach ust ukazał się zarys uśmiechu, który zwykle nie gościł w takich okolicznościach na twarzy. Odkąd pamiętał, nie przepadał za zwierzętami (Sam jesteś zwierzęciem, pieprzny hipokryto. W twoim kodzie genetycznym są geny lisa.), chociaż zdawał sobie sprawę, że źródło tej niechęci leżało w jego nadszarpanej przez psa sąsiadów psychice, który, gdy był jeszcze dzieckiem, zasmakował kawałka jego skóry, zaciskając ostre jak brzytwa zębiska na jego nodze. To właśnie przez ten incydent w jego głowie zakodowała się panika przed takowymi i nie ustępowała przez lata, a psy Wilczura, panoszące się po całej kryjówce, tylko takową potęgowały. Przełomowy moment w jego antypatii do czworonóg ujawnił się po spotkaniu Hadesa. Doberman w minimalnym stopniu naprawił jego światopogląd o przedstawicielach swojej rasy i dał się doktorowi polubić.
  Patrząc w zwierzęce ślepia Marshalla, nie odczuł na swojej skórze strachu. Etap nieufność do tego Wymordowanego miał już za sobą, w zasadzie wydawał mu się tak odległy, jak orbita, czy też inne planety. Być może właśnie dlatego pozwolił sobie na odrobinę poufałości, gdyż palce jego dłoni zahaczyły o aksamitną w dotyku sierść. Przejechał nimi po jego szyi, dbając jednocześnie o to, by jego dotyk był delikatny, a przecież rzadko mu się to zdarzało. On i subtelność nie chodzili ze sobą w parze. Robił wszystko co w swojej mocy, by przedłużyć męki swoim pacjentom w ramach kary za zaniedbanie swojego zdrowia i teraz, paradoksalnie, mu także się takowa należała. Nie poszanował swojej skóry, która teraz piekła przenikliwym bólem.
  Na ustach pojawił się skąpy uśmiech, ale nie padło z nich żadne słowo. W tej chwili były zbędne. Wiedział, że Rhett i tak nie będzie w stanie na nie odpowiedzieć, zamknięty w ciele swojej biokinetycznej formy, dlatego nie wycofał ręki. Podrapał go z wyczuciem po karku, wyczuwając bijące od niego przyjemne ciepło. Nie pozostało nic innego jak jedynie czekać cierpliwie na tych, którzy mieli go stąd odebrać. I chyba nadchodzili, a przynajmniej tak mu się wydawało po tym, jak do jego błędników doleciał charakterystyczny szczek psa. Poznałby go na końcu świata. Spojrzał w tamtym kierunku. Nie pomylił się. Z ciemności wyłoniła się znajoma sylwetka. Hades biegł ku niemu, merdając ogonem, ale zwolnił, dostrzegając intruza w postaci Wymordowanego. Zademonstrował pakiet zębów i zawarczał gardłowo. Jekyll uniósł dłoń ku górze, by uspokoić dobermana, który najwyraźniej zaakceptował decyzje właściciela. Podbiegł do niego i oparł przednie łapy o jego kolana, językiem dotykając skóry na policzku.
  — Ile razy mam ci powtarzać, byś mnie nie lizał, przybłędo? Nawet nie wiesz, jaka liczba zarazków znajduje się na twoim języku — skarcił psa, ale jednocześnie pogłębił grymas radości na swojej twarzy, który tym razem dotknął również oczu.
  Głaszcząc szorstką, czarną sierść, poczuł się jak w domu.
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 10 z 14 Previous  1 ... 6 ... 9, 10, 11, 12, 13, 14  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach