Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 9 z 11 Previous  1, 2, 3 ... 8, 9, 10, 11  Next

Go down

Pisanie 24.03.16 5:33  •  Ciemny zaułek obok sklepu. - Page 9 Empty Re: Ciemny zaułek obok sklepu.
Opatrywanie ran pozornie nie należało do najtrudniejszych zadań, które kiedykolwiek stanęły na drodze zawodowej Dr Morozova. Miewał chyba o wiele poważniejsze kłopoty z kategorii osobistych. To jednak nie czas na jakiekolwiek wyznania, zresztą do takowych wojskowy lekarz S.SPEC nie był zbyt skory. Tym razem ku własnemu niezadowoleniu nie posłano go na misję razem z innymi, tylko usadzili w jego prywatnych czterech kątach, żeby się nudził przy papierkowej robocie.
W momencie kiedy Dr robił sobie przerwę na zjedzenie czegokolwiek i zdążył uraczyć się góra dwoma gryzami jabłka w środku pojawił się jakiś krwawiący parazit. Shlyukha, wybitne wyczucie czasu nie ma co. Dr podniósł się z miejsca, wzdychając ciężko, by następnie wyciągnąć nitrylowe rękawiczki i zająć się pacjentem. Dwa rozcięcia. Jedno po wewnętrznej stronie dłoni, niezbyt głębokie, w miarę równe – ze zszyciem nie powinno być problemu to samo tyczy się gojenia. Szew pojedynczy węzełkowy. Drugie głębsze, mniej równe – najpewniej po spotkaniu z dosyć tępym narzędziem lub… zadane z rąk kompletnego amatora. Sam Morozov wolał jednak nie wnikać, bo i jakoś szczególnie go to nie obchodziło. To zupełnie inny rodzaj rany, więc pada na dokładniejszą robotę i szew śródskórny.
Morozova zajął się tym co leżało w zakresie jego obowiązków: odkaził rany, dbając o to, aby jakieś cholerstwo się w te rozcięcia nie wdało. Po tej podstawowej, choć kluczowej czynności można było przystąpić do zszycia nierozpuszczalnymi nićmi chirurgicznymi. Jasnoniebieskie żyłki propylenowe zostały fabrycznie przytwierdzone do igieł 3/8 koła. W  skrócie – największe bezpieczeństwo, gwarancja skutecznego gojenia bez powikłań i narażenia na drobnoustroje. W tym samym czasie łażący po metalowym biurku żółw imieniem Kido zdążył dojść do niedawno konsumowanego przez swojego właściciela jabłka. Po kilku próbach przewrócił owoc na blat i zacząć się nim powoli, acz bezczelnie zajadać. O imienniku tego sprytnego zwierzęcia jasnowłosy lekarz miał dowiedzieć się, gdy tylko sięgnie po szalejący telefon w kieszeni bluzy wiszącej na oparciu krzesła. Na wyświetlaczu widniała wiadomość mówiąca o obecności w trójce tego imbecyla z blaszanym dupskiem.
Po zakończeniu zabiegu odesłał pacjenta w cholerę. Polecił mu odpoczywać i uważać na świeżo zszyte rany, radząc mu co poczynić gdyby pojawiły się niepożądane zmiany. Po pozbyciu się zakrwawionych rękawiczek jak zwykle umył ręce. Utkwił na moment nieco zaskoczone spojrzenie w żółwiu, który wciąż zajęty był jabłkiem. Nie, Morozov nie był nigdy chętny do dzielenia się. Nawet jeśli chodziło o taką błahostkę. Rosjanin sięgnął ręką po telefon i drugą chwycił święty, rosyjski kubek pełen zimnej kawy… Omal się nie zadławił płynem na widok treści smsa. Chwilę później potwierdził konkretne namiary w trójce, które dostał. Wszystko się zgadzało. Shlyukha. Morozov dla pewności pokusił się o sprawdzenie funkcji życiowych tego kretyna. Poleca się nie pytać skąd tę wiedzę czerpię, jak i skąd. Im mniej się wie, tym lepiej śpi. W każdym razie ciśnienie według pomiarów poszybowało niebezpiecznie ku górze…
Jeśli było tak jak napisał mu jego informator – robiło się zbyt gorąco i nie było czasu do stracenia. A jeśli dobrze znał Kido to pewnie sam ściągnie na siebie problemy. Debil. No debil. Morozov zarzucił pospiesznie na ramiona swoją bluzę. Zabrał ze sobą kubek, bo jak to tak? Zostawić kawę? Toż to grzech! Dopije ją sobie po drodze, wzbudzając przy tym delikatne zainteresowanie. Lepsze takie niż przez rzucające się w oczy czarno-białe tatuaże, którymi Dr Morozov mógł się chwalić ile wlezie.
Pojawiał się w chyba w samą porę, bo i Kido rzucał się – jak mu się zdawało – ze swoimi porywczymi łapami na tego biednego człowieka, który zadawał na pewno niezbyt wygodne pytania. Morozov przewrócił oczami i dopił resztki kawy ze świętego kubka, który jak na ironię dzielił właśnie z tym narwanym palantem. Jedynym skutecznym sposobem, aby ochłodzić jego nastrój i takim, który dawał Ilyi jednocześnie poczucie satysfakcji było strzelenie mu mordę ich własnością. No prawie mu wyszło. Tak też uczynił, pojawiając się dla uczestników zdarzenia zupełnie przypadkowo i z zaskoczenia.
Teraz to ja mam jak na ironię i dla cholernej odmiany ratować twoje blaszane dupsko, powalony do reszty pojebie? Pieprzony kretyn, oby cię szlag jasny trafił… – warknął Rosjanin na tyle głośno, by tylko ten jeden pajac mógł zrozumieć wypowiedziane przez Morozova słowa. Chwilę później posłał Kido iście pogardliwe spojrzenie, mrużąc nieco oczy. W kącikach ust pojawiło się coś co miało w pierwotnym zamyśle przypominać zalążek uśmiechu, a ostatecznie przerodziło się w grymas niezadowolenia. Dla osoby nieosłuchanej z prawdziwym, dźwięcznym rosyjskim i takiej, która nigdy nie przebywała wśród takowej mniejszości w szóstce nie miała co liczyć, że szybko wypowiedziane słowa w ogóle wyłapie, a co dopiero zrozumie. Na tym polegała właśnie wyjątkowość i zajebistość tej mowy elfów wprost z wiecznie żywych terenów Mateczki Rossiji. Chyba Kido nie sądził, że jest taki sprytny i nieuchwytny, co? Dr już parę razy odniósł wrażenie podczas misji, że widzi jakąś dziwnie znajomą mordę, ale nie wypadało sobie pójść i to sprawdzić… Potrzebował do tego kogoś innego i dyskretnego.
Skinął głową w geście szacunku na przykładnego obywatela miasta i… kiedy wzrok Morozova padł na nieznanego sobie molokososa to Dr odruchowo zmarszczył brwi. Wszystko wskazywało na to, że został tutaj zatrzymany razem z Kido, a to jasnowłosemu wcale się nie spodobało. Spojrzenie Rosjanina wyraźnie się ochłodziło do temperatur porównywalnych niegdyś do tych na Syberii, gdzie pewnie porzuciłby najchętniej tego igrającego z losem chłopca na pastwę łaski i niełaski Mateczki Rossiji. Ze wskazaniem na to drugie... Szczerze i mściwie, jak przystało na niezwykle dumną postawę rosyjskiego lekarza wojskowego. Jak już wspomniano – nie znosił się dzielić. Nigdy. Zanim Ilya Morozov odwrócił się na stałe w kierunku dzielnego obywatela, który zatrzymał tych kretynów na gorącym uczynku czy też nie – posłał nieznanemu sobie chłoptasiowi jedno, acz znaczące i mało skromne znaczeniowo spojrzenie mówiące wprost – „Łapska precz od Kido, marna shlyukho. W innym razie marny twój los, kiedy trafisz w moje ręce”. Nie było to żadnym żartem, co wypada zaznaczyć już na wstępie. Tego nacjonalistycznego Rosjanina nie obchodziło to kim był ten przychlast. Cierpki uśmiech Ilyi mówił sam za siebie. Na bardzo długo zapamięta jego gębę, a przypomni sobie o niej dokładniej, kiedy ten trafi w jego lekarskie ręce. Nie wykaże się wówczas żadną litością i wyrozumiałością. Oj nie... Och, ależ się wtedy Morozov zabawi, mając oczywiście – w głębokim poważaniu wszelkie uczucia Kido, zwanego dzisiaj Yurym, i jego tendencję do uprzedmiotawiania ludzi.
Na moment zapominając o tym jaki los zgotuje temu nieszczęśnikowi w postaci marnego towarzystwa dla Kido, odwrócił się w stronę przykładnego i złotego obywatela. Dr Morozv nadal, trzymając kubek w prawej ręce przełożył go zręcznie do lewej, by uścisnąć dłoń mężczyźnie, który dbał o porządek w trójce. Takich szanownych obywateli to ze świecą szukać!
Dr Ilya Morozov, lekarz wojskowy S.SPEC. Dziękuję bardzo serdecznie za zatrzymanie tej panikującej shlyukhy – powiedział poważnym i pełnym nieszczerej, acz świetnie odegranej wdzięczności tonem. Gdzieniegdzie między słowami przeplatało się samoistnie rosyjskie akcentowanie wyrazów. Dr roześmiał się dźwięcznie, a w kącikach jego ust zawitał cwaniacki uśmieszek. – Widzi pan, spieprzył nam z bazy, a dokładniej wtedy, kiedy stwierdziłem, że przyda mu się szczepienie i dokładne badanie krwi. Kto, by się spodziewał, że takie bydle panicznie boi się igieł i kiedy tylko się odwrócę to spierdoli. Jeszcze raz dziękuję za tak wyjątkową i wzorową postawę, która bez wątpienia w trójce jest niezbędna do zachowania należytego porządku. – Dopiero po tych słowach Dr Morozov puścił dłoń mężczyzny, który zatrzymał Kido i tego chłopaczka, którego Ilya najchętniej rzuciłby lwom na pożarcie…
Po tej jakże doskonale odegranej roli w przedstawieniu opatrzonym dumnym tytułem „Ratunek z małżeńskiego obowiązku” Dr Morozov odwrócił się w stronę tego popierdolonego morona, by ujrzeć, że ten mierzy w niego bronią. Pewnie normalny człowiek, by się przeraził i spanikował, ale u Rosjanina wywołało to wyraźne rozbawienie, które mimo umyślnego przygryzienia dolnej wargi i tak ujawniło się w szerokim, kpiącym uśmiechu. Słabość? Drżenie palców, wybicie z rytmu, niepewne, może nieco zagubione spojrzenie? Dla kogoś kto znał Kido tak dobrze jak Ilya zauważenie tego nawet po takim czasie było dziecinnie łatwe, nieważne jakich kroków mężczyzna, by się podjął – najpewniej nie potrafiłby zbić skutecznie jasnowłosego z pantałyku.
Poważnie, ty japońska shlyukho? – zapytał po japońsku aż nazbyt pogodnym tonem lekarz wojskowy S.SPEC, a w tym słowach pobrzmiewało rosyjskie akcentowanie, którego jakoś szczególnie nie starał się opanować. Zwykle dbał o to, ale tym razem nie czuł nawet takiej potrzeby. Przy tym imbecylu – nie dbał o to zbytnio, bo i tak wiedział, że zrozumie wszystko, dosłownie. Co warto zauważyć były to ostatnie słowa, które powiedział w rodzimym języku trójki, bo kolejne nie zostaną przez obecnych i pozostałych dwóch jegomościów, którzy mogli się co najwyżej niemo przyglądać, nawet wyłapane. – Mam ci do jasnej cholery przypomnieć kto pierwszy cię pieprzył, kiedy miałeś jeszcze słabą główkę i okazało się, że jednak lecisz na chłopców? Poza tym tylko na tyle cię stać, słoneczko, po tych pierdolonych pięciu latach? – prychnął lekceważąco, odsuwając umyślnie niepewną rękę biomecha na bok, która wciąż była zaciśnięta na broni. 
To co zrobił Dr później mogło jedynie wzbudzić kompletne zaskoczenie i wywołać szok u biernych obserwatorach tego nietypowego zdarzenia. Morozov szybko i zręcznie pokonał odległość, która ich dzieliła, tylko po to, aby z premedytacją uwiesić się na szyi tego imbecyla. Wzrostem się nie różnili, a i sam wspaniały kubek – arcydzieło rosyjskiej kultury rozwijającej się niezmiennie na terenie szóstki – tkwił niezmiennie w lewej dłoni. Oczywiście, że Chashka zdawał sobie sprawę, że to on rozdaje tutaj karty. Od zawsze doskonale o tym wiedział i świadomie to wykorzystywał. Niekoniecznie dla własnej, ukrytej korzyści, a dla dobra tego skończonego kretyna i tchórza jakich mało.
Teraz kiedy odległość między Morozovem a Yurym została zniwelowana do okrągłego zera – atmosfera mogła całkiem naturalnie zgęstnieć w obliczu powodów do ich małżeńskich kłótni o jakich Trójka i pieprzone piaski Desperacji mogły sobie pomarzyć. Milczenie tego gnoja przez parę lat, a także jego naiwna wiara w to, że jest taki genialny, he-he. Niestety Kido niczym pijane dziecko we mgle nie docenił ścisłego umysłu Rosjanina i jego przebiegłości. Nie udało mu się go przechytrzyć. Ani wtedy ani tym bardziej w tym dość niezręcznym momencie.
Kido, skarbie, nawet nie umiesz sobie wyobrazić co bym ci teraz zrobił... – mruknął nader wesołkowatym tonem Dr Morozov wprost do ucha swojego japońskiego kochanka, przygryzając lekko płatek jego ucha. Skoro miał mu szeptać w języku miłości to musiał się stosownie przebić przez te wyimaginowane, kruche i trzaskające niczym po nadepnięciu lody. – Naprawdę tak naiwnie wierzyłeś, słoneczko, że jestem takim tępym idiotą jak ta twoja paskuda od sado-maso i dam się nabrać na tę popierdoloną zagrywkę? Ochujałeś, skarbeńku? Za kogo ty mnie masz? – Z tej wyjątkowej okazji jasnowłosy pokusił się o iście przesłodki ton głosu, ale ledwie powstrzymywał się, aby gdzieniegdzie nie wyszła na prowadzenie dominująca zwykle ironia, którą Morozov posługiwał się w końcu tak zręcznie. Wolną ręką zmierzwił mu ciemne włosy, bo mógł i tyle. – I tak, ja również, cieszę się, że cię widzę, żonko – dodał już bardziej cynicznie, robiąc szczególny nacisk na ostatnie słowo, by chwilę później pochwalić się obrączką ze znaczącym uśmieszkiem.
 


___________________
Русский | 日本の
 
 
   
#tonieja #toYury
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 24.03.16 14:13  •  Ciemny zaułek obok sklepu. - Page 9 Empty Re: Ciemny zaułek obok sklepu.
//Co... tu... się... właśnie... wydarzyło... Ale muszę podziękować, pięknie sobie wyobrażać ten rosyjski dialog *.* *ukontentowany MG* Aczkolwiek, macie rację, dopiero teraz zacznie się zabawa :3

Każde kolejne słowo wypowiedziane przez smoka, wywoływało na obywatelu rosnący wyraz gniewu. W środku był niezmiernie dumny, że oto właśnie złapał nielegalnie przebywającego na terenie M-3 szczura, który jeszcze miał czelność udawać, że jest psem, a zapomniał, że choć tłuste cielsko to ogon jakiś taki za długi.
- Wystarczy tych gróźb. Przepustkę.- Powtórzył, jednocześnie rozwiewając wszelkie wątpliwości mężczyzny, ale tego, co wydarzyło się sekundę później zupełnie się nie spodziewał. Kiedy nadgarstek biednego studenta został bardzo nieprzyjemnie wygięty, nie mógł już dłużej czekać i przyglądać się tej farsie, z powodu której biedny dzieciak cierpiał.
Dłoń, którą wcześniej włożył do kieszeni spodni, teraz została z nich gwałtownie wyciągnięta wraz z telefonem, którego ekran się świecił. Ktoś posiadający dość dobry wzrok i mógł pochwalić się dalekowidztwem, mógł dostrzec, że na ekranie urządzenia widniało kilka, magicznych cyferek, w tym mieście identyfikowanych z numerem alarmowym, a także ikonka słuchawki, która wesoło zmniejszała się i powiększała. A to oznaczało... że numer został już wybrany.
- Numer alarmowy Miasta-3, w czym mogę pomóc?- Odezwał się ktoś z słuchawki, a że obywatel lubił mieć głośność swojego sprzętu mieć zawsze na maksa, wszyscy mogli usłyszeć dyspozytorkę, której głos rozległ się z głośnika. Jedno dobre, a może niedobre, mężczyzna nie zdążył wypowiedzieć ani jednego słowa, a jego podbródek zagarnął cios od Yur'ego. Telefon upadł na ziemię, niefortunnie rozbijając swój ekran i kończąc połączenie z dyspozytornią. Cholerne "smartfony".
Obywatel próbował wrzasnąć, ale właściwie zamknięta siłą szczęka stłumiła to na tyle, że z jego ust wydobyło się tylko jakieś takie mocniejsze i gwałtowniejsze warknięcie. Kaszlnął krwią, niestety brudząc nią twarz Drug-Ona. I już chciał wypuścić ze swojego gardła wiązankę najgorszych przekleństw na jakie tylko mogłaby mu wyobraźnia pozwolić, ale w zamian mógł się ograniczyć tylko do nieszczęśliwego rzężenia, gdy dłoń Kido zacisnęła się na jego gardle. Kolano na kroczu na pewno nie pomogło.
Następne wydarzenia to bardzo szybkie punkty tego ciekawego planu wydarzeń.
Wcześniejszy donośny śmiech Yury'ego, stłumiony krzyk obywatela, gwałtowna i donośna rozmowa z nowo przybyłym spowodowała, że tuż pomiędzy dwoma mężczyznami (Yur'm i Chashką"), mijając dosłownie o kilka centymetrów, na ziemię spadła duża doniczka z kwiatkiem, rozbijając się w drobny mak.
- Zamknąć ryje!- Warknął ktoś nad nimi, wychylając się z okna. Zupełnie go nie obchodziło, co działo się w zaułku, bo już był przyzwyczajony do tego, że ciemne typy lubią ciemne zaułki, ale wkurwiało go to, że nie mógł w spokoju obejrzeć swojego melodramatu w telewizji.
Nasz praworządny obywatel upadł na kolana, gdy wreszcie jego ciało zostało wyswobodzone z uścisku. Kaszlnął krwią jeszcze raz i złapał się za gardło, zawodząc z bólu. Spojrzał na doktora i nieco zamroczony całą sytuacją, chyba całkowicie odruchowo i automatycznie zgodził się na to, by uścisnąć jego dłoń. Niestety całkowicie nie słuchał tego, co się do niego mówiło. Uświadomił sobie, że ratowanie uciemiężonych i zamykanie w więzieniu kryminalistów wcale nie było takie proste.
Ułamek chwili później do zaułka doleciała wiązka światła, która oświetliła wszystkich się tam znajdujących.
- Utopiłeś się we własnych szczynach? Co tu się kurwa wyprawia?- Odezwał się ktoś. Bo jeżeli sobie przypomnicie, na samym początku nasz Rycerz wybitnie komuś komunikował, że idzie się wyszczać, a to oznacza... że nie przybył tu sam. A czekający, słysząc jakieś dziwne dźwięki wydobywające się zza rogu, nie mogąc nie zauważyć, że jakiś typek go minął i wlazł do zaułka, a potem jeszcze dźwięk rozbijanej doniczki, musiał zareagować. Po krótkiej inspekcji, wszyscy obecni w zaułku mogli się zorientować, że wiązka światła wydobywała się z latarki wbudowanej w telefon faceta, który rzucił spojrzenie na Ego, na Chashkę, na Yury'ego, a potem dostrzegł swojego przyjaciela klęczącego i plującego swoją krwią.
- Pomocy...- Szepnął nasz praworządny obywatel, na tyle głośno jednak by na końcu zaułka było go słychać. Siatka z zakupami, którą nowo przybyły miał w ręce, upadła na ziemię, rozbijając kilka zakupionych na ten wieczór piwek. Przerażony w mgnieniu oka wybiegł z zaułka, zostawiając swojego przyjaciela prawie ze łzami w oczach.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 26.03.16 0:17  •  Ciemny zaułek obok sklepu. - Page 9 Empty Re: Ciemny zaułek obok sklepu.
Choć w głowie kotłowały mu się różne słowa, stare dobre "o rety..." jak zwykle było na miejscu i świetnie oddawało stan umysłu Matta. Bardzo zmęczone, trochę rozżalone i zawiedzione, nie widzące jasnych perspektyw na horyzoncie, "wiedziałem, że tak się to skończy", "czy to kiedykolwiek się skończy" westchnięcie pod nosem:
- O rety...

Ściskając wykręcony nadgarstek (cholera, ten sam którym Kido zajął się na samym początku..., boli...) cofnął się jak mu zasugerowano niemal pod samą ścianę, bo więcej krwi na sobie mieć nie chciał, zwłaszcza cudzej, i zamknął oczy. Nie zaciskał ich mocno, po prostu powoli przymknął powieki, zmuszając się na równe oddechy nosem, i bynajmniej nie słonił sobie wizji z powodu, że szkoda mu obywatela było, bo sam się o to prosił, a po prostu przez sam akt brutalności robiło mu się nieprzyjemnie i wolał sobie oszczędzić widoków. Jeszcze nie wiedział jak przyjdzie mu rozwiązać problem kiedy odważy się podnieść jedną i drugą powiekę, ale może do tego czasu coś wykombinuje.
Więc świat stał się ciemny w zamian za pełnię dźwięków. Słaby zamiennik. Świst powietrza przy zamachu ręką, mocny, szorstki głos Yurego, bulgot z gardła krztuszącego się człowieka. A później znów Yury, ale tym razem inaczej. Zaczął mówić coś. Matt nie był pewien co i przez chwilę miał wrażenie, że to z jego skromną osobą jest coraz gorzej, a przynajmniej gorzej niż zazwyczaj, skoro mózg przestał na wpływ stresu język japoński trawić. Co to za trzaski i szelesty, którymi bez sensu miotał Kido? Jakby mówił w obcym języku.
...
...o rety. Bo to był inny język. Ego nieomal nie zaserwował sobie z zażenowania facepalma, ale wymagałoby to puszczenia plecaka, który to ściskał mocno, aż pobielały mu knykcie, w obydwu dłoniach przy piersi, podciągając go sobie niemal pod samą brodę jakby miała to być jakaś gwarancja bezpieczeństwa oddzielająca go od tego szaleństwa, tego szaleństwa o tam, które nie mogło być prawdziwe bo było zbyt brutalne, absurdalne i zwyczajnie nie mieściło mu się to w głowie, bo takie rzeczy zdarzają się innym. To inni chorowali na raka, to komuś innemu spalił się dom, to kto inny przeżywał niesamowitą przygodę za pieniądze wygranie w tej czy tamtej loterii, to ci mistyczni "inni ludzie", których znał tylko z opowieści, a których dotykały szaleństwa losu i wydarzenia zbyt gwałtowne i zmieniały ich dzień, relacje albo przebieg całego życia w jednym momencie. Nie chciał być jednym z tych ludzi. Chciał mieć spokój. Co było awykonalne, ale marzenie wciąż gdzieś tam trwało za górami za lasami. Więc to wszystko tutaj, w tym zaułku, było zbyt niecodzienne i stresujące, żeby mogło być prawdziwe, i od tej chwili Matt czuł, wraz z natarczywym bólem głowy, że ogląda (czy też słucha, w tym przypadku) czyjeś inne życie. Jakąś koszmarną telenowele, a w tym odcinku proszę państwa, nowa tajemnicza postać, która zjawiła się na ratunek niczym piękne deus ex machina, a i wyzwalacz wspomnień i emocji dla jednego z dwóch bohaterów siedzących w zaułku. Pięknie, zapowiadał się dobry, pełen emocji odcinek. Gdyby ten człowiek od doniczki choć na chwilę skupił się na fabule ciemnego zaułka koło sklepu, zamiast na telewizorze, dostał by pierwszorzędną dramę, i to całkowicie za darmo.

Nie otworzył oczu na nowy głos. Wręcz zacisnął mocniej powieki, które w pierwszej chwili ciekawe nowości rwały się aby uzupełnić audio obrazem. Debiut nowego głosu też był w języku rosyjskim, który kojarzył się Mattowi z jedzeniem czerstwego chleba. Kruszone zębami zdania jak twarda skórka rozpadały się i wypadały im z ust jako ostre okruchy słów. Nie wiedział jednak czy to rzeczywiście z powodu języka tak to brzmiało czy bardziej z racji mocnej intonacji emocjonalnej włożonej w to wszystko.
Do rozwarcia tak dzielnie ignorujących świat oczu zmusiło go zaskoczenie, bo skubany przedstawił się jako członek S.SPEC, w co Ego średnio chciał wierzyć, bo burzyło mu to światopogląd. Akuratnie miał wyczucie, że podniósł oczy na osądzający wzrok obcego. Matt był tak zaskoczony bijącą od niego natychmiastową, bezpośrednią i zdecydowaną niechęcią, że nawet nie miał czasu żeby porządnie ogarnąć o co chodzi. Niema groźba spłynęła więc gdzieś bokiem, ale można być pewnym, że odczucie jakoby nie był godny towarzystwa doktora, a tym bardziej Yurego, zostanie zapamiętane.

Wydobyło mu się z gardła coś, co prawdopodobnie było krótkim parsknięciem śmiechu, bo szanowny doktor uwiesił się, z całkowitą swobodą i bez krępacji, na szyi Kido. Ręce z plecakiem opadły mu w dół, aż poczuł w ramionach rozluźniające się mięśnie od wcześniejszego napięcia. Jednak ponieważ śmiech Matta zawsze był w tonacjach wyższych niż jego normalny głos, mogło być to równie dobrze kichnięcie albo odkaszlnięcie z powodu swędzenia w przełyku. W każdym razie wydobył z siebie jakiś odgłos i wśród wielu innych, teraz może nieco przyciszonych, ale wciąż płynących pod skórą i żyłach emocji, poczuł nowy ciężar, którego nie potrafił zidentyfikować, i dobrze, bo czułby się koszmarnie z wiedzą, że było to ukucie zazdrości. Krótkie ukąszenie, które zniknęło gdzieś pod uświadomieniem..., zaraz... było na to konkretne słówko, obcego pochodzenia... a, no tak. Sonder, które pokrótce oznaczało uświadomienie sobie, że otaczający cię ludzie żyją swoim życiem, tak samo skomplikowanym i pokręconym jak twoje własne, że tak samo jak ty mają swoje brudy, tajemnice i historię.
Jakoś mu do głowy wcześniej nie przyszło zastanawiać się jak to się stało, że Yury stał się tym kim jest, kto i co go tak ukształtowało, co robi za murem i że może mieć w Mieście jakiś znajomych jak ten typek tutaj. Typek, dobre sobie. Na kilometr widać było, że cokolwiek ich wcześniej łączyło, niewinne szczególnie nie było. Znów zebrało mu się na śmiech, histeryczny już niemal, bo widział ekhem, romantyczne gesty doktora Morozova, ale zdusił to w sobie. Czuł się dziwnie widząc Kido w innej odsłonie, w sytuacji w której nie spodziewał się go zobaczyć, będącego ofiarą gestów, które sam niekiedy fundował Mattowi, z mierzwieniem czupryny włącznie.
Chciał to jakoś skomentować, choćby tylko dla siebie, ale nie bardzo wiedział jak. „Ojej” było zbyt naiwne, „o rety” będzie brzmiało jak zacięcia płyta gramofonowa, a przekleństwa niewywołane nagłym zaskoczeniem nigdy nie układały mu się dobrze w ustach. Chyba się na coś zdecydował bo już usta mu się wyginały, ale odwrócił się gwałtownie na kolejną nowość w przejściu. Och, Kowalski numer dwa, który nie zagrzał za długo miejsca w zaułku, a czmychnął tak prędko jak mógł. Szczęściarz. Ego trochę miał ochotę pobiec za nim, ku słodkiemu wyjściu.

Rosyjski sobie gdzieś tam ćwierkał w powietrzu, a Matt zmuszając się do zignorowania Kowalskiego numer jeden, przeszedł ostrożnie koło niego i podniósł pęknięty telefon. Patrzył przez chwilę w czarny wyświetlacz i swoje słabe odbicie na ciemnej powierzchni, żeby wreszcie machnąć urządzeniem w powietrzu, zwracając na siebie uwagę.
-  Uhm... – zaczął głucho, ale mówił dalej. - P-połączył się z linią ratunkową. Nawet j-jeś… j-jeśli nie zgłosił wydarzenia, przerwane połączenie na pewno poskutkuje przysłaniem w ostatnie miejsce sygnału komórki najbliższego patrolu. N-no i tamten gdzieś pewnie też biegnie – powiedział i obrzucił doktora spojrzeniem, które gdyby tylko Ego bardziej się postarał mogło być spojrzeniem wyzywającym, ale ostatecznie nie było, bo chłopak nie był na tyle odważny. W każdym razie, doktor oznajmił się przeto jako członek S.SPEC i Matt chciałby wreszcie ustalić ile w tym z prawdy. Bardzo obawiał się, że dużo.
Zwinął kurczowo palce lewej dłoni na obudowie, a prawą podrapał się po karku. Wzroku zaś nie mógł ściągnąć z sensacyjnej dwójki przed nim, aż prawie zapomniał o zakrwawionym człowieku niedaleko siebie.
                                         
Ego
Desperat
Ego
Desperat
 
 
 

GODNOŚĆ :
Matthew Greenberg


Powrót do góry Go down

Pisanie 31.03.16 3:55  •  Ciemny zaułek obok sklepu. - Page 9 Empty Re: Ciemny zaułek obok sklepu.
Spoiler:
Sytuacja przerosła najśmielsze oczekiwania Kido. Nigdy nie spodziewał się, że ten skończony idiota w charakterze Rosjanina, Ilyi Antonowicza Morozova tudzież Kubka - jak zwał tak zwał - zaszczyci go swoją obecnością. Od razu wszelkie podejrzenia na spłynęły na postać doktora, bo to, że ten psychofan sterylnych pomieszczeń pojawił się znikąd w ciemnym zaułku, nie było oznaką zbiegu okoliczności, w które Yury nie dowierzał. Nie respektował też jego obecności pod żadną postacią, mimo że niewątpliwie kiedyś coś ich łączyło, coś co zdecydowanie wykraczało poza ramy zwykłej przyjaźni, z drugiej strony nie spełniając definicji kochanków, a przynajmniej nie tej powszechnie znanej.
Pomyliłeś przymiotniki, bucu. Cudownych pięciu latach — poprawił go i wykrzywił usta w coś na kształt krzywego uśmiechu. Wszelkie sentymenty się z niego ulotniły, mimo że jeszcze parę lat temu, chwile, które spędził z medykiem, mógł zaliczyć to jednych z najlepszych wspomnień. Teraz jednak rozpamiętywanie tego wszystkie było bezproduktywnym marnowaniem czasu. Liczyła się teraźniejszość. Tamto minęło i nigdy nie mogło zostać przywrócone, nawet jeśli któryś z nich, z nachylaniem na Rosjanina, wykazywałby chęci. — Nie mów, że się stęskniłeś, popaprańcu — dodał sardonicznie. — Bo jeszcze pomyślę, że naprawdę ci zależało.
Przystawił mu broń do czoła, a palce aż go świerzbiły by nacisnąć za spust i przestrzelić na wylot głowę człowieczej pokraki, co miało być oznaką definitywnego podcięcia skrzydeł ich więzi, które niegdyś zacisnęły się jak psia obroża na szyi Kido, bo i nie dało się ukryć, że w tym wszystkim kiedyś istniały uczucia i nieposkromiona chęć bycia razem w pakiecie z emocjonalnym przywiązaniem, które rozwijało się sukcesywnie, by w końcu przypieczętować ich więź związkiem, a raczej jego marną imitacją. Za nim Arata pojął wagę sytuacji, na jego palcu pojawiła błyskotka, alegoria małżeńskiego przywiązania, która nie była dzielona z wojskowym, mimo jego żywych i dobitnych insynuacji.
Nie, nie mogę, wolę wyobrażać sobie, co ja zrobię z tobą, gdy zaciągnę cię na bezkres Desperacji — mruknął nader zdystansowanym, niby śmiertelnie poważnym tonem, sztyletując swojego rosyjskiego kochana, choć dorzucenie tu przedrostka byłego było jak najbardziej adekwatne do sytuacji i idealnie określało uczucie Yury'ego, które żywił do tego człowieka. — I nie zadawaj głupich pytań. Jesteś kolejną przeszkodą, która stanęła mi na drodze — warknął, ale zamiast nacisnąć za spust i raz na zawsze wypędzić ostatnie demony przyszłości ze swojego życia, zacisnął palce na nadgarstkach tego palanta, zmuszając go jednocześnie, by rozluźnił uścisk i spuścił dłonie. — Kradzież to jedyna rzecz, która ci zawsze wychodziła, rosyjska szujo — zauważył, omiatając obrączkę sceptycznym spojrzeniem. Niby w głowie pojawiła się ciekawość,  skąd ten gnojek u licha ją wziął, ale dla własnego bezpieczeństwa psychicznego wolał nie pytać. — Muszę cię rozczarować, kochasiu, moja podzieliła los naszej „miłości”.
Odsunął się na bezpieczną odległość od rosyjskiej dziwki, by swoje zainteresowanie skierować najpierw na Ego, a potem na mężczyznę, którego wyraźnie opuściły wszelkie siły. Podszedł do niego i złapał go z fraki, unosząc ku górze. Cisnął nim, rzucając go pod nogi doktorowi.
Jak już się tu pojawiłeś, skurwielu, łap swojego pacjenta. Teraz do kolekcji doszło mu połamane żebro i to wszystko przez ciebie. Gdybyś się tu nie pojawił, zginałby śmiercią tragiczną w miarę bezbolesną, a tak będzie się męczył na stole. Gratuluję wyczucia — odparł i już chciał coś powiedzieć, acz pojawienie się kolejnego osobnika płci męskiej sprawiło, że słowa przestały być aktualne. Nie zdążył jednak zareagować w porę, bo ten mały wrzód na dupie wybiegł z uliczki, wrzeszcząc jak opętany. Kido prychnął. Idiota pozbawiony dobrego smaku, nic mu się nie stało, a kwili jak prowadzona na rzeź świnia. Ależ Yury miał ochotę pobiec za nim i wbić mu nóż w plecy, wyciąć preryjnie płat skóry i rzucić ją psom na pożarcie, a potem obcierać go z niej sukcesywnie, wzbudzając oburzenie i strach u przechodniów. Czysta przyjemność, acz ten spektakl wzbudziłby zbyt wiele negatywnych emocji i był procesem długotrwałym. Został sprowadzony na ziemię tym razem przez interwencje Ego, który przemawiał drżącymi głosem, łamaną japończyzną z obcym akcentem błąkającym się między słowami.
Arata poszedł do niego chwiejnie, wyrwał mu z rąk komórkę i rzucił nią o ziemię, by ostatecznie zdeptać ją brutalnie ciężkim butem. Rozleciała się na kawałeczki.
Wiemy o tym — zapewnił chłopaczka, a jego dłoń mimowolnie skonfrontowała się z jego włosami. Poczochrał je z wyczuciem w ramach nagrody. — Tak się składa, kruszyno, że ten mistrz drugiego planu — wskazał niedbale na Chashkę — naprawdę jest psem, a ja nim byłem kiedyś i znamy procedury jak własną kieszeń  — nakreślił mu sytuację, mimo że nigdy wcześniej nie zdradzał mu żadnych faktów ze swojego życia, oczywiście poza tymi koniecznymi, a potem się nad nim pochylił i wyszeptał mu do ucha:  — Jestem wzruszony twoją troską. Musimy ją uczcić. Kiedyś. W bardziej przychylnych okolicznościach.
Otarłszy wyimaginowaną łzę z kącika oka,  jego zęby zacisnęły się drapieżnie na płatku ucha Matta. Ot, teatralni, poniekąd z dedykacją dla Kubka, bo wiedział, że zazdrość tego truchła rosła w oczach i chciał się przekonać czy uczucia się w nim stępiły, a może wręcz przeciwnie, nadal się tliły, nienaruszone, może bardziej gwałtowne przez zaserwowaną rozłąkę, choć być może także dlatego, że jest dawno miał ochotę zacisnąć więzi ze swoim uroczym zwierzątkiem w podzięce, że wzorcowo sprawdzał się w roli mechanika.
Mimo że układanie miliony scenariuszy na wykorzystanie Ego było jedną z lepszych kuracji antystresowych, teraz miał poważniejszy problem na głowie. Chyba zaraz zlecą się posiłki w postaci uzbrojonych po zęby żołnierzy, by zdjąć skazę na honorze miasta. Jeśli Yury’emu przysługiwałby wybór, chyba wolałby umrzeć w tej cuchnącej śmieciami i kocimi odchodami dziurze, niż dać się pojmać żywcem. Przez to zbyt wiele faktów mogłoby ujrzeć światło dzienne, a zdecydowanie wolał nadal widnieć na kartach historii jako nieżyjący, bo przecież dawny użytkownicy tego ciała - żołnierz z powołania - umarł dawno temu, oddając się w ręce obłędowi.  
Mamy przejebane — stwierdził refleksyjnie, wyprostował się patrząc to na jednego, to na drugiego, a z jego wciąż rozchylonych ust przedostało się westchnienie, bo właściwie w tym towarzystwie to on miał najbardziej przejebane. Na pierwszy rzut oka było widać, kto jest  winny, a kto poszkodowany, a obca krew na policzku nie pomogłaby w oczyszczeniu się z zarzutów.
Zaczął w głowie wykonywać rachunki różnych możliwość, choć niewątpliwie nigdy nie był matematycznym orłem. Koniec końców skapitulował, a jego noga kopnęła kulącego się z bólu mężczyznę, jakby to miało wzmocnić jego proces myślowy. Kucnął przy nim i złapał go za włosy, ciągnąc boleśnie, gwałtownie.
Jesteś zadowolony, obywatelu? Zaraz staniesz przed sądem ostatecznym. Musisz przyznać, że to nietypowy awans od zwykłego pierdla. — Zaśmiał się, a pistolet, który nadal trzymał, został włożony do ust mężczyzny. — Masz ostatnie dziesięć sekund, by powiedzieć "do widzenia".... 3... 2... 1... Ups, powiedziałem dziesięć? Wyrwało mi się. Koniec obliczania. — Nacisnął za spust, a kulka w tempie ekspresowym zmiażdżyła potrzebne do funkcjonowania wnętrzności.
Yury zerknął na Kubka z jawną dominacją, mimo że różnica ich wzrostu – jeden żałosny centymetr – była niedostrzegalna, a to doktor zdawał się górować, gdy ten wciąż kucał.
Nie dziękuj. — Odłożył broń na swoje miejsce, do kabury, by zaraz złapać w palce nadgarstek mężczyzny. Zdjął z niego przepustkę, która przestała mieć jakąkolwiek wartość meteoryczną dla trupa, a potem, asekurując się stojącym obok Ego, a właściwie jego ramieniem, podniósł ociężały tyłek i przyciągnął go do siebie.
Z tym panem się żegnamy, idziesz ze mną, skarbie, bo ktoś nie odwalił do końca roboty — podsunął, wkładając nową zdobycz do kieszeni. Starał ręką z twarzy krew, wycierając ją o spodnie. — Mam ci zrobić z twarzy mielonkę, czy usprawiedliwisz się jakoś przed swoimi kumplami? — zagaił jeszcze do Rosjanina, nie tylko chętny, ale też zwarty i gotowy na przemeblowanie znajomej twarzy w paru miejscach.
Szczerze wątpił, że uczucia Kubka zostały zdeptane, tak jak w wątpliwość poddawał ich rzekome istnienie.


W nagrodę dostaniesz jeszcze więcej "ruskiego" dialogu xD
                                         
Yury
Windykator     Opętany
Yury
Windykator     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Wcześniej Kido Arata, teraz Yury. Czasem Wujek Menel (c)Chyży.


Powrót do góry Go down

Pisanie 17.04.16 2:36  •  Ciemny zaułek obok sklepu. - Page 9 Empty Re: Ciemny zaułek obok sklepu.
Niewątpliwie ta japońska shlyukha nawet w najśmielszych snach takiego obrotu spraw nie oczekiwała. Zapewne już dawno założyła przy mocniejszym, otępiającym zaciągnięciu się suchym, pustynnym powietrzem wypełnionym drobinami piachu na rozgrzanej do granic możliwości Desperacji, że Ilya Antonowicz Morozov powrócił w swoje rodzinne strony, porzucając Trójkę daleko za sobą. Dr skierowałby się do Szóstki ku woli ścisłości i swojego russkiy rayon (ros. rosyjska dzielnica). Przez pięć lat nie próbował przecież odnowić ich jakże zażyłej niegdyś relacji, ba!, pozornie nie zrobił nic, by znaleźć tę blaszaną dupę na bezkresie. Pozory, ach, Morozov doskonale się nimi okrywał, wywołując takie wrażenie, jakiego oczekiwał. To spotkanie nie było jednak ani zbiegiem okoliczności ani przypadkiem. Przeczucie wcale nie oszukiwało Desperata. Można śmiało stwierdzić, że ze swoim przybyciem to lekarz wojskowy S.SPEC kpił sobie otwarcie z jego bystrości i zapobiegawczości z przeszłości, szczególnie pozwalając sobie na wiele jak uwieszenie się na szyi Kido. Ten pełnoetatowy marzyciel i kompletny tupitsa (ros. półgłówek/tępak) zasługiwał na kubeł zimnej wody. Całe szczęście, że za naiwne marzenia nie dostaje się w łeb, bo jasnowłosy Rosjanin bardzo chętnie przywaliłby temu zjebowi za godną pożałowania głupotę i porywczość w działaniu – jak na parszywą ironię – godną samego Morozova, szczególnie w trakcie akcji wojskowych. Teraz to podobieństwo wywoływało u Ilyi delikatną irytację..
Cudownych, doprawdy, ale jak zbrzydłeś przez ten czas na wolności to się nie wypowiem. – zakpił wciąż tym samym przesłodzonym tonem. Kąciki ust Rosjanina wygięły się w znany sposób w doskonale wyzywającym, cwaniackim uśmieszku. Kolejne słowa tego zjeba były doprawdy zabawne. Nie dość, że domniemany geniusz myślał, że pozorując własną śmierć nabierze wszystkich wokół to jeszcze nadrabiał swoje występki jawną bezczelnością. – Oczywiście, że się stęskniłem, zjebie. Dawnośmy się nie widzieli, a przynajmniej nie z tak bliska. – Chashka wciąż sprawnie operował szczerością. Chwilę później roześmiał się cynicznie, acz wciąż dźwięcznie, jakby to blaszane dupsko opowiedziało cholernie zabawny żart. – Skarbeńku, chyba nie liczysz na wyznanie miłosne właśnie w tym momencie. Jeśli tak to wybacz, ale zapomniałem kwiatów i wódki, którą jakimś cudem nauczyłeś się pić bez przykrych skutków ubocznych... – Dr wzruszył ramionami niby to z kompletną obojętnością, a kącikowy uśmieszek pozostał wyraźny.
Jeśli poboczni obserwatorzy tego zdarzenia liczyli, że Dr Morozov jako cząstka S.SPEC pochwali się zdolnościami szybkiego odebrania broni delikwentowi naprzeciwko siebie, któremu uwiesił się umyślnie na szyi, to zdecydowanie się przeliczyli. Nie zamierzał tego uczynić, a co dopiero wycofać się wstecz, zamiast tego dał tej pokrace to co lubiła najbardziej – skrzyżowanie spojrzeń. Wbrew wszelkim pozorom Morozov czerpał satysfakcję z takich ryzykownych działań i kto jak kto, ale Kido powinien zdawać sobie z tego sprawę. Możliwe, że Dr nie odczuwał żadnego realnego zagrożenia ze strony szalonego Desperata, a może zwyczajnie nie miał nic do stracenia. Trudno jednoznacznie ocenić jego motywy. Istniała również szansa na to, że Ilya Antonowicz Morozov wykazywał pewne niepokojące cechy nawet jak na cholernie dokładnego lekarza z dokładnością golibrody. W związku z tym albo dumny Rosjanin nie wykazywał strachu przed niebezpieczeństwem, tudzież śmiercią albo… Ugh, próba rozpracowania go to przeprawa przez zarośla, a im bardziej się w nie włazi to grozi to szybkim upadkiem w przepaść. Bezpieczniej odpuścić – dla własnego dobra.
Doprawdy? – rzucił z udawanym przejęciem dumny Rosjanin. Wcześniej słyszalna i doskonale podtrzymywana słodycz wyparowała na dobre. Wypadało, aby Morozov sięgnął po poważny ton głosu. – Obydwaj wiemy, że nie masz jaj i dostatecznej odwagi na to, żeby zaciągnąć mnie na bezkres Desperacji, więc w rzeczy samej – możesz sobie tylko wyobrażać, skarbeńku. Bardziej prawdopodobne jest to, że ja ruszę się na te pustkowia niż ty odwalisz coś podobnego. – skwitował z wyższością i widoczną w postawie dominacją Dr Morozov. Przechylił nieco głowę w bok, przyglądając się Kido uważniej, tak jakby w tej chwili zebrało mu się na szczegółowe oględziny tego typa.
Nie opierał się zbytnio, kiedy Kido uznał, że uwieszenie mu się na szyi i demonstrowanie obrączki to zdecydowanie zbyt wielkie upokorzenie dla byłego żołnierza. Kiedy to w dodatku nie jest w stanie pociągnąć za spust. Szeroki, cyniczny uśmiech Morozova mówił w tym przypadku sam za siebie. Mimo, że Dr podjął się próby zmniejszenia go poprzez przygryzienie dolnej wargi to nie odniosło to oczekiwanego rezulatatu.
Pierdol, pierdol, ja posłucham twojego żałosnego tłumaczenia, Kido. – Chashka pierwszy raz podczas ich rozmowy rzucił fragmentem jego prawdziwej tożsamości prosto w twarz. Ton głosu Morozova był z kolei całkiem lekceważący. Machnął dla dopełnienia tej inscenizacji lekceważąco prawą dłonią, skupiając swoje uważne spojrzenie na rosyjskim, ręcznie malowanym kubku i jednocześnie cudzie rozwijającej się kultury rosyjskiej w Szóstce.
Zmarszczył nieco brwi, a lwia zmarszczą zdążyła się w tym czasie wyraźnie zarysować. Kradzież? Bezczel. Chyba zapomniał już kto zapierdzielił rosyjski artefakt sprzed nosa tego oto jasnowłosego nacjonalisty z russkiy rayon w Szóstce, a potem zuchwale postanowił go porzucić na pastwę tej konkretnej shlyukhy, której Ilya nie trawił od momentu zapoznania się ze sobą. Rosyjski doktor kilka razy przymierzał się do umyślnego ukrócenia jej życia, ale za każdym razem coś krzyżowało mu plany.
Powinieneś być mi wdzięczny, że uratowałem go spod łapsk tej szmaty. – dodał z wyrzutem. Na twarzy Ilyi mimowolnie zawitał grymas niezadowolenia. Niedługo potem posłał wyzywające spojrzenie drugiemu kochasiowi. – Uwierzyłbym, ale zapomniałeś ją zostawić, jebaku. Łżesz zatem jak pies, skarbeńku, i nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości. Założę się, że znalazłbym w czasie krótszym niż ty zdążysz ruszyć to blaszane dupsko. – prychnął, by obdarować swojego kochanka czarującą ironią. Nie musiał się już przecież ograniczać w kwestii wypowiadania się miał pełną swobodę.
Nie dziękuj za uratowanie skóry, zjebie. Przestań biadolić, tylko doceń. – odparł z niezachwianym spokojem Morozov, wlepiając powierzchowne spojrzenie w leżącego. Śmierć tragiczna, czyż nie? Jebak z Desperacji miał decydować o losie innych? Litości. Kto jak kto, ale Ilya Antonowicz Morozov, parając się taką, a nie inną profesją igrał z losem, wyrywając ze szponów śmierci upatrzone ofiary. Dr przyjrzał się uważniej swojemu pacjentowi, który w niedługim czasie miał przyjąć status tego „niedoszłego”. Niestety ów osobnik nie mógł mieć zbyt wiele szczęścia przy następującym obrocie spraw…
Ilya Antonowicz Morozov dopiero w tym momencie omiótł na powrót nieprzychylnym, zimnym niczym syberyjskie zimy wzrokiem chłopaka, który towarzyszył Kido. Zapewne jasnowłosy Rosjanin pozostałby spokojny i opanowany, jak zwykle, ale coś mu podpowiadało, że tego dnia zostanie wyjątkowo wyprowadzony z równowagi, a poziom jego samokontroli zostanie zatem wyprowadzony na niezwykle ciężką próbę.
Nie zapominaj, cieciu, przez kogo zostałem tym psem i dlaczego w ogóle zawitałem w Trójce. – mruknął pogardliwie Morozov, wciąż płynnie posługując się rosyjskim. Nie dbał zbytnio o to, aby młodzieniec, który nie zdobył w żaden sposób uznania czy szacunku Ilyi, cokolwiek zrozumiał. Nie dawał mu na to najmniejszej szansy. – Wkurwiający popapraniec, jakaś przypadkowa maskotka i pechowiec w niewłaściwym miejscu. Pięknie... – burknął bardziej do siebie po polsku, aniżeli zebranych tutaj ludzi. Dr Morozov był znany z tego, że świadomie wykorzystywał nieznajomość języków. Znał aż cztery języki i sprytnie wykorzystywał niewiedzę innych, ale trudno powiedzieć czy to źle. Jeśli byli nieświadomi tego co mówił… Jak to się mawia – im mniej się wie, tym lepiej się śpi czy jakoś tak. Choć sam polski umiał doskonale to używał go rzadko, częściej udając, że nie rozumie. Wynikało to nie tylko z niezdrowej formy nacjonalizmu praktykowanej przez dumnego Rosjanina, ale wzmacniającej się z roku na rok rosyjskiej mniejszości i jej stałej rywalizacji z Polakami.
Kido miał to do siebie, że nawet po tych pięciu latach potrafił zagrać na odpowiednich nerwach u Chashki, mimo upływu czasu i długiej rozłąki. W pierwszej kolejności sprawiło to, że Rosjanin jedynie zacisnął szczęki. Zazwyczaj opanowany i skupiony na swoich obowiązkach lekarz wojskowy, który dbał o każdy najmniejszy detal i ponad przeciętną sterylność wykazywał się wyjątkową cierpliwością. Za każdym pieprzonym razem przy tym idiocie łapał się na tym, że jego samokontrola nie tylko stawała pod ogromnym znakiem zapytania, ale i zaliczała swoisty error. Oczywiście, że w grę wchodziła zazdrość Morozova, dzięki której dbał o to co było w domyśle „jego”. Trafniej mogło chodzić również o zaborczość Rosjanina na każdym dostępnym polu. Nienawidził się dzielić. Nikim i niczym. Nieważne czy chodziło o jego żółwia, podopiecznego, jedzone jabłko, miejsce pracy, a już tym bardziej takiego Chujowicza. Każdy kto ośmielił się przekroczyć tę niewidoczną gołym okiem granicę musiał bowiem cierpieć, a najlepiej konać w długich mękach.
W tym przypadku Ilya doskonale zdawał sobie sprawę, że ten głupi typ go testuje. Wiedział o tym aż nader dobrze, a jednak i tak poziom jego irytacji osiągnął poziom maksymalny całkiem szybko, by zdradził się uniesionym wyżej podbródkiem. Zimne, pogardliwe spojrzenie to jedyne na co liczyć mógł biedny student, który ucierpi na tej próbie kontrolnej ze strony Kido.
Morozov planował okazać się litościwy i oszczędzić tego nieszczęśnika narażonego umyślnie na niebezpieczeństwo ze strony Desperata, stosując technikę głębokiego oddychania i skupiając swoją uwagę na pacjencie. Ilya miał wąskie pole manewru ze względu wciąż trzymał w dłoni rosyjski kubek. O odstawieniu go w jakimś nieupoważnionym miejscu nie było nawet mowy. Wypadało wstępnie ocenić szkody zostały wyrządzone przez tego agresywnego idiotę. Po zakończonych początkowych oględzinach Dr podniósł się do pionu. Niedługo potem nagła demonstracja siły w postaci największego bałwana Desperacji zbiła Morozova z pantałyku, wprawiając w odrętwienie sytuacyjne. Przez to Ilya tępo wpatrywał się w to przedstawienie, nie mając zbytniej szansy na jakąkolwiek skuteczną reakcję.
Cierpliwość Chashki sięgnęła bowiem końca w momencie, kiedy ten zjeb postanowił jak gdyby nigdy nic zastrzelić tego mężczyznę, a chwilę później ich spojrzenia się ze sobą skrzyżowały. Nie to, żeby był nader wrażliwy na takie widoki, bo wykonywana profesja przyzwyczaja człowieka nie tylko do obecności krwi, otwartych ran, ale i samej śmierci. Dopiero na początku ścieżki wojskowego i lekarza, kiedy brakuje doświadczenia i obycia oglądanie ciepłych jeszcze ciał skutecznie paraliżuje, odbiera zdrowe myślenie i sprawia, że zjedzony posiłek nachalnie o sobie przypomina, kiedy żołądek zdaje się okręcać ósemki. Po kilku latach jest to czymś normalnym, znośnym i podchodzi się do tego zjawiska obojętnie. Jednakże głupota, którą zaprezentował Kido była co najmniej niewybaczalna i doprowadziła rosyjskiego lekarza do szału. Zazdrość Morozova wymieszana ze złością stanowiła bowiem mieszankę wybuchową i nigdy nie prowadziła do niczego dobrego. Skromnie rzecz ujmując – Kido przegiął pałę, a dodatkowe rosyjskie słowa podniosły mu ciśnienie i teraz wszystko co znalazło się w zasięgu dumnego Rosjanina miało za to zapłacić. Srogo.
Jeśli Ilya Antonowicz Morozov chwilę temu stał jeszcze w tym samym miejscu co wcześniej to biada każdemu kto znajdzie się teraz w jego zasięgu. Przynajmniej w pierwszej fazie, kiedy jego opanowanie wyskoczyło za burtę. Pierwszym co miało miejsce w tym szybkim przemieszczeniu się wojskowego lekarza S.SPEC to mocne złapanie studenta za szmaty i wbicie go w dość brutalny, nieznający litości sposób w pobliską ścianę. Wojskowy lekarz z przyjemnością oglądał jak głowa chłopaczka odbija się od twardej powierzchni. Intensywnie niebieskie tęczówki Morozova i jego groźne spojrzenie, w którym można było dostrzec pewne niezdrowe iskierki podekscytowania nie były niczym dobrym.
Lepiej dla ciebie, abym nie musiał się powtarzać, chervie, więc słuchaj uważnie i rób co ci powiem. Wycofaj się stąd albo odejdź w stronę światła, zanim zrobię ci z dupy jesień średniowiecza, rebenoku, jak temu bezmózgowi gdy pierwszy raz go pieprzyłem. Nie będę się powtarzał. Jeśli nie posłuchasz to robię ci dotkliwą krzywdę fizyczną i to z największą przyjemnością, sprowadzając cię do parteru i obdarowując masą siniaków, a nawet złamań. Zbędnym będzie, żeby uprzedzać, że zginiesz, kiedy tylko trafisz mi następnym w ręce. Będę wówczas twoim ostatnim lekarzem. A na razie spieprzaj, póki masz jeszcze okazję. – śmiertelnie poważna i zimna japończyzna, bez śladów rosyjskiego akcentowania. Dominacja sytuacyjna bijąca od Rosjanina była niemalże namacalna w gęstniejącej atmosferze. Z jednej strony było to dla bezpieczeństwa chłopaczka, bo wpadnięcie w wir kłótni i agresji między Kido, a Chashką w praktyce kwalifikowało się na samobójstwo. Wszelkie próby interwencji i przerwania tego również były do tego zaliczane.
Ilya rozluźnił mocny ucisk i rosyjski kubek, który zatrzymał się na ubraniach nieszczęsnej maskotki Yury’ego. Niemalże od razu Morozov odwrócił się do tego kompletnego palanta i strzelł mu w łeb ich wspólnym kubkiem z rozmachu. Rosyjskie dzieło sztuki okazało się wytrzymałe w zetknięciu z pustym łbem japońskiej shlyukhy. Dumny Rosjanin przypuścił następnie zrozumiały, acz dotkliwy atak na klejnoty Desperata.
Ty jebany bezmózgu, pieprzona kupo złomu, matole w dupę ranny, tępy drobnoustroju, pozbawiony wyobraźni ośle i typowa japońska dziwko. Najchętniej teraz wytarłbym twoją paskudną mordą bruk w całej Trójce. Popaprany zjebie, za każdym razem muszę ratować twoje dupsko. Tępy chuju, niech Ci jebana Desperacja lekką będzie i żebyś się wypierdolił na prostej. Może, kurwo, zmądrzejesz, wreszcie... Ja pierdolę. Niech cię szlag jasny trafi, popierdolcu! – Morozov warczał po polsku z równym jadem i wyczuwalną wściekłością podczas tworzenia tej jakże cudownej wiązanki, której ten skończony debil łamany na tymczasowe ścierwo nie mógł pojąć, rzecz jasna. Sypanie wyzwiskami w innym języku stanowiło swoisty sposób zapanować nad własną furią. Profilaktycznie postanowił ponownie przyjebać swojemu uroczemu kochankowi. Powody mógłby wyliczyć na palcach, a to i tak nie byłyby wszystkie przewinienia Kido. Różnica polegała na tym, że Ilya Antonowicz Morozov wykorzystał w tym celu prawy sierpowy, oszczędzając kubek tkwiący niezmiennie w lewej ręce. Podniesione ciśnienie, szybki oddech i przyspieszone tętno. Wzburzenie, wściekłość i wciąż obecna zazdrość wcale go nie opuściły. Morozov przejechał dłonią po twarzy, zerkając na krótko na wspaniały, święty kubek, który na szczęście w akcie nagłej agresji ocalał. To odrobinę ukoiło nerwy wojskowego lekarza. Wciągnął ze świstem powietrze do płuc, żeby chwilę później je wypuścić. I pomyśleć, że od wdania się w otwarty wpierdol powstrzymywało go jedynie to cudo ceramiki. – Kido, popaprany idioto, doprowadzasz mnie do kurwicy. Nie dość, że spierdoliłeś bez pożegnania pięć lat temu i upozorowałeś własną śmierć to wydawało ci się, że jesteś taki sprytny i każdego oszukałeś? Gratuluję popaprańcu naiwności. I co myślałeś, że będę sobie tak stał i tolerował twoje pojebane wybryki, a potem patrzył jak się kurwisz na prawo i lewo? Popierdoliło cię chyba do reszty... Może słońcu wypaliło ci doszczętnie mózg albo zostały z niego resztki, ale jesteś Trójce, a nie na bezkresie swojej Desperacji. Co ty odpierdalasz, jebaku? Ogarnij się. Nie uda mi się za każdym cholernym razem kryć twojego, blaszanego dupska, a już tym bardziej nie będę tolerował puszczania się. – wysyczał zimno, łapiąc dla odmiany Kido za szmaty. Nie było szans, aby przesunąć biomecha, dlatego Ilya musiał zadowolić się tym co miał.
______________________
Русский | 日本の | Polski
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 17.04.16 14:12  •  Ciemny zaułek obok sklepu. - Page 9 Empty Re: Ciemny zaułek obok sklepu.
ojezusie jakie długie posty... Tak męczyć biednego MG, skandal!: P Aczkolwiek chyba zaczynam się zakochiwać w waszych postaciach...

Biedny obywatel z każdą sekundą tracił nadzieję i jego oczy zachodziły pustką. Splunął krwią, gdy został po raz kolejny potraktowany butem biomecha, ale już się nie odezwał. Już chyba nawet nie słuchał co się do niego mówiło. Przestał reagować na wszelkie bodźce słuchowe, po prostu się wyłączył, prawdopodobnie łącząc się w myślach ze wszystkimi bogami, o których był w stanie pomyśleć i żałując, że w ogóle wszedł do tego nieszczęsnego zaułka żeby się wysikać. Jęknął, gdy kilka pukli włosów zostało wyrwanych przy silnym pociągnięciu. Zaczął drżeć i po prostu płakać, gdy metaliczny smak jego własnej krwi na języku został przełamany metalicznym smakiem lufy pistoletu. Czyli to by było na tyle? Chciał pomóc, chciał wyswobodzić studenta z łap kryminalisty, a ten tak po prostu na to wszystko patrzył i jeszcze ostrzegał Kido przed nadciągającym patrolem? Zapłakane, aczkolwiek puste już oczy wręcz wwierciły się prosto w duszę Ego. Patrzył mu prosto w te studenckie ślepia, jakby wykrzykując mu w twarz, że to, co się tutaj właśnie wydarzy było jego winą. Chciał, żeby dzieciak miał świadomość tego, co się dzieje i żeby przez najbliższe miesiące spędzało mu to sen z powiek.
Strzał...
Mężczyzna padł martwy na ziemię z tylną częścią czaszki po prostu rozerwaną. Plama krwi oznaczyła ścianę, a kolejne litry, które zaczęły wylewać się z truchła doleciały aż do butów Rosjanina i Smoka.
Do uszu mężczyzn doleciał donośny, wysokotonowy, przeraźliwy krzyk kobiety. Z powodu licznych krzyków, kłótni po rosyjsku i z powodu faktu, że doniczka zrzucona przez męża nie zadziałała- kobieta postanowiła się wychylić przez okno po to, żeby zakomunikować obecnym na dole, że jak wreszcie nie dadzą jej oglądać serialu to wezwie policję. Tego się nie spodziewała... jej oczy choć spaczone przez liczne seriale, jeszcze nigdy nie ujrzały prawdziwego morderstwa. Po kobiecych krzykach nastąpiły męskie przekrzykiwania, które już nie rozlegały się ponad głowami mężczyzn, a dochodziły z ujścia zaułka. Ktoś się zbliżał... Jeszcze nie było wiadomo kto i ile, ale ktoś na pewno...
- Tam! Tam! Ratujcie go! Mordują mi przyjaciela!- Rozległo się gdzieś w oddali, nieco jeszcze przytłumione przez odległośc, ale tyle byli w stanie usłyszeć. Co sprawniejszy słuchacz byłby w stanie rozpoznać w tym głosie mężczyznę, który chwilę wcześniej rozbił swoje piwo. Chyba jednak nie był takim chujowym przyjacielem.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 17.04.16 23:04  •  Ciemny zaułek obok sklepu. - Page 9 Empty Re: Ciemny zaułek obok sklepu.
I kiedy myślisz, że gorzej już być nie może, wtedy zaczyna się ta właściwa część przedstawienia, gdzie zdegenerowany do obserwatora możesz tylko stać i patrzeć, i myśleć, że to twoja wina. Pod koniec dnia zawsze wszystko było z twojej winy, tego wieczora miało nie być inaczej.
Ścisnęło już go w gardle kiedy Kido kucnął przy gościu. Gdy zaczął do niego mówić, Matt uświadomił sobie, że wie jak to się skończy i drgnął, ale to wwiercający się w niego już od chwili wzrok przerażonego człowieka był najgorszy. W panice wyciągnął przed siebie ręce, w desperackim geście próby zrobienia czegoś, a jego protest poszedł na tło ostatnich słów pożegnalnych od Kido:
- Yury, nie, proszę, nienienienienieni-

Znieruchomiał z otwartymi ustami kiedy było już za późno. Wystrzał zadzwonił w uszach, wkomponowując się z dźwiękiem trzasku rozpryskującej się czaszki i chlustem krwi. Tyle… krwi… Jak zahipnotyzowany, w szoku, trzęsącymi się dłońmi zasłonił usta, wzroku nie mogąc oderwać od czerwono-różowawej mozaiki na ścianie, bojąc się patrzeć na ziemię, na papkę pozostałą po głowie, na ciepłą ciecz rozlewającą się i wsiąkającą w grunt zaułka.
Powiódł wzrokiem po obydwu mężczyznach – byli kompletnie niewzruszeni widokiem przejścia stanu żywego na martwy. Oczywiście, pomyślał wtedy. Dlaczego miałoby być inaczej. W co za wrażliwym i subtelnym towarzystwie się obracał, kiedy był jedyną osobą, która morderstwa uważała za coś zdecydowanie odrażającego.
Omal się nie przewrócił kiedy Kido podparł się nim żeby wstać, ale szczęściem w nieszczęściu wmurowało go ziemie na tyle, żeby pozostać w pionie, choć żołądek wywracał mu się na drugą stronę. Dobrze, że nie jadł nic od wczoraj, bo inaczej zaraz by ubarwiał na wpół strawioną żywnością ściany uliczki. Reakcje wymiotne miały pojawić się dopiero później, kiedy opadający stres odwiąże mu supły w narządach wewnętrznych.
Jasne, zdawał sobie sprawę, że Yury pewnie zabijał ludzi za murem, pewnie będąc w wojsku też, taka praca, ale Matt starał się nigdy o tym nie myśleć. Inna sprawa nie myśleć że ktoś robi takie rzeczy a być świadkiem morderstwa, kiedy sprawca właśnie niemal obejmuje cię w pół. Struchlał u jego boku, niewidzącym wzrokiem patrząc gdzieś w okolice ciała, ale wzrok uporczywie, całe szczęście, omijał kluczowy fragment uszkodzonej głowy.

Miał w głowie istną wedlowską mieszankę myśli, aczkolwiek różnorodność ograniczała się do synonimów odczuć terroru, a wszystko oblane unieruchamiającym szokiem. Całe szczęście, bo chwilę później, nie dostał ani chwili na ochłonięcie, ktoś inny potrzebował odreagować, a robił to najwidoczniej na brutalny sposób. Ból ponownego starcia się o ścianę nie przyniósł otrzeźwienia, a jedyne kolejne zamroczenie. Pociemniała mu wizja na parę sekund, podczas której na pierwszy plan wśród migoczących czarnych plam wybijała się intensywna niebieskość spojrzenia doktora, odcienia tak kompletnie innego niż ciemnoniebieskie oczy Matta.
Ledwo co wyłapywał słowa nie mogąc się skoncentrować, co chwila zezował na zwłoki niedaleko siebie to wracał na twarz wojskowego lekarza. Potakiwał, bo nawet jeśli nie bardzo wiedział czemu tak go szkalowano, tak jakby on tu najmniej zawinił w tym wszystkim, to padły słowa agresywnie zachęcające do wycofania się, a o niczym innym bardziej Ego nie marzył.
Tak poza tym - świetnie, świetnie, tak, niech no tylko spojrzy w swój kalendarzyk, na pewno znajdzie się tu miejsce na jeszcze jednego szantażystę, obydwoje z Kido nieźle sobie radzili w zastraszaniu i obietnicach niekończących się fal cierpienia. Był pomiędzy młotem a kowadłem. Siebie w tym równanie wolał nie widzieć i kiedy się z niego wyciągnął, młot opadał na kowadło i w zasadzie tak można opisać to co się działo później pomiędzy tamtą dwójką. Matt zabrał się w sobie i zgodnie z ostatnim szorstkim zdaniem doktora, na ile pozwalały mu miękkie i drżące kolana, wykorzystując to że Chashki i Yury znów byli zajęci sobą, zabrał się z zaułka, wychodząc w paru krokach na chodnik dosłownie parę sekund przed ostrzegawczym krzykiem w oddali. Zarzucił na głowę kaptur, odchodząc kolejne parę kroków dalej. Nie oglądał się, szybko oddychał przez nos, żyły pulsowały mu boleśnie na skroniach. Byle do najbliższego rogu, byle stąd zniknąć…
                                         
Ego
Desperat
Ego
Desperat
 
 
 

GODNOŚĆ :
Matthew Greenberg


Powrót do góry Go down

Pisanie 10.05.16 4:27  •  Ciemny zaułek obok sklepu. - Page 9 Empty Re: Ciemny zaułek obok sklepu.
Niby gdzieś tam w uszach zaszeleściły mu zagłuszone przez strach słowa Ego, ale ich sens, w postaci ledwo słyszalnego szeptu, nie został przez niego wyłapany, choć prawdę powiedziawszy student, nie miał na niego aż tak wielkiego wpływu, by przekonać go do zmiany decyzji. Najprawdopodobniej na całym świecie nie istniała ani jedna taka osoba. Zbyt zaoferowany tym, by pozbawić tchnienia szkodnikowi, który wszedł mu w paradę, pobudzając do życia jednego z najbardziej zuchwałych demonów przeszłości, przez chwilę, na dosłowny ułamek sekundy, stracił rezonans, jednakże namacalna obecność Rosjanina całkowicie zakłócała swobodny przypływ informacji. Jakby wcześniej zawieszony między przeszłością, a przyszłością Arata nagle przypomniał sobie, że tlą się w nim realne chęci wrócenia do czasów, kiedy nie musiał przejmować się piachem włosach, ani jednym mniej lub bardziej "przyjemnym" przywilejami, które były jakże uroczym akcentem apokaliptycznej przestrzeni do życia, gdzie dopiero tam człowiek przekonywał się na własnej skórze, że twierdzenie "przeżyłem wszystko i nic mnie nie zaskoczy" traci na wartości. Najprawdopodobniej na świecie nie istniała ani jedna tak osoba, która byłaby w stanie powiedzieć to z pełnym przekonaniem. Yury, mimo pięcioletniego stażu życia na bezkresie, nadal był zaskakiwany i przestał wierzyć, że ten stan rzeczy się zmieni. Chyba po prostu przywykł już do tego, bo czymże byłoby życie bez przelewającego się bezustannie dreszczyku emocji w zestawie z perspektywą śmierci, która niemal codziennie zaglądał mu w oczy, paraliżując swoim przystępnym chłodem? Pokochałbyś to, Morozov. W końcu dostałbyś namiastkę swojej małej Syberii, przemknęło mu przez myśl, a na ustach pojawił się subtelny uśmiech, który jednak szybko wyparował. „Rosja będzie nasza” powiedział to kiedyś Rosjaninowi były właściciel tego ciała, kiedy słońce stawało do życia nad sztucznym sklepieniem miasta opatrzonego numerem sześć, ale to kiedyś nigdy nie nadeszło i nigdy nie nadejdzie. Wiedziała to zarówno jedna, jak i druga strona.
Będąc już jedną nogą przy wyjściu z uliczki razem ze swoim uroczym mechanikiem, z opóźnieniem zarejestrował moment, kiedy młode ciało zostało zgarnięta przez szpony lekarza-rzeźnika. Po prostu ten debil w ciele pozornie nieszkodliwego chochlika, wykazał się tą swoją z pozoru niegroźną zręcznością, która nie raz sprawiła, że nie dość, że mieli przez to przerąbane na całej rozciągłości, to jeszcze te kłopoty były szyte grubymi nićmi konsekwencji, które musieli spić niczym piankę piwa, choć w tym stanie Yury nie pogardziłby czystą, rosyjską wódką, nawet jeśli ta, nadużywana w nadmiernych ilościach, sprawiała, że tracił kontrolę nad każdym nerwem w ciele.
Morozov — wycedził przez zaciśnięte zęby nazwisko doktora w pakiecie z jadem, kiedy zbyt dotkliwie naruszył przestrzeń osobistą dzieciaka, wystawiając tym samym Kido na ciężką próbę. W tym wypadku wydobycie z kabury broni było odruchem bezwarunkowym. W jego dłoni automatycznie pojawił się pistolet, który błyszczał pod wpływem wątłego światła przedostającego się z rozwidlenia. Strzelił ostrzegawczo – jeden, drugi i trzeci raz, ignorując kompletnie to, co się działo i to, że ich bytowanie w tym miejscu stało się swego rodzaju sensacją, a nawet szeroko pojętym zakłóceniem spokoju. Poszukiwaczy jej unieszkodliwi później, teraz na głowie miał zmartwienie rozmiaru prawie dwóch metrów, które nie stanowiło właściwie żadnego zagrożenia, mimo że tak naprawdę nigdy nie było łatwe w obsłudze i zawsze wyposażone w niepokojącą alternatywę.
Poniekąd Kubek miał rację i nawet Kido, osoba pozbawiona już jakikolwiek zahamowań, obdarta z uczuć, musiała to przyznać, acz zdecydowanie niechętnie. Egzystowanie Ego w towarzystwie popranego wojskowego lekarza i podobnego w tej materii Desperata, było rzeczą, która na pewno wpędzi go prędzej, czy później w kłopoty, a znając destrukcyjne możliwości Morozova "prędzej" zapuka do drzwi mieszkania studenta, co z kolei ani trochę nie podobało się Yury'emu. W jego mniemaniu wszystko, co należało do niego, było opatrzone niewidzialną etykietką „nie ruszać, bo to będzie ostatnia rzecz, którą zrobisz w swoim życiu” i taki właśnie był Matt, niedotykalny. Jego mała, prywatna zabawka. Tylko Drug-on miał prawo się nad nim pastwić, ranić go i tworzyć mu w głowie istny bałagan, bo nie miał wątpliwości, że stan emocjonalny chłopaka właśnie rozpadł się na atomy, a unoszący się w uliczce zapach krwi to potęgował.
W momencie, kiedy prywatny mechanika biomecha został puszczony, Kido zerknął za nim, acz nie wykonał żadnego ruchu ku temu, by go zatrzymać, bo w ostateczności nie taka była jego rola w ich relacji. Ego mógł ratować się ucieczką o każdej porze dnia i nocy, jasna, acz na dłuższą metę ten stan rzeczy nie utrzyma się i wiedzieli o tym oboje. Na razie mógł nacieszyć się tą słodką chwilą wolność, która w jego przypadku najprawdopodobniej rozpadła się w oczach, gdy morderstwo zakodowało się głęboko w głowie. Twój tatuś-wojskowy też zabija ludzi i robi to zawodowo. Yury wygiął usta w okropnym uśmiechu, z których zaraz potoczył się śmiech - cichy, złowieszczy, nadal gardłowy przez utrzymującą się od lat chrypę, która równie dobrze mogła być skutkiem wysoko procentowych trunków, bo te były wlewane przez Smoka do gardła dość często, w regularnych odstępach czasu.
Nie wiedział, kiedy w ustach wylądował papieros. Wyciągnął zapalniczkę i zapalił, zaciągając się z lubością nałogiem, acz chwila rozluźnienia była jedynie demonstracyjna. Wsłuchiwał się w wiązankę – jak zgadywał – polskich przekleństw, wyłapując jedną setną słów, które w jego rozumieniu były obelgami pod najczystszą postacią, bo choć nigdy nie widział Kubka w takim stanie, wiedział aż za dobrze, że ten nie wróżył nic dobrego. Ilya Antonowicz Morozov pod wieloma względami był bardziej sfiksowany niż nie jeden przeciętny mieszkaniec Desperacji i, choć nie mieściło się to w głowie, ten człowiek już dawno powinien skonfrontować się z kaftanem bezpieczeństwa i wylądować w pokoju bez klamek. Co z tego, że uchronił strategiczny punkt ciała, jak zaraz dłoń Rosjanina przeżyła spotkanie pierwszego stopnia z policzkiem Kido i, można wierzyć, albo nie, ale ten pozornie nieimponujący fizjonomią mężczyzna był w stanie sprawić, że Yury zachwiał się, acz trudno było powiedzieć, czy to przez samą siłę uderzenia, czy może przez wątpliwą dobroć Araty, który pozwolił mu na uderzenie w imię dawnych zażyłości, by Kubkowi nie zrobiło się przykro, że siły rozkłady się inaczej niż kiedyś.  
Czując jak policzek piecze, zacisnął zęby na filtrze papierosa, który w momencie uderzenia został złapany w palce w próbie uchronienia go przed marnotrawstwem i szybko pokonał dystans, który dzielił go od nieobliczalnego w oczach większości populacji ludzkiej Rosjanina. Zacisnąwszy dłoń w pięść, w pierwszym odruchu zaprzyjaźnił ją z nosem byłego kochanka, który miał szczęście, że w ruch nie poszła mechaniczna dłoń. Ta bez wątpienia przysporzyłaby mu dwa razy więcej zmartwień, a co za tym idzie - mogłaby go nawet doprowadzić do stanu, gdzie dojście o własnych siłach do swojego gabinetu, by dogorywać spokoju, graniczyło z cudem. Zacisnął mocno dłoń na ramieniu mężczyzny, by ten nie wykazał się instynktem zachowawczym i nie prysnął mu.  
Jesteś debilem. Rozum ci odjęło, zakładając optymistycznie, że kiedykolwiek go posiadałeś, czy od tej tęsknoty to już kompletnie wypaliło ci mózg? — prychnął, zerkając Rosjaninowi wprost w niebieskie ślepia. Wykrzywiła usta w okropnym uśmiechu, a usprawniona ręka powędrowała do podbródka Kubka, zacisnął na nim pięć placów, unosząc nieco ku górze, by zaraz przejechać językiem po znajomej skórze. Najpierw znalazł się na linii żuchwy, a potem na samej szyi. — Przyszedłeś tu, by prawić mi kazania, a może znudziło ci się życie spędzone na wiecznym udawaniu doktorka z pożal się boże powołania, co? — Zaśmiał się ochryple, zahaczając zębami o skórę swojego byłego kochanka. Siekacze zacisnęły się na niej odrobinę mocniej, pozostawiając po sobie wyraźnie odznaczający się ślad w charakterze zaczerwienienia. Uśmiechnął się pod nosem, przyciskając twarz wojskowego bezlitośnie do ściany, które miało zostać na niej najdłuższej niż parę nic nieznaczących godzin. — Nie wmówisz mi, że kierujesz się dobrocią serca, bo akurat w twoim przypadku wątpliwość w istnienie tego organu jest większe niż w moim. Chcesz żyć długo i szczęśliwie? Zajmij się sobą i swoim małym światem. — Palec wskazujący znalazł się na grdyce, zacisnął się na niej, by zakłócić dopływ świeżego powietrza do kubkowych płuc, a na wargach Kido pojawił się krzywy grymas imitujący karykaturę uśmiechu. —  Tęskno ci do adrenaliny? To rusz te swoje dupsko i przewietrz się. W ramach naszych zażyłości mogą ci zaoferować krajoznawczą wycieczkę po Desperacji. Po znajomości wyjdzie ci taniej — prychnął, choć wątpił, że tego debila było stać na porzucenie profitów gwarantowanych przez pozycję, którą piastował i skierowanie się w kierunku nieprzychylnych i przede wszystkim iście humorzastych terenów, gdzie licho nie śpi, a utrata ręki albo dwóch sztuk naraz było tylko chrztem bojowym. — Kurwa, Ilya, z łaskiej swojej, doceń to, że nie chcę cię zabić tu i teraz, i zejdź mi z drogi albo będę musiał cię rozdeptać — wyszeptał cicho, niemalże niesłyszalnie, acz miał wrażenie, że on tylko porusza wargami, bo bez wątpienia nie był nadawcą słów, które właśnie zostały skierowane do Morozova i to nie on wymusił na samozwańczym Carze pocałunek, z nietypową jak na Yury'ego delikatnością, która po chwili przeobraziła się w coś na kształt namiętności wymieszanej z agresją, kiedy usta docisnęły się mocniej do drugich ust i tchnęły w nie głębokie westchnienie. — Poprawka. Nie ja, a ten szaleniec mieszkający we mnie. — Z gardła wydostał się niezadowolony pomruk, przeobrażający się w warkot, którego nie powstydziłoby się dzikie zwierze, w momencie, gdy sam Arata Kido określił się aluzyjnie względem tego mężczyzny, do którego bez wątpienia nadal tliły się w nim uczucia, nie będące zdecydowanie czymś na pograniczu szczerej niechęci, a ochoty zrobienia mu trwałej albo ostatecznej krzywdy. — Przestań, bo nie warto. — Pocałunek został przerwany, gdy usta oderwały się od siebie. Można byłoby rzecz, że w przerwie na złapanie oddechu, ale w praktyce najprawdopodobniej żaden z nich nie liczył na powtórkę z rozrywki i nie chciał być jej inicjatorem.
                                         
Yury
Windykator     Opętany
Yury
Windykator     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Wcześniej Kido Arata, teraz Yury. Czasem Wujek Menel (c)Chyży.


Powrót do góry Go down

Pisanie 31.05.16 7:50  •  Ciemny zaułek obok sklepu. - Page 9 Empty Re: Ciemny zaułek obok sklepu.
Dla odmiany staż Morozova na humorzastej Desperacji ograniczał się do niezbędnego minimum, zaś jego obecność na tych nieprzyjaznych człowiekowi terenach, pełnych wzbitego w powietrze rozżarzonego piachu i wiszącego wysoko nad głową jaskrawego słońca, tyczyła się przede wszystkim misji wojskowych S.SPEC, w których brał czynny udział. Rosjanin nigdy nie wybierał, a co równoznaczne temu – nie planował się tam zapuszczać w celu wycieczek krajoznawczych, a już tym bardziej w poszukiwaniach swojej własnej mierzącej prawie dwa metry słabości. Może i mniej wkurzającej niż na samym początku ich znajomości, rozpoczętej parszywą kradzieżą arcydzieła rosyjskiej ceramiki parę lat temu, ale nadal skutecznie potrafiącej, co zresztą widać na załączonym obrazku – wyprowadzić go nad wyraz owocnie z równowagi i wywołać przy tym wszelkie możliwe kombinacje emocji. Do tego ten pełnoetatowy kretyn miał wyjątkowe predyspozycje i można, by odnieść wrażenie, że posiada na to również niepodważalną i jedyną w swoim rodzaju licencję. Choć szansa na to, że Ilyi Antonowiczowi Morozovowi spodobałoby się na pustkowiach Desperacji mogła być według przewidywań Kido prawidłowa to jednak fakty prezentowały się tak, że Rosjanin wystarczająco się dla niego w ich zawiłej przeszłości poświęcił i do ostatecznego opuszczania Trójki nie było mu śpieszno dla nikogo ani niczego.
„Rosja będzie nasza” – ot, zwykłe brosatʹ slova na veter. Pomyśleć, że ta jakże kusząca obietnica padła z ust naćpanego prochami pacjenta i co najważniejsze nie brzmiała zbyt przekonująco, a przynajmniej nie na tyle, aby Morozov wziął ją wówczas pod uwagę. Nikt o zdrowych zmysłach, a szczególnie żaden szanujący się nacjonalista z Rosyjskiej Dzielnicy nie uwzględniałby słów obcokrajowca. Dopiero kiedy ta obietnica została powtórzona, jakby na potwierdzenie – już w stanie trzeźwym, przez młodego Aratę wówczas zyskały na realnym znaczeniu, a hasło „Rosja będzie nasza” stało się odtąd ich swoistą i niepodważalną dewizą, która dzisiaj w obliczu minionego czasu, a także dzielącej ich odległości została obdarta z jakiegokolwiek znaczenia. Sam Morozov zdawał się wypierać ze swojego umysłu fakt istnienia tego motywu w ich wspólnej przeszłości, a wszystko to w ramach terapii odwykowej i stosownego ucinania nici przywiązania, która stanowiła dość trwałe spoiwo. Mimo to przez te pięć lat Rosjanin wykonywał w tym kierunku coraz to śmielsze kroki.
Kto jak kto, ale to Desperat powinien spodziewać się tej prawie, że automatycznej, jakby wyuczonej przez poprzednie lata spędzone ze sobą reakcji Rosjanina. Pogrywanie z Morozovem, jego zazdrością i impulsywnością łamaną miejscami na agresję – mogło się skończyć o wiele większą tragedią. Dr bowiem nie przebierał w środkach. Na nieszczęście studenta Yury wróci na swoją Desperację, ale Trójka była obecnie domem właśnie dla Rosjanina, co w bardzo okrojonym skrócie znaczyło, że ten drugi bardzo chętnie wyrządzi mu krzywdę i sprowadzi na niego masę kłopotów. Może i Morozov powinien być bardziej wyrozumiały zważywszy na fakt, że chłopaczek był świadkiem morderstwa pierwszy raz i doznał prawdziwych, nieodwracalnych szkód, ale dla jasnowłosego nie miało to najmniejszego znaczenia. To zwykle Rosjanin wysuwał roszczenia i zmuszał do dostosowania się – nieważne jakim kosztem. A jeśli ktoś miał czelność ruszać maskotki Kido i wywalać je bezczelnie do śmieci – w najlżejszej z możliwych wersji – wraz z ich etykietkami to był to Ilya Antonowicz Morozov.
Jeśli ktoś miałby dostatecznie dużo odwagi, aby podjąć się próby analizy i oceny osobowości Morozova – przy optymistycznym założeniu, że takowy osobnik dysponowałby, choćby śladowym zaufaniem ze strony Rosjanina – byłoby to popołudniowym spacerem po polu minowym. Takowy petent, tudzież śmiałek musiałby również liczyć na owocną współpracę, czego nie dostałby nawet po trupie Dra. Jednakże sama diagnoza mogłaby być doprawdy przerażająca, bo i o czym świadczyłby taki upór, zimna logika czy pchanie się na pewną śmierć?
Choć ta desperacka ameba uchroniła się przed bliskim poznaniem z cudem ręcznie robionej ceramiki, to siarczystego policzka już nie przewidziała, a w czego odwecie Morozov został sprezentowany tępym, promieniującym bólem przez całą kość nosową aż po sam jej koniec. To wyjątkowo nieprzyjemne doznanie wybiło Rosjanina z rytmu, a on sam z automatu zrobił kwaśną minę. Nie da się jednak zaprzeczyć, że gdyby nie w porę przyblokowane ramię przez tego imbecyla w postaci piaskowego dziada to wisząca w powietrzu bójka nie zostałaby tak szybko uśpiona w zarodku, o czym świadczyła odruchowo zaciśnięta w pięść prawa dłoń wojskowego lekarza S.SPEC. Mimo to Morozov wierzchem lewej ręki zaciśniętej na uchwycie arcydzieła rosyjskiej kultury przesunął po skórze tuż pod nosem, ale na szczęście nie zastał tam ciepłej krwi, choć w zasadzie mógł równie dobrze oczekiwać krwotoku. W związku z tym nie zaliczył po drodze żadnego uszkodzenia mechanicznego – przynajmniej w tej kwestii miał fuksa. Widok cuda ceramiki jednak przypomniał mu o jednym, a mianowicie o tym, że przez tego kretyna jego bezpieczeństwo stanęło pod wielkim znakiem zapytania.
Popierdoliło cię, japońska shlyukho? – warknął na chwilę, przestawiając się na japoński, którego jak na ironię losu uczył go ten pieprzony Desperat. Może i niekoniecznie chodziło już o sam kubek, który ze sobą dzielili, roszcząc sobie do niego równe prawa, ale i o tę zbytnią, a jak na gust Morozova zbędną bliskość jak na tak niesprzyjające okoliczności. Ta jakże delikatna zachęta do skrzyżowania spojrzeń wcale go nie zdziwiła – cóż, to zboczenie u Kido najwyraźniej wcale nie osłabło, a i była to dodatkowa sposobność do wymiany uprzejmości. Jedynym na co Desperat mógł liczyć to lekceważący wzrok posłany przez dumnego Rosjanina, który niezmiennie miał mu za złe.
Nie bądź aż tak naiwny, pieprzona amebo. Takie marzenia lepiej wsadź sobie w ten swój blaszany tyłek i lepiej nie dziękuj – mruknął sarkastycznym tonem, dając mu szansę, by po znajomości pocieszył się dominacją lub załapał, że to stosowny moment, aby się wycofać i uciec – jak zwykle – na tę swoją Desperację i tym samym zagwarantować Rosjaninowi święty spokój. Z usprawnioną ręką nie było sensu się siłować, a próba takiego absurdalnego, niemającego racji bytu w rzeczywistości działania – sprawiłaby tylko ogromną radość temu idiocie i zapewne cieszyłby się teraz jak głupi do sera. Morozov nie zamierzał dawać mu takiej dodatkowej, acz zbędnej satysfakcji. Nie tyczyło się to jednak tej dłoni, która nadal była przyśnięta do jego ramienia. Z racji tego, że arcydzieła rosyjskiej kultury nie zamierzał rozbijać na tym pustym zakutym łbie Desperata, który siłą rzeczy zyskiwał na podziale sił. Jawne zgwałcenie przestrzeni osobistej Rosjanina przez nagłą potrzebę bliskości Desperata wywołało u Morozova odruchową próbę wycofania się na bok, przynajmniej na bezpieczną odległość, choćby takiej długości łokcia, ale niewielka przestrzeń skutecznie popsuła jego zamiary.
Słysząc jednak dalsze zawodzenie Kido Dr przewrócił oczami. Na twarzy Rosjanina wymalował się grymas jawnego niezadowolenia, kiedy w dalszym ciągu musiał wysłuchiwać tego domniemania i doszukiwania się drugiego dna przez tego rasowego tchórza. Nie dość, że spierdolił pięć lat temu bez pożegnania, aranżując własną śmierć to teraz miał jeszcze czelność cokolwiek insynuować. Jak widać myślenie u Araty nigdy nie było zbyt mocną stroną. Teraz nie miał do czynienia w stu procentach z tym samym Ilyą Antonowiczem Morozovem co pięć lat temu, a urażona duma Rosjanina nadal miała się dobrze, co oznaczało tylko tyle, że bliskość Desperata działała mu na nerwy i podnosiła coraz to bardziej ciśnienie. Samo przeświadczenie Morozova o tym, że jego były kochanek, a jak na ironię właściciel tej samej bliźniaczej obrączki puszcza się na prawo i lewo jedynie podgrzewało atmosferę, a także wzmacniało niechęć do niego. Przeświadczenie o tym, że Rosjanin żywił względem Desperata tylko negatywne emocje byłoby jednak błędne. Kido nie był obojętny lekarzowi wojskowemu S.SPEC i nadal rościł sobie do jego osoby pełne prawa, a jeśli ktokolwiek ocenił to w niewłaściwy sposób mógł skończyć marnie. Morozov prychnął w odpowiedzi, a w następstwie podważył swoją prawą ręką dłoń Smoka, pozbywając się tym samym zbędnego jak na jego gust uścisku unieruchamiającego przy ramieniu.
Zawsze pierdoliłeś tak, jakbyś się szmat nażarł? – warknął z niekrytą jakoś szczególnie irytacją lekarz wojskowy, nie kwapiąc się również do podejmowania dyskusji w żadnym zakresie tych insynuacji. Niedługo potem policzek wojskowego lekarza zaliczył bliższe spotkanie z zimną ścianą tej parszywej uliczki i dodatkiem w postaci próby podduszania. Z niewidoczną dotąd agresją Morozov strącił rękę Kido, przerywając mu tym samym tę świetną formę rozrywki. Za to propozycja rzucona przez Kido szczerze rozbawiła Rosjanina i zarazem byłego mieszkańca Szóstki, bo parsknął głośnym, przesyconym do cna złośliwością śmiechem.
Chyba cię popierdoliło do reszty albo doszczętnie wypaliło ci mózg na pustkowiach Desperacji. Nigdzie się stąd nie wybieram, a już tym bardziej nie z tobą. Dojdzie do tego najwcześniej po moim trupie. Nie masz zatem na co liczyć. – odparował oschłym, drwiącym tonem dumny Rosjanin. Nie przeszkadzały mu humorzaste tereny Desperacji, choć wysokie temperatury w zestawieniu z podniesioną temperaturą ciała wojskowego lekarza nie byłoby niczym przyjemnym. Nie zamierzał jednak urządzać dnia dziecka dla tego idioty. To nie koncert życzeń. – Otrzyj łzy i spieprzaj póki jeszcze masz na to szansę. Dobrze radzę. Marnujesz tylko swój, a przede wszystkim mój czas na pieprzenie tych bredni. – dodał z niekrytą jakoś szczególnie pogardą, jakby miało to stanowić wisienkę na torcie uwieńczającym całe dzieło. Nie da się ukryć, że sam Morozov tym konkretnym tonem zwracał się do pewnej specjalnej grupy ludzi, bo i o uznanie Rosjanina nie było łatwo. Z kolei nadszarpniętego zaufania nie dało się odzyskać.
Ta nagła zmiana tonacji i wykorzystanie imienia Rosjanina zbiło Morozova z tropu. Wydało się co prawda dziwnym odstępstwem od tego co dotychczas słyszał, ale i tak na końcu języka czaiła się cięta riposta na ten jakże łaskawy akt dobroci Desperata, która w ostatecznym rozrachunku nie została wykorzystana jako as mający za zadanie zamknąć buźkę Kido. Pustynny robak okazał się znacznie szybszy i zdążył w porę wpić się w usta Rosjanina, skutecznie uniemożliwiając mu ciąg dalszy zgryźliwości. Zamiast tego Morozov na chwilę zapomniał o swojej urażonej dumie, odwzajemniając z podobną zaciętością ten pocałunek – mniej lub bardziej świadomie. Jednakże co do tego kto kogo chciał mieć bliżej zgodnie z chwilową zachcianką byłoby zapewne kwestią sporną.
Jesteś jeszcze bardziej powalony niż kiedyś – stwierdził takim tonem, jakby stawiał ostateczną diagnozę swojemu pacjentowi, kiedy tylko pocałunek został przerwany na dobre i zyskał czas na umowne wyrównanie oddechu. To, że Kido czy też Yury – sama nazwa stosowana nie miała dla Morozova najmniejszego znaczenia – był na swój sposób pokręcony to zdawał sobie doskonale sprawę. Co ciekawe niegdyś Arata mógł pochwalić się również wyjątkowym urokiem osobistym, czego dzisiaj stojący naprzeciwko biomech uczynić już nie mógł.
Oczywiście, że na powtórkę z rozrywki nie było co liczyć, a na pewno nie ze strony Morozova. Jeden namiętny pocałunek wynikający z odległości i być może tęsknoty powinien być wystarczający. Rosjanin nagle chwycił za poły ubrania Desperata, tak jakby wcześniej nie znajdowali się wystarczająco blisko siebie. Na twarzy lekarza wojskowego S.SPEC wymalowało się rozdrażnienie wymieszane z czymś na wzór złości.  
Za kogo ty się do kurwy nędzy masz? Po pięciu latach po ucieczce bez żadnego pożegnania, nagle zebrało ci się na czułości w ciemnej uliczce i to jeszcze w takich popapranych okolicznościach? Wydaje ci się, że jestem kretynem, który w Trójce ciągle sobie na ciebie czeka czy jak? Pogrzało cię, Kido, a może po prostu od mniej gorącego powietrza pod kopułą kręci ci się zwyczajnie w głowie i tracisz kontakt z rzeczywistością? – rzucił drwiąco, a w kącikach ust Morozova zagościł typowy dla niego cwaniacki uśmieszek i tym razem to on wpatrywał się w oczy Yurowicza. W spojrzeniu Rosjanina płonęły niebezpieczne ogniki, a może i po części tkwiła w nich niechęć do jego własnej słabości. Ten kto tkwiącego w ciemnej uliczce lekarza wojskowego nie znał nie mógł wiedzieć, że strach przed stojącym naprzeciwko osobnikiem jest mu obcy, tak samo jak lęk przed śmiercią. Przewidywanie tej drugiej gwarantowała zazwyczaj zastrzyk adrenaliny i dreszczyk biegnący wzdłuż kręgosłupa porównywalny do jazdy motocyklem na zakręcie i towarzyszącemu temu nieodłącznie wrażeniu o nieuniknionym zderzeniu z asfaltem. – Wypieprzaj stąd, japońska dziwko, bo jak zawsze muszę sprzątnąć po tobie ten burdel, który zostawiasz. Wracaj do swojego małego świata na Desperacji, do puszczania się na prawo i lewo – to najlepiej ci zapewne wychodzi. Zabieraj swoją ciężką dupę i zejdź mi lepiej z oczu, Arata, bo szczerze wątpię, że byłoby warto. Bylebym tylko nie musiał się powtarzać. – wraz z kolejno wypowiadanymi słowami jego głos wydawał się coraz to zimniejszy i zbliżający się niebezpiecznie do Syberii, którą mu niegdyś Kido obiecywał. W następstwie tego puścił gwałtownie poły ubrań biomecha. Powiedzenie o odepchnięciu tego osobnika byłoby rzeczą ciężką do wykonania ze względu na jego wagę, ale sam fakt podjęcia się takowej próby miał już znaczenie czysto symboliczne.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 02.06.16 22:29  •  Ciemny zaułek obok sklepu. - Page 9 Empty Re: Ciemny zaułek obok sklepu.
Jako, że zakładam, iż od następnego Waszego postu pojawi się trochę więcej akcji, poproszę Was o podsumowanie postów krótkim planem wydarzeń <3

Zaułek gwałtownie rozświetlił się licznymi latarkami nerwowo kierującymi swoje światło w stronę dwóch pozostałych mężczyzn. Ego udało się wyjść z zaułka, pokonać parędziesiąt metrów, niestety nie dało się nie zauważyć kogoś opuszczającego potencjalne miejsce zbrodni.
Jeden z pięciu wezwanych na miejsce przedstawicieli prawa podbiegł w stronę studenta i gwałtownie chwycił go za ramię, w pierwszej chwili traktując go jako zbiegłego mordercę.
- Stać!- Warknął w jego stronę i bezczelnie skierował latarkę przyczepioną do swego karabinu wprost na twarz studenta, widząc jednak jego minę i ogólny stan chłopaka, obudziły się w nim jego ludzkie odruchy i zmienił nastawienie.- Musisz udać się ze mną.- Powiedział już znacznie spokojniej, rzucając okiem na jego przepustkę. Niestety nie było możliwości, by móc puścić go wolno, bo nadal był podejrzany, a jeżeli uda mu się przekonać żołnierzy, że nie brał w tym czynnego udziału... dalej był naocznym świadkiem.
Pozostała czwórka, uzbrojonych w Orion Rifles, postawnych mężczyzn, wpadła do zaułka. Szczerze powiedziawszy chyba nie spodziewali się tego, co tam zastaną. Myśleli, że to jakaś niewinna bójka, ktoś dostał w pysk nim zdążył poprosić o pomoc przez telefon, jakaś kobieta krzyczała przez okno ze względu na hałas, kolega wzywał pomoc bo nie chciał by jego przyjaciel dostał po pysku... ale jednak było inaczej. Jedna z latarek oświetliła Kido i Chashkę kilka sekund po tym jak ich usta oderwały się od siebie, tylko po to, by zaraz móc skupić się na zwłokach okrwawiających buty mężczyzn. Jeden z patrolowców już chciał otwierać usta, by zadać standardowe pytanie "co tu się dzieje", ale chyba w ostatniej chwili stwierdził, że nie ma to najmniejszego sensu.
- Na ziemię! Na ziemię powiedziałem!- Krzyknął jeden z nich, co skłoniło pozostałą trójkę do wycelowania broni prosto w kochanków.- Ręce na karku! Gleba kurwa!- Warknął jeszcze bardziej dobitniej i postąpił parę kroków w przód, by w razie oporu poczęstować kogoś ciosem z kolby w zęby albo po prostu kulką. W tym czasie też w zaułku pojawił się nasz wcześniejszy pan policjant, prowadząc ze sobą- siłą lub dobrowolnie- Ego. Przez całe te kilkadziesiąt metrów próbował uspokoić roztrzęsionego studenta.
- Będziesz musiał dokładnie nam opowiedzieć co tu się stało, rozumiesz? Bez obaw. Żaden z nich Ci nie zagrozi.- Poklepał chłopaka po ramieniu, będąc prawie pewnym, że nie będzie chciał otworzyć ust ze względu na strach.- Pamiętaj też, że opowiadając całe zdarzenie, bronisz swoje własne dupsko.- Przypomniał mu, nieco groźniejszym tonem głosu, żeby sobie czasem nie pomyślał, że jest całkowicie zwolniony z wszelkich podejrzeń.

Dane techniczne:
#1 Zdzisiu- Orion Rifle, Glock 17, paralizator
#2 Rysiu- Orion Rifle, Glock 17, gaz łzawiący
#3 Stefan- Orion Rifle, Glock 17, pałka teleskopowa
#4 Zenek- Orion Rifle, Glock 17
#5 Юра- bo ja też mogę mieć rosyjskie wstawki, a co!Orion Rifle, Glock 17, pałka teleskopowa- prowadzi Ego
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 08.06.16 0:00  •  Ciemny zaułek obok sklepu. - Page 9 Empty Re: Ciemny zaułek obok sklepu.
Oddychanie, co to jest oddychanie, jakie znowu powietrze? Płuca? Co? Co? ...co?
Zgarbiony i zlękniony, z głową nisko pochyloną, sucho w ustach, oczy szeroko rozwarte i pusty wzrok wbity w ziemię - liczył płytki chodnikowe, matematyka trochę go uspokajała. W ogóle, co to za słowo, uspakajała, co? Spokój był tak odległym słowem i stanem bytu w jego małym, piekielnie smutnym świecie, że w ogóle nie powinno się tu ono pojawiać. Był więc tylko lęk, narastający lęk, ciężkość na sercu, gdzie są leki, gdzie są jego leki?!

Nawet nie ściągając plecaka udało mu się wykręconą do tyłu ręką odsunąć najbliższy suwak kieszonki, zacisnąć chude palce na tyrkocących tabletkach w przejrzysto pomarańczowym pojemniczku. Dokładnie wiedział gdzie były, zawsze tam były, zawsze tam sięgał kiedy ich potrzebował, a potrzebował ich częściej niż to zdrowe, co miało sens, bo nie był zdrowy ani trochę. Popatrzył na nalepkę. Litery nie działały tak jak powinny czy ręce za bardzo mu się trzęsły, żeby skaczące czarne robaczki ułożyły się w odpowiednie słowa objawiające mu nazwę tego co trzymał, a nie był teraz pewien czy sięgnął właściwie. To był Alpragen, prawda? Na nagłe ataki, lek na uspokojenie, silnie uzależniający, nie powinien go już brać od dłuższego czasu, ale brał, bo miał silne działanie, a teraz takiego potrzebował. Alpragen, tak? Nie Absenor, którego co dnia zażywał, ale nawet już nie wiedział dlaczego, pastylki i nazwy czasem traciły na znaczeniu, jak teraz, ani nie była to Hydroxyzynyna, która była za słaba w takiej sytuacji, a której używał tylko przed snem. Alpragen, proszę, niech to będzie Alpragen, a nie podobnie wyglądające pudełko z jednym z neuroleptyków, których nie powinien ze sobą nosić, ale nosił, na wszelki wypadek, bo były to leki przeciwpsychotyczne na urojenia i halucynacje, których się bał, bał się, że wrócą, więc nosił je ze sobą na wszelki wypadek.
Wszystko jedno, było mu wszystko jedno, niech to coś co miał w ręku po prostu zadziała! Odsunął wieczko i sięgnął po zbawczy cukierek, wtem coś, ktoś, cośktoścośktś.. krzyknęło na niego, odwrócił się spłoszony i jasne światło zalało mu twarz, nie, nie zalało - boleśnie zaatakowało i zdawało się, że niemal fizycznie szarpnęło, bo zdusił w sobie odgłos, cholera go wie co to znów za odgłos był, sarna na autostradzie dogorywała z dzikim wierzganiem.
Otwarty pojemniczek podskoczył w powietrze i podłużne tabletki rozsiały się po ulicy. Nie, nie, dlaczego, nie, o nie... Chciał rzucić się do ziemi, zbierać je, pozwolić sobie na sekundę przymusowego uspokojenia wywołanego chemicznym działaniem tabletek, ale teraz było za późno, ale może i dobrze że tak się stało, bo gdyby nie skupił się na tym co mu uciekło, mógłby zauważyć lufę karabinu, która uciekła mu z pola widzenia zasłonięta światłem latarki. Ciągle mu latały jasne plamki pod powiekami, jakby zamieszanie w głowie jakie miał było niewystarczające.

Głos kazał mu ze sobą iść, ale on nie chciał iść, chciał swoje leki, chciał sobie stąd pójść, ale nie mógł się ruszyć, więc właściciel głosu złapał go pod ramię i ciągną tam gdzie potrzeba, a Ego tylko mamrotał mniej czy bardziej wyraźnie, tłumacząc się resztkami samoświadomości, której wolałby teraz nie mieć.

Znów stał przy zaułku. Wyszarpał się słabo z ciążącej mu na ramieniu ręki policjanta,
- J-j-jakie zda... z-zdarzenie? T-to był przypadek, to było... J-ja nic nie wiem, p-przecho... przech... - Nie dokończył, na chwilę się zaciął, za to mimochodem ciekawskim to jednak z ludzkiej natury spojrzeniem badał wnętrze uliczki, patrząc co się dzieje z Yurym i tym drugim psychopatą, na prawdę, cudnie się ta dwójka dobrała, życzył im wszystkiego najlepszego i niech sobie razem gdzieś idą daleko hej za mur.
I znów to ciało, krew, sporo krwi, zwłoki, tak nieżywy człowiek, zdarza się, bywa, no bywa, takie życie. Albo jego brak. Co za różnica. Zdarza się. Twoje pierwsze ciało z tak bliska. Popatrz sobie, kto wie, może sam nie dożyjesz następnego takiego truchła.
- J-ja tylko przechodziłem obok... I-i-i, zajrzałem tu? Bo coś się działo? Hałas? N-nie wiem - szeptał znieruchomiały. - N-nic nie wiem. Był strzał, hałas, krew, n-nie wiem, z-zobaczyłam ci-ciało. Zawróciłem, wy-wyszłem stąd, t-t-to chyba dobrze, prawda?... - upewnił się słabo. Na chwilę obecną nic bardziej krasomówczego z jego ust się nie wydobędzie. Prawdopodobnie.
Zerknął na ciało. Żołądek znów mu się cofnął. O jeden krok do tyłu za daleko. Pochylając się zwymiotował krótko bezbarwnym, przezroczystym sokiem żołądkowym, nie mając w nim nic innego, bo kiedy ostatni raz coś jadł, pewnie wczoraj, albo przedwczoraj. Przez chwilę kręciło mu się w głowie, znowu, cały ten dzień był jak piekielna karuzela.
                                         
Ego
Desperat
Ego
Desperat
 
 
 

GODNOŚĆ :
Matthew Greenberg


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 9 z 11 Previous  1, 2, 3 ... 8, 9, 10, 11  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach