Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 9 z 12 Previous  1, 2, 3 ... 8, 9, 10, 11, 12  Next

Go down

Pisanie 08.10.17 17:04  •  Granica. - Page 9 Empty Re: Granica.
.........Nicca milczał, trawiąc informacje uzyskane od Smoka. Hmh. Cholera. Nie widział Nicolasa prawie tysiąc lat, jednak mimo wszystko szarpnęło nim nieprzyjemne uczucie zawodu, gdy dowiedział się, że ten nie żyje. Durny sentyment. Jednak młodszego brata Pradawnego nie dało się nie lubić. Roztaczał wokół siebie zupełnie inną aurę niż Shane, zdecydowanie bardziej przyjazną. Kto wie. Może to i lepiej, że zmarł, zanim świat stał się naprawdę parszywym miejscem, ciężko określić, jak bardzo apokalipsa mogłaby go zmienić. Zresztą, wbrew pozorom mało osób było w stanie przeżyć początkowy etap, niemniej Chyży i tak poczuł się dziwnie z myślą, że ten duet został rozdzielony przez coś tak trywialnego jak śmierć.
Hayate przekrzywił głowę, wpatrując się w powaloną ofiarę. Nie był głupcem. Obrócenie się plecami do potencjalnego wroga mogło zostać potraktowane jako skrajny idiotyzm, ale przecież wszyscy chowają w swoich rękawach jakieś asy. Nie był wyjątkiem w tej kwestii, chociaż wolał nie przeceniać swoich możliwości. Na tyle, na ile znał kiedyś Shane'a wiedział, że nie ma do czynienia z puchatym króliczkiem, który tylko udaje szorstkość. Głupio byłoby zdechnąć pomimo ponadprzeciętnej regeneracji.
Skurcz żołądka skutecznie przywrócił go do rzeczywistości. Gorzej, że nad uchem ciągle biadolił coś Maccoy. Irytujące. Jak wszystko zresztą. Włącznie z biciem serca Pożogara, starego znajomego i jego własnego. Włącznie z idiotycznym szmerem oddechu, zgrzytem zębów zniecierpliwionego kundla, szumem nerwowo płynącej krwi. Trzaskaniem gałązek w lesie. Dymnym zapachem bestii. Suchym powietrzem. Chyży wziął krótki, drżący wdech, a następnie z sykiem wypuścił powietrze. Bólem głowy, który ciągle odtwarzał mu w uchu głośny wrzask broni. Nie cierpiał huków. Nie cierpiał głowy. W ogóle nienawidził...
Spokojnie. Oddychaj.
Nicca przesunął dłonią po piachu. Coś za coś. Przesunął językiem po zębach. Przyzwyczaił się do ciągłego uczucia pustki w żołądku, ale w dalszym ciągu nie potrafił wyczuć, co jego organizm uzna za głodówkę.
- Zaraz - warknął. - Jesteś tak cholernie GŁOŚNY, Maccoy. Mogę się założyć, że myśli masz równie hałaśliwe co serce.
Pożogar szczeknął cicho, wyczuwając złość właściciela. Chyży stuknął go upominająco w pysk. Kontrolował się. Jeszcze. Zdjął łuk i kołczan, kładąc je na ziemi, a następnie wyprostował się powoli. Obrócił się przodem do Smoka i pokazał, że ma puste dłonie. Następnie sięgnął do kieszeni, by później wyciągnąć z niej nieduży woreczek. Zjedzenie świeżego mięsa kusiło bardziej, ale wszystko wskazywało na to, że i tak czekał go dłuższy postój. Równie dobrze mógł sobie pozwolić na rozpalenie ogniska. To jednak wymagało czasu, więc musiał przynajmniej wstępnie zaspokoić głód. Wolał zachować świadomość, szczególnie w tej sytuacji.
Dwa cienkie paski suszonego mięsa i sproszkowana kora. Dosłownie. Żołądek tropiciela nie był specjalnie wybredny. Tak nikła ilość jedzenia prawie nic nie znaczyła dla jego organizmu, ale dla psychiki owszem. Znormalniał. Wyciszył się. Zmysł słuchu znowu znieczulił się w przyzwoitym stopniu na bodźce zewnętrzne.
-  W porządku. Zróbmy tak. Żeby nie zwariować, muszę zjeść. Skoro mam czas, to nie zamierzam napychać się surowym mięsem, to nieestetyczne. Rozpalę ognisko, oporządzę jedzenie, w międzyczasie możemy pogadać - wzruszył krótko ramionami. -  Potem w końcu zdecydujesz, czy chcesz mnie ukatrupić, czy nie. Na razie zachowujesz się jak rozwydrzona panna młoda na ślubnym kobiercu, która chce powiedzieć tak, ale jednak mówi nie. Tylko subtelności w tobie znacznie mniej, Shannon.
Niebieskie ślepia Chyżego rozjaśniły się przez rozbawienie. Najwyraźniej sam miał również bardzo zmienne nastroje. Wyciągnął jedną dłoń do przodu, zupełnie jakby chciał podać rudowłosemu rękę, ale zamiast tego uniósł kończynę jeszcze wyżej, prostując palce. Zatrzymał się na linii szyi mężczyzny, jednak w bezpiecznej odległości kilkunastu centymetrów. Nakreślił poziomą linię pojedynczym palcem.
-  Zgubiłeś ją? Czy dalej chowasz pod koszulą? - kącik warg ciemnowłosego podniósł się do góry.
Opuścił dłoń i cofnął się parę kroków, by następnie obrócić się na pięcie i skierować kroki w gęstwinie.
-  Jak mi pomożesz, to szybciej się wyrobię. A wtedy sprawniej będę odpowiadać, wywłoko. Rusz więc ten leniwy tyłek - igrał z losem.
Znowu.
Pożogar skierował pysk w stronę Smoka, a następnie w kierunku właściciela, jakby sam nie mógł uwierzyć w jego głupotę. Przeceniał możliwości własne, nie doceniał Shane'a, czy po prostu podążał za instynktem, według którego miał szansę zdążyć na uniknięcie śmiertelnego trafienia?
A może to zwykły hazard prowadzony z losem. Nicca często był nieprzewidywalny, co wynikało z wielotorowego myślenia. Poza tym lubił ryzyko. Czasami dobrze było przypomnieć sobie, że kwestia życia lub śmierci często zależała od przypadku.

| *  irlandzki
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 15.10.17 18:43  •  Granica. - Page 9 Empty Re: Granica.
Nierozłączny duet, miał być pogrzebany w błocie podczas jednej z najbardziej deszczowych jesieni, jakich świat nie widział przez ostatnie lata. Dwóch młodych chłopaków, umierających w zapadłej dziurze. Jeden z szansą na przeżycie, drugi z postawionym wyrokiem śmierci. Gdyby była możliwość, Shane zamieniłby się z Nicolasem na daną  jemu szansę. Niestety, przewrotność losu wybrała jego – nie wiedząc czemu.
Po prostu ty jesteś irytująco słaby. Żyjesz tyle lat i nadal nie przyzwyczaiłeś się do dźwięków? —  zapytał z nutką złośliwości połączoną z rozbawieniem. Nie wierzył, że oni się znają. Nie potrafił wyobrazić sobie ich znajomości.
W głowie pojawiały mu się wyrwane z kontekstu urywki wspomnień z Nicolasem, na których szybko mijał twarz Chyżego. Nicolas poruszał wargami, śmiejąc się radośnie i coś żywo tłumacząc. Głos jednak wiązł mu w gardle, pozostawiając po sobie głuchą przestrzeżeń. Shane rozpoznawał siebie i dzień nad jeziorem. Było gorąco, a oni spiekli się jak raki. Kiedy wrócili do sierocińca smarowali się kremem, jednak i tak bura od wychowawcy im się dostała, za wymykanie się poza teren domu.
Nicca! Nicca!
Nie mam serca, Chyży —  odparł spokojnie, jednak bacznie go obserwując z boku. Przyglądał się zwierzynie i temu jak on pożera ją wzrokiem. Instynkty nie dawały mu spokoju, rządziły nim. Pradawny z rozbawieniem oglądał szopkę, jaką ten mu fundował. Jednak przez chwilę. Ostry ból w skroniach nasilał się z każdą chwilą.
NICCA! NICCA!
Nieestetyczne? —  parsknął śmiechem. Oparł się plecami o drzewo i założył ręce na piersi. — Zachowujesz się gorzej niż twój pies i ty mówisz o jakiejkolwiek estetyczności? — Pokręcił głową, spoglądając na Psisko-ognisko.
Jak na razie z nas dwóch to ty sapiesz nad kawałkiem martwego mięsa, starając się wyjść na tego racjonalnego. — Nie wiedział, który z nich jest w gorszej sytuacji. Rudzielec znacznie bardziej kontrował rozszalałe instynkty, Chyży natomiast zdawał się być na tym samym poziomie rozdrażnienia co jego pies.
Kiedy wstał i zbliżył się, Pradawny mógł ujrzeć te jasne ślepia. Niebieskie niebo wpatrywało się w niego, jakby starając się przedrzeć przez najbardziej mroczne zakamarki jego myśli. Niebo, które wielokrotnie stawało obok niego. Niebo, które było przy nim i bandażowało jego rany po bójkach ze starszymi chłopakami. Niebo, które zawsze było bardziej racjonalne. Niebo, które nazywało się Nicca. Trzecie ogniwo. Zaginiony puzzel.
Zgubiłeś ją? Czy dalej chowasz pod koszulą?
Złapał go za nadgarstek i silnie zamknął w stalowym uścisku. Z nich dwóch, to Shane posiadał przewagę fizyczną. Wyszkolony, niesamowicie sprawny fizycznie najemnik. Tysiące lat poświęconych na wytrenowanie idealnego zabójcy. Organizacja nie próżnowała.
Możesz sprawdzić — rzucił doskonale wiedząc, o czym ten mówi. Złota obrączka zawieszona na cienkim rzemyku spoczywała pod przybrudzoną koszulką, będącą zarazem ostatnią i jedyną pamiątką po rodzinie Maccoy. Po kimś, kim był dawno temu.
Jak mi pomożesz, to szybciej się wyrobię. A wtedy sprawniej będę odpowiadać, wywłoko. Rusz więc ten leniwy tyłek.
Mój leniwy tyłek nie zamierza się nigdzie ruszać. Rozpalaj – odpowiedział, siadając pod drzewem i bacznie go obserwując. — Chyba potrafisz, Nicca* —  mruknął cicho, jednak doskonale wiedział, że ten to usłyszy.
Przymknął na chwilę zmęczone powieki, nadal czując dyskomfort spowodowany obecnością Nicca.  Przypomnienie sobie jego imienia, nie wiązało się z powrotem wszystkich wspomnień. Część z nich nadal pozostawała utajona, zakopana głęboko. Potrzeba było silnego impulsu, przypomnienia.

* irlandzki
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 15.10.17 21:16  •  Granica. - Page 9 Empty Re: Granica.
........Chyży wzruszył ramionami, słysząc wypowiedź rudowłosego. Nie zamierzał zaprzeczać, że dźwięki były jego słabą stroną. Gdy jeszcze należał do poprzedniego gangu, problem był znacznie mniejszy. Automatycznie po paru dniach migreny przyzwyczaił się do hałasu, a zmysł słuchu nie tyle co się przytępił, a raczej znieczulił na pewne bodźce. Jednak gdy przez ostatnie kilka lat podróżował przeważnie samemu... wrażliwy słuch pozwolił mu przeżyć, niemniej kosztem pewnego komfortu. Krótko mówiąc, brak hałasu sprawił, że znów stał się przeczulony. Irytu... hah. Wiadomo.
Nie mam serca, Chyży
Och. Doprawdy? Sprawdzimy?
- Jeśli masz na myśli mentalność związaną z posiadaniem, czy też nie posiadaniem serca jako charakterystycznego, znanego wszystkim symbolu to... powiedz mi coś nowego, Shannon - mruknął, pocierając skronie, zastanawiając się, czy dobrze ujął swoją myśl w tym dziwnym języku. - Bo jak na razie nie serwujesz mi żadnych nowości. A jeśli mówimy o organie, to zaufaj mi. Daleko ci do prawdziwego trupa.
To takie dziwne. Prowadzić taką rozmowę po prawie całym milenium. Jeszcze trochę i pomyśli, że nic się nie zmieniło. Ledwo ta myśl wsunęła się tropicielowi do głowy, od razu ją odrzucił. Jakby nie było, zmieniło się wszystko. A nawet więcej.
Zachowujesz się gorzej niż twój pies...
O rany. To ci pech. Prawdopodobnie powinien przejąć się taką uwagą, odszczeknąć coś, ale nie należał do osób, które zaprzeczają prawdzie. Znał sam siebie, stąd też na razie nie zamierzał wchodzić w dyskusję.
Niebieskie oczy rozbłysły. Przytrzymany nawet na chwilę nie spuścił wzroku z twarzy Smoka. Shane zawsze był silniejszy, a on nigdy nie zamierzał tego negować. Gdy byli dziećmi, nadrabiał szybkością. Podejrzewał, że teraz rudowłosy mógł znajdować się już na podobnym albo wyższym poziomie, aczkolwiek to ciężej było mu stwierdzić. Chociaż on sam również nie wypadł sroce spod ogona, to na razie nie zamierzał niczego udowadniać sobie, czy też Shane'owi. Sam nie czuł takiej potrzeby, a póki co jego głodna (zła) strona siedziała cicho.
- Później nie omieszkam - wyszczerzył zęby w bezczelnym uśmiechu. - Na razie jednak wolę skupić się na czymś pożyteczniejszym.
Puszczony odstąpił, a następnie poszedł zająć się swoim zadaniem. Gwizdnął cicho na Pożogara, który zerwał się w ciągu ułamku sekundy i niczym strzała pomknął w gęstwinę. Wolał, by chwilowo kundel trzymał się z dala od Rudego. Cholera wie, co wpadnie bestii do głowy, a nie zamierzał ciągle jej pilnować. Niech trochę obejdzie sobie okolicę.
Sam jednak zatrzymał się, gdy usłyszał swoje imię.
- Mam ci bić brawo, Maccoy? - obrócił głowę w stronę Smoka, mrużąc oczy. - Zaskocz mnie czymś ciekawszym. Jeśli podasz choć jeden ciekawy fakt odnośnie mojej osoby, to może będziesz miał jedno życzenie do wykorzystania. Racjonalne.
Uśmiechnął się krzywo.
- Żartuję, wywłoko. Pilnuj żarcia - już bez zwłoki wszedł głębiej w gęstwinę.
Zebranie odpowiednich materiałów nie zajęło mu aż tak dużo czasu, chociaż chodził na raty, by móc wszystko odpowiednio ustawić. Miejsce ogarnięte, drewno zebrane, rozpałka przygotowana. Nie spieszył się specjalnie, chociaż co jakiś czas jego organizm przypominał mu, że powinien uzupełnić paliwo.
Zanim jednak cokolwiek będzie rozpalał, czas się trochę podrażnić z lwem.
Podszedł niespiesznie w stronę Maccoy'a, po czym kucnął naprzeciwko niego, przyglądając mu się bacznie.
Te same oczy. Ta sama twarz. Nawet spojrzenie prawie identyczne. Ponownie uniósł rękę i zamachał nią krótko, jakby chciał pokazać, że nie knuje niczego złego. Smukłe palce sięgnęły w stronę koszuli, zamierzając ją lekko naciągnąć. Zmienił jednak zdanie. Rozwarta dłoń wylądowała na klatce piersiowej Chyżego, a on sam nachylił się w stronę ucha Smoka.
Prowokował.
- Come little children, I'll take thee away into a land of enchantment. Come little children the time's come to play, here in my garden of shadows - zanucił cicho, śpiewnie, aczkolwiek słychać było, że dawno nie miał ku temu okazji, jednak po dwóch wersach przerwał. - Nicolas... nieważne. Masz może nóż do pożyczenia?
Ni z gruszki, ni z pietruszki. Nie potrafił zaśpiewać tego po japońsku, poza tym jako pierwszej nauczył się angielskiej wersji, ponieważ jego nauczyciel muzyki nie przykładał wagi do pielęgnowania irlandzkiego. Sam zastanawiał się, co mu właściwie strzeliło do głowy, najwyraźniej był większym sentymentalistą, niż sądził. Idiotyzm. Wyprostował plecy, najwyraźniej zamierzając się cofnąć.


|| klik Oryginalny utwór jest z 1973, jednak Chyży zawsze śpiewa to w podobnej tonacji i rytmie, zupełnie odmiennie od oryginału. Ponieważ umiejętności śpiewu jeszcze nie zdobyłam, a mam to w planach, wersy są tylko dwa. Poglądowe. I przykładu brzmienia tropiciela też jeszcze nie mam. To taka dodatkowa notatka. I w polskim brzmiało to trochę gorzej, tak też wolałam wstawić angielski tekst *parsk*
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 16.10.17 12:42  •  Granica. - Page 9 Empty Re: Granica.
Nie dał się wciągnąć w grę słów na temat jego martwego, wciąż bijącego serca. Krążyły różne o nim pogłoski, których wcale nie dementował. Istniały, żyły swoim życiem, aż w końcu zyskały na sile do tego stopnia, że znany był z pożerania serc wrogów. Na wpół pokrywało się to z prawdą, gdyż będąc pod postacią wilka, zdarzyło mu się wyrwać z klatki piersiowej serce jakiegoś wymordowanego, którego miał unicestwić.
Skoro jesteś taki spostrzegawczy, to zauważyłeś, że mam problemy z pamięcią, a twoja krzywa morda stanowi dla mnie zagadkę. — W końcu jakieś szczerze wyznanie. Shane od dziecka podchodził do innych z dużą rezerwą i nieufnością, nie zmieniło się to na przestrzeni tysiąca lat nawet o trochę. W tej sytuacji również zamierzał podchodzić do sprawy chłodno. Nie wiedział czy instynkty nie płatają mu figla, w końcu coraz częściej miewał halucynacje, a zmęczenie na stałe odbiło swe piętno. Nie wiedział czy nie tkwi w wymyślonym świecie własnych wspomnień, czy kolejny raz nie utknął w laboratorium, gdzie poddawany testom stawia czoło swoim lękom.
Mam ci bić brawo, Maccoy?
Skoro jesteś taki chętny? Byle głośno — zripostował. Nie zamierzał być dłużnym. Mimowolnie, uśmiechnął się nikle do siebie, nie wiedząc czemu czując przyjemne ukłucie.
Nicca O’ Reilly.
Trzeci, przybrany brat Shane'a. To zabawne, jaki minął długi okres czasu, a ten mimo tego postanowił go znaleźć i spojrzeć w oczy. Czego oczekiwał? Jak to sobie wyobrażał? Czy spodziewał się tego, że rudzielec może się tak zmienić?  Maccoy zawsze miał problemy z nawiązywaniem relacji, często będąc w nich szorstkim i mało subtelnym. Ludzie zazwyczaj go nie lubili.
Zawsze trzymali się razem: on i Nicolas. Dopiero później Nicca postanowił przełamać lody i zbliżyć się do braci. Na pierwszy ogień poszedł Nicolas, który niczym rzep uwieszał się na Niccu i traktował go jak koala swoją gałąź. Wbrew wszystkiemu i Shane w końcu go zaakceptował, traktując najpierw jak znajomego, a dopiero później jak przyjaciela, a w ostateczności młodszego brata.
Nicca znał go bardzo dobrze, pewnie równie co sam Nicolas. Jednak na przestrzeni milenium zmieniło się wszystko. Wcześniej roześmiane oczy, troska i dbałość o najbliższych, została zatarta przez chłód oraz dzikość. Zmieniło się wszystko.
Żartuję, wywłoko. Pilnuj żarcia.
Chyży czmychnął w gęstwiny, pozostawiając po swojej obecności jedynie martwą zwierzynę. Pradawny słyszał szelest i chód psa, kręcił się ciągle blisko żerowiska, jednak  Shane nie wykazywał nim większych obaw.
Nicca tak ładnie śpiewa! Nicca!  Nicca! Zaśpiewaj mi jeszcze!
Uchylił ślepia, kiedy poczuł gorąc bijący z ciała chłopaka. Usłyszał go dużo wcześniej, jednak nie chciał odganiać od siebie miłych wspomnień. Chciał je zachować jeszcze przez krótką chwilę.
Zaśpiewaj.
Znajoma melodia dotarła do jego wrażliwych uszu, a natłok wspomnień zalał jego myśli. Pamiętał lekcje śpiewu Nicca i jak nabijał się z niego, że chodził na chórki, a wieczorami potajemnie podsłuchiwał kiedy ten coś nucił Nicolasowi. Shane nigdy nie przyznał się przyjacielowi, że ten ma świetny głos i zapewne zrobiłby karierę, gdyby tylko chciał. Nie powiedział im obu zbyt wielu rzeczy. Wszystkiego. Stracił ich obu w dniu apokalipsy, stracił też siebie.
Nicolas lubił, gdy mu śpiewałeś. — Był spokojny, mimo iż wszystko podpowiadało mu, aby spieprzył. Tak jak zawsze, kiedy robiło się zbyt poważnie, kiedy ktoś próbował do niego dotrzeć.
Wyciągnął z boku buta nóż i podał Chyżemu do ręki, za którą do złapał. Spojrzał w niebieskie ślepia.
Chciał, abyś zamieszkał z nami. Jechaliśmy do ciebie w tamtym dniu. Nie spodziewałem się, że wszyscy umrzemy. — Od ponad milenium nie był z nikim tak bardzo szczery, jak w tym momencie z Chyżym. Nie miał pewności jak ten palant zareaguje na jego słowa, jednak Maccoy uważał, że powinien wiedzieć. Dawniej stanowił w jego życiu ważny punkt.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 16.10.17 16:53  •  Granica. - Page 9 Empty Re: Granica.
....... Zatrzymał się w jednej pozycji. Wciąż kucał, jednak plecy miał sztywno wyprostowane a dłonie opierał o swoje kolana. Takie ułożenie zdawało się nienaturalne i z pewnością niewygodne, ale wstanie w tym momencie wydawało się Chyżemu złym pomysłem. Niewłaściwym. Niebieskie ślepia zmrużyły się, uwidaczniając delikatne zmarszczki w kącikach oczu. Nie licząc zgrubienia na nosie był to jedyny mankament na jego twarzy, którą zachował w naprawdę nadzwyczajnie dobrym stanie, jeśli spojrzeć na to, przez co zdarzało mu się przechodzić. Cóż. Nawet bliznę ciężko było mu zostawić po potyczce, regeneracja była zbyt szybka i dokładna. Nawet jeśli faktycznie pozostawał przerost tkanki, to z reguły z każdym miesiącem bladł coraz bardziej.
Kiedyś siniaczył się o byle co. Choć fakt faktem jego skóra, niezaprzeczalnie teraz bardziej zahartowana, wciąż była bardziej wrażliwa, niż podobało się to Chyżemu, to prawie nic to nie znaczyło, ponieważ ledwo zrobiony siniak niemal natychmiast znikał, ale było to niewygodne przy spostrzegawczym osobach. Tropiciel nie lubił, gdy jego naczelna moc była odkrywana zbyt szybko. Przeciwnicy robili się wtedy znacznie bardziej uważni. Mimowolnie Nicca zerknął na nadgarstek, który wcześniej był uwięziony przez Smoka. Ścisnął na tyle mocno, by móc zrobić ślad? A może nie. Nie był pewien, ból był niemiarodajny, skoro i tak szybko znikał.
Nicolas lubił, gdy mu śpiewałeś.
Lubił. No proszę. Czyli jednak z pamięcią Maccoy'a nie było aż tak źle. Zakładał, że przypomnienie sobie tego zajmie mu nieco więcej czasu, ale jak zawsze rudzielec potrafił zaskoczyć. Mimo to tropiciel drgnął, gdy faktycznie został podany mu nóż. Przekręcił głowę, niewygodnie długo wpatrując się w charakterystycznego koloru oczy Pradawnego. Z kolei w jego szaroniebieskich oczach przygasł nieco głód, najwyraźniej brutalnie zepchnięty gdzieś na boczny tor. Złapany za dłoń nie zmienił swojej pozycji nawet o jotę.
- Po co, Shannon? - bardziej przypominało to szept, niż normalną wypowiedź. - To była moja obietnica. To ja obiecałem, że was znajdę. To idiotyczne, ale gdy umierałem, to była jedyna myśl echem powtarzająca się w mojej głowie. Że nie dotrzymam słowa. A jak wiemy, przysięgi były jedną z tych rzeczy, które traktowałem, o ironio, śmiertelnie poważnie.
Tik tak. Naczelna obietnica, której podporządkował prawie całe swoje życie. Owszem, nie jedyna, nie zawsze była głównym celem, ale nieustannie zatruwała mu głowę. Podążał niemalże ślepo za niedorzecznością. Powinien nazwać się głupcem, ale wcale tak nie uważał. Przysięgi stały się czymś, co determinowało jego życie. Słowo dane tu, słowo dane tam. Powód, czy też raczej powody, dla których uparł się, by przeżyć.
- Idiotyzm, co? Stawiam na to, że nawet tego nie rozumiesz, ale ja nie żałuję - mruknął, po czym westchnął ciężko. - Wątpię, by interesowało cię, jak straciłem życie, więc chyba czas skończyć z sentymentalizmem. No, chociaż może akurat ja jestem złym przykładem, jeśli o to chodzi. Jeśli się nie mylę, to próbowałem was... cóż, was znaleźć przez jakieś, no, w przybliżeniu licząc 992 lata. Szmat czasu. Ale przynajmniej jestem słowny.
Chyba po raz pierwszy od początku rozmowy to on poczuł się niepewnie, dlatego w końcu odwrócił wzrok w bok. Był cztery lata młodszy od mężczyzny. Trzy-cztery, tak dokładnie, ponieważ nie mógł sobie przypomnieć dokładnej daty swoich narodzin. To było szmat czasu temu.
- Masz swoje pojedyncze życzenie, Maccoy. Niech stracę. Przemyśl to sobie, a ja w międzyczasie wracam do rozpalania - spojrzał sugestywnie na swoją dłoń, jakby chciał przypomnieć Shane'owi, że ten znacznie ograniczył mu pole manewru.
Był głodny. Nic nowego, ale nie chciał teraz, by znowu wszystko wokół zaczęło go irytować. Poza tym nie miał zamiaru przez przypadek stracić kontroli. Teoretycznie od dawna mu się to nie zdarzyło, no ale...

Granica. - Page 9 XIroSAE


Ostatnio zmieniony przez Chyży dnia 18.10.17 16:36, w całości zmieniany 1 raz
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 18.10.17 16:28  •  Granica. - Page 9 Empty Re: Granica.
To zabawne jak czas potrafił wszystko zmienić, jak dobrze znane sobie osoby, nagle stawały się dziwnie obce. Amnezja skutecznie mu pokazała, jak wiele stracił, jak bardzo był pusty. Cholerny szmat czasu temu pogodził się z własną niewiedzą. Zaprzyjaźnił się na stałe z czarnymi plamami, obrazami niewyraźnymi, nijakimi, obcymi. Wyparł własną przeszłość, pozostawiając to co mu zostało. Przestał drążyć, szukać. Nie widział sensu, skoro i tak wszystko, i wszyscy wydawali się obcy. Na początku swego życia jako Wymordowany jeszcze starał się odzyskać swoje życie. Chciał mieć kawałek, strzępki obrazu własnej osoby, jednak każdy znaleziony puzzel przelatywał mu przez palce. Bezsilność i irytacja wypełniły go, aż w końcu całkowicie zobojętniał. Zrozumiał niewygodną prawdę. Na świecie nie żył nikt, kto mógłby go znać. Wszyscy, którzy coś dla niego znaczyli bądź on dla nich, dawno gryźli piach, a on pechowiec został na padole, na którym musiał się nauczyć życia od samego początku.
Po co? — parsknął rozbawiony jego niewiedzą. Dla niego było to oczywiste. — Bo chcieliśmy, abyś z nami zamieszkał. Uciekł stamtąd. Miałem cię namówić. Szalony i dziki pomysł, ale Nicolas się strasznie cieszył. Gadał ciągle jak najęty o tobie. W końcu mieliśmy tylko siebie. We trójkę. Prawda? — Zamknął oczy, przypominając sobie tamten dzień. Wiele wspomnień nadal zostało nieodkrytymi kartami, jednak to było niesamowicie żywe, wyraźne. — Jednak wszystko szlak trafił — mruknął pod nosem, a potem zerknął spokojnie na Chyżego.
Wątpię, by interesowało cię, jak straciłem życie, więc chyba czas skończyć z sentymentalizmem. No, chociaż może akurat ja jestem złym przykładem, jeśli o to chodzi. Jeśli się nie mylę, to próbowałem was... cóż, was znaleźć przez jakieś, no, w przybliżeniu licząc 1992 lata. Szmat czasu. Ale przynajmniej jestem słowny.
Skąd wiesz co mnie interesuje? — rzucił, prychając lekko rozdrażniony. Nicca go niesamowicie irytował. Powinien domyślić się, że stał się dla niego światłem w ciemnym tunelu, wyznacznikiem dawnego, zapomnianego życia. To oczywiste, że chciał wiedzieć co się z nim stało.
Kiedy to się stało? — zapytał, mając na myśli dzień jego śmierci.
Dziewięćset dziewięćdziesiąt dwa lata. Tyle go szukał. Dla Pradawnego data ta była niezwykle abstrakcyjna, podobnie co sama myśl.
Masz swoje pojedyncze życzenie, Maccoy. Niech stracę. Przemyśl to sobie, a ja w międzyczasie wracam do rozpalania
Zachowam swoje życzenie, jak na razie — Głęboko w kieszeni. Zbyt mało pamiętał. Nie chciał podejmować pochopnych kroków.  Pamięć mogła go zwodzić. Nie mógł ufać sobie, a Chyży najwidoczniej na kwapił się, aby mu pomóc.
Podążył wzrokiem za jego spojrzeniem, skupiając się na chwyconym przez siebie nadgarstku. Poluźnił uścisk, a czerwony ślad wolno znikał. Oparł z powrotem głowę o pień drzewa i przymknął oczy.
Czym się teraz zajmujesz? — rzucił, słysząc jak ten odsunął się i wrócił do rozpalania. W końcu niechętnie podniósł się spod drzewa i podszedł do zwierzyny. Kucnął przed nią, wyjmując drugi, zapasowy nóż i dzieląc mięso na porcje. Niech zna łaskę i doceni fakt pomocy.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 21.10.17 0:24  •  Granica. - Page 9 Empty Re: Granica.
........ Pamiętał? Nie pamiętał? Cholera. To przecież było tak dawno. Szczegóły nawet jemu rozmyły się przez te wszystkie lata spędzone w najróżniejszych zakątkach ziemi, z tego powodu sam nie miał pewności, co Shane naprawdę wie, a co tylko sobie dopowiada. Mozaika wspomnień, a w snach każda retrospekcja posiadała własną barwę. Wiosna. Lato. Jesień. Zima. Wszystko tak strasznie różne, a pewne precyzyjne detale wciąż mu uciekały. Co po czym nastąpiło? Który wyjazd był pierwszy? Która piosenka najpierw? Która bójka była na poważnie, a kiedy tylko w formie zabawy? Nagły natłok myśli sprawił, że Nicca zacisnął wargi w wąską kreskę.
Shannon zawsze ( w czasach dzieciństwa jako jeden z niewielu) potrafił wytrącić go z równowagi jednym słowem. Co za przeklęta maniera.
Tępak z amnezją.
- Nie dość, że jesteś niedorozwojem emocjonalnym, to w dodatku bywasz cholernie oporny, jeśli chodzi o myślenie. Cóż, przynajmniej to się w tobie nie zmieniło - na koniec zdania prychnął cicho pod nosem. - Sam pomagałem wam w zorganizowaniu tej ucieczki, durniu. Mieliśmy inną umowę, więc nie pierdol, że nagle postanowiliście się po mnie wybrać. Prawdopodobnie nawet nie wiedzieliście, gdzie faktycznie jestem.
Zazgrzytał zębami, chociaż nie przez złość. Był po prostu niemożebnie sfrustrowany.
Nie pieprz, Shane, że wszystko się zrypało przez jeden cholerny błąd w komunikacji słownej między dwiema osobami. Co za kompletna porażka, pomyślał niewesoło. Zresztą, nie chciał teraz nad tym myśleć. Za dużo opcji, możliwości, torów do przejścia. A przecież wszystko już minęło, po co więc wracać do czegoś, czego nie można zmienić? Stało się. Nicolas zginął, Shane również, a Nicca dotrzymywał im zawsze kroku, więc summa summarum też zdechł gdzieś w kącie. Tyle że jakoś tak mu się wstało z martwych, podobnie jak jednemu z nierozłącznych braci.
Wlepił wzrok w bliznę zdobiącą wargi starego przyjaciela. Wieczna pamiątka, co? Niezbyt wesoła sprawa.
- Ech - westchnął w końcu z rezygnacją. - Nieźle musiało cię to złamać, co? Mimo wszystko to chyba nie jest rozmowa na dzisiejszy dzień. Jeszcze mi przywalisz, jak nadepnę na granicę, a wtedy będę zmuszony ci oddać. To niewątpliwie doprowadzi do konfliktu, a cenię sobie posiadanie kompletu uzębienia.
Potrząsnął krótko głową. Co za... cóż, aż brakowało mu słów na opisanie całej tej sytuacji. Tracenie czujności prędzej czy później ostro się na nim odegra, ale Maccoy ciągle go rozpraszał. Nie dość, że wymusił na nim stanięcie w miejscu, to jeszcze w dodatku przez niego musiał zweryfikować dotychczasowe cele. Dupek pewnie nawet nie zdawał sobie z tego sprawy.
Skąd wiesz co mnie interesuje?
Drgnął i posłał Rudemu uważne spojrzenie.
-  W tym właśnie pies pogrzebany, Shannon. Nie wiem - mruknął, po czym przymknął ślepia. - Kiedyś znałem ciebie tak dobrze, że nie potrzebowałem niczego od ciebie usłyszeć, by wiedzieć co zrobisz, gdzie pójdziesz, kogo zaczepisz. Co myślisz w danej sprawie. Wychwytywałem każdy niuans z twojego zachowania. Wiedziałem, kiedy kłamiesz. A teraz nie wiem nic. Pozostają mi tylko domysły, ponieważ nie ma możliwości, byś był tym samym człowiekiem, co kiedyś. Nie, jeśli Nicolas nie żyje. Poradziłbyś sobie z każdą śmiercią. Moją, znajomych, opiekunów, psa. Ale nie jego, heh? To jedyne, co wiem. Jedyna rzecz, której jestem pewien po tym cholernym tysiącleciu.
Nie dzisiaj, co? Że też nigdy nie potrafił ugryźć się we właściwym momencie w język.
-  Myślę, że za bardzo przyzwyczaiłem się do polegania na tobie, Shannon. Do obecności twojej i Nicolasa - rzucił, usłyszawszy następne pytanie. -  Zapomniałem, jak to jest, gdy trzeba radzić sobie samemu. Zapomniałem jak uratować się samemu. Więc w sumie nic dziwnego, że zginąłem niedługo po wybuchnięciu tego, co określa się bardzo ogólnym mianem apokalipsy. Słabe jednostki szybko odpadają. W bardziej lub mniej finezyjny sposób.
Wzruszył ramionami, ale stracił to lekko senne spojrzenie sprzed chwili. Nie był wtedy słaby. Nie w ten standardowy, ogólnie postrzegany sposób. Jednak nie był też na tyle silny, by uniknąć śmierci. Cholera. Do dzisiaj wciąż czuł gorycz porażki na języku, gdy myślał o tym, w jak banalny sposób dał się złapać. Jakby nie było - od tamtego czasu przeszedł długą drogę.
Zachowam swoje życzenie, jak na razie.
O rany. To dopiero będzie problematyczne. Aż mimowolnie zachichotał. Nie zaśmiał, a właśnie zachichotał, bardzo specyficznie, bo znacznie obniżył barwę głosu, ale niewątpliwie decyzja Smoka z jakiś powodów go rozbawiła.
- Niech będzie, Shannon - mruknął z lekkim przekąsem w głosie. - Poczekam, aż się zdecydujesz. Tylko nie zwlekaj zbyt długo.
W sumie dobrze, że w końcu zwiększył dystans. W pobliżu starego przyjaciela naprawdę czuł się nadmiernie skołowany, a przecież to Shane powinien mieć problemy ze skupieniem się, prawda?
I r y t u j ą c e.
Za pomocą noża przygotował zebrane drewno do rozpalenia i dzięki odpowiednim działaniom (tak, tak, drążenie dziurki, później wykorzystywanie łuku etc.) już po chwili ogień pochłaniał pierwsze gałęzie. Płomień musnął niekontrolowanie jego palce, ale tropiciel szybko uciekł dłonią i pozwolił sobie tylko na drobne przekleństwo.
Czym się teraz zajmujesz?
- Pogadanka godna spotkania absolwentów - zerknął w stronę Smoka z pewnymi iskierkami kpiny w oczach. - Parę lat temu należałem jeszcze do pewnego gangu. Aktualnie robię za najemnego tropiciela. Przyjmuję różne zlecania, również to o wysokim stopniu absurdu. Jak widać mam doświadczenie w sprawach potencjalnie beznadziejnych. Już dawno temu wyspecjalizowałem się w tropieniu. Odnajdę wszystko, co zostawia ślady. Ludzi. Bestie. Wymordowanych. Anioły, o ile pozostaną dostatecznie długo na ziemi. Jak trzeba, to zabiję, na tym zresztą opiera się większość zleceń. Podsumowując, nuda. Jak każdy, próbuję przeżyć. I mam inne cele. Bycie najemnikiem to tylko dodatek, ale ułatwia życie.
Rzucił w stronę Rudego zaostrzony kij. Skoro już zaczął zajmować się mięsem, to niech skończy.
- A jak z tym u ciebie, Shannon? - usiadł w pobliżu ogniska. -Co teraz dzieje się w twoim życiu?
Odpowie? Nastąpi jakiś dziwny moment przełamania? Czy w końcu uzna jego obecność za zbędną?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 04.11.17 20:26  •  Granica. - Page 9 Empty Re: Granica.
Nie mógł się z nim kłócić odnośnie wspomnień, gdyż w tej materii grunt był niezwykle niepewny. Wiele faktów dopowiadał sobie, sądząc, że dobrze to pamiętał, gdzie okazywało się, że pamięć płatała mu figle. Spojrzał z wyrzutem na Nicce, a potem prychnął pod nosem.
Nie wiem, może mi się to przyśniło — rzucił, chcąc urwać ten temat. Faktycznie nie wszystkie wydarzenie stanowiły realny obraz.
 Nicolas chciał po ciebie wrócić. Jestem tego pewien. Pamiętam, że był marudny, ciągle chciał się z tobą zobaczyć mimo, że mieszkaliśmy w innym mieście, namawiał mnie, a reszta jest już tłem — rzucił, bo kolega zbił go z tropu. Dałby sobie rękę obciąć, że to niezwykle żywe wspomnienie jest prawdziwe. Pamiętał mieszkanie na poddaszu po dilerze, Nicolasa w swoim łóżku i jak prosił, aby nie zostawiali Nicca tak długo samego w bidulu.
Wbił wzrok w ziemię, a potem ponownie wiercąc dziurę w czaszce dawnego kompana.  Wpatrywał się w jedyną osobę po apokalipsie, która ostała na tym świecie, i której zależało na jego zlezieniu. A zadanie to, było niezwykle trudne. Rudzielec dużo podróżował, zaczynając od Hiszpanii i wędrując przez zniszczone kraje europejskie, po dawne  Chiny i zatrzymując się w Japonii. Tutaj znalazł spokojną przystań z dala od przeklętej Irlandii, z którą już jedynie kojarzył same najgorsze wspomnienia.
Rozmowa, która nie miała się odbywać dzisiaj, a w najbliższej przyszłości, niezwykle szybko wróciła na tor.  Shane poczuł ścisk w klatce piersiowej, a potem w żołądku. Żółć podbiegła mu aż po same gardło i nijak dało się przełknąć goryczy i uczucia żalu. Nicca nie wiedząc — na obecny moment — o nim nic, wiedział o nim wszystko. Wiedział o wiele więcej, niż ludzie, z którymi Maccoy współpracował na co dzień w Drug-on.
 Masz rację. Nie jestem już tym samym człowiekiem co kiedyś. Nikt już nie jest. Apokalipsa zabiła we mnie wszystko. Zabiła, spaliła i zakopała żywcem, a ja musiałem się na to patrzeć i  wygrzebać się. Musiałem. Musiałem się zemścić — wychrypiał, przesuwając językiem po spierzchniętych ustach. Zabił każdego. Zabił wszystkich odpowiedzialnych za ich śmierć. Upragniona vendetta nie przyniosła ukojenia w bólu, a jedynie pogłębiła go. Doprowadziła do szaleństwa, zatracenia i zobojętnienia.
Był martwy. Emocjonalny trup.
Jak zginąłeś? — zapytał ponownie, nie mając zamiaru odpuścić. Chciał znać sposób. Chciał wymusić na sobie reakcję. Bodźce, które zmuszą mózg do odświeżenia zatartych kart. Tych, których nigdy nie odkrywał.
Nicca O'Reilly.
Zwiększył między nimi dystans, nawet nie zdając sobie sprawy ze skrępowania przyjaciela. Dla niego nie miało to żadnego znaczenia. Nie odczuwał dreszczy, dziwnych napięć i stresu związanego z bliskością. Może uwarunkowane było to wyparciem uczuć?
Będę tak długo zwlekał, jak mi się podoba. Sam mi ofiarowałeś życzenie, więc będziesz musiał pogodzić się z jego terminowością, Nicca — mruknął w jego stronę, do końca pozbywając się skóry jelenia. Rozkroił mięso na mniejsze kawałki, a kiedy chłopak rzucił mu zaostrzony kij, nabił je.
Nicca O'Reilly.
Wyrzutek jak ty.
Sierota bez nikogo.
Twój kolega.
Twój przyjaciel.
Twój brat.

Zacisnął usta we wąską linię, czując nagły ucisk w skroniach. Pochylił się bardziej w przód, trzymając kij mocno zaciśnięty w dłoni, a drugą boleśnie przyciskając cztery palce do czoła. Oblał go zimny pot, a nacisk stał się niemalże do niewytrzymania.
Nicca O'Reilly.
Cholerny Nicca O'Reilly.

Pogadanka godna spotkania absolwentów
A masz z tym jakiś problem, O'Reilly? — syknął przez zęby, nadal siedząc plecami do kompana. Zamknął powieki, nosem wciągając świszczące powietrze. Za dużo informacji, za dużo bodźców naraz. Chciał za szybko uporać się z demonami. Psy na łańcuchy za gwałtownie szarpnęły, a on ledwo zdołał je utrzymać. Przeklął siarczyście pod nosem. Domyślał się, że Chyży doskonale usłyszy niepochlebny przerywnik.
Parę lat temu należałem jeszcze do pewnego gangu. Aktualnie robię za najemnego tropiciela. Przyjmuję różne zlecania, również to o wysokim stopniu absurdu. Jak widać mam doświadczenie w sprawach potencjalnie beznadziejnych. Już dawno temu wyspecjalizowałem się w tropieniu. Odnajdę wszystko, co zostawia ślady. Ludzi. Bestie. Wymordowanych. Anioły, o ile pozostaną dostatecznie długo na ziemi. Jak trzeba, to zabiję, na tym zresztą opiera się większość zleceń. Podsumowując, nuda. Jak każdy, próbuję przeżyć. I mam inne cele. Bycie najemnikiem to tylko dodatek, ale ułatwia życie.
Uśmiechnął się do siebie słysząc te słowa. Dziwnie go rozbawiły.
Wbił patyki z mięsem w ziemię, tuż nad ogniskiem, samemu siadając nieco dalej.
A jak z tym u ciebie, Shannon?
 Shane — Poprawił go. —  Zajmuje się tym samym co ty. Typ od brudnej roboty, z naciskiem na brudną robotę. W mojej profesji więcej zabijam niż dostarczam. Działam dla organizacji Drug-on, pewnie słyszałeś o nas. — Żyje zbyt długo, aby nie słyszał.
Zamilkł na dłuższą chwilę, zastanawiając się czego mógłby chcieć od niejakiego Chyżego. Nie pamiętał dokładnie postaci Nicca O'Reilly'ego.
 A ty, Nicca, nie zmieniłeś się? zapytał, doskonale znając odpowiedź.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 12.11.17 19:20  •  Granica. - Page 9 Empty Re: Granica.
........To wszystko było tak bardzo zagmatwane, że mózg Chyżego automatycznie zaczął pracować na najwyższych obrotach, starając się ułożyć rozsypane kawałki w jakąś regularną ciągłość. Połączenie rozbitych wspomnień było trudne, w końcu podczas całego życia skupiał się tylko na kilku wybranych migawkach. Przypomnienie sobie całości po całym tysiącleciu było prawie niewykonalne, ale Nicca zawsze był uparty. Gdy na czymś mu zależało... nie był osobą, która poddaje się po napotkaniu pierwszej trudności. Był zawzięty równie mocno co pies gończy, który trafił na świeży trop długo ściganej zwierzyny. Zresztą, w poprzednim gangu poniekąd pełnił taką rolę, ale to całkowicie odrębna historia.  
- Powiedzieć ci? Nie wiem dokładnie, co działo się u was, ale wiem, jak to wyglądało w przybliżeniu - mógł to zrobić, już pamiętał, wiedział, jak to wszystko się rozgrywało, a przynajmniej do pewnego momentu. - Bo zabawa rozpoczęła się wraz z nadejściem twoich osiemnastych urodzin, Shannon. Wpadłeś na naprawdę oryginalny pomysł, a mi zaś przypadła rola partnera w zbrodni. Do dziś nie mam pojęcie, jakim cudem wszystko wyszło nam tak gładko.
Nie wiedział, czy chciał do tego wracać. To w sumie wpływało na niego mocniej, niż się spodziewał. Poza tym nie wiedział, czy jest sens opowiadania tego Maccoy'owi, w końcu co było - już nie wróci. W pewnym momencie przecież nie szukał go już ze względu na samą relację, a obietnicę, prawda? Przyznanie, że chodziło o coś więcej byłoby przyznaniem się do pewnej słabości, skrajnie nieodpowiedzialnego sentymentalizmu i idiotyzmu. Przecież jako jedną z najbardziej realistycznych wersji zakładał, że rudowłosy może chcieć od razu ukatrupić go na miejscu.
I najbardziej martwiący był fakt, że ta opcja wydawała się Chyżemu znacznie prostsza. Gdyby Smok zaatakował go od razu, to on sam mógłby walczyć tak, by zabić. Teraz miał wrażenie, że zachowanie Shane'a nałożyło mu blokadę, mentalny kaganiec, a to było niepokojącym odkryciem. Nie powinno tak być. To zbyt ryzykowne. Głupie. A Nicca nie cierpiał, gdy jakaś słabość zasłaniała mu cel. Wewnętrzne bariery należy niszczyć i stawiać ponownie dopiero wtedy, gdy zajdzie taka potrzeba.
Tylko co dokładnie teraz było jego nadrzędnym celem, skoro znalazł już Rudego? Skoro zostało mu tylko kilka listów, pamięć o gangu zmiecionym z powierzchni ziemi i świadomość spełnionego zadania?
Nie. Nie. Nie. To zły sposób myślenia.
Potrząsnął głową, zwalając mglistość umysłu na głód. Nie cierpiał porażek. Zarówno fizycznych, jak i mentalnych.
"Masz rację".
Skup się, do cholery jasnej.
- Oko za oko i nagle cały świat będzie pełen ślepców - mruknął, wpatrując się w coraz bardziej rozprzestrzeniający się ogień. - Nie, żebym ciebie potępiał. Sam znam to z autopsji, ale ja nie musiałam się zemścić. Po prostu chciałem. To istotna różnica, wiesz? Na początku niezauważalna, ale zmienia wszystko.
Rozumiał. Naprawdę. Tamtego Shane'a znał jak własną kieszeń i wiedział, po prostu wiedział, co  m u s i a ł a  zrobić z nim śmierć Nicolasa. Dodatkowo świadomość, że w tamtym momencie zapewne nic nie mógł zrobić... no właśnie. Nie znał dokładnej sytuacji, ale mógł się założyć, że rudowłosy zrobił wszystko, co było możliwe, a nawet jeszcze więcej, a i tak to nie wystarczyło. Poczucie winy było paskudne, potrafiło zeżreć kogoś od środka, ale prościej było mówić "mogłem coś zrobić, jestem winny, że tego nie zrobiłem", niż przyznać się do faktu, że było się bezsilnym. Nicca mógł dać sobie rękę uciąć, że to wciąż siedzi w jego dawnym przyjacielu, ale ten zapewne prędzej skręci mu kark, niż się do tego przyzna. Chociaż dzisiejszego dnia mężczyzna zaskoczył go już parę razy.
"Jak zginąłeś?"
-  No proszę, zafiksowałeś się na tym temacie znacznie bardziej, niż myślałem - właściwie zakładał, że Shane zupełnie ten temat oleje, ale najwyraźniej był to kolejny błąd w ocenie Chyżego; przez brak jakichkolwiek oczekiwań odnośnie pierwszego spotkania zupełnie nie przewidział sytuacji, w której prowadziliby tego typu rozmowę.
Fizyczne granice Chyży łamał bez problemu, ale najwyraźniej z tymi mentalnymi miał dzisiaj spory problem. Cóż, jeśli dalej będzie podążał tym tokiem myślenia, to faktycznie straci kontrolę, a nie było to specjalnie pożądanym elementem.
- Hmh? Jak nie ujmiesz tego życzenia dzisiaj, to następnym razem ty będziesz musiał mnie szukać - prychnął, mocując się z gałęziami, by mieć ogień pod jako taką kontrolą.
Shane nie był światłem, a on nie był ćmą - takie przyciąganie nie będzie miało tu miejsca. Nie miał zamiaru latać za nim jak posłuszny pies, merdający ogonem za każdym razem, gdy zostanie poklepany po łbie. Niemniej wizja ta sprawiła, że wargi mimowolnie drgnęły mu w górę, co przypominało zalążek kolejnego uśmiechu.
"A masz z tym jakiś problem, O'Reilly?"
Szaroniebieskie oczy rozbłysły na krótką chwilę poirytowaniem, jednak Chyży od razu potrząsnął gwałtownie głową. W końcu  nie tylko dla niego cała sytuacja musiała być trudna, poza tym i tak stał na lepszej pozycji - on pamiętał, a Shane nie. Mimowolnie jego spojrzenie zmiękło odrobinę, a przekleństwo wyjątkowo puścił echem, chociaż jego złośliwa natura kusiła, by zareagować. Jednak po kolejnych słowach Smoka mimowolnie wybuchnął śmiechem.
- Wybacz. To tak bardzo... - znowu zaśmiał się, wprawiając tym samym w ruch klatkę piersiową. - Shannon. Odkąd tylko dowiedziałem się, że Shane jest skrótem, zawsze posługiwałem się twoim pełnym imieniem. Wielokrotnie próbowałeś mnie tego oduczyć, ale każda próba kończyła się fiaskiem. Początkowo miałem wrażenie, że zabijesz mnie samym spojrzeniem, ale byłem upartym gówniarzem.
Starannie ominął wzrokiem piekące się mięso, spychając Głód głęboko w siebie. Jeszcze nie teraz.
- Domyślałem się tego. Jak tylko wylądowałem na Desperacji, standardowo rozpocząłem poszukiwania. Uwierz mi, nieźle się zdziwiłem, gdy ktoś wspomniał mi o Drug-onach w kontekście twojej osoby. Chociaż nie ukrywajmy, tutaj jesteś znacznie bardziej charakterystyczny, niż na terenie Europy - mruknął, wbijając spojrzenie w jego rude włosy. - To było trochę jak oberwanie obuchem w głowę, ale i tak specjalnie nie nastawiałem się na sukces. Kto by pomyślał, że wywieje ciebie aż tak daleko.
Westchnął cicho, przenosząc wzrok na spokojnie trzaskający ogień. To wszystko było tak bardzo zagmatwane... jedna wielka komplikacja.
"A ty, Nicca, nie zmieniłeś się?"
Poczuł, jak wargi wykrzywiają mu się w nieprzyjemnym uśmiechu. Uniósł wzrok, w szaroniebieskich oczach zalśniło wyzwanie. Już chciał powiedzieć coś w stylu "pokazać ci, jak bardzo?", ale w ostatniej chwili ugryzł się w język. Wstał i podszedł do towarzysza, jednak kucnął dopiero za jego plecami. Niedbałym gestem zarzucił mu ramię na bark, a czoło przycisnął do jego głowy, zakładając, że Shane mu na to pozwolił.
- Nigdy nie lubiłem przebywać sam. Fakt, że zaczęła się cała afera z apokalipsą niespecjalnie to zmienił. Nie mogłem was odnaleźć, chociaż w tym celu starałem się poruszyć niebo i ziemię. W końcu trafiłem na pewną grupę ludzi, gdzie znajdował się między innymi kojarzony przeze mnie policjant. Kiedyś chyba zajmował się sprawą twoją i Nicolasa, pobocznie, ale jednak. Byłem zmęczony próbą samodzielnego przetrwania, w dodatku postać osoby, która teoretycznie powinna, nawet pomimo apokalipsy pozostawać ludzka, skutecznie odebrała mi czujność. Idiotyzm, w końcu to logiczne, że brak prądu, pożywienia, wody, a w dodatku ciągłe katastrofy skutecznie łamią psychikę. Raj dla tych, którzy mieli niespełnione sadystyczne marzenia - mruknął, przymykając oczy. Przy okazji zauważył, że od mężczyzny bucha znacznie większe ciepło, niż powinno. - Jak łatwo się domyślić, moje ewentualne podczepienie się pod grupę przebiegało w znacznie mniej atrakcyjny sposób, niż powinno. Awansowałem na naczelną zabawkę, ale pozwolisz, że nie będę wdawał się w szczegóły, bo historia znacznie się wydłuży. Chociaż od tamtego faktu nie cierpię, gdy ktoś ze względu na śpiew próbuje nazwać mnie słowikiem, hah. Istotne jest to, że powoli, ale sukcesywnie mnie głodzili. W pewnym momencie popadłem w swego rodzaju odrętwienie, w gruncie rzeczy było mi obojętne co każą mi robić albo co po prostu ze mną robią. Dopóki w obozie nie pojawiła się ośmioletnia dziewczynka. Wtedy dzieci były dziećmi, a nie liczącymi sobie parę setek lat wymordowanymi.  
Skrzywił się nieco, przypominając sobie tamtą noc. To było tak dawno temu, a do dzisiaj czuł pewien rodzaj niesmaku. Chcąc się od tego oderwać musnął palcem jeden z kolczyków w lewym uchu mężczyzny, upewniając się, że faktycznie jest już prawie tysiąc lat po tym wydarzeniu.
- Wiesz, już nawet mnie nie wiązali. Nie było takiej potrzeby, bo zachowywałem się jak lalka. Cóż, tamtego wieczoru standardowo dostawałem jakieś resztki, tyle o ile, by jeszcze mieli ze mnie jakiś pożytek, chociaż jak się nie mylę, to już większość kości można było policzyć u mnie bez problemu. Wcześniej dostawały mi się jakieś prace fizyczne, ale w tamtym momencie... cóż, najprawdopodobniej tak czy owak zostawiliby mnie w krzakach, skoro znaleźli zastępstwo - mruknął, wsłuchując się w rytm serca Shane'a. - Raczej sam nie spodziewałem się tego, że będę zdolny w tym stanie podpalić dwa poboczne namioty, podczas gdy wszyscy zabawiali się w głównym, nawet żadnej czujki nie zostawili.  Niemniej ona krzyczała tak głośno, że nie mogłem tego znieść. Najwyraźniej pozostało ze mnie dostatecznie dużo z zabawnej cechy "rycerza na białym koniu", bym przemógł wszystkie przeciwności losu. Cóż, w krótkim czasie rozpętało się małe piekło. Zostawili ją w spokoju na rzecz próby uratowania dobytku... zabawne. Nikt nawet nie pomyślał, że to moja sprawka, pewnie dlatego, że leżałem niczym trup koło ogniska. Korzystając z sytuacji doczołgałem się do niej. Jak na ośmiolatkę miała strasznie dużą wolę walki. Na początku chciałem skręcić jej kark, żeby nie musiała tego znosić, ale...
Miała takie żywe oczy. Obolała, pocięta, przestraszona, ale nie chciała umierać.
- ]Nieważne. Kazałem jej uciekać.  Wątpiłem, by dała radę przeżyć, jednak zawsze miała drobną szansę, póki byli zajęci czymś innym. Cóż, policjant nie był specjalnie zadowolony, gdy ostatecznie w namiocie znalazł wycięte drugie wyjście i mnie z jego własną bronią w ręku. Szkoda tylko, że ręce trzęsły mi się tak bardzo, że spudłowałem - wplótł palce w rude włosy mężczyzny. - Zdeptał mi kark. Nie skręcił, tylko podeptał butem. Pewnie jeszcze kopał trupa, ale cholera wie, tego nie pamiętam. Co innego, że najwyraźniej trafiło mi się zarażenie wirusem, a po śmierci kontakt z chorym zwierzęciem. Koń by się uśmiał, tak zabawnie się to ułożyło.
Prychnął cicho.
- W kontekście zmiany... obudziłem się głodny. Cholernie głodny. Okazało się jednak, że nawet jeśli napcham żołądek do granic możliwości, że nawet jeśli wymiotuję nadmiarem pożywienia to wciąż nie mogę tego uczucia zaspokoić. Nawet nie wiesz, jakie to było upierdliwe na samym początku - westchnął ciężko. - Cóż, tak się skończyła bajka. Nic oryginalnego, historia jakich setki. Chociaż fakt faktem od tamtej pory nie cierpię bierności. Swojej, czy też czyjejś. To strasznie męczące, niemal równie mocno co zgrywanie bohatera.
Odsunął się od Maccoy'a i przeciągnął, prostując zastygłe mięśnie.
- Nudna historia za nami. Jesteś zadowolony? - mruknął, rozpuszczając włosy i na nowo wiążąc je w koński ogon.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 12.11.17 21:49  •  Granica. - Page 9 Empty Re: Granica.
Siedział nieruchomo wpatrzony w ciemność ciągnącą się przed nim. Zdawać się mogło, że ponownie nawiedziły go zjawy z jego koszmarów. Wolno opatulając jego gardło. Dusząc, szepcząc. Robaki wolno wygrzebały się z ziemi, wpełzając nogawkami jego spodni, wolno przesuwając się wyżej, zmierzając po plecach i wolno wdzierając się do uszu. Słyszał cichy szmer, a w oddali ponownie widział . Piękną, czarnowłosą wiedźmę, która spoglądała na niego z wyrzutem i żalem. Czyżby była to kolejna osoba, którą miał na sumieniu?
Przesunął wzrokiem po ziemi, nie wiedząc kiedy mocno wbił palce w miękki grunt, a brud zakradł się pod jego paznokcie. Przełknął ślinę, czując jak ucisk w skroniach ani na moment nie ustępujący. Pulsował rytmicznie, jak muzyka w dyskotekach. W barach, gdzie ludzie sprzedawali swoją godność.
Wyprostował się i usiadł naprzeciw ogniska, nieco opuszczając powieki i spoglądając na tańczące płomienie z na wpół przymkniętych powiek.
Pamiętał to żywe wspomnienie, w których brakowało mu twarzy osoby trzeciej. Nieodgadniony puzzel nagle odnalazł się, a ciemna, zamazana postać, którą trzeba było odblokować na nowym poziomie gry, nagle stała się jasna i dostępna. Niewinna twarz Nicca O'Reilly miała być kolejną twarzą nawiedzającą jego sny. Miała go zniszczyć, doprowadzić na skraj obłędu. Shannon nie był jeszcze tego świadom, jednak pod skórą czuł, że znajomość z Chyżym będzie dla niego jedną z tych najbardziej bolesnych.
Pamiętam. Teraz ma to jakiś sens. Wcześniej było jedynie zlepkiem urywków, teraz obraz stał się jasny i spójny.Dzięki tobie. Nie dodał tego na głos. Dźwięki więzły mu w gardle na długo przed odpowiedzią. Chyży spodziewał się od niego jakiejkolwiek odpowiedzi, a on milczał jak zaklęty. Pozostawał niemową, nie potrafiącą wypowiedzieć ani słowa. Zasznurowane usta skutecznie go ograniczały. Dłonie nieco zaczęły się pocić, kiedy z impetem fala wspomnień zalała jego umysł. Lawina kart z przeszłości, niczym wertowana książka migała mu przed oczami, czasem na chwilę zatrzymując się na konkretnej stronie.
Jesteś zadowolony, Shannon? Tego chciałeś. Chciałeś się dowiedzieć. Pasuje ci to?
Nie, nie pasowało. Nic mu nie pasowało. Nie spodziewał się takiej reakcji swojego ciała. Uważał, że dużą, ba, sporą część miał za sobą, że sobie z nią poradził. Żył w wielkim błędzie, jak każdy głupiec, który uważał, że pogodził się z własną przeszłością. Minęło ponad milenium, a on nadal tkwił w martwym poczuciu winy.
Też chciałem — zaczął po zbyt długiej ciszy. Głos lekko stał się zachrypnięty. — Wmówiłem sobie, że to mnie ocali, że muszę to zrobić. Wyrównać rachunki. Byłem głupi. Chciałem to zrobić. I to mnie zgubiło — dodał, wpatrując się nadal w ognisko. Mięso skwierczało nad ogniem, a przyjemny zapach rozchodził się tuż koło nich. Woń pieczonego mięsa przypominała o pierwotnych instynktach. Głodzie. Potrzebach, których każdy, normalny człowiek potrzebował zaspokoić.
Nie będę musiał cię szukać
Skąd ta pewność? Nie znasz go. Nawet siebie nie znasz. Czy na pewno trzymasz w dłoni dobre karty, aby móc rzucić je na stół i krzyknąć vabank?
Nie był pewien. Wiedział, jakie będzie jego życzenie. Podejrzewał, że wiedział od samego początku, kiedy to idiotyczne zdanie padło z ust Chyżego i tym samym skazał siebie na kolejne lata udręki.
Teraz nikt mnie tak nie nazywa — mruknął, zamykając całkowicie powieki. Odciął się od świata. Słuchał jego głosu, intonacji i barwy. Przypominał sobie słowa wypowiada przez dawnego Nicca. Jego śmiech, płacz i złość. — Skoro mnie tak znałeś, to pewnie wiedziałeś, że będę uciekał. Palił za sobą wszystkie mosty. — Bo jakże mogło być inaczej po śmierci Nicolasa? Wszystko wywróciło się do góry nogami. Wraz z pojawieniem się pierwszych płomieni umarł Shannon, a narodził się Shane. Dwie całkiem równe jednostki, a mimo to cholernie podobne.
Nicca poruszył się, jednak Shane pozostawał nadal nieruchomym głazem. Zarzucone ramię i przyciśnięte czoło do jego głowy, wywołało w nim falę dziwnych i sprzecznych uczuć. Nie podejrzewał się o nie. Wręcz przeciwnie, dawno nikt nie wzbudził w nim tak skrajnych odczuć.
Słuchał. Słuchał go zbyt dokładnie. Jego głos przewiercał go. Przenikał, wdzierał i wydzierał w nim rany. Otwierał stare, zasklepiane dziury, posypując je solą. Rudzielec czuł ostre, piekące mrowienie.  Zacisnął mocniej powieki, skupiając się na szczegółach, które z łatwością wychwytywał.
Głodzili. Zabawiali. Bili. Skatowali. Zdeptali. Zabili.
Serce zastygło jedynie na chwilę, na nowo wracając do swojego miarowego rytmu. Jednak nie oznaczało to, że wszystko było w porządku. Dawny Shannon Maccoy, czuł wściekłość. Niewyobrażalny gniew i nienawiść. Ból malował mu wnętrzności we wszystkich możliwych kolorach czerwieni. Wykręcał mu trzewia i kopał. Czuł żółć w ustach. Było mu niedobrze. Miał ochotę narzygać w ognisko, jednak ostatnią siłą woli powstrzymał się przed tym upokarzającym teatrzykiem.
Kolejna osoba. Kolejna osoba, którą zawiodłeś. Zostawiłeś. Pozwoliłeś cierpieć. Wszyscy cierpieli. Wszystkich których kochałeś. Przyczyniłeś się do śmierci każdego z nich. Każdy, który z nich cię kochał, zginął przez ciebie. Ich życie kręciło się wokół ciebie, a ty spierdoliłeś sprawę na całej linii, Maccoy.
Zamknij się, Shane. Przestań wtrącać się w przeszłość. Przestań drwić. Przestań fałszywie tuszować, że cię to wcale nie obchodzi, skurwysynie.
Bo obchodziło. W każdym, cholernym calu. Każda jego komórka w ciele krzyczała głośno, a mózg wydawał się zaraz eksplodować. Targające nim emocje zdawały się wykańczać właściciela. Dopiero lekki, kojący dotyk jego kolczyka, wybudził go z paraliżującej próżni. Rząd świecidełek, trofea, które zabrał tym, którzy zabrali mu wszystko.
Chyży obudził w nim demony. Czarne, przerażające bestie, które zerwały się ze smyczy. Shane przestał je trzymać w kagańcach, na grubych smyczach. Puściły się biegiem z ostrymi zębiskami, wydzierając z niego każdy kawałek. Szarpały, mlaskały głośno, a jemu gorycz w ustach mieszała się ze smakiem porażki.  
Nie bardziej nudna niż moja, ale to nieważne — skwitował. Brzmieć mogło, jak gdyby to wcale go nie obchodziło. Koił go jedynie dotyk palców Chyżego, wplątanych w jego włosy. Studził jego ognisty temperament, na nowo prostując go i sprowadzając do pionu. Zimnego, martwego spojrzenia, które teraz wpatrywało się prosto w ogień.
Wyjął patyk z ziemi i podał Chyżemu. Spojrzał na jego profil, czując ścisk.
Słysząc to wolałbyś, aby umarł?
Wolałbym. Wolałbym, aby umarł pod gruzowiskami budynków, nie znając mnie. Bez głupiej, dziecięcej obietnicy. Bez bólu. Bez strachu. Bez rozpaczy i braku nadziei na przyszłość. Bez nowej, wypranej z uczuć powłoki.
Nicca O'Reilly stał się niesamowicie wyraźny. Uśmiechnięty dzieciak. Śliczna buźka. Zadziorny charakter. Jego najlepszy kompan. Kompan w głupotach, kompan w zbrodni. Kompan, który pomógł mu porwać własnego brata z domu dziecka i ukryć się przed policją. Kompan, który swoim poświęceniem, zapłacił najwyższą stawkę.  
Tak się kończą przyjaźnie z tobą, Shannon. Dlatego stałeś się mną. Stałeś się tym kim jesteś obecnie. Jesteś katem. Katem, który stał za plecami oprawców i przyglądał się egzekucjom. Jego twarz śniła ci się tyle razy. Niewyraźna, zamazana, niedokładna. Doskonale wiedziałeś, że nie tylko sobie spierdoliłeś życie. Teraz spotkałeś się z tym twarzą w twarz. Co czujesz? Bo nie powiesz mi, że nic. Nie kłam. Widzę jak wyjesz. Masz znowu ochotę wszystko roznieść. Zniszcz, Shannon. Zniszcz wszystko. Pozwól nam działać. Pozwól.
Nie pozwolił. Wirus musiał siedzieć zamknięty w puszce Pandory.
Nie zadowala mnie w żadnym stopniu. — Odwrócił głowę w jego stronę, obserwując sposób wiązania kitki. Ponownie zwrócił się ku płomieniem, przymykając powieki. Prychnął cicho.
Nic mnie nie zadowala, Nicca. Sądziłem, że tylko Nicolas zginął przeze mnie, teraz wiem, że również i ty. Przeszłość, która była za nami, ciągle się odbija głuchym echem w teraźniejszości, nie uważasz? Chcesz o niej zapomnieć, a ona daje się we znaki. Zabawne, nie? — Wyciągnął nóż, którym bawił się. Obracał go w pacach, musząc rozładować stres, którego nie widać było na pierwszy rzut oka.
Teraz jedyne czego żałuję, to tego, że po prostu obaj nie umarliśmy.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 13.11.17 1:11  •  Granica. - Page 9 Empty Re: Granica.
....... To wszystko szło tak bardzo źle. Wręcz fatalnie. Zderzenie z rzeczywistością, a nie wyobrażeniem okazało się bardziej brutalne, niż się spodziewał. Wymuszało reakcję. Nie pozwalało mu na proste wykpienie się, bo z tamtego okresu nie potrafił specjalnie żartować. Naprawdę, koń by się uśmiał z tego, co właśnie się działo. Dotychczasowo zawsze uważał, że zaakceptował tamte lata, że już dawno przestał tęsknić, że... najwyraźniej mylił się. Mocno. To źle, ponieważ zmieniało to dosłownie wszystko w jego aktualnej hierarchii wartości.
"Też chciałem."
Pokręcił ze zrezygnowaniem głową. Tak jak myślał, Shane nie rozumiał. Nie pojmował tej różnicy, chociaż akurat dla niego powinna być cholernie istotna.
- Nie, Shannon. Ja chciałem, ale nie czułem przymusu, wewnętrznej potrzeby. Nie mściłem się w celu wyładowania głęboko skrywanych emocji, chęci poczucia się lepiej. Ja pogodziłem się z tym, co się stało i dopiero po latach stwierdziłem, że nie chcę tego zostawić w spokoju. Owszem, wyrównywałem rachunki, ale miałem z tego satysfakcję. Nie wracałem do tego więcej, nie czułem żalu. Trupy to trupy. Chciałem, by poczuli się podobnie do mnie i to wystarczyło - powiedział, mierząc go uważnym spojrzeniem. - Mogę się założyć, że ty natomiast nie chciałeś zemsty. Chciałeś, by wróciło to, co było dawniej, więc czułeś, że musisz się zemścić, by to odzyskać. Chociaż mogę się mylić, prawda?
Czuł, jak drgają mu nozdrza, gdy doleciał do nich zapach pieczonego mięsa. Zamknął oczy, czując targający jego ciałem spazm. Ciężko spychało się głód głęboko wewnątrz siebie, dotychczasowo nie czuł takiej potrzeby, ale rozwijająca się rozmowa ze Smokiem sprawiła, że zmieniały się jego priorytety. Nie chciał stracić kontroli. Nie teraz. A najlepiej przy tej konkretnej osobie - nigdy. Chociaż doskonale wiedział, że prawdę powiedziawszy jest to niewykonalne. Może mu odbić, ale w porządku. Nawet jeśli wymsknie się kontroli się ze smyczy, to będzie miał jeszcze chwilę, poza tym przecież wystarczy zjeść. Napchać żołądek. Zaspokoić część pragnienia. Bez sensu. Gubił się w myślach.
"Nie będę musiał cię szukać."
Wykpij go. Nie pozwól, by przejął kontrolę nad rozmową. Minęło tysiąc lat. Nie jesteś mu nic winien. Znalazłeś go. Niech teraz on się męczy. To on zapomniał.
- Nie, nie będziesz musiał - syknął, odwracając rozzłoszczone spojrzenie na bok; czuł się stłamszony i coraz mniej mu się to podobało, w końcu prychnął gniewnie. - A jeśli uciekniesz, to znowu cię znajdę.
Nicca bywał nieprzewidywalny. Potrafił płynnie przejść ze stanu rozbawienia w stan niekontrolowanego wkurwienia w ciągu ułamku sekundy, a następnie po paru głębokich wdechach uspokoić się. Tym razem było inaczej. Chociaż zawsze sam łamał własne bariery, to tym razem Shane wyciągnął odpowiednią cegłę, co sprawiło, że wręcz niezauważalny mur zaczął się walić. Irytujące. Przez to po spotkaniu będzie musiał od początku określać samego siebie, by móc wrócić do wypróbowanej już taktyki. Nie lubił powagi. Powaga wymuszała analizę. Wymuszała zaangażowanie.
- Nie wiedziałem, że Nicolas nie żyje - rzucił pustym tonem. -  Nie wiem, czemu nie dotarł do mnie ten scenariusz. Chyba łatwiej było myśleć, że po prostu jesteście gdzieś daleko, niż... mniejsza z tym.
Chciał uniknąć wchodzenia w to, a i tak po chwili opowiadał o własnej śmierci. Pogodził się z nią dawno temu, ale wspominanie o niej budziło pewien dyskomfort. Uważał tamtego dzieciaka za durnia, który dał się naiwnie wykorzystać.  A jednocześnie całkowicie sprzeczał się z tym, poprzez zrozumienie, dlaczego wtedy podejmował takie, a nie inne decyzje. Wiedział, że sposób, w jaki zginął, mocno wpłynął na jego dalsze losy, ale potrafił to zaakceptować. Nie miał traumy. Nie obwiniał samego siebie. Nie obwiniał nikogo. Stało się to, co się stało. Życie miało swoje wymagania i tyle.
"Nie bardziej nudna niż moja, ale to nieważne."
Mylisz się. Nawet nie wiesz, jak bardzo się mylisz. Nicca zacisnął zęby. Za wcześnie. Za blisko przekroczenia granicy. Jeszcze tego nie zrozumie, ale nastąpi wyparcie. Jeszcze nie teraz.
Wypuścił z sykiem powietrze i poczuł gwałtowny ścisk żołądka, gdy mięso znalazło się niebezpiecznie blisko niego. Chwycił kij, ignorując jego ciepło. Czuł, że w ustach zbiera mu się ślina, ale nie zamierzał oparzyć sobie dziąseł. Odczekał chwilę, zanim wbił zęby w nabity kawałek. Wiedział, że źrenice rozszerzyły się mu nienaturalnie, ale niespecjalnie go to obchodziło. W tym momencie był całkowicie skupiony na konsumpcji. Na parzącym język posiłku.
Poprawka.
Prawie całkowicie.
Wewnętrznie czekał, aż nastąpi reakcja. Nie był pewien, jaka będzie dokładnie, ale widział, że nastąpi. Najprawdopodobniej od niej zależała cała reszta ich zachowań. Potencjalny przełomowy moment. W dziwny sposób to wyczuł. Odłożył kij, pozwalając, by reszta mięsa wylądowała na rozgrzanych kamieniach. Rękaw koszuli wykorzystał niemalże jak koszulę. Ponownie poprawił końską kitkę. Siedział tak, by mieć teraz na widoku twarz mężczyzny, jego profil, a nie plecy.
Oczywiście, że wiedział, że będzie jakaś reakcja.
Nie spodziewał się tylko, że pomimo zaspokojenia podstawowego głodu tak bardzo wypowiedź Shane'a go wnerwi.
"Teraz jedyne czego żałuję, to tego, że po prostu obaj nie umarliśmy."
Przez chwilę milczał, trawiąc całość wypowiedzi, jednak wyczuł, że podskakuje mu tętno. Z jednej strony jego umysł analizował, próbował dopasować do siebie kawałki układanki, a z drugiej strony już reagował. Nawet nie mrugnął, gdy jego własna lewa dłoń wystrzeliła do przodu, łapiąc w żelazny uścisk bark rudowłosego, a następnie ostro pchnęła go w przód, na plecy, korzystając ze zmienionego położenia. Jeśli to nie wystarczyło, to po prostu gładko do niego doskoczył, dopychając go własnym ciężarem. Zmiana z siadu w pozycję ofensywną nastąpiła w ciągu chwili, w dalszym ciągu bez udziału jego woli. Reagował zaskakująco intuicyjne, jeszcze zanim jego mózg podjął decyzję. Zawisł nad starym przyjacielem, parę niesfornych kosmyków opadło na twarz Maccoy'a, a dłoń Chyżego zebrała w garść jego koszulę.
- O rany, Shannon, a już zapomniałem, jak bardzo potrafisz mnie wkurwić - rzucił, leniwie przeciągając samogłoski, wyginając wargi w krzywym, nieprzyjemnym uśmieszku. - Teraz stul pysk, doceniam ten pokaz emocji, ale wydaje mi się, że zdolność wypowiedzi całkowicie u ciebie zanikła. Tudzież jesteś pieprzonym egoistą, a może jedno i drugie. Mniejsza o to. Najwyraźniej rola mówienia i tłumaczenia oczywistości przypada dzisiaj mi. Tylko mnie przypadkiem nie dźgnij. A może zrób to. Śmiało. Zakończmy to, co według ciebie powinno być zakończone prawie tysiąc lat temu.
Czuł, jak drży mu druga, wolna dłoń. Chciał go uderzyć. Żeby zabolało. Zabolało tak mocno, jak jego zabolały jego słowa. Powinien być zdolny do oderwania się od tego, zdystansowania, przecież go rozumiał. Prawdopodobnie lepiej, niż ktokolwiek inny, ale niezależnie od tego to i tak bolało. Nawet, jeśli minęło czasu. Nawet, jeśli nie powinien mieć żadnych oczekiwań.
- Nie jesteś najważniejszy dla tego świata. Jeśli umrzesz, ten świat po prostu cię strawi. Nie będziesz zapamiętany przez miliony, twoja śmierć nie poruszy ani niebem, ani piekłem - rzucił, kładąc chłodną dłoń na rozgrzanym czole mężczyzny. - Byłeś jednak najważniejszy dla Nicolasa. Z kolei ty i Nicolas byliście najważniejsi dla mnie. Nie byłeś wszechpotężny w czasach apokalipsy, teraz pewnie też nie jesteś. Nie wiem, jak zginąłeś. Nie wiem, co wam się stało. Wiem jedno. Nie była to twoja wina, rozumiesz? Ani wasza śmierć, ani tym bardziej moja. Nie myśl, że widziałem w tobie Boga, czy osobę o nieograniczonych pokładach siły. Nie byłeś doskonały. Ja nie chciałem nikogo doskonałego. Nicolas nie chciał nikogo doskonałego, tylko ciebie, rozumiesz? Gdybym nie złożył wam obietnicy, moje życie po śmierci byłoby niczym. Nie pozbierałbym się. Gdybym nie chciał znaleźć was, znaleźć ciebie, to prawdopodobnie umarłbym po raz drugi. Sam fakt, że nie chciałem umierać, nie wystarczyłby wtedy.
Chłód szaroniebieskich oczu nieoczekiwanie stopniał.
- Nie wiem, co zrobić, żebyś zrozumiał. Zrozumiał, że nikt nie oczekiwał od ciebie, żebyś był najsilniejszy, najszybszy, najdzielniejszy. Tylko ty miałeś tak nierealne oczekiwania. Zrobiłeś z siebie obrońcę, podczas gdy ani ja, ani Nicolas nie chcieliśmy robić z ciebie rycerza na białym koniu. Nie przyjaźniłem się z wami z powodu jakiś oczekiwań. Po apokalipsie nie zostałbym przy was dla bezpieczeństwa, a ze względu na was, na to, kim byliście - westchnął ciężko. - W porządku. Ujmę to w ten sposób. Gdyby centralnie przed moim podejściem do tej nieszczęsnej grupy ktoś dałby mi wybór. Dołączyć do grupy, zginąć tak, jak zginąłem, ale po prawie równym tysiącleciu znaleźć tylko ciebie, tylko Nicolasa albo waszą dwójkę albo nie dołączyć do grupy, przeżyć resztą życia w dobrobycie dzięki aniołom i umrzeć śmiercią naturalną w wieku osiemdziesięciu lat... wybrałbym pierwszą opcję. Ba. Byłbym jeszcze szczęśliwy.
Wyciągnął spod koszuli Rudego zawieszoną na łańcuszku obrączkę. Co za sentymentalizm. A ten idiota jak zawsze zgrywa beznamiętnego. Klatką piersiową Chyżego targnął spazm gorzkiego śmiechu.
- Szukałem ciebie bez żadnych oczekiwań, Shannon. Pozwól, że już nie będę wspominał o Nicolasie, bo nie przyniesie to niczego dobrego nie tylko mi, ale też tobie.  Nie chciałem szczęśliwego powitania, rzucenia cię w objęcia, czy czegoś w tym stylu. Akceptowałem, że możesz chcieć mnie zabić. Pobić, że możesz nic nie pamiętać. Jednak jeśli myślisz, że szukałem ciebie tylko i wyłącznie przez parę słów zwanych obietnicą... - pokręcił krótko głowę. - Szukałem ciebie dla tego, kim dla mnie byłeś. Jednym z najbliższych przyjaciół. Bratem. Byłem w stanie zaakceptować wszystko, byleby wiedzieć, że jednak żyjesz.
Bezpardonowo usiadł na nim. W dodatku nie centralnie na biodrach, a wyżej. Umożliwiał mu ruch, chociaż sama pozycja robiła się przez to znacznie mniej wygodna.
- Moje wybory należą do mnie. Nie miałeś na nie wpływu, a Nicolasowi podporządkowałeś całe swoje życie. Nie uwierzę, że mogłeś zrobić coś jeszcze, by go ocalić. Wykorzystałeś pewnie wszystkie opcje. Więc przestań pieprzyć, że to twoja wina. A przeszłości się nie zapomina. Z nią się godzi - syknął, ponownie czując, jak rozpala się w nim płomień złości. - Umarliśmy, dupku. Z tymże po drodze coś nie wyszło. Ja jednak chcę żyć. Nie przeżyć, Shannon. Żyć. Pozwól mi więc coś ci obiecać. Znowu. Przecież nie masz już nic do stracenia, prawda?
Opuścił ręce swobodnie wzdłuż ciała, wpatrując się w niego z wyzwaniem w oczach. Ech, Nicolas. Gdybyś teraz go widział, pewnie serce z żalu by ci pękło.
- Nie wierzę. Jaki z ciebie jest idiota - mruknął, dociskając sobie palce do skroni. - Migreny przez ciebie dostanę.
Chyba było lepiej. A przynajmniej on w końcu się wygadał, ale znając życie, teraz ta ruda szuja znowu się schowa i trzeba będzie siłą wyrywać z niego emocje. O nie. Nie ma bata. Po jego trupie.
- Spróbuj się teraz emocjonalnie wycofać, to ci wpierdolę - ostrzegł lojalnie.
To byłoby na tyle, jeśli chodzi o kwestię zachowania spokoju.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie   •  Granica. - Page 9 Empty Re: Granica.
                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 9 z 12 Previous  1, 2, 3 ... 8, 9, 10, 11, 12  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach